31 lipca 2025

Od Arthura – Tęczowe pojedynki (II)

Natknął się na niego całkowicie przypadkiem.
W poszukiwaniu łatwej kieszeni, do której dałoby się niepostrzeżenie wsunąć rękę, dostrzegł kątem oka ciemną sylwetkę — plamę, gryzącą się z otaczającymi go kolorami bawiącego się miasta. Było w nim coś dziwnego, przyciągającego — zgrzyt, który nie pasował do panującej wokół wesołej i beztroskiej atmosfery. To wystarczyło, by ruszył za nim.
I od tamtej chwili nie spuszczał go z zasięgu wzroku, zawsze trzymając się kilka kroków z tyłu — wystarczająco blisko, aby go nie zgubić i na tyle daleko, by mężczyzna w płaszczu nie zauważył jego obecności w tłumie.
Z rosnącym, niezrozumiałym zaciekawieniem obserwował z ubocza drażniącą go, ale lśniącą dostojnie w promieniach słońca zbroję. Nosił ją surowy, emanujący chłodem mężczyzna — paladyn, który wydawał się być bardziej cieniem niż człowiekiem. Obserwował uważnie, jak ten powala większego od siebie przeciwnika na ziemię, zwyciężając pojedynek i zdobywając tym samym aprobatę gawiedzi. Musiał przerwać jego dobrą passę. Musiał zobaczyć, co tak naprawdę kryje się za tym zimnym obliczem i stwardniałą skorupą w postaci zgryźliwego rycerza.
Bez zastanowienia wykorzystał okazję i wszedł do kręgu, rzucając wyzwanie, a chwilę później patrzył z uśmiechem jak tamten — pokonany i kipiący gniewem — oddala się między ludźmi.
Jednak to nie miał być koniec. Nie po tym, gdy paladyn swoim surowym spojrzeniem piwnych oczu i szorstkim obejściem zdołał pochwycić całą jego uwagę i zainteresowanie.
Łotrzyk otrzepał się z piasku i poprawił zmierzwione włosy, pozwalając przydługim pasmom opaść lekko na czoło. Uśmiechnął się pod nosem i już miał ruszyć w pogoń za tajemniczym rycerzem, gdyby nie wołanie kupca:
— Drogi panie, jakiż to był emocjonujący pojedynek! Już myślałem, że będziesz pan skończony, a tu taka niespodzianka! Jak pana zwą?
— Arthur — odparł ten beznamiętnie, niezbyt zainteresowany prowadzeniem tej rozmowy. Ciemny płaszcz zniknął mu z zasięgu wzroku, więc musiał ruszać, aby całkowicie go nie zgubić.
— A więc… gotowy na podwojenie stawki? — Kupiec szturchnął go w ramię, a widownia zawrzała łaknąć kolejnego pokazu przepychanek i turlania się w piachu.
— Przykro mi, ale mam inne plany. — Łotrzyk błysnął swoim najlepszym uśmiechem, na odchodnym klepiąc zawiedzionego kupca w plecy. — Może innym razem.
— A co z nagrodą?
— Proszę ją dla mnie przytrzymać. Wrócę później. — Machnął ręką, nie oglądając się nawet za siebie, kiedy przepychał się między widzami.
Po rycerzu nie było już śladu, jednak to wcale nie znaczyło, że mężczyzna tak łatwo miał zamiar odpuścić. Nie miał w zwyczaju tak łatwo się poddawać, szczególnie gdy w grę wchodziło doprowadzenie przypadkowego paladyna do białej gorączki.
Nie zwalniając kroku, rozglądał się dyskretnie, aż w końcu jego wzrok padł na ciemną plamę, stojącą w kolejce do jakiejś atrakcji. Arthur uśmiechnął się pod nosem i od razu skierował się w tamtym kierunku, aby po chwili stanąć tuż za paladynem. Ten drugi wyczuwając nagle za sobą nową obecność, zerknął przez ramię, prosto na wyszczerzonego łotrzyka.
Zmarszczony nos i zirytowane prychnięcie powinny być jednoznacznym sygnałem, by dać sobie spokój i odejść, ale Arthur się tym nie przejął.
— Jak na ciebie wołają, sir? — zagadał uprzejmym tonem, jednak odpowiedziała mu tylko grzawa otaczającego ich zbiorowiska. Paladyn nawet nie chciał na niego spojrzeć. — Wiem, że nie zaczęliśmy najlepiej…
— …spierdalaj.
— Słucham?
— Odpierdol się ode mnie.
— A jeśli tego nie zrobię? — Arthur przystanął bliżej, tak że jego oddech mógł prawie muskać szyję tego drugiego. Rycerz spiął się, a jego ręka zamarła nad głowicą miecza. — Doprowadzisz mnie do porządku, sir?
Najpierw nastąpiło zgrzytnięcie zębami, a następnie gwałtowny obrót na pięcie. Mężczyzna w końcu na niego spojrzał. Może i wyglądał, jakby chciał mu dać po gębie i wdeptać w ziemię, ale przynajmniej już nie próbował go ignorować. Arthur uśmiechnął się milutko, cofając się nieznacznie.
— Jaki masz problem? — syknął ciemny płaszcz, wciąż z ręką w gotowości, aby w razie czego móc spuścić łotrzykowi łomot.
— Ja? Żaden.
— To spierdalaj.
— Nie mogę, sir. Stoję w kolejce do… — Wychylił się nieco, by zerknąć na przód. Jakiś jegomość próbował właśnie wycelować w słomianą tarczę z namalowaną na samym środku czerwoną kropką. — …rzucania nożami.
— Akurat w tym samym miejscu, co ja? Masz mnie za jakiegoś idiotę? Jeśli chcesz mnie okraść, to radzę ci poszukać innego naiwniaka.
Arthur wybuchnął śmiechem. Kilka głów odwróciło się w ich kierunku.
— Chyba minąłeś się z powołaniem, sir. Byłby z pana całkiem niezły nadworny błazen.
Mężczyzna aż cały poczerwieniał, a z jego oczu buchały gniewne iskry.
— Błaźniwy kiep — mruknął pod nosem, a łotrzyk cieszył się głupio, dopóki ten drugi nie odwrócił się do niego plecami. Już żadne zaczepki nie były w stanie nakłonić rycerza do nawet zerknięcia za siebie. Stał twardy jak skała, niby niewzruszony, jednak Arthur i tak mógł usłyszeć zgrzytanie zębów.
Gdy wreszcie przyszła kolej na paladyna, dostał trzy noże do rzucania, a drobna kobieta, prowadząca tę atrakcję przypomniała wszystkim zebranym wokół o nagrodzie:
— Sir, jeśli trafisz chociaż raz w sam środek tarczy, to dostaniesz te nowiutkie, uszyte z najwyższej jakości skóry, rękawice! — Wskazała na starannie rozłożoną parę na stoliku obok.
Arthur niespecjalnie ich potrzebował, ale po krótkim spojrzeniu na szykującego się rycerza, zrozumiał, dlaczego akurat on przystąpił do tej konkurencji. Obtarte, popękane rękawice chroniące dłonie, chwytające za ostrza, nie wyglądały jak ekwipunek, który nosiłby szanujący się paladyn.
Nie można było odmówić tajemniczemu mężczyźnie zawziętości i starań, jednak jak na oko łotrzyka stał on zbyt sztywno na nogach, do tego dochodziło złe ułożenie ramion i niezablokowany nadgarstek. Nic dziwnego, że pierwsze ostrze minęło się z celem i wbiło się w ziemię.
Rycerz przeklął pod nosem, poprawił pozycję. Teraz przynajmniej wiedział, ile siły musiał włożyć w rzut, aby nóż dosięgnął tarczy.
Wycelował i zamachnął się – zbyt mocno, ale tym razem ostrze dotknęło słomy, niestety wciąż daleko od czerwonej plamki.
— Ostatnia szansa! — oznajmiła kobieta.
Ostatni nóż. Ostatni rzut. Ostatnia szansa na zdobycie rękawic.
Paladyn odetchnął głęboko i skupił się na celu przed sobą. Zacisnął palce na rękojeści, uniósł ramię i rzucił.
Tłum aż wstrzymał oddech na ten widok.
Przekupka podbiegła do tarczy.
— Niestety pudło… ale mało brakowało! — Pozbierała szybko noże i wróciła do stolika. — Za drobną opłatą, możesz sir spróbować szczęścia jeszcze raz!
Jednak sir nie wyglądał na chętnego. Zmarszczył brwi i machnął na nią ręką, mrucząc coś pod nosem. Odwrócił się i zaczął odchodzić, kiedy to Arthur trącił go ramieniem, zmuszając do stanięcia.
— Patrz i ucz się, sir. — Łotrzyk uśmiechnął się do niego łobuzersko, po czym podszedł do kobiety, która już na niego czekała z przygotowanymi narzędziami. — Wystarczy jeden. — Odebrał nóż, po czym od razu ustawił się w wyznaczonym farbą miejscu. Miał już wszystko dokładnie wyliczone. Odległość, siłę i prędkość rzutu, teraz wystarczyło tylko wcielić to w życie.
Przyjął solidną postawę – mocno oparte stopy i ramiona skierowane do przodu. Wysunął nogę do przodu i przeniósł na nią ciężar ciała. Napięty nadgarstek pozwolił mu na kontrolę nad wypuszczeniem noża a odpowiednio wyważony zamach na idealny pęd rzutu.
Nóż obrócił się kilka razy wokół własnej osi i idealnie wbił się w sam środek tarczy. Zbiorowisko zawrzało, a rycerz z gniewnym spojrzeniem wymierzonym w wyszczerzonego blondyna odszedł – znowu pokonany.
Arthur kolejny raz poprosił o przetrzymanie nagrody i ruszył za mężczyzną, nie chcąc go ponownie zgubić.
Rycerz rozglądał się jakby od niechcenia po rozstawionych stoiskach, jednak nic nie potrafiło przykuć jego uwagi. Chodził tam i z powrotem, szukając jakiejś okazji, wartego zachodu zadania, czy wyzwania, a łotrzyk wciąż niezauważony tańczył wokół niego, obserwując i analizując jego poszukiwania.
Przeszli do zatłoczonej alejki.
— Zapraszam! Zapraszam! — Paladyn skierował się w stronę donośnego okrzyku, przedzierającego się nawet ponad harmider tłumu. — To wasz szczęśliwy dzień! — Odziany na bogato kupiec stał przy niewielkim stanowisku, próbując zachęcić przechodniów do zatrzymania się i wysłuchania jego wywodu. Poniekąd mu się to udało. — Dzisiaj wieczorem organizuję wyścig konny poza obrzeżami miasta! Trasa przyjazna nawet dla amatorów, a do wygrania nowe, wytrzymałe siodło dla waszego wierzchowca!
Arthur zerknął na paladyna i uśmiechnął się pod nosem, widząc tę znajomą determinację na jego twarzy. Patrzył jak mężczyzna, jako pierwszy, zgłasza się do wyścigu i podchodzi do stolika, aby wpisać się na listę. Po tym odszedł, a łotrzyk ustawił się w kolejkę, która zaczęła się formować do listy.
— Bardzo mi przykro... ale wyczerpały się miejsca. Maksymalnie może wystartować osiem jeźdźców. — Kupiec uśmiechnął się prawie przepraszająco do Arthura, mimo że jego oczy zdradzały całkowitą obojętność. Chwycił listę i złożył ją na pół, wsunął do kieszeni. Później jej kopie zawisną w całym mieście, informując – tych, co akurat umieją czytać – o nadchodzącej rywalizacji.
— Rozumiem. — Łotrzyk pokiwał głową, po czym nagle między jego palcami pojawiła się złota moneta, którą skierował w stronę organizatora. — Jednak, czy nie moglibyśmy się jakoś dogadać? — Błysnął zachęcającym uśmiechem, ale na marne, bo drugi mężczyzna zaśmiał się mu w twarz i odszedł.
Wyśmiany, ze zranioną dumą, odprowadził kupca chłodnym wzrokiem i schował pieniążek. Rozejrzał się z zimną kalkulacją i zatrzymał spojrzenie na dwóch niepozornie dyskutujących ze sobą chłopach. Rozpoznał jednego z nich, stał przed nim w kolejce.
Zbliżył się do nich pewnym krokiem.
— Drogi panie! Kopę lat! — Pomachał w stronę wybitych z rytmu mężczyzn, po czym nagle pochwycił jednego pod ramię i odciągnął go na stronę — w ciemną uliczkę, gdzie przyparł nieszczęśnika do zimnego i brudnego muru. — Czy my się przypadkiem nie znamy?
— N-nie sądzę…?
Arthur zamruczał, wbijając w niego spojrzenie tak zimne, że aż mroziło krew w żyłach. Łagodny uśmiech, który jeszcze przed chwilą bawił i zachwycał tłum, tu – w cieniu i smrodzie – wyglądał jak wyrok.
— Musiałem pana z kimś pomylić — szepnął. — Chociaż... czy nie staliśmy w tej samej kolejce do zapisów na wyścigi?
— M-możliwe?
Arthur pokiwał głową.
— Widzisz pan, bardzo mi zależy na tym wyścigu. I tak sobie pomyślałem, że może odstąpisz mi pan swoje miejsce?
— No nie wiem...
— ...to radzę się dowiedzieć. — Sztylet zsunął się z rękawa niemal bezszelestnie. Jego koniuszek ledwie musnął lnianą tkaninę, ale to wystarczyło, by mężczyzna zesztywniał i wydał z siebie bezdźwięczny jęk. — Więc? Mam nadzieję, że nie ma pan zamiaru kłócić się ze mną o to miejsce.
Chłop wytrzeszczył na niego oczy, niezdolny wykrztusić ani słowa. Nie kiedy był mocno i stanowczo przyparty przez ciało i przenikliwe spojrzenie, górującego nad nim mężczyzny.
— Nie — wyszeptał w końcu.
— Wspaniale. — Arthur uśmiechnął się szerzej i cofnął sztylet z powrotem do rękawa. — W takim razie pożyczę sobie pańską tożsamość na ten wieczór. Jak cię dobry panie zwą?
— James... James Tryhard…
Łotrzyk poklepał go po ramieniu i na odchodnym rzucił mu pod nogi złotą monetę.
Arthur Hart zawsze dostawał to, czego chciał. Bez względu na koszta.



Słońce zaczynało powoli zachodzić, gdy zebrali się przed wjazdem do miasta. Świerszcze odgrywały w trawie wczesnowieczorne pieśni, a małe gryzące, latające pijawki zaczęły ciągnąć do końskich zadów i jeźdźców.
— Cóż za niespodzianka! — Arthur podszedł do stojącego na uboczu rycerza. Obok łotrzyka dreptała jego siwa klacz – Melione, szczupły angloarab, nieustannie męcząca go o smakołyki. Nawet teraz nie potrafiła trzymać wielkiego nosa z dala od jego kieszeni. — Znowu się spotykamy, sir!
Z listy wyścigowej znał już jego imię. A raczej: ktoś mu je przeczytał, gdy wskazał na wywieszony skrawek papieru, uśmiechając się tak, jakby zupełnie nie zależało mu na tej informacji.
Sir Tristan – tajemniczy mężczyzna, który pomimo uśpionej w jego wnętrzu rycerskości, wyglądał, jakby właśnie przegrał bitwę o własne życie – rzucił ku niemu jedno poirytowane spojrzenie i nie raczył się nawet odezwać. Jednak jego palce zacisnęły się mocniej na wodzach. Łotrzyk uznał to za zaproszenie do prowadzenia dalszego monologu.
— Piękna… destrier prawda? — Uśmiechnął się do świdrującej go ciemnym wzrokiem kobyły. Wyciągnął rękę z zamiarem pogładzenia jej gniadego boku, ale ta nagle machnęła głową i klapnęła na niego zębami. Arthur szybko się cofnął, słysząc jedynie zaskoczone parsknięcie Meliony.
Kąciki ust Tristana uniosły się lekko, a on sam ścisnął boki wierzchowca i odjechał w stronę ustawiających się zawodników.
— Miło się gadało — mruknął łotrzyk i dosiadł wierzchowca, aby dołączyć do tworzącego się szyku.
Z tego co zrozumiał z krzyków organizatora, zawodnicy mieli ustawić się według kolejności, w jakiej wpisali się na listę. Arthur zajął miejsce na samym końcu i po tym rozpoczęło się sprawdzanie obecności.
— James Tryhard? — Handlarz uniósł na niego brwi, a jego oczy błysnęły rozpoznaniem.
— Tak, to ja — odparł z szerokim uśmiechem, a organizator jedynie pokręcił głową z cichym westchnieniem. Nie było już czasu na zajmowanie się takimi sprawami, jak dochodzenie, gdzie podział się prawdziwy Tryhard, dlatego bez słowa zakreślił ptaszek przy ostatnim nazwisku i odszedł na bok.
— Zasady są proste: kto pierwszy przekroczy metę, ten wygrywa. Trasa przebiega przez pobliski gaj i jest oznaczona czerwonymi chorągiewkami, więc trzymajcie się drogi, którą wyznaczają. — Obok mężczyzny pojawił się pachołek, skromnie ubrany chłopak, z rogiem. — Przygotujcie się, niedługo startujemy!
Arthur poprawił się w siodle. Zerknął na Tristana na drugim końcu szeregu. Paladyn patrzył prosto przed siebie, skupiony i opanowany. Łotrzyk był ciekaw, czy kolejna porażka sprawi, że rycerz wybuchnie.
Organizator rozpoczął odliczanie:
— Trzy, dwa, jeden…
Chłopaczyna zadął w róg.
Jeźdźcy ruszyli z kopyta, pozostawiając po sobie jedynie pył i kurz.
Początkowo cała ósemka szła łeb w łeb, jednak po kilku kilometrach rozpoczął się rozłam, a na czele pozostały same najszybsze i najwytrzymalsze rumaki.
Tristan wyszedł w połowie trasy na prowadzenia, a Arthur praktycznie deptał paladynowi po piętach. Melione była szybka, ale nie aż tak szybka, jak klacz drugiego mężczyzny.
Z każdym metrem zwiększała się pomiędzy nimi odległość i łotrzyk coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nie da rady dogonić mknącego leśną ścieżką rywala. Chyba że...
Ściągnął gwałtownie wodze i pociągnął Melione w bok.
Zauważył skrót – może to była przerwa między drzewami, może ścieżka wydeptana przez zwierzynę. A może po prostu zwykły łut szczęścia i niezawodna intuicja, która podpowiedziała mu, że cała trasa wiedzie po dużym łuku.
Klacz parsknęła cicho, przedzierając się przez krzaki i nisko wiszące gałęzie młodych drzew. Przez chwilę Arthur nie widział niczego oprócz plam brązu i zieleni, jadąc z prędkością, która dla niejednego skończyłaby się śmiertelnym upadkiem.
A potem się rozjaśniło. Wypadli znowu na główną ścieżkę.
Arthur uśmiechnął się szelmowsko – tak jakby właśnie nie miał we włosach całego lasu – do zaskoczonego Tristana i zrównał z nim tempo.
Łotrzyk nagle podniósł się w strzemionach. Rycerz szarpnął ręką w stronę pasa, jednak było już za późno.
Zuchwały blondyn wskoczył mu na siodło, niemal wbijając się paladynowi w plecy.
Gniada klacz zarżała nerwowo i zaczęła się rzucać pod nowym, nieproszonym ciężarem. Tristan też coś do niego warczał, ale nie przejmował się tym, zamiast tego przytulił się do drugiego ciała, aby nie zostać zrzuconym.
— Nie zwalniajmy, jesteśmy tak blisko mety — szepnął mężczyźnie do ucha.
— Spierdalaj!
Rycerz próbował ujarzmić zdenerwowane zwierzę, a Arthur postanowił wykorzystać tę chwilę chaosu.
— Jak sobie życzysz, sir Tristanie.
W jego ręce pojawił się sztylet. Tristan nawet nie zdążył zauważyć, kiedy siedzący za nim mężczyzn nachylił się i jednym sprawnym ruchem przeciął cugle.
Łotrzyk gwizdnął.
Melione była tuż obok.
Wskoczył z powrotem na jej grzbiet.
— Do zobaczenia na mecie! — Błysnął zębami i ruszył dalej, pozostawiając rycerza w tyle, w obłoku piachu wyrzuconego w powietrze przez nerwowe wierzganie zdenerwowanej klaczy, machającej łbem, wokół którego plątały się luźno wiszące wodze.



Tristan nawet nie próbował zliczyć, ile razy tego dnia los postanowił go opluć. Miał wrażenie, że ciąży nad nim jakaś nieszczęsna blondwłosa klątwa, uprzykrzająca mu na każdym kroku życie.
Zmęczony, głodny i doszczętnie pokonany wszedł do obskurnej karczmy, licząc, że może tutaj będzie w stanie opłacić pokój za noc.
Niestety przeliczył się i zaśpiewana cena sprawiła, że aż musiał przetrzeć dłońmi twarz.
— Nie dam tyle, mogę zapłacić połowę tego — rzucił szorstko.
Karczmarz spojrzał na niego ostentacyjnie. Skrzyżował ramiona na dużej piersi.
— Nie wydaje mi się, byś miał tu panie rycerzyku, cokolwiek do gadania. Albo płacisz, albo wynocha.
— Zapłacenie pełnej ceny byłoby zdzierstwem — warknął i wskazał ręką za siebie. Lokal rzeczywiście nie wyglądał zachęcająco. Wszędzie walały się rozbite butelki i inny syf, a przy wejściu zauważył nawet szczury, wyjadające strawę jakiemuś jegomościowi, który pijany zasnął przy stole.
Mężczyzna za ladą zmarszczył krzaczaste brwi.
— Zapytam raz, płacisz czy spierdalasz?
Tristan spiął się i mimowolnie jego ręka powędrowała w stronę rękojeści miecza.
— Spokojnie panowie, po co od razu te nerwy?
Nagle ciepła dłoń zacisnęła się na jego przegubie – delikatnie, ale stanowczo. Tristan drgnął gotowy do walki, ale kątem oka dostrzegł znajomą blond czuprynę i… aż w nim zawrzało. Przeklął na jego widok, co tylko wywołało śmiech łotrzyka.
— Arthur... — karczmarz zdziwił się — nie wiedziałem, że wróciłeś. Już myślałem, że nigdy nie zobaczę ponownie twojego zakłamanego ryja.
— Miałem ominąć taką zabawę? W życiu!
Mężczyzna prychnął, uśmiechnął się lekko, po czym znowu spojrzał na rycerza, który przyglądał się im z dystansem.
— Ten rycerzyk jest z tobą?
— Tak. Pokój dla szanownego, sir. — Rzucił na blat kilka monet z teatralnym ukłonem. — I przygotuj nam coś dobrego na kolację. Stęskniłem się za twoimi flaczkami.
Karczmarz pokiwał głową i od razu ruszył do kuchni.
Arthur w tym czasie chwycił Tristana za ramię i zaciągnął – zapierającego się nogami i rękami – do najbliższego wolnego stolika.
— Może to miejsce wygląda na trochę zaniedbane, ale Gavin — skinął w stronę wejścia do kuchni — robi boskie jedzenie. Dosłownie niebo w gębie, zaufaj mi, sir.
Rycerz ledwo mógł wytrzymać jego paplanie, jednak gdy już chciał się wyrwać z uścisku i zrugać bezczelnego blondyna, zauważył rozłożone na stole kiełbasę razem z rękawicami. Siodło wisiało powieszone przez ławę.
Zamrugał.
— Co to ma znaczyć? — wychrypiał. — Próbujesz mnie zaszczuć tymi nagrodami? — łypnął spode łba na łotrzyka, który uniósł niewinnie ręce.
— Ależ skąd, chciałem je tylko oddać.
— Oddać? W co ze mną pogrywasz?
— Cóż… chciałem pana tylko trochę podrażnić. Przetestować granicę, ale najwyraźniej jeszcze nie udało mi się jej przekroczyć. — Mężczyzna wzruszył beztrosko ramionami i usiadł przy stole.
— Jeszcze…
Arthur parsknął cicho.
— Racja. — Spojrzał głęboko w piwne oczy. — Tak naprawdę nie zamierzałem zatrzymać tych nagród. Gdyby nie moje… metody, sam byś je wygrał. Niech to będzie prezent, czy może nawet rekompensata za psucie krwi. Jak wolisz.
Tristan przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, czy spuścić mu łomot teraz, czy może poczekać do deseru. W końcu jednak usiadł ciężko, głośno przy tym wzdychając.
— Nie myśl sobie, że tak łatwo o tym wszystkim zapomnę…
— Nie śmiałbym. — Arthur oparł łokcie o stół i zaszczycił go pięknym uśmiechem. — Właśnie próbuję odpokutować.
Rycerz prychnął pod nosem. Sięgnął po nowiutkie rękawice i po przyjrzeniu się im z bliska, przymierzył je. Pasowały jak ulał.
— A tak w ogóle... — zaczął ostrożnie — kim ty, do cholery, jesteś? James Tryhard? Czy twoja matka aż tak bardzo cię nienawidziła, by cię tak nazwać?
Łotrzyk zaśmiał się i nachylił lekko w stronę mężczyzny.
— Arthur. Po prostu Arthur. Zwykły złodziej i łotrzyk, ale dla ciebie, sir – wybawca, który uratował twój rycerski tyłek przed spaniem w stajni.
Tristan przewrócił oczami.
— Świetnie. Skaczę z radości. Lepiej być nie mogło – złodziej, cwaniak i wybawca. Nie wiem, czy dziękować, czy może przetrzepać ci skórę.
Arthur mrugnął zalotnie.
— Cóż… oddaję się w twoje ręce, sir Tristanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz