Z każdą chwilą nieprzychylne warunki atmosferyczne zaczynały coraz to bardziej dawać w kość. Wiatr szarpał korony drzew, a deszcz siekał z każdej strony. Ciężkie krople rytmicznie stukały o ziemię, na której zbierały się liczne już kałuże. Nic nie zapowiadało, że sytuacja zbliżałaby się jakkolwiek do poprawy. Co gorsza — noc stawała się coraz ciemniejsza i nieprzenikniona.
Zaczynało być też zimno. Song An nie obawiał się o siebie. Wiedział, że niska temperatura źle wpływa na zdrowie. Co, jeśli Merlin lub Śmieciarz zachorują? Boski sługa nie mógł do tego dopuścić!
Stąd jak najszybciej musieli porozumieć się i dogadać z koboldami. Wnętrze ich jaskini, chociaż pogrążone w ciemności, wydawało się całkiem przytulne. Na pewno bardziej niż to wejście do groty! Powoli zbierała się w nim woda, co jeszcze bardziej świadczyło o niekorzystności sytuacji, w której dwóch młodzieńców właśnie się znalazło. Song An czuł, jak przemakają mu buty i było to naprawdę nieprzyjemne!
Pomysł ze światełkami był wręcz genialny. Song An nie krył swojej ekscytacji. Sam doskonale rozumiał te koboldy. Wszystko, co lśniło i świeciło, od razu wpadało mu w oko. Nie mógł się więc doczekać, aż Merlin wyczaruje światełka!
Wcześniej rozmawiali trochę o zachowaniu koboldów. Były to naprawdę niezwykłe stworzenia, ale jak się okazało, dość płochliwe:
— Uważaj, aby ich nie przestraszyć — ostrzegł Merlin. — Powinniśmy być ostrożniejsi, każdy niewłaściwy ruch, a wtedy kurka wodna, stracimy naszą jedyną szansę!
— Nic się nie martw, obiecuję, że nie zrobię niczego głupiego! Będę bardzo uprzejmy!
Drobne światełka, podobne do baniek mydlanych uniosły się wokół młodzieńców. Wirowały wśród nich, wzlatywały i upadały, oświetlając wnętrze jaskini.
W ich delikatnej tęczowej poświacie Song An był w stanie dostrzec niezwykłe malunki. Pokrywały one ściany groty i przedstawiały przeróżne scenki. Przede wszystkim znajdowały się na nich stworzonka przypominające koboldy: małe, łuskowate z długimi ogonami. Obrazki wyglądały na dość prymitywne, ale miały w sobie coś uroczego.
Namalowane zostały w wielu sytuacjach: zabaw przy ognisku, zbieraniu śmieci, spaniu w czymś na kształt gniazd. Song An nie potrafił oderwać od nich wzroku. Machnął ręką nawet do Merlina, aby ten też poszedł pooglądać niezwykłe malunki.
Kątem oka Song An obserwował Śmieciarza. Szop skakał za światełkami, próbując je złapać. Niczym kot gonił za nimi, skakał, turlał się. Wyglądał na naprawdę rozbawionego. Boski sługa pierwszy raz widział w nim tyle energii. Zwykle jego pupil jedynie jadł i spał. Miło było go zobaczyć w całkiem nowej odsłonie. Mimo kłopotliwości sytuacji, w której się znaleźli, Song An nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu, gdy tylko spoglądał na swojego zwierzaka. Miał nawet ochotę podejść i się z nim pobawić, ale wtedy usłyszał dziwaczny dźwięk.
Zza średniej wielkości kamienia wyłoniła się pokryta łuskami główka. Światełka naprawdę zainteresowały kobolda! Wysunął się nieśmiało. Jego wyłupiaste oczka lśniły z ciekawości. Nie spuszczał wzroku z lśniących kulek.
Song An wymienił spojrzenie z Merlinem. Żaden z nich nie wykonał gwałtownego ruchu. W milczeniu wpatrywali się w kobolda, który przekrzywiając łebek w każdą stronę, wpatrywał się w latające światełka.
To była ich szansa! Song An nie zamierzał czekać na inną okazję, bo ta mogła ostatecznie nigdy nie nadejść. Stanął pośrodku jaskini. Upewnił się, że kobold go widzi. Nie chciał go przestraszyć żadnym nagłym ruchem. Jeśli stworzonko by się spłoszyło, na pewno uciekłoby i ostrzegło resztę swoich pobratymców. Nie mógł do tego dopuścić.
Song An doskonale pamiętał słowa Merlina. Musiał uważać, aby zachowywać się ostrożnie oraz grzecznie. Jego mistrz niejednokrotnie uczył go etykiety. Wielki bóg burzy przyłożył wiele starań, aby wychowywany przez niego podopieczny potrafił zachować się w towarzystwie, nawet zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie ta wiedza raczej mu się nigdy nie przyda. Jakże Yunru Lei by się zdziwił, gdyby zobaczył swojego ucznia teraz! Ku jego uciesze dowiedziałby się, że Song An dokładnie pamięta każdą z lekcji dobrego wychowania.
Nie czekając na żaden znak potwierdzenia od Merlina, boski sługa bardzo powoli zbliżył się do kobolda. Wtedy też, kompletnie niespodziewanie, ukłonił się nisko.
Stworzenie podskoczyło nieznacznie i wbiło wzrok w ów niecodzienne zjawisko. Kobold nie uciekł. Zamiast tego szerzej otworzył swoje wyłupiaste ślepia, wbijając je prosto w Song Ana.
— Witaj, nasz drogi kolego. — Boski sługa zwrócił się do niego bardzo uprzejmie. Widząc, że kobold poświęca mu uwagę, kontynuował swoją wypowiedź: — Nazywam się Song An, a to mój przyjaciel Merlin.
Mówiąc to, wskazał ręką na stojącego nieopodal czarodzieja. Dzięki światełkom był doskonale widoczny. Kobold zaczął przerzucać wzrok z jednego młodzieńca na drugiego, jakby analizował sytuację, w której właśnie się znalazł.
— Jest nam niezmiernie przykro, iż zakłócamy wasz beztroski spokój, ale niestety zgubiliśmy się w tym jakże nieprzeniknionej i potrzebujemy waszej pomocy, aby przetrwać ów niesprzyjające atmosferyczne warunki — powiedział na jednym wdechu, najgrzeczniej jak tylko potrafił. — Czy w związku z tym, bylibyście tak uprzejmi, żeby pozwolić ogrzać się nam przy waszym ognisku? Będziemy zobowiązani.
Kobold, chociaż i tak miał wyjątkowo wyłupiaste oczka, uniósł powieki jeszcze wyżej w widocznym szoku. Wpatrywał się w Song Ana z wyraźnym szokiem. Minęło kilka sekund, nim przetrawił słowa boskiego sługi, zamrugał kilkukrotnie, a następnie odpowiedział niezrozumiale:
— Czekać?
Wtedy też kobold odwrócił się na pięcie, a następnie zniknął w ciemnościach jaskini. Jego kroki były słyszalne jeszcze przez chwilę, a później całkiem zamilkły. Dziwaczna sytuacja. Song An wyprostował się i zerknął na Merlina. Ten wzruszył ramionami.
— Cóż, chyba musimy poczekać, nic innego nam nie zostało — stwierdził młody czarodziej, chociaż nie krył swojej niepewności.
— Mam nadzieję, że go nie przestraszyłem — zmartwił się Song An. Obawiał się, że może postąpił zbyt gwałtownie. A jeśli kobold się przeraził i już nie wróci?
Miał jednak więcej szczęścia niż rozumu. Chwilę później jaskinię ponownie przeszły rytmiczne dźwięki kroków kobolda. Powrócił do dwóch młodzieńców. Jego podekscytowane oczka odbijały wirujące po grocie światełka.
— Iść za mną! — zawołał entuzjastycznie, machnął ogonem, a następnie ruszył w głąb jaskini. Song An wziął Śmieciarza na ręce, aby ten się nie zgubił i zerknął na Merlina.
— Chyba się udało, chodźmy! — zawołał do przyjaciela, podążając za koboldem.
Stworzonko przemieszczało się szybko. W mroku jaskini łatwo było zgubić je z oczu. Na szczęście korytarz, chociaż kręty i wąski nie miał żadnych zgubnych odnóg. Nie szło się w nim zgubić, o ile podążało się przed siebie.
Nim się obejrzeli, korytarz zaczął się rozjaśniać. Zaraz za koboldem opuścili mroczny tunel. Wtem oczom Song Ana ukazała się oświetlona grota.
Była ogromna. Wszędzie znajdowały się platformy: wypełniały one wnętrze jaskini, korzystając z każdej wolnej przestrzeni, dzięki czemu cała grota została wspaniale zagospodarowana. Na samym dole jamy rozpalone zostało wielkie ognisko. Wokół niego zgromadziły się koboldy. Leżały zwinięte w kulkę, ogrzewając się przy płomieniach. Song An dostrzegł jeden istotny szczegół: wszędzie zawieszone były śmieci. Stanowiły główne ozdoby jaskini koboldów. Z platform zwisały puszki powieszone na sznurówkach, ściany zdobiły papierki po cukierkach, a z sufitu zwisały strzępki ubrań.
To miejsce było naprawdę osobliwe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz