31 października 2025

Od Yangcyna – Halloween

Yangcyn chodził po swoim pokoju, mierzony wzrokiem przez leżącego pod ścianą Tosta, koniec ogona wolno wyginał się na boki.
To był jego pierwszy Halloween, który miał obchodzić. Taki pierwszy-pierwszy, najpierwsiejszy z pierwszych. Tam, skąd pochodził, nie było za bardzo takich celebracji, a po przeprowadzce do Stellaire odkrył, że co roku tego dnia jego demonicznej cząstce, krótko mówiąc, odwalało. Wszystko go bolało, potwornie się czuł, przez co nie mógł brać udziału w zabawach ani nawet najzwyklejszym łażeniu od drzwi do drzwi. Po prostu zostawał w domu, skazany na cierpienie i zabijanie negatywnych emocji jakimiś filmami. Pogodził się ze swoim przykrym losem.
W tym roku jednak się uparł. Powiedział sobie, że ma już dość. Czemu niby inni mogli się bawić, a on nie? Bo był demonem? Żałosne. To nie tak, że miał wybór. A może i miał? Mimo upływu lat wciąż nie pamiętał swojego życia przed przejęciem obecnego ciała, więc gdzieś tam z tyłu głowy istniała obawa, że w dalekiej przeszłości sam sobie wybrał takie życie... Oby nie. Mniejsza. Co było istotne, to jego nowa determinacja.
Poszukał trochę w necie, popytał, aż wreszcie udało mu się dorwać w ręce wystarczająco silne leki przeciwbólowe. Przetestował je i naprawdę świetnie działały, dzięki czemu pojawiła się nadzieja. Czyżby wreszcie mógł przełamać ten nieszczęsny cykl? Mówili, że wiara czyni cuda.
Skoro mowa o cudach, to niedawno doznał jednego z największych na świecie, ponieważ zdobył kostium, i to nie byle jaki.
Od Sorena.
Tak, tego Sorena.
Sorena Acedii, jednego z najwspanialszych modeli w Novendii, jeśli nie w całym znanym świecie! Tak wielka osoba sama napisała do zwykłego Cynka, który po prostu wstawił post na Chirperze z pytaniem, czy ktoś ma jakiś pomysł na przebranie halloweenowe. Yangcyn totalnie się tego nie spodziewał, z początku nie mógł uwierzyć własnym oczom, myślał, że to jakiś scam czy coś w tym stylu. Ale nie, to była prawda! Soren zaproponował, że mu pomoże ze strojem! Los mimo wszystko potrafił być łaskawy nawet dla demona!
Jakby tego było mało, spotkał się z nim osobiście! Cynk myślał, że wybuchnie niczym kropla księcia Ruperta wsadzona pod prasę hydrauliczną. Dwie godziny zastanawiał się nad swoim ubraniem, świeżo pomalował paznokcie, nawet nałożył dokładniejszy makijaż. Nie mógł się pokazać w byle czym, obraziłby tym tylko Sorena! Ba, wcześniej jeszcze maseczkę nałożył, mimo że normalnie tego nie robił.
Miał tylko nadzieję, że się w żaden sposób nie zbłaźnił przed modelem. Starał się zachować idealnie, ale musiał przyznać, że nieśmiałość go trochę zagięła.
Dobra, mniejsza, to historia na inny raz. Liczyło się to, że dostał strój.
I był on idealny.
Sweter z wyszytymi srebrnymi koralikami układającymi się w żebra, spodnie z szerokimi nogawkami, długi płaszcz z pajęczynami i bufkami na rękawach, och, te buty na obcasach, akcesoria, ta doczepiana do swetra rękojeść sztyletu! Był po prostu zakochany, przecież te ubrania... Ach, aż nie wiedział, co powiedzieć! Nieważne, którego przymiotnika by użył, to i tak byłoby niedopowiedzenie! Miał wrażenie, że się zaraz rozpuści...
Cóż, wcześniej.
Zatrzymał się, zerknął w stronę rozłożonych na łóżku ubrań. Cierpliwie czekały, aż zostaną założone, a jednocześnie wydawały się go wołać, prosić, błagać, żeby wreszcie je wziął. Westchnął ciężko, machnął przy tym kitką, a następnie przeniósł wzrok na swoje odbicie w dużym lustrze.
Leki działały idealnie, nie odczuwał żadnego dyskomfortu.
Wpływały jednak tylko na ból, a nie to, co widoczne.
Jak mógł o tym zapomnieć?
Każdego roku w noc Halloween odczuwał ból wynikający z jego demonicznej strony, która próbowała wydostać się na zewnątrz... i choć musiała się mierzyć z mocą bransoletek, częściowo jej się udawało. Rogi nie dawały się normalnie ułamać, skóra na rękach stawała się czarna niczym węgiel, na końcach palców pojawiały się ostre pazury, z pleców wzdłuż kręgosłupa i nasady ogona wyrastały mroczne, zakrzywione wyrostki. Tego jednego dnia po zmroku przestawał przypominać zmiennokształtnego, a zaczynał reprezentować mroczne istoty.
Wzrok miał zatopiony w swoim odbiciu, bardziej czerwony niż zazwyczaj. Przygryzł dolną wargę, przejechał językiem po górnych kłach.
Co teraz zrobić?
Ogon opadł, włosy kitki spoczęły na podłodze. Tost podniósł głowę z przednich łap, czym prędzej wstał i podszedł do chłopaka. Trącił nosem kitkę, oparł ją na swoim pysku, jak gdyby chciał unieść. Wyrwany z zamyślenia Yangcyn spojrzał za siebie, przyjrzał się psu. Po chwili odwrócił się i kucnął przed nim, aby zacząć go głaskać. Tamten chwilę dawał się miziać, potem uciekł z pokoju, żeby przydreptać ze swoimi szelkami w pysku.
Powieki demona podniosły się nieco.
— Masz rację — rzucił do psa. — Tyle starań nie może teraz pójść na marne.
Kupił leki, dostał strój od Sorena, nie mógł tego tak zmarnować. Był Halloween, na bogów, jego zmieniony wygląd nie musiał od razu czegoś złego sugerować! Wszyscy się przebierali, niektórzy bardzo realistycznie, więc jak on się pokaże z rogami i pazurami, to nikt nie pomyśli, że coś się z nim stało! Musiał tylko nieco podrasować ubrania, żeby wyrostki przez nie przeszły, oraz dodać trochę więcej pajęczyn. Tak, jeszcze będzie slayował.
Tost siedział z szelkami u łap, obserwując bacznie swojego opiekuna, który pobiegł po kuferek z ekwipunkiem domowego krawca. Demon usiadł ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, obrócił płaszcz tyłem do góry. Okej, trochę ogarniał szycie, zdarzało mu się coś łatać albo doszywać. Powinien nie spieprzyć. Miał tylko nadzieję, że Soren się nie pogniewa za przeróbki.
Jakiś czas później mógł wreszcie przystąpić do właściwej części. Ubrał się, ułożył pofarbowane poprzedniego dnia na czarno włosy, z pomocą szybkiego tutorialu nałożył odpowiedni makijaż. Gdy zadbał o wszystkie detale, a bransoletki całkiem schował pod rękawami, stanął wyprostowany przed lustrem.
Wyglądał...
Naprawdę dobrze.
Ubrania leżały na nim idealnie, pajęczyny mieniły się w świetle lampy. Makijaż w stylu trad goth podkreślał jego policzki i nadawał mu mrocznego wyglądu, ale w pozytywnym znaczeniu. Rogi, czarne dłonie i wyrostki pasowały, jak gdyby Soren przygotował strój z myślą o nich.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się rogom, potem jeszcze raz zmierzył wzrokiem całość. Przed oczami pojawiła mu się ta jedna znaleziona w Internecie grafika przedstawiająca prawdopodobny wygląd jego prawdziwej, demonicznej formy.
Czy rzeczywiście był taki zły? Jeśli tak, to nie powinno się to odbić na jego obecnej tożsamości? Fakt, miewał czasem pasywno-agresywne zapędy, zdarzało mu się pomyśleć, że chciałby kogoś pogryźć albo mu nakopać, ale to nigdy nie było bez przyczyny. Prowadził stosunkowo normalne życie, uwielbiał się spotykać z innymi, w dodatku podobała mu się wizja zawodu policjanta. Kochał psy najmocniej w świecie, a one mu ufały, żaden nie reagował na niego negatywne, nawet jeśli powinny czuć od niego ten demoniczny pierwiastek. Może to, co usłyszał, przeczytał, to było niedopowiedzenie?
Może tak naprawdę miał dobre wartości i był tylko stworzeniem, które znalazło się w złym miejscu o złym czasie?
Skrzywił się mocno na nagły pisk w uszach. Z ust wypuścił ciche warknięcie. Stracił równowagę, zachwiał się, dół płaszcza lekko zafalował. Zamknął oczy, lecz nie zastał ciemności.
Ujrzał złote źdźbła wysokiej trawy, wyższej od niego, przysłaniającej częściowo błękitne niebo. Przedzierał się przez nią szybko, zgrabnie, jak gdyby wbrew ograniczonemu polu widzenia dobrze wiedział, dokąd się kierować. Słyszał swoje własne dyszenie... oraz czyiś głos. Nie przypominał go sobie... a mimo to wydawał się jakiś znajomy. Ktoś wołał, chyba jego, ale nie mógł określić, co dokładnie, słowa były zbyt niewyraźne. A może...
Zachłysnął się powietrzem, otworzył szeroko oczy. Rozejrzał się po swoim pokoju. Nie zauważył nawet, kiedy ukląkł, oparty ręką o łóżko. Wyrównał oddech, poczuł na udzie łapę zmartwionego Tosta. Przejechał uspokajająco palcami po ciemnym łbie, zapewniając pupila, że już wszystko było w porządku.
Bo było?
Co właśnie zobaczył? Co to była za wizja? Złote trawy... To musiały być Wielkie Równiny w Altan Pingyuan. Przemierzał je parę razy jeszcze w czasach wojska. Ale okoliczności mu nie pasowały.
Zmarszczył brwi, ogon wygiął się gwałtownie w bok.
Niemożliwe, że właśnie dostał urywek wspomnień z życia jako pełnoprawny demon. W Halloween zdarzały się przebłyski, lecz były one na tyle krótkie, że niczego z nich nie wyciągał. Tym razem zaś widział coś bardziej konkretnego. Tyle że nie miało to sensu. Kto go niby mógł wołać? Również nie był specem od Wielkich Równin, ale nie słyszał nigdy o miejscu, w którym trawa byłaby wyższa od ludzi, a co dopiero przerośniętej bestii. O co chodziło?
Podwinął nieco jeden z rękawów, zerknął na bransoletkę.
Wtem pokręcił głową.
— O nie, nic mi nie popsuje tego wieczoru. — Zaczął się zbierać z podłogi.
Poprawił ubrania, odchrząknął cicho. Czegokolwiek doświadczył, nie było teraz ważne. Liczyło się Halloween, w którym wreszcie mógł wziąć udział. Będzie się bawił najlepiej w świecie, ponadto zrobi z ulic Stellaire swój własny wybieg! Tak, trzeba było myśleć pozytywnie!
— Właśnie, zdjęcia dla pana Sorena! Gdzie ja mam głowę!
Sięgnął po telefon, ustawił się do lustra, żeby cyknąć parę fotek. Sprawdził je, machnął kitką na jeden i drugi bok. Nie były złe, ale może poprosi jeszcze kogoś na mieście, żeby mu zrobił zdjęcie. Nocna aura powinna dodać bonusy.
— Dobra, Tost, pora iść serwować — oznajmił.
Pies nie potrzebował powtórzenia kwestii – złapał w pysk szelki, niemal pędem wybiegł z pokoju.
— Ej, ej, ej, wracaj, jeszcze jedno! — zawołał za nim Cynk. — Co ty, ja przebrany, a ty nie? Tak nie może być!
Nim jego czworonożny przyjaciel wrócił, zabrał z łóżka niewielki ciuch; stanął przed Tostem, uśmiechnął się szeroko. Poruszył wystającymi z ubranka pajęczymi nóżkami.
— Zobaczysz, będziemy zgraną parką!
Tost przechylił łeb lekko w bok, wciąż trzymając w zębach szelki, zaczął merdać ogonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz