13 lipca 2025

Od Song Ana - Tęczowy Rift 2025

To nie brzmiało dobrze. Melodia, która unosiła się nad Gromem, poraniłaby uszy każdemu, kto spróbowałby się w nią wsłuchać. Jej nieharmonijne dźwięki wołały o pomstę do samych niebios. Yunru Lei nie był w stanie dłużej tego znosić. Zapragnął chwili spokoju, więc wcześniej wysłał swojego ucznia na zewnątrz, aby ten poćwiczył grę na guqinie. Zwykle Song An grzecznie wypełniał polecenia mistrza. Jego umiejętności też nie były najgorsze, stąd bóg burzy nie rozumiał tej potwornej kakofonii dobiegającej spoza świątyni. Musiał to sprawdzić. Odłożył więc pędzel, którym do tej pory kreślił znaki na pergaminie, a następnie ruszył odszukać swojego podopiecznego. Wcale nie było to trudne — szedł w stronę tego okropnego brzmienia. 
Song An siedział pod sosną. Szarpał za struny leżącego przed nim instrumentu. Ruchy młodzieńca nie wskazywały jednak na to, że jest chociaż trochę skupiony na swoim zadaniu. Wręcz przeciwnie — boski sługa wpatrywał się w niebo całkowicie zamyślony. Przesuwał dłonie niedbale, jakby z przyzwyczajenia, a nie chęci zagrania czegoś przyjemnego dla ucha. 
— Song Anie, cóż ty wyprawiasz?! — Yunru Lei postanowił przerwać to potworne przedstawienie. — Grasz tak, jakbyś chciał obrazić śmiertelnie kompozytora tej melodii, jak i wszystkich jego potomków! 
Młodzieniec nie spodziewał się przybycia swojego mistrza. Podskoczył pod wpływem niespodziewanego głosu, zerknął w stronę mentora i zamrugał wielokrotnie Na szczęście dla wszystkich: przerwał swoją grę.
— Mistrzu! Nie słyszałem, jak idziesz! Coś się stało? 
— Może sam mi to wyjaśnisz? — prychnął bóg burzy. — Miałeś ćwiczyć grę, a brzmisz tak, jakbyś co najmniej zapomniał wszystkiego, czego nauczyłeś się do tej pory! 
Song An poczuł się zawstydzony. Wbił wzrok w swój nieszczęsny instrument. 
— Przepraszam, ja… ja po prostu trochę się zamyśliłem — wytłumaczył, nie kryjąc skruchy. — To się więcej nie powtórzy! 
— Co było tak ważne, że całkowicie pochłonęło twoje myśli? — dopytywał Yunru Lei. Zaplótł ręce na piersi i spojrzał na swojego ucznia w wyczekiwaniu. 
— O śmiertelnikach, mistrzu — przyznał się nieśmiało Song An. — Żyłem wśród nich i poznawałem ich zwyczaje. Do dzisiaj część z ich obyczajów chodzi mi po głowie. 
Yunru Lei uniósł brwi. 
— Co chcesz przez to powiedzieć? Jaki zwyczaj zaprząta ci umysł w takiej chwili? 
Twarz Song Ana przybrała czerwony odcień. Zaśmiał się niezręcznie, odwracając wzrok. 
— Zastanawiałem się nad tym, jak ludzie łączą się w pary, mistrzu. Myślałem o miłości, przywiązaniu, randkach… 
— “Randkach?” — Słowo to wybrzmiało w ustach boga burzy z niemałym zdziwieniem. — O czym ty tak właściwie mówisz? 
— Wśród śmiertelników chodziło się na nie z osobą, którą bardzo się lubiło — wyjaśnił Song An. — To takie spotkania z kimś bardzo, bardzo bliskim, mistrzu. 
Yunru Lei wciąż nie wydawał się być przekonany. Song An widząc jego konsternację, wpadł na genialny pomysł. Nie powstrzymując swojej ekscytacji, podniósł się z miejsca i w podskokach dotarł do swojego mentora.
— Mistrzu! Co ty i Song Ning robiliście, gdy się spotykaliście? 
Bóg burzy zastanowił się przez chwilę. 
— Cóż, łowiliśmy ryby, pływaliśmy łódką, żeby łowić ryby, a czasem odwiedzaliśmy targ, aby sprzedawać ryby… 
— I tylko tyle, mistrzu? Nie robiliście nic poza rybami? 
Yunru Lei zamilknął na chwilę. Przymknął oczy i zaczął się zastanawiać. 
— Nie, jeśli o tym pomyślę, pewnego dnia nie łowiliśmy wyłącznie ryb.


Dawniej organizowano wiele wszelkiego rodzaju uroczystości. Były to huczne przyjęcia, a najczęściej poświęcano je przeróżnym bóstwom czy ważnym dla danej społeczności wydarzeniom. Obchody tego typu nigdy mnie nie interesowały. Unikałem nawet tych, które organizowano ku mojej czci. Nie przypuszczałem, że to kiedykolwiek mogłoby się zmienić, gdyby nie zaskakująca propozycja Song Ning’a:
— Koniecznie musisz pójść ze mną na Święto Latarni!
Wypłynęliśmy wtedy łódką na środek jeziora. Song Ning wydawał się niezwykle podekscytowany. Od dłuższego czasu opowiadał mi o zbliżającej się uroczystości. Ja niespecjalnie miałem ochoty brać udziału w podobnych przedsięwzięciach.
Widząc jednak błagalny wzrok swojego towarzysza, bezradnie uległem.
Song Ning był naprawdę podekscytowany. Nieczęsto mieliśmy okazję spotykać się poza jego pracą. Chociaż widzieliśmy się codziennie, to wyjście wydawało się nam obu wyjątkowe.
Pierwszy raz miałem wziąć udział w takiej uroczystości. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Wiedziałem jednak, że mimo niechęci muszę się postarać dla Song Ning’a. Dla niego zrobiłbym wszystko.
Tamtego dnia czekał już na mnie przy bramie miasta. Miał nietypową dla siebie zdenerwowaną minę. Wyglądał na zmartwionego. Dopiero gdy mnie zobaczył, rozpromienił się. Jego oczy zalśniły, a on szeroko się uśmiechnął.
— Balem się, że jednak się rozmyślisz i nie przyjdziesz!
— Nie złamałbym obietnicy, dobrze o tym wiesz — odparłem, podchodząc do niego bliżej.
Song Ning tej nocy wyglądał naprawdę pięknie. Miał założone odświętne szaty, rozpuścił też włosy. Nie widziałem go wcześniej w takim wydaniu. Zwykle nosił proste szaty, których nie bał się zabrudzić i zamoczyć. Widać więc było już na pierwszy rzut oka, że dzisiejsze spotkanie potraktował wyjątkowo.
— Chodźmy, bo ominie nas cała zabawa!
Zatrzymałem się tuż przed ozdobionym lampionami wejściem do miasta. Ulica oświetlona była ciepłym światłem latarenek. Wzdłuż niej ustawiono szeregi straganów uginających się pod ilością wszelakich różności. Było mnóstwo, mnóstwo ludzi.
Zawahałem się. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu osób w jednym miejscu. Nie byłem przyzwyczajony do takich tłumów. W końcu większość życia spędziłem w samotności.
Poczułem się niepewnie. Prawdę mówiąc, nawet przez chwilę miałem ochotę zawrócić, ale wtedy poczułem ciepły uścisk na swojej dłoni. Song Ning złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
— Nie martw się, nie opuszczę cię nawet na krok!
Uśmiechnąłem się delikatnie i pozwoliłem się mu poprowadzić.
Tego wieczora robiliśmy wiele wspaniałych rzeczy. Ja miałem z nimi styczność pierwszy raz w życiu. Szczególnie pamiętam kulki z mąki ryżowej, które jedliśmy. Kleiły się one do rąk i dziwacznie smakowały, ale Song Ning mówił, że jest to tradycyjny przysmak. Był on podobno symbolem jedności i rodziny.
Tamtego wieczora kupiliśmy też karmelowy lizak. Pewien uliczny sprzedawca formował karmel w najróżniejsze kształty. Był naprawdę utalentowany. Nie miałem pojęcia, że ktokolwiek mógłby zrobić takie cuda ze słodyczy. Ja i Song Ning nie mogliśmy się oprzeć. Wybraliśmy podłużny lizak o kształcie smoka. Zjedliśmy go na pół.
Aż nadeszła noc. Księżyc i gwiazdy świeciły jasno. Wszyscy zgromadzili się na głównym placu w gotowości na finał dzisiejszego święta.
Według tradycji obchody kończyły się wypuszczeniem w niebo zapalonych lampionów. Dopiero wtedy też zdaliśmy sobie sprawę z tego, że zapomnieliśmy kupić latarnie dla siebie.
— Wypadło mi to z głowy! — rozpaczał Song Ning. — Tak dobrze się z tobą bawiłem, że całkowicie o tym zapomniałem!
— Nie martw się, gdzieś je znajdziemy!
Mimo dobrego przeczucia nie udało nam się kupić lampionów. Obiegliśmy wszystkie stragany, ale okazało się, że zostały one wyprzedane już dawno temu. Właściwie wszelkie kramy powoli szykowały się do zamknięcia. Każdy uczestnik święta, nawet sklepikarze, chciał znaleźć chwilę, aby wypuścić latarnię w powietrze.
Czas się kończył, a nasze dobre samopoczucie powoli słabło. Szczególnie Song Ning wydawał się być zasmucony. Domyślałem się, że tradycja wiele dla niego znaczy. Nie mogłem się więc poddać.
Okrążyliśmy miasto wielokrotnie, aż ostatecznie udało nam się zdobyć jedną latarnię. Kupiliśmy ją u starszej pani, która właśnie zamykała swoje małe stoisko na samym końcu ulicy.
Była niewielka, zrobiona z delikatnego papieru. Znajdowały się na niej kwieciste zdobienia. Wyglądała skromnie, ale w tamtej chwili była dla nas najpiękniejsza na całym świecie.
— Będzie dla ciebie — zapewniłem. — Ja popatrzę z boku.
— Nie, zrobimy to razem.
Song Ning ponownie złapał mnie za rękę i przysunął się do mnie. Poczułem ogarniające mnie ciepło. Odwróciłem wzrok.
Ramię w ramię powróciliśmy na główny plac. Uroczystość miała zaraz się rozpocząć. Na dany sygnał wszyscy zapalili latarnie, a następnie wypuścili je w powietrze.
Song Ning stał naprzeciwko mnie. Ciepłe światło lampionu oświetlało jego twarz. Patrzyłem mu w oczy, gdy wspólnie wzbijaliśmy w niebo rozpaloną latarnię. Przez chwilę dryfowała nam tuż nad głowami, a po chwili podmuch wiatru poniósł ją wyżej.
Niebo momentalnie zalśniło. Niczym tysiące gwiazd lampiony powoli płynęły po nocnym niebie. Wirowały i tańczyły nad tłumem ludzi.
Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak pięknego. Lampiony unosiły się i opadały. Migotały tuż nad naszymi głowami. Obserwowaliśmy je długo, nim ostatni zniknął nam z oczu.
— Dziękuję, że mi to pokazałeś — szepnąłem do Song Ninga. Rybak uśmiechnął się szeroko.
— Dziękuję, że jesteś tutaj ze mną.
Oparł się o mnie, a ja przysunąłem go bliżej siebie. Wspólnie patrzyliśmy, jak ostatni lampion znika na horyzoncie.


— Lampion? Czy mówisz o tym starym papierowym przedmiocie, który wisi u ciebie w pokoju, mistrzu?
— To dokładnie ten sam — przytaknął Yunru Lei. — Spędziłem wiele dni, aby go odnaleźć. Ta noc była dla nas naprawdę ważna. Wiedziałem, że o niej nie zapomnę, ale postanowiłem zachować po niej pamiątkę.
— To musiał być wspaniały wieczór! — zgodził się Song An. — Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś, mistrzu!
Uśmiechnął się szeroko. Yunru Lei nie mógł się powstrzymać i mimowolnie uniósł kąciki ust do góry. Wspomnienia sprawiały, że czuł się odrobinę lepiej.
— Mistrzu! — Song An zwrócił się do niego, nie kryjąc ekscytacji w głosie. — A zabierzesz mnie kiedyś na Święto Latarni?
Yunru Lei westchnął cicho i pokręcił głową.
— W porządku, ale tylko wtedy, gdy dobrze nauczysz się grać tę melodię! Bierz się do roboty, Song Anie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz