16 lipca 2025

Od Undine do Tristana

— O fuu, kto normalny coś takiego w ogóle maluje?
Głos przypadkowej kobiety zburzył spokój i ciszę galerii. Jeden z odwiedzających odwrócił się instynktownie, nie zrobiła tego jednak Undine, mimo uszu puszczając słowa kogoś, kto w tej chwili nie był dla niej użyteczny. Kapłanka nie odrywała wzroku od obrazu, a jej spojrzenie wodziło z uwagą i uznaniem po krótkich, ekspresyjnych pociągnięciach pędzla.
— Ta wcześniejsza sala bardziej mi się podobała…
Obowiązki kapłanki nie zostawiały jej wiele wolnego czasu, lecz jeśli już jakiś się pojawił, wizyty w muzeach i galeriach sztuki były jednym z wielu sposobów, na jaki Undine poświęcała te nieliczne godziny, które należały tylko do niej. Szeroko pojęta sztuka zawsze do niej przemawiała, a każde medium traktowała jako unikalną okazję do tego, by wejrzeć w ludzką duszę. Obrazy, których nie dało się ująć słowami, uczucia, na które nie było nazwy, spojrzenie na świat, jedyne i niepowtarzalne, wszystko zamknięte na wieki w formie, którą każdy interpretował na swój sposób.
— Czemu ludzie nie mogą malować rzeczy, które są po prostu ładne?
Uwieczniona na płótnie rozrąbana tusza wołowa krzyczała czerwienią mięśni i resztek krwi, białe kości niknęły pod tkanką, żółty poblask barwił martwą skórę, wszystko zaś zatapiało się w głębokim błękicie, odcinało mocno na tle tej pozbawionej czasu barwy. Undine podeszła bliżej.
Obsesyjne pociągnięcia pędzla, pojedyncze krople farby, kształty będące sugestią, nie zaś dokładnym odwzorowaniem, wzbudzały emocje w każdym sercu. Czuło się przemianę, to życie, które dobiegło końca i podążającą za nim śmierć, czyniącą z czującego, poruszającego się zwierzęcia martwy, statyczny przedmiot. Wyczuwało się ból tkanek, ich powolny rozkład, nieubłagany i ohydny, fizjologiczny, a przez to jeszcze bardziej odstręczający. Undine miała wrażenie, że jeśli podejdzie wystarczająco blisko, poczuje smród zgnilizny i usłyszy agonalne ryki. Śmierć odarta ze wszystkich zasłon i niedopowiedzeń, po prostu nagie kości tego, czym tak naprawdę była.
Undine oderwała się w końcu od obrazu, przeszła do kolejnego, przedstawiającego kolejne ujęcie śmierci i rozkładu, widziane przez pryzmat serca i emocji artysty. Mieli różne spojrzenie na ten sam temat. Przez pociągnięcia pędzla przemawiał zduszony w piersi szloch, głębokie współodczuwanie tragedii nieodwracalnego rozpadu, dla Undine jednak koniec istnienia nie był powodem do smutku. Przedstawiona na płótnie tusza stała się czymś o wiele więcej, niż było jej przeznaczone, na wieczność ujęta w barwach, zaś sam koniec i postępujący rozkład… To przecież w ten sposób uporządkowane, żyjące ciało wracało do swego naturalnego stanu chaosu, jednocząc się na powrót z otaczającą je materią, wypełniwszy swoją rolę w świecie.
Śmierć od zawsze była na świecie, towarzysząc wszystkiemu, co żywe, a jej dotyk i bliskość zostawiały interesujące ślady w śmiertelnych umysłach. Śmierć była jedną z tych pierwotnych sił, które choć wciąż obecne, nadal pozostawały nieznane. Undine zatrzymała się w pół drogi do kolejnej sali, posłała ostatnie spojrzenie w stronę obrazu.
— Najstarszą i najsilniejszą emocją ludzkości jest strach — powiedziała cicho. — A najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym*.


Oprócz zajmowania się swą niewielką ławicą i przewodzenia kongregacji przykładnych obywateli wyznających to łagodne, morskie bóstwo, Dagona, Undine spędzała też czas z więźniami, pragnąc nawrócić ich właściwą drogę i czyniąc dla ich dusz to, czego uczynić nie potrafił (i nie chciał) novendyjski wymiar sprawiedliwości. To sprawiało, że kapłanka formowała pewne interesujące kontakty wśród przeróżnych służb, kontakty te zaś nierzadko przynosiły jej informacje i spostrzeżenia, które umknęłyby Undine, gdyby nie jej specjalna, starannie wypracowana i wykreowana pozycja w tej skomplikowanej piramidzie mundurowych wpływów i zależności. Proszono ją o różne przysługi, radzono się w niektórych sprawach, gdy raz po raz udowadniała, że jej spojrzenie ukazuje podejście nieoczywiste, niespodziewane, a przez to nowe i często przynoszące ciekawe rezultaty. Przysługi i porady, trafnie i starannie dobrane, otwierały jej dla odmiany furtkę do proszenia o różne drobiazgi, pozwalały nieco wygodniej zatrzeć niepożądane ślady, być o krok przed tymi, którzy mogliby pokrzyżować jej plany.
Czasem jednak takie prośby o pomoc same stawały się okazją do tego, by Undine bezpośrednio na nich zyskała i właśnie w ten sposób splotły się dla kapłanki wypadki. To, co miało być przysługą, obróciło się w kolejną okazję do tego, by jej nowo odkryty, interesujący pionek, sam wepchnął się w jej dłonie. Kapłanka ważyła w myślach los Angusa i agenta Fragaracha, widząc, że oto ukazuje się przed nią inna, lepsza droga.


Główne pomieszczenie w biurze śledczym było chaosem steranych życiem mebli, wysiedzianych krzeseł, przekrojem przez najtańsze monitory ostatniej dekady i labiryntem przypadkowo postawionych szafek, uginających się pod ciężarem dokumentów. Lampki biurowe, ciemne kółka na blatach, pozostałości po kubkach z kiepską kawą, do tego tablica korkowa i straszące z niej zdjęcia i poszlaki. Undine błyskawicznie przebiegła wzrokiem przez pomieszczenie, spojrzenie zdawało się nie zatrzymywać na niczym konkretnym, jednak umysł już formował drobne spostrzeżenia i wnioski, te niewielkie wskazówki, które użyte w strategicznym momencie mogły pchnąć ją w stronę osiągnięcia celu.
Brak przedmiotów osobistych na biurkach – ludzie przychodzili i odchodzili, zespół był wciąż świeży, mało zgrany. Od razu widać było różnicę wieku – agent Fragarach przypominałby ojca między dziećmi, gdyby nie ta autentycznie wroga aura otaczająca go niczym raniące ciernie. Grupa nie wyglądała na miejsce, gdzie świeżo po szkoleniu trafiają młodzi detektywi i specjaliści, by zająć się prostszymi sprawami, nabrać doświadczenia pod okiem starszego oficera. Nie, tu była jaskinia lwa, do której wrzucano ofiarne owce, przeznaczone do tego, by pazury ostrych słów i niewybrednej krytyki rozdarły ich marzenia o tym, jak ta praca powinna wyglądać. Tylko czy w tym układzie to owcom wymierzano karę, czy raczej to lew był więźniem?
— Postawmy sprawę jasno — powiedział Fragarach, opierając się o jedno z biurek, w pozie pozornie nonszalanckiej, lecz zawłaszczającej przestrzeń, sprawiającej, że szczupły agent dominował swą osobą cały pokój. To mój teren. — Nikogo nie prosiłem o to, żeby przydzielił do tej sprawy „wsparcie psychologa”.
— Z oględnych informacji udzielonych mi przez przełożonych, widzę, że sprawa ma dużo bardziej złożone podłoże psychologiczne, niż typowe sprawy, którymi zajmuje się wydział dochodzeniowy.
— Wielebna ma dużą wiedzę z zakresu praktyk religijnych — wtrąciła Elise. — Również tych nielegalnych.
— Jeden pies — sarknął Fragarach.
Na dobrą sprawę to Elise ją tu sprowadziła – powiedziała mimochodem o tym, że mają problem, Undine zaś była tak doskonałą słuchaczką, że tajemnica dochodzeniowa, którą powinno być okryte śledztwo, rozsypała się, ukazując kapłance zarówno przedmiot sprawy, jak i skład całej grupy. Potem wystarczyło tylko nieco przekonywania, zapewnienie, że to dobra droga, ruszenie paru trybików i przełożeni zadecydowali, że grupa agenta Fragaracha potrzebuje wsparcia.
— A co z matematyką? — wtrącił Tobias, tembrem głosu rzucając jej wyzwanie.
Specjalista od danych, całej części związanej z zabezpieczeniami i szeroko pojętym IT. Z tego, czego Undine zdążyła się już dowiedzieć, w większości spraw próbował dojrzeć drugie dno rządzone liczbami, wzorami i nienazwaną geometrią, nic więc dziwnego, że i tego dopatrywał się w bieżącej sprawie.
— Matematyka jest językiem, którym mówi do nas świat, a ci, którzy go rozumieją, widzą więcej.
Detektyw sarkną, Tobias nawet nie wiedział, co go trafiło. Spojrzenie informatyka zmieniło zabarwienie, głos stał się uległy.
— To ja może pójdę po zdjęcia.
— To nie są zdjęcia dla osób o wrażliwych żołądkach — odezwał się Fragarach, wciąż wbijając w nią spojrzenie. — Jeśli zrezygnujesz, tym lepiej dla ciebie.
— Ale czy lepiej dla potencjalnych ofiar? — spytała filozoficznie Undine, podchodząc bliżej, bez zawahania wkraczając w przestrzeń detektywa.
Moment, gdy mierzyli się wzrokiem, był zbyt krótki, by dać postronnym wskazówki.
— Bierzmy się do pracy.



alt_text
Pojawiający się w opowiadaniu obraz: Carcass of Beef, Chaïm Soutine, ca. 1925.

* Cytat: H.P. Lovecraft, Supernatural Horror in Literature, tłum. Maciej Płaza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz