Nadchodząca jesień przynosiła ze sobą sezon na dynie i straszne dekoracje – sklepy roiły się od świecących w ciemności duchów, wiedźmich kapeluszy oraz nietoperzy w każdej formie. Bashar przystawał przy witrynach swych upatrzonych sklepów, wprawnym okiem oceniał asortyment i czynił mentalne notatki, co gdzie kupić, jak udekorować mieszkanie, by ten wyjątkowy czas należycie świętować, szczególnie teraz, gdy nie robił tego już w pojedynkę. Szykowało się dla niego kolejne Halloween, które pragnął spędzić u boku Dantego i zdecydowanie nie zgadzał się na to, by ten dzień minął zbyt spokojnie i nijako. Lekarz wypatrywał wśród halloweenowych dekoracji takich z nietoperzami, lecz jak do tej pory wszystkie one pojawiały się w jednej i tej samej palecie kolorystycznej, kompletnie innej, niż jego ulubiony, uroczy nietoperz.
Poza tym życie biegło zwyczajowym tempem, od dyżuru do dyżuru, od operacji do operacji, z tymi spokojniejszymi momentami, gdy Bashar mógł po prostu siedzieć w gabinecie i przyjmować kolejnych pacjentów.
Jego gabinet wyglądał tak, jak zawsze. Wąskie paski jarzeniówek rozświetlały niewielkie pomieszczenie sterylnie białym światłem, kładącym się na obciągniętej zielonkawym papierem kozetce, odbijającym się od pokrywających ściany płytek, lśniącym w rogach plansz informujących o ryzykach związanych z paleniem i niezdrowym odżywaniem. Bashar siedział za biurkiem, schludnie sprzątniętym i pozbawionym niepotrzebnych elementów. Dwa kubki na długopisy, parę bloczków do wypisywania zaleceń, jeden bloczek recept i, rzecz jasna, monitor komputera z myszką i klawiaturą, pozwalający lekarzowi szybko sprawdzić wyniki poprzednich badań i zerknąć w historię choroby. Kawałek dalej stała drukarka z tacką pełną papieru, gotowa do wydrukowania sprawozdania z przebiegu wizyty dla pacjenta.
Drzwi gabinetu kliknęły, Bashar uniósł głowę.
— Dzień dobry, panie Pereira. Proszę, niech pan siada — wskazał dłonią. — Jak się pan miewa?
Pan Pereira, mężczyzna w średnim wieku, o kostycznej, niezbyt zdrowej aparycji i manierze do zasłaniania dłonią ust za każdym razem, gdy się odzywał, niepewnie przysiadł na wskazanym krześle.
— Dzień dobry, panie doktorze — odezwał się, oczywiście przysłaniając usta dłonią, i może to przez to Basharowi wydawało się, że jego głos brzmiał na lekko nosowy. — W porządku, dziękuję. 
Wyniki zleconych badań pojawiły się na blacie. Bashar zgarnął papiery, profesjonalnym spojrzeniem objął wszystkie liczby, wpatrzył się w opis technika laboratoryjnego, zerknął jeszcze w komputer i ostatnie notatki z wizyty.
— Pamiętam, że w kwestii pana zmiany, wszystko było stabilnie. Czy od tamtego czasu coś uległo pogorszeniu? Coś pana zaniepokoiło?
— Raczej nie. Wydaje mi się, że wszystko jest po staremu — odparł Pereira i odchrząknął, dotykając przelotnie gardła. — Chyba bez zmian.
— Cieszą mnie pana słowa, niemniej jednak chciałbym zobaczyć rzeczoną zmianę osobiście. Zapraszam pana na kozetkę. Proszę zsunąć rękaw koszuli.
Pereira kaszlnął, przesiadł się na kozetkę. Zdjął marynarkę, rozpiął koszulę, zsunął materiał, odsłaniając szczupłe ramię. Wyglądało zupełnie normalnie, poza dziwną wypukłością po wewnętrznej stronie, trudną do zauważenia, jeśli nie wiedziało się, czego szukać. 
Bashar przysiadł zaraz obok, dłonie już skryły się w białych rękawiczkach, nim lekarz dotknął ciała, szukając w nim powodów do obaw. Jego dotyk był pewny i metodyczny, opuszki obrysowały wypukłość, skupiony wzrok zdawał się wręcz przenikać skórę, gdy Bashar porównywał to, co widział, z tym, co pamiętał, z ostatniej wizyty, dodając do tego jeszcze wiedzę wyniesioną z badań. Zgrubienie nie zmieniło się w najmniejszym stopniu, grzecznie siedząc na swoim miejscu i nie wadząc nikomu. Pan Pereira odwrócił głowę, kichnął w ramię, próbując stłumić dźwięk.
— Proszę o wybaczenie.
— Na zdrowie — odparł Bashar, nie odrywając wzroku od badanego miejsca, gdy jego uwagę w całości pochłaniał guzek.
W końcu jednak lekarz zakończył swe oględziny, zadał jeszcze parę pytań, na które pan Pereira odpowiadał zza muru skrywającej usta dłoni.
— Mam dobre wiadomości — zawyrokował Bashar, odsuwając się w końcu od pacjenta, oferując mu z powrotem krzesło i ściągając rękawiczki. — Guzek faktycznie się nie powiększył, a jego struktura pozostała niezmieniona, sugerując, że jest to zmiana łagodna, nieskora do mutacji i rozrostu. Najprawdopodobniej to utkanie komórek po prostu zostanie tam, gdzie jest, nie powodując u pana żadnych większych problemów. 
— To wspaniale. Naprawdę — Pereira zdawał się rozluźnić na moment.
— Oczywiście, będziemy go dalej obserwować. Proszę tak jak do tej pory, raz w miesiącu sprawdzać, czy nie czuje pan żadnych zmian. A na kolejną kontrolę zapraszam za sześć miesięcy. Wystawię panu skierowanie.
Mężczyzna pokiwał głową, siadając nieco wygodniej, w końcu wyciągnął z kieszeni kraciastą chustkę, kichnął w nią donośnie. Bashar zerknął na niego znad skierowania.
— Proszę o siebie dbać. Jesień to czas, gdy nietrudno o infekcję.
— Tak, dziękuję. Pan doktor niech też o siebie dba.
— Nie omieszkam.
Bashar siedział na kanapie w ich mieszkaniu, a gruby koc kryjący podwinięte pod poduszką nogi czynił niewiele, by przegonić wspinające się po karku zimno. Lekarz zagłębił się mocniej w poduchy, spróbował zagłębić się też w wyświetlany na ekranie laptopa tekst, lecz przepis na upiorne babeczki jakoś do niego nie przemawiał, i wcale nie była to kwestia złożonej procedury. Bashar pociągnął nosem, sięgnął po chusteczkę. Nie zauważył kubka z herbatą, dopóki Dante nie postawił go tuż obok, na stoliku. 
— Och, dziękuję — powiedział niezbyt przytomnie i kichnął w chusteczkę. Dante popatrzył na niego z troską.
— Bashar, przygotowania przygotowaniami, ale nie możesz sam się zmieniać w halloweenową dekorację.
Lekarz zerknął na niego spod oka.
— Nic mi nie jest — mruknął, zakasłał. — Może trochę mnie przewiało.
— Nie takie wcale trochę.
To powiedziawszy, Dante obszedł kanapę, usiadł obok Bashara, objął go ramieniem. Lekarz westchnął, oparł skroń o silny bark czując, że jego typowy ból głowy już nadciągał i nie zamierzał brać jeńców.
— Poradzę sobie, Dante. Wezmę coś na ból i obniżenie gorączki, i wszystko będzie dobrze.
— A gdybyś tak po prostu zostawił to wszystko i odpoczął?
— Nie mogę teraz odpocząć, mamy Halloween do przygotowania…
— Mamy — podkreślił Dante. — Ty i ja, a nie ty sam.
Bashar podniósł głowę, spojrzał na niego, w końcu puścił laptopa, by dotknąć syreniego policzka. 
— To jest bardzo dużo rzeczy, Dante, nie mogę cię z nimi zostawić.
— Musisz wyzdrowieć, to po pierwsze — upierał się. — Tyle razy mi powtarzasz, że nikomu nie pomogę, jeśli sam nie będę się dobrze czuł.
Demon westchnął, pokonany własną bronią.
— Tego jest za dużo. Przejrzę plany i zobaczę, co da się z nich pominąć…
Dante złapał jego dłoń w pół ruchu, ściągnął laptopa z kolan i odłożył na stolik, daleko poza zasięg lekarskich rąk. 
— Nic nie będziesz pomijał ani wykluczał z planów. Choroba czy nie, nasze Halloween będzie takie, jakie zaplanowałeś i ja już tego dopilnuję — powiedział odważnie, wypinając pierś. — Zmienimy tylko listę zadań. Ty zajmiesz się zdrowieniem, a ja… — Dla podkreślenia swych słów, Dante przyciągnął Bashara mocniej do siebie. — Ja zajmę się wszystkim innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz