01 października 2025

Od Dantego – Zapałka w koronie

— Zapałka, ponieważ masz problemy z logicznym myśleniem…
— Widać, że za dużo czasu z tobą spędzam.
— …to zadbałem, żebyś poruszał szarymi na starość. Jestem pewien, że to docenisz.
„Dziękuję” niestety nie mieściło się w skromnym słowniku Zapałki i Dante musiał zadowolić się ledwo zrozumiałym pierdnięciem z ust niewychowanego oszołoma, lecz genashi, choćby z samej ciekawości, przystanął u boku syrena, przyjrzał się ich dzisiejszej atrakcji. Zamek – a raczej zameczek – zapomniany z biegiem lat przez zobojętniałych właścicieli, wyrastał z leśnej gęstwiny na samej jej granicy, przypominając jakąś dziwną, poszarzałą narośl na równej warstwie zielonych koron. Jedna wieża próbowała dumnie górować nad terenem, gdy reszta budowli układała się w okrągły dziedziniec, obronne fortyfikacje i trzy piętra korytarzy oraz komnat. Kiedyś pewnie zameczek służył za letniskowy domek dla szlachty, może nawet był stałą rezydencją pomniejszego lorda, lecz w gruncie rzeczy nie było na czym oka za bardzo zawiesić i zamek, ku swej rozpaczy, zaczął kruszeć pod bezlitosną pięścią czasu, gdy wszyscy go porzucili. Aż pojawiła się ambitna ekipa, chcąca tchnąć nowe życie w pęknięte ściany, z ciekawym pomysłem i zapleczem motywacji. Jak tak Dante o tym myślał, to niewiele różniło się to od jego relacji z szafą Zapałki, którą odratował z niemożliwego stanu i doprowadził do jakiejkolwiek używalności.
— Zagadki w zamku? — mruknął Ignis, doczytawszy plakat na głównych wrotach. Dante wyszczerzył kły w ulubionym przez Zapałkę uśmiechu, zarzucił ramię na bark genashiego i pociągnął go na dziedziniec zamku, uważając, by trzymać jedną rękę za plecami. Obsługa miała wyjaśnić szczegóły ich przygody przed samym jej startem, ale syren nie potrafił się powstrzymać.
— Słuchaj, motyw jest taki — zaczął — że w tym oto zamku zasiada nieprawowity król, który zakazał muzyki w całym królestwie.
To akurat nie zgadzało się do końca ze scenariuszem, ale pasowało lepiej do brykieta.
— Głupi chuj — skwitował krótko Ignis.
— Dokładnie. No i wtedy wchodzisz ty, cały w popiele ubabrany.
— Ja?
— Niestety.
Dante wyciągnął rękę zza pleców. Błyskawicznym, niemożliwym do zatrzymania ruchem wcisnął papierową koronę na ten spalony łeb. Ignis skrzywił się, spróbował zaraz rozerwać swój królewski atrybut.
— Zabieraj to, kurwa…
— Nie ma mowy. — Syren wyprowadził lekki cios w ramię muzyka, wystarczyło jednak, żeby ten stęknął cicho i zostawił koronę w spokoju. — Król musi się przyzwyczajać do ciężaru korony. Jesteś dziedzicem tronu i naszą jedyną nadzieją, dlatego szanse powodzenia są takie małe. Ale nie zerowe, bo masz swoich kompanów do pomocy. — Wskazał ręką na siebie i resztę ekipy podążającą za nimi. Arieth mówił do uważnie słuchającego Vi, a Raam kłócił się o coś z Seymourem. — Jeśli tylko uda się wydostać z zamkowych cel, pokonać wszystkie zagadki i posadzić twoją kanciastą dupę na tronie, to królestwo zostanie uratowane. A przynajmniej tak myślę, bo z ciebie lepszy błazen niż władca.
Zapałka już otwierał usta, żeby fuknąć dymem i się pewnie kłócić, lecz zawahał się, obejrzał przelotnie przez ramię.
— Ale ty wiesz, że Arieth tu jest z nami?
— Arieth ma przykazane być przez pięć minut cicho, jak tylko rozgryzie zagadkę, a potem może dać nam pierwszą podpowiedź.


Obsługa uśmiechała się bardzo szeroko, mówiła grzecznie i z najwyższą uwagą tłumaczyła wszystkie zasady, ale Dante nie byłby sobą, gdyby potrafił wysiedzieć spokojnie podczas tej rutynowej paplaniny, mając obok Zapałkę, gotowego do powkurwiania go całkowicie przypadkowym kopnięciem albo okazjonalnym szturchnięciem.
— Dzieci — mruknął cicho stojący przy Ignisie Seymour. A potem genashi poleciał znów na syreni bark, pchnięty przez trzecią siłę.
Zasady zasadami, ale najważniejsze miało się dopiero zacząć, czyli beka z brykieta wykładającego się na zagadkach, bo nie umiał dodać dwa do dwóch. Dante solennie zapewniał, że on rozpierdoli wszystkie te zagadki, zanim Zapałka zdąży w nosie podłubać, a obsługa była na tyle łaska, by nie komentować problemów drużyny już z samym dotarciem do miejsca startowego przygody. Założyli im opaski na oczy i poprowadzili długim korytarzem pachnącym zimnym kamieniem i wilgocią, gdzie było słychać wyłącznie ich kroki przeplatane zduszonymi przekleństwami.
— Zapałka, jeszcze raz mi staniesz na piętę…! — warknął syren.
— Spierdalaj, to nie ja!
— Wszędzie poznam ten smród spalenizny!
— Kurwa, Ignis, teraz na mnie stanąłeś — rzucił Seymour.
— A skąd wiesz…
— Ja wam zaraz stanę i się skończy — burknął na nich Raam.
Faktycznie się skończyło, nim jeszcze się zaczęło, ale to mogła być zasługa odseparowania Zapałki i wprowadzenia go przez drzwi obok, a przynajmniej tyle Dante zdołał usłyszeć. Potem był już tylko ścisk ciał, bo asura zajmował całe miejsce parkingowe dla ciężarówki, Arieth prosił, żeby go nie zdeptano, Seymour zaś rozpoznał ramię Virgila i pociągnął go pod ścianę.
Z usytuowanego gdzieś w rogu głośnika dobiegł głos kontrolującej ich poczynania kobiety. Czas ruszył, mogli ściągnąć opaski i przystąpić do próby odbicia królestwa z podstępnych łapsk.
— No ciemno jak w dupie nadal — mruknął Dante, rozglądając się trochę bezradnie po otaczającym ich mroku, czekając, aż oczy się przyzwyczają. Za kratami pomarańczowa łuna padała na podłogę podziemnego więzienia, ledwo ich sięgając. Niewiele zmieniała.
— Powinno tu być coś do zapalenia światła… — powiedział Arieth, syren usłyszał jego kroki przesuwające się pod przeciwległą ścianą. Nikt w ciemności nie mógł dojrzeć, jak charakterystyczny, niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech pojawia się na ustach Dantego. Przecież w ciemności wyraźnie jedna sylwetka się odznaczała.
— Ja już mam nasze źródło światła. — Pacnął w ramię byłego czarodzieja. — Weź, Seymour, poświeć.
Gitarzysta na oślep spróbował trzepnąć krawca, ale Dante sprawnie uniknął trafienia z lekceważącym parsknięciem.
— Nie będę ci, kurwa, za latarkę robił.
— Wydaje mi się, że znalazłem jakąś zagadkę, ale nie widzę dobrze… — powiedział wtem Vi w zamyśleniu i szafirowe tatuaże wręcz mignęły z jednego miejsca do drugiego, jaśniejąc intensywnym blaskiem. Dante machnął ręką na tego niebieskiego klauna, podszedł bliżej do wilkołaka, namacał jakieś większe zagłębienie w ścianie.
Seymoura zdołał im wystarczająco poświecić, żeby mogli dojrzeć drewnianą planszę osadzoną we wnętrzu ściany, oddzieloną od nich przezroczystym plastikiem. Wiele wyciętych w niej korytarzyków wiodło donikąd i tylko jeden prowadził do niewielkiej rynienki, z której mogliby coś zebrać. Po przeciwnej stronie planszy, w ciemnym otworze, leżał kluczyk z metalowym kółkiem.
— Wygląda na jakiś labirynt — odparł Virgil.
— A ja tu chuja widzę — odezwał się z sąsiedniej celi Ignis. — Mam tylko jakiś otwór i kijek w nim.
— O, chuj — westchnął Dante, zrozumiawszy pierwszą zagadkę. — Trzeba debila poprowadzić, żebym nam kluczyk wyprowadził z labiryntu.
— Co powiedziałeś, karpi móżdżku?
— Zwróciłem się do ciebie twoim rodowym nazwiskiem. Dobra, słuchaj teraz uważnie, bo nie będziemy powtarzać.
Powtarzali niejednokrotnie, bo nic nie dawały próby Vi wybrania jednej osoby do przekazywania instrukcji i ostatecznie przekrzykiwali się nawzajem z Zapałką, który mimo braku wglądu w planszę wydawał się wiedzieć lepiej od nich, jak pokierować kluczykiem.
— W prawo — powiedział Seymour.
— W to drugie prawo! — huknął Raam.
— W jakie prawo, jak tu trzeba w górę — wtrącił Dante.
A kluczyk jak na złość poruszył się w dół i wszyscy zaklęli.
Gdzieś w międzyczasie Arieth ogarnął, jak włączyć światło w celi, ale reszta była zbyt skupiona na wyzywaniu się, gdy kluczyk był coraz bliżej rynienki, żeby zauważyć różnicę. W końcu triumfalny okrzyk odbił się od ścian, ich zdobycz popędziła na spotkanie z nimi, Dante zaś był pierwszy do zgarnięcia kluczyka i wsadzenia go w zamek. Kraty stęknęły, zaskrzypiały i wpuściły ich wreszcie do niewielkiego pomieszczenia łączącego obie cele.
— Przebieraj płetwami, Karpiu — burknął Zapałka — i mnie uwolnij.
Dante zerknął w jego stronę i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z tą skrzywioną miną przeciętą czarnymi kratami, papierową koroną na łbie oraz niecierpliwie stukającym palcem o metal Zapałka wyglądał jak kundel zamknięty za karę w kojcu.
— Poproś ładnie, to się pospieszę.
Prośba została przekazana w mało wybrednych słowach, na co Dante odpowiedział zaczepnym kopnięciem w kraty i odwrócił się do ekipy, nim solenizant zdążył go na nowo zwyzywać. Niewiele jednak było do oglądania poza paroma półkami i świecami strzegącymi na nich swego miejsca. Płomyki – dość blade, ewidentnie wytwory iluzji – tańczyły na nieistniejącym wietrze. Jedna rzecz jednak przykuła uwagę Dantego – plakietka z napisem „Nie zdmuchiwać świec z rozkazu króla”. Więc syren naturalnie najbliższą świecę zdmuchnął.
Płomyk znikł, by zaraz powrócić. Dante zmarszczył brwi.
— Zapałka, zaraz zostaniesz w tej celi — zagroził, spoglądając na zniewolonego genashiego.
— Co ci tym razem przeszkadza?
— Świeczki mi nie zapalaj, cymbale, jak próbuję ją zgasić.
— To ty źle dmuchasz w takim razie.
— Moja zgasła — przerwał im Vi.
— Ignis, nie masz tam w celi jakichś cyferek? — zapytał Seymour, prostując się po tym, jak zajrzał pod jedną z półek.
Wokalista odsunął się od krat, rozejrzał po swoim więzieniu.
— Coś tu niby jest… 5-1-3-6-2-4 — odczytał Zapałka.
Były czarodziej skinął głowa.
— Numery są pod półkami. Dawajcie, dmuchamy w kolejności.
Tym razem po kolei każdy z płomyczków zgasł, a gdy Raam chuchnął na ostatnią świecę, ukryty zamek w kratach od celi genashiego kliknął, pozwalając Zapałce wyjść.
— Królu chędożony, witaj na wolności — powitał go serdecznie Dante, lecz różowe szkła rzucały wyraźne wyzwanie. Ignis zmrużył przelotnie oczy.
— Moim pierwszym dekretem będzie wycięcie ci jęzora.
— Do tego potrzebujesz tronu.
Oranżowe oczy błysnęły w mroku, równie zaczepne i gotowe do walki, co spojrzenie Dantego. Naśladując siebie nawzajem, zrobili parę kroków, popchnęli lekko, złapali za łokcie.
— Ścigamy się do kolejnej zagadki? — rzucił Zapałka, jakby już nie powstrzymywali siebie przed ruszeniem biegiem po krętych schodach. Kieł błysnął krnąbrnie w półuśmiechu.
— Pytasz głupio.


Ignis zarzekał się, że to on pierwszy wpadł do następnego pomieszczenia, z kolei Dante twierdził, że gdyby brykiet umiał patrzeć, to by zauważył jego obcas przekraczający próg, jeszcze zanim spalony frajer zdołał na chama wcisnąć mordę we framugę. Kłótnię przerwał dopiero Raam, roztrąciwszy ich dwójkę stojącą w drzwiach, aż prawie upadli. Za asurą wszedł Arieth, Vi z Seymourem nie byli daleko w tyle.
Pokój prezentował się niewinnie, ale wszystko w takich miejscach wyglądało niewinnie, dopóki nie zaczęło się grzebać po szufladach, za regałami i pod obrazami, aż wokół rozwijał się w mniej niż mgnienie absolutny chaos rozgrzebanych zagadek i pozornie niemających ze sobą nic wspólnego poszlak. Dante błysnął kłami. Był absolutnie beznadziejny w tego typu zabawach, Ignis nie wydawał się o wiele lepszy od niego, ale minus i minus dają plus, więc nie byli spisani na porażkę. Fakt, że matematykę syren zdał ledwo, a poprawne rozwiązania osiągał błędnymi obliczeniami, pominął.
Szybko znaleźli dla siebie zadania do wykonania – Raam zajął się przesuwaniem każdej cięższej rzeczy w pokoju, dwa klauny dobrały się do jakiegoś sejfu w komodzie, Arieth skanował wzrokiem papiery wyciągnięte z jakieś szuflady i pewnie już przeszedł przez wszystkie zagadki, a Dante przyczepił się do ogona Zapałki, wkurwiając go zabieraniem mu wszystkich wskazówek z ręki, jakby to miało pomóc im cokolwiek osiągnąć. W rezultacie ich krzyki przyciągały resztę drużyny, ta zaś odkrywała za nich hasło i czekała, aż o coś nowego ich dwójka się pokłóci.
— Patrz, tabliczka mnożenia. — Dante kiwnął brodą na kartkę trzymaną przez Ignisa. Liczby przeplatały się z tarczami opatrzonymi różnymi herbami w prostych równaniach, z których wyciągnąć trzeba było odpowiednie cyfry. — To nie jest coś zbyt trudnego dla ciebie?
— Ja się nie zatrzymałem na etapie przedszkola.
— Twój codzienny popis geniuszu mówi mi co innego.
Jeden z drugim w trakcie docinania sobie nawet nie zauważył, kiedy Seymour zabrał kartkę z szyfrem Ignisowi, chwilę patrzył na cyferki, symbole i obliczenia. Za wiele czasu nie było mu potrzebne.
— 5392 — powiedział, urywając nagle słowne przepychanki.
— Co? — odparli jednocześnie, na co gitarzysta uniósł jedynie kartkę.
— Kod, debile. Ktoś tu musi myśleć za was.
— To Zapałka mnie rozprasza!
— To ty mi wyrywasz cały czas łamigłówki z ręki!
Seymour odwrócił się od nich, bez ochoty na pakowanie się między wodę a ogień. Podszedł do numerycznej klawiatury osadzonej na widoku w ścianie, tego ostatniego miejsca w pomieszczeniu, gdzie dało się wpisać jakiś klucz i wstukał kolejno cyfry. Zamki automatycznie puściły, otwierając drzwi po prawicy i lewicy byłego czarodzieja. Kolejne instrukcje wisiały przyczepione od środka.
— Rozdzielić się musimy — mruknął Dante, czytając kartkę o podzieleniu drużyny na kolejny etap. Wyciągnął rękę na oślep za siebie, wiedział, że trafił, gdy szarpnął za kołnierz brykieta i usłyszał pełen obrzydzenia dla rybich płetw komentarz. — Chodź, Zapałka, lecimy tędy. Muszę mieć na króla oko, bo jeszcze nam się wypierdolisz na głupi ryj i tyle z ratowania królestwa będzie.
Protest nie wchodził w rachubę, gdy silne, bokserskie ramię ciągnęło genashiego za sobą, nie odpuszczając, póki nie znaleźli się za progiem następnego pokoju. Reszta drużyny chętnie zostawiła ich samych sobie, kierując się ku własnym zagadkom. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, na dobre rozdzielając drużynę.
W co najwyżej pięciu krokach dało się przejść pomieszczenie, a na całej długości ścian stały regały wysokie jak sam Dante, wypełnione po brzegi książkami o jednakowej wielkości i grubości. Na ich materiałowych brzegach o stonowanej, zielonej barwie wytłoczono liczby powyżej tysiąca. Pomiędzy dwoma regałami czekały na otwarcie kolejne drzwi, zaś tuż przy nich pojawiło się coś nowego – metalowa, czarna rura wychodząca z sufitu i rozszerzona na końcu, z której dobiegał szmer rozmów z innego pokoju. Tubalny głos Raama wyraźnie do nich docierał.
— No i co teraz? — prychnął syren, kręcąc kółka po pokoju w daremnym poszukiwaniu wskazówek.
— Muzyka się zmieniła — odpowiedział od rzeczy Zapałka.
Dante wywrócił oczami.
— Dobrze wiedzieć, że ty nie. Chcesz recenzję robić…
— Morda, filet, bo się próbuję wsłuchać.
Krawiec żachnął się, ale odpuścił, doskonale świadom, że bez chwili miauczenia o muzyce Ignis zwyczajnie usychał. Znając życie, pewnie z pamięci rozpisałby na nuty muzykę grającą w poprzednim pomieszczeniu. Z czystej ciekawości Dante sam nadstawił ucha, próbując zrozumieć, co tak przyciągnęło uwagę brykieta. Znał ten kawałek, był dość popularny w radiu, ale coś brzmiało trochę inaczej…
— Tekst jest inny od oryginału — stwierdził muzyk. — Kod w nim jest.
— Pierdolisz.
Ignis nie zwrócił na niego uwagi, podszedł do metalowej rury łączącej ich pokój z chłopakami.
— Hej! — zawołał. — Leci u was piosenka? Słyszycie w niej jakieś liczby?
— 1050 — odpowiedział po chwili Arieth.
— My mamy 53. W sumie 1103. — Odwrócił się do syrena. — Pociągnij za wszystkie książki z tym numerem i zobaczymy, co się stanie.
Z braku lepszych opcji zrobił tak, jak mu Zapałka polecił – wypatrzył każdy grzbiet książki opatrzony numerem 1103 i wyciągnął nieznacznie egzemplarz z równego rzędu pozostałych tomów. Systematycznie obeszli cały pokój, aż spotkali się przy ostatniej książce. Coś zaskoczyło.
Regał za ich plecami odsunął się od ściany. Dante uniósł brwi.
— Patrz, wejście do pokoju twojej starej.
Kolejnego pokoju co prawda za regałem nie było, lecz otworzył się przed nimi prosty korytarzyk. Na końcu umieszczono stary stojący zegar, zaś na jego wahadle zawieszono dwa kluczyki. Mężczyźni wymienili spojrzenia, w końcu Dante wzruszył ramionami, przeszedł się przez korytarzyk, spróbował otworzyć zegar.
— I chuj — westchnął, gdy drzwiczki ani drgnęły. Obejrzał się za siebie, akurat by zobaczyć, jak Zapałka zdziera z tyłu regału kawałek kartki i wpatruje się w niego z niepodobnym dla takiego złamanego fajka skupieniu. — Co tam masz?
— Rozkład niewidzialnych wiązek laserów w tym korytarzu. Pewnie trzeba przejść pomiędzy nimi bez dotykania i wtedy dostaniemy klucz. — Ignis uniósł wzrok, rozciągając usta w niepokojąco szerokim uśmiechu. — Dobra, chodź tu i lecisz, giermek.
— Jak mnie, kurwa, nazwałeś?
— Każdy król musi mieć giermka, czyli najbliżej stojącego frajera.
— Ja się nie zgłaszałem do tej roli.
— Ale się z nią urodziłeś. Na ziemię, nie pyskuj, musisz przeczołgać się pod pierwszą wiązką.
Dante przeklął swojego znamienitego inaczej króla, przeklął siebie, że kiedykolwiek wpadł na pomysł z tym całym królowaniem i zamiótł brzuchem podłogę, próbując przedostać się na drugą stronę wedle wytycznych Zapałki. Szło to różnie, gdy przy każdym kroku pytał dwa razy, czy ten łeb pełen popiołów wie, co robi, ale wątpliwa kooperacja zaowocowała ostatecznie wygraną. Syren wyminął laser przecinający wertykalnie korytarzyk na dwa, przeszedł nad ostatnią wiązką i sięgnął drzwiczek zegara, tym razem otwartych.
— Mam was, chujki — mruknął zwycięsko, trzymając kluczyki w dłoni.
— Nie stój tam pół dnia — wypomniał mu Ignis, waląc mocno w tył regału, by przyczepić ponownie kartkę. — Mamy ekipę do dogonienia.
I już syren ruszał za genashim w stronę zamkniętych drzwi, ale coś go tknęło, zerknął na rozkład wiązek.
— Ej — rzucił ostro, stukając palcem w pierwszą wiązkę, tę pojedynczą linię zawieszoną nieco ponad ziemią — ale tu widać, że nie musiałem się czołgać na początku. Skąd ci się to ubzdurało?
Ignis wyszczerzył się tak, że Dante by mu najchętniej przypierdolił w ten uśmiech z okładek muzycznych magazynów.
— Chciałem zobaczyć, czy dasz radę dupę tak nisko przecisnąć.


Zagadki zrobiły się na kolejnym etapie bardziej przestrzenne niż skupione na odkryciu jednej kombinacji cyfr. Było więcej łażenia, przestawiania rzeczy i kombinowania z obciążnikami na wadze albo pojemnikami z wodą, żeby ustawić wszystkie we właściwej kombinacji i dostać przejście dalej. Wedle słów miłej pani z obsługi kontrolującej ich poczynania przez kamery, znaleźli się przed samym końcem przygody. Jedną połowę pomieszczenia zawalono różnej wielkości pudłami i skrzyniami, druga zaś była pusta, wzrok przyciągała jedynie podłogowa mozaika ułożona z wielu kwadratów w jakiś szlachecki herb.
— Ciekawe — mruknął Dante, stając na próbę na mozaice. Kwadrat zapadł się nieco pod jego butem.
— Na skrzyniach są jakieś linie wymalowane farbą — zauważył Vi.
— Z nich chyba… — Zapałka zawahał się na moment, zrobił dwa kroki w tył — coś wychodzi…
— Cycki z tego wychodzą — odparł Raam z drugiego końca pomieszczenia.
Dante z Ignisem wymienili rozbawione spojrzenia.
— Ty we wszystkim widzisz cycki — podsumował go syren.
— Ale Raam ma rację — powiedział nagle Seymour, przyciągając wszystkich uwagę. Zachęcił ich machnięciem ręki, żeby podeszli i stanęli obok niego i asury.
Ścisnęli się, depcząc po sobie, jednak wzór dostrzegli – kwadraty układające się w dwa szerokie półkola.
— Huh — zdołał wykrztusić Vi, gdy innym zabrakło słów. — Rzeczywiście.
Perkusista potoczył wzrokiem po zaskoczonych minach drużyny, zmarszczył mocno brwi.
— Dlaczego tak was to, kurwa, dziwi?
Zbiorowo pokręcili głowami, wymówili się jakimiś półsłówkami, uciekając w kąty pokoju, żeby spróbować ułożyć odpowiednio ciężkie pudełka na ruchomej mozaice. Szlachetny wzór zaskoczył, ostatnie drzwi otworzyły się przed nimi z cichym skrzypnięciem, prezentując finałową komnatę – salę tronową, główną atrakcję urodzinowego pakietu zamku.
Tron czekał u góry biesiadnego stołu zastawionego srebrnymi półmiskami, talerzami i sztućcami do krojenia burgerów, łowienia frytek czy wykłócania się o ostatni kawałek pizzy, bo choć brzuch pękał, honor nie pozwalał odpuścić. Zapałka jebnął na pełnej, gdy tylko zobaczył, na czym to wszystko stoi. Obrus, projektu zdolnego syrena, był zlepkiem zdjęć wykonanych w najgorszym momencie koncertu, prezentując groteskowo rozwartą paszczę, szaleńcze spojrzenie i każdą zmarszczkę na spalonej gębie przy zdzieraniu gardła na utworze.
— Kurwa — mruknął Dante, gdy Zapałka zdołał odkrztusić swoje rozjebanie wystrojem. — Udało się. I to wszystko dla jednego pajaca.
— Sam mnie w to wciągnąłeś.
— Próbowałem uczcić przeżycie cudem z tobą kolejnego roku.
Ignis pokręcił głową, szturchnął go łokciem.
— No i gdzie ty byś był beze mnie, Karpiu?
— W siódmym niebie.
Było trochę przepychanki, zanim Zapałka zasiadł na właściwym dla solenizanta miejscu, bez pomocy Raama przyciskającego go jedną ręką do tronu się nie obyło. Drużyna jego dzielnych bohaterów oflankowała go szybko, nie pozwalając sięgnąć nawet po kielich ze szkocką.
— Dobra, ale skoro udało nam się posadzić cię na tronie, to by się przydało wymienić tę koronę na coś lepszego — stwierdził Dante, pstrykając palcem w papierową koronę. Łapska Zapałka już się wyciągały, żeby mu oddać, ale syren uchylił się sprytnie, dając miejsce stojącemu za nim Raamowi. Ten zabrał wcześniej pudło z prezentem spod stołu i wepchnął je prosto w otwarte dłonie Ignisa. — Otwieraj.
Brykiet łypnął na prezent, zważył go w rękach.
— Co ty tam wepchnąłeś? Garnek z wodą?
Ale nikt mu nie odpowiedział, czekając, aż Zapałka z łaski swojej zagęści ruchy i zerknie do środka. Pomarańczowa wstążka rozwinęła się gładko, uwalniając tekturowe wieko, dłoń sięgnęła, namacała coś twardego. Ignis zmarszczył brwi, zerknął przelotnie na wyszczerzonego syrena. W końcu wyłowił zawartość.
Motocyklowy kask prezentował się jako kula czerni przełamana ostrym ogonem płomieni ciągnących się po bokach. Jego wyżłobienia dodawały mu agresywnego, sportowego charakteru, ciemny wizjer nie przepuszczał światła, pozwalał zajrzeć do wnętrza z miękką wyściółką opracowaną na podstawie najnowszych technologi, ozdobioną imieniem wyszytym żółtą nicią tuż nad karkiem. Sam kask, stworzony z lekkich, lecz niesamowicie wytrzymałych komponentów, zaklęto odpowiednio, by był w stanie wytrzymać te wszystkie pojebane prędkości osiągane przez Zapałkę, o których Norbi nie musiał wiedzieć.
— Mówiłem, że nowa korona, bo szatę już masz — powiedział Dante, nie kryjąc uśmiechu, gdy palce Zapałki przesuwały się powoli po powierzchni kasku, badając wzory i wszystkie krawędzie. — A teraz ją przymierz, żebym chociaż przez chwilę twojego krzywego ryja nie musiał oglądać. — Wokalista rzucił mu spojrzenie, syren trzepnął go w tył głowy, żeby się tak głupio nie patrzył. — Wszystkiego najlepszego, Ignis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz