Halloweenowy wieczór otulał miasto chłodnym, wilgotnym całunem, skradającym się wśród zaułków i mniej uczęszczanych ulic. Samochody podążały po asfalcie, witryny sklepowe nadal wabiły klientów, lecz wystarczyło skręcić z dala od głównej drogi, by czająca się w zakamarkach mgła połknęła wszystkie dźwięki, rozmyła kształty, przywiodła ze sobą cienie, które równie dobrze mogły być ułudą, albo czymś więcej. Mimo to dzieci wciąż biegały od drzwi do drzwi, wyciągając barwne koszyki po łakocie, zupełnie tak, jakby na tę jedną, straszną noc, prawdziwe strachy tego świata chowały się gdzieś, ustępując starodawnej tradycji i jej niepowtarzalnej magii.
Biuro detektywistyczne świeciło pustkami. Większość świateł w budynku była wygaszona, gdy niemal cały zespół zażywał zasłużonego wypoczynku i zajmował się tym, czym zajmowali się zwykli obywatele, czyli świętował Halloween. Na posterunku zostało tylko paru straceńców, którzy postanowili poświęcić się dla drużyny, nie obchodzili święta, albo zaleźli za skórę swoim przełożonym. Wśród nich był rzecz jasna nie kto inny, jak ulubiony detektyw Felixa, Tristan Fragarach.
Gdzieś na dolnych piętrach siedział jeszcze woźny, jeden dyspozytor przysypiał przy telefonie, zaś agent Fragarach warował przy swoim biurku, zamknięty na cztery spusty w gabinecie, niepomny na coraz późniejszą porę i to, co działo się za oknem. Na blacie leżały starannie ułożone kartki i raporty, ekran komputera ukazywał pełne ukrytych poszlak zdjęcia, a stojąca nieopodal drukarka krztusiła się właśnie kolejnymi wydrukami. Biały kubek wciąż roztaczał wokół siebie kawowy zapach, choć resztki ciepła już dawno z niego uleciały, a woń tanich papierosów powoli zyskiwała przewagę. 
Wtem drukarka kaszlnęła po raz ostatni, piknęła, zamigała czerwonym światłem, domagając się świeżej ofiary z ryzy papieru.
— Kurwa — burknął Tristan, nim wstał z westchnieniem, podszedł do szafki, sięgnął po ryzę.
— Cukierek albo psikus.
Ryza poleciała na podłogę, broń pojawiła się w dłoni, agent w okamgnieniu miał intruza na muszce.
— Podręcznikowa reakcja.
Stał tam, mimo zamkniętych drzwi i okien, niczym odprysk snu czy halucynacji. Odziany w ciepłe brązy i zielenie tradycyjnej, senkawańskiej szaty, kryjącej starannie szczupłą sylwetkę, zupełnie tak, jakby lisia maska zakrywająca górną połowę twarzy nie wystarczała. A potem nieznajomy się uśmiechnął.
— Lachance — warknął Tristan, w tym jednym słowie zamykając wszystkie emocje, jakie osoba Felixa w nim wywoływała.
— Ja również cieszę się, że…
— Skończ — przerwał mu agent. — Wtargnięcie do Głównego Biura Śledczego i włam do mojego gabinetu. Co to za nowy z twoich genialnych inaczej pomysłów?
Uśmiech Felixa przyjął inne zabarwienie. Mężczyzna sięgnął, zdjął maskę, obdarzył Tristana spojrzeniem uważnych, brązowych oczu. 
— Pozwolę sobie założyć, że w tym przypadku „inaczej” znaczy „ekstraordynaryjnie”.
— Ekstraordynaryjnie, to ja cię mogę zaraz posadzić na dwadzieścia cztery.
— Po co od razu tak agresywnie — odezwał się Felix, wciąż niepomny na wycelowaną w niego lufę pistoletu. — Dzisiaj jest specjalne święto, czyż nie? Halloween. Noc, w której duchy chodzą po ziemi, a granice między światami się zacierają.
Zmarszczka między brwiami agenta Fragaracha tylko się pogłębiła.
— Konkrety, Lachance. Po co tu przyszedłeś?
— Po cukierki — odparł z rozbrajającą szczerością Felix.
Na moment zapadła cisza, w końcu Tristan westchnął, opuścił pistolet.
— Wynocha. Póki mam jeszcze dobry humor.
— To jest dobry humor?
— Nie przeginaj.
Felix westchnął głęboko, spuścił na moment wzrok, ostatni raz spytał z nadzieją:
— To na pewno nie będzie cukierków?
— Nie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
— Szkoda — odparł, niespiesznym ruchem zakładając z powrotem swoją lisią maskę. — Skoro nie ma cukierków, w takim razie będą psikusy.
Pyknęło, dym pojawił się znikąd, a gdy tylko się rozwiał, Tristan został sam w pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz