10 lipca 2025

Od Undine do Ilary

TW: body horror, gore, manipulacja psychiczna
Ciało ofiary zniknęło w odmętach czarnej wody, strzępy kończyn rozwłóczone w paszczach nienazwanych istot, wiecznie głodnych i nienasyconych, odrażających w sposób, w jaki odrażające było coś spoza tego świata. Kamienny ołtarz spływał stygnącą czerwienią, a gdzie padła kropla ofiarnego bólu i rozpaczy, tam budził się fosforyczny błękit uśpionych do tej pory symboli, dziwnych i nienaturalnych, mylących pojęcie, wijących się hipnotycznie, gdy zbyt długo się patrzyło. Ciemność podwodnej pieczary brzmiała monotonnym zaśpiewem, wspinającym się niczym macki potwornej istoty, oplatającym wokół wilgotnych od soli stalaktytów. Undine rozciągnęła usta w pełnym satysfakcji uśmiechu, pod bosymi stopami czując ciepło sączące się z kamienia, znak, że wszechwidzące oko Dagona zwróciło się właśnie ku niej.
Kapłanka wzniosła misę, zawartość zawirowała czającym się w niej szaleństwem, zbudzonym żelazistym posmakiem, wezwanym koszmarną inkantacją. Undine odwróciła się, jej spojrzenie padło na stojącą najbliżej, młodą dziewczynę.
— Podejdź — odezwała się uroczyście. — Przyjmij łaskę Dagona.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się niezdrowym podnieceniem, stopy same poruszyły, gdy wybranka niemal wbiegła po stopniach prowadzących do ołtarza, rozradowany wzrok wpatrywał się w Undine. Ta lustrowała ją przez chwilę spojrzeniem.
— Czy jesteś gotowa?
— Tak, jestem gotowa — odparła, niemal drżąc z gorączki.
Undine skinęła głową, zaśpiew wzniósł się chrapliwym crescendo. Dziewczyna usiadła na ołtarzu, jej jasna szata momentalnie zabarwiła się wciąż ciepłą, ofiarną czerwienią. Kapłanka zbliżyła się, podstawiła misę.
— Pij.
Zakrztusiła się pierwszym łykiem, lecz dłonie zacisnęły się chciwie na misie, obłęd spłynął palącą czernią, mackami rozszedł się w krwi i ciele. Undine zdołała tylko odstawić misę, położyć wybrankę, nim moc Dagona sięgnęła bezbronnego umysłu, wpiła się w niego niczym jadowite żądło.
— Przemów do nas! — rozkazała, trzymając dygoczące ramiona dziewczyny.
Smukłe plecy wygięły się w niemożliwy łuk, palce zacisnęły na kamieniu, zostawiając krwawe ślady połamanych paznokci, gdy spazm targnął ciałem, oczy błysnęły białkami, a usta rozwarły się do krzyku. Nieludzki charkot skręcił płuca, wylał się krwią i czernią.
— Przemów, o Wielki Przedwieczny! Przemów ustami błogosławionej!
Dziewczyna rzuciła się pod jej dłońmi, mięśnie napięły nieludzką siłą, bladą skórę naznaczył fosforyczny błękit głębin.
Nafl'fhtagn... shugg... y'hah... ng'ai… — Z piersi dobył się głos niepodobny do głosu jakiejkolwiek żywej istoty. — Gof'nn hupadgh... ymg' llll ah'mglw'nafh... n'gha-ghaa…
Dziewczyna rzuciła się znów, zakrwawione dłonie wbiły się w szatę Undine, szarpnęły, zmusiły kapłankę, by się pochyliła.
Kadishtu... uln... nilgh'ri... ep ph'nglui... goka… Mnahn'... lloig wgah'n... nog wgah'n… nnn'drn... ah... — wysyczała, obrzydliwie szczerząc zęby. — Ng'ai! Mglw'nafh! Kadishtu y'golonac! Ph'nglui mglw'nafh Dagon R'lyeh wgah'nagl fhtagn...
Wtem dziewczyna znieruchomiała, ostatni spazm targnął ciałem, nim to zaległo bez ruchu na kamiennym ołtarzu. Oczy wpatrywały się bezrozumnym spojrzeniem w zimne sklepienie, a ze zdartego gardła wydostało się coś pomiędzy śmiechem i szlochem, jakieś dziecięce kwilenie, gdy starty w pył obecnością Przedwiecznego umysł dryfował niczym plankton w bezmiarze oceanu. Undine delikatnie pogładziła zlepione potem i krwią włosy, odwróciła się w stronę zebranych wokół kultystów.
— Dagon przemówił! Oto jego święta wola!
Podwodna jaskinia wybrzmiała ekstatycznymi okrzykami, zagłuszając gasnące zawodzenie obłąkanej.


Dagon przemówił, jego wola była jasna, lecz sposób jej wypełnienia już nie. Przedwieczny nagradzał siłę – podobało mu się, gdy jego wyznawcy walczyli, sprawnie nawigowali wśród zdradliwych prądów losu, wykorzystując każdą dostępną przewagę, każdy pomysł, cały swój spryt, by zdobyć coś, co pozornie zdawało się nieosiągalne. Kto zaś miał wykazać się największą siłą, jeśli nie jego najwyższa kapłanka, wybrana, by prowadzić jego wyznawców? Miała stanowić dla nich przykład i inspirację, na każdym kroku pokazywać im, że Dagon pobłogosławił ją nie bez przyczyny i że zasługuje na każdy z jego darów.
Słowa przepowiedni kołatały się w jej głowie. Trzy dary gwiazd, trzykroć błogosławione, uśpione kołysaniem fal, ukryte przed śmiertelnym okiem, lecz ich sen robił się niespokojny, płytki, a gdy ich gwiazdy powrócą na nieboskłon, dary przebudzą się wśród śpiewu głębin, obdarzą swym błogosławieństwem tą, która podąża drogą Przedwiecznych. Jej narzędzie okazało się za słabe, by wytrzymać dotyk umysłu Dagona i rozpadło się na kamiennym ołtarzu, lecz Undine nie poczytywała tego za problem. Nie, to była próba, kolejna na jej drodze doskonałości i oświecenia, kapłanka zaś nie zamierzała się wycofać. Dary gwiazd, miejsca mocy, sanktuaria, które mogły obdarzyć ją błogosławieństwem… Przyjdź po swą nagrodę — wołały tym syrenim śpiewem, Undine zaś zamierzała zagarnąć dla siebie wszystko, co tylko było do zagarnięcia.
Wciąż jednak nie miała pojęcia, gdzie mogłyby się znajdować owe sanktuaria.
Roztrząsała problem w swym pokoju, medytowała na stopniach świątyni, zatraciła się w głębinach oceanu, lecz fale milczały, obdarzając ją enigmatycznym uśmiechem, mówiąc „szukaj, szukaj”, nie oferując jednak żadnej pomocy dla swej córki. Undine westchnęła.
Niewielka, przytulna kawiarnia w pobliżu uniwersytetu wydawała się dobrym miejscem, by ponownie zebrać myśli, świeżym okiem spojrzeć na zgromadzone materiały. Na ten wyjątkowy czas Undine wyzbyła się swej kapłańskiej szaty, tego głębokiego indygo morskich głębin, otaczającego jej sylwetkę spokojnymi falami cichego oceanu. Cienka sukienka nadal spływała z ramion kaskadą błękitów, długie włosy przelewały się przez ramię, i tylko to skupione spojrzenie, utkwione w ekranie laptopa, nie pasowało do pastelowego obrazu kobiety spędzającej spokojny czas w kawiarni.
Na ekranie zaś widać było mapy, dokładne i skomplikowane, usiane mnogością cienkich linii, jakichś cyfr i strzałek, niemówiących wiele tym niezaznajomionym. Barwy oznaczały miejsca anomalii magicznych, czerwień była wspomnieniem katastrof, lecz choć Undine notowała coś na kartce, przerysowywała fragmenty, całość nie składała się w nic sensownego i nie dawała jej żadnych wskazówek. Kapłanka westchnęła, sięgnęła po stygnącą, czarną kawę. Upiła łyk, smak był jej relatywnie obojętny, a kofeina umiarkowanie pobudzała. Coś jej umykało, jakby mapy kryły przed nią tę kluczową wiedzę, mgły osłaniały najważniejsze elementy, a jej wzrok nie potrafił ich przebić. Undine zacisnęła smukłe palce na trzymanym piórze, kolejne zamaszyste litery pojawiły się w notatniku, lecz nie miały wiele sensu, nie przynosiły odpowiedzi.
Kapłanka zmarszczyła brwi. Potrzebowała narzędzia – jakiegoś kompasu, który wskazałby jej poprawną drogę, odcyfrował enigmatyczne wskazówki, rozgonił mgły i przyniósł wiedzę, która jej się wymykała. Tylko gdzie szukać takiego narzędzia…?
— Przepraszam?
Undine podniosła wzrok, trafiła nim na nieznajomą kobietę. Ciemne oczy wydawały się zmęczone, lecz skupione, długie włosy spięte na karku, lecz wymykało się z nich kilka pasm. Nie to przyciągnęło jednak uwagę Undine. Było to coś innego, trudnego do uchwycenia i nienamacalnego, każącego sądzić, że obraz studentki dorabiającej w najbliższej uniwersytetowi kawiarni jest jedynie taflą skrywającą tajemniczą, niezbadaną głębię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz