Wielki Pierścień wreszcie się przebudził.
Przez pokolenia był tylko milczącym monumentem, kamiennym kolosem wzniesionym przez zapomnianych przodków na neutralnym gruncie, dokładnie na granicy między Zjednoczonymi Ziemiami Północnej Vespy a dżunglami Kwezalxolotlu. Teraz, po raz pierwszy od niezliczonych cykli księżyca, tętnił życiem. Gładka, obsydianowa powierzchnia wrót pulsowała szmaragdowym i złotym światłem, a powietrze wibrowało od potęgi, która była jednocześnie prastara i nowa. Był to owoc niemożliwego sojuszu: precyzyjnej technologii i nadludzkiej siły Vespan, połączonych z organiczną technomagią i rytualną mocą kapłanów z Kwezalxolotlu.
Przed lśniącą taflą portalu stała niewielka, lecz symboliczna delegacja. Po jednej stronie Człowiek ze Stali, symbol nadziei i potęgi vespańskich metropolii, w swoim ikonicznym, niebiesko-czerwonym stroju, z wielkim S na piersi. Obok niego stał Jednooki Jack, legendarny rewolwerowiec z Dzikich Ziem, którego twarz była mapą dróg i pojedynków, a pewna dłoń spoczywała luźno niedaleko rękojeści wysłużonego rewolweru. Z nimi była Szara Niedźwiedzica, sędziwa szamanka Tonalli, a jej spokojne, zwierzęce oczy zdawały się widzieć więcej niż tylko świat materialny. Jej Duchowy Patron, potężny niedźwiedź grizzly, był niewidzialny dla większości, lecz jego przytłaczająca obecność niemal namacalnie ciążyła w powietrzu.
Po drugiej stronie stali dwaj kapłani-wojownicy, błogosławieni przez bezlitosnego boga-jaguara, Tezcatlipōca. Ich symbiotyczne pancerze przypominały futro drapieżnika, zdawały się równie napięte, gotowe do walki, jak ich nosiciele. W dłoniach mężczyzn tkwiły groźne, bliźniacze macuahuitl, lśniące trującą bioluminescencją.
— A więc to jest to — mruknął Jednooki Jack, przeciągając kciukiem po skórzanym pasie. Splunął ciemną od tytoniu plwociną. — Brama do niebios albo do piekieł.
— To brama do przyszłości, Jack — odparł Człowiek ze Stali tym spokojnym, pewnym głosem. — Nowy rozdział dla nas wszystkich.
Jeden z kapłanów Tezcatlipōca uderzył końcem broni o ziemię, a głuchy dźwięk miał w sobie ostateczność podjętej wspólnie decyzji.
— Tezcatlipōca widział w wizjach krew i ogień, ale także wodę i nowe życie. Cokolwiek leży po drugiej stronie, wolą bogów jest, byśmy to ujrzeli.
Szara Niedźwiedzica skinęła powoli głową.
— Duchy są niespokojne. Czują… echo. Echo wielu serc.
Człowiek ze Stali spojrzał na pozostałych.
— Jesteśmy gotowi.
Zgodnie z umową, jako pierwsi przekroczyli próg, gotowi na wszystko, co mogło się tam czaić. Czy świat po drugiej stronie będzie przyjazny? Czy będzie zamieszkany? Czy cokolwiek tam w ogóle jest? A może wkraczają właśnie w śmiercionośną pustkę, by już nigdy nie powrócić? Światło portalu otuliło ich, przez chwilę czuli tylko bezczas i bezkres, a potem wszystko wróciło z gwałtowną siłą.
Uderzył w nich ryk fal i zapach soli zmieszany z wonią mokrej skały. Pod stopami nie poczuli piasku, lecz ostrą, niestabilną krawędź czarnego, wulkanicznego kamienia. Stali na poszarpanej, jałowej wyspie, wyglądającej, jakby jakaś nienazwana siła przed chwilą wydarła ją z dna oceanu. Wokół nich syczały kałuże wrzącej wody, a z poranionej skały co i rusz prychały gejzery. Morze pozostawało gniewne i wzburzone, fale wciąż łomotały o skały, burzyły się, szczerząc to czernią głębin, to zbitą pianą.
Ale to nie chaos natury zaparł im dech w piersiach. Wokół nich, na wzburzonych wodach, unosiła się flota, jakiej nigdy nie widzieli – dwa gargantuiczne pancerniki obserwowały ich uważnie, lśniące magią działa gotowe, by w każdej chwili splunąć destruktywną magią. Powietrze drżało od terkotania śmigieł helikopterów, Jack aż podrapał się w kark, czując na sobie to znajome spojrzenie wycelowanej w niego lufy broni, lecz zwielokrotnione do jakiegoś absurdalnego poziomu.
— Jakieś pomysły? — spytał, powoli unosząc dłonie w geście poddania się.
Wtem Szara Niedźwiedzica wystąpiła przed wszystkich, a jej spokojne spojrzenie przeniosło się od jednego pancernika do drugiego. Kobieta sięgnęła do swej skórzanej torby, wydobyła z niej długą, drewnianą fajkę, ozdobioną orlimi piórami. Uniosła ją w geście pozdrowienia w stronę zbliżającej się łodzi i potężnej armady.
— Może — zawołała, a jej głos w jakiś sposób przebił się przez ryk fal i warkot maszyn. — Zanim zaczniemy się do siebie mierzyć, wypalimy razem fajkę pokoju?
I oto Wasz prezent z okazji urodzin Riftreacha – nowy odłamek i istniejące na nim dwa nowe kraje: Zjednoczone Ziemie Północnej Vespy, pełne kowbojów, poszukiwaczy złota, rdzennych mieszkańców, szamanów i mitów, a także superbohaterów, superzłoczyńców, wielkich korporacji i ludzi goniących za swymi marzeniami. Po drugiej stronie mamy Kwezalxolotl, państwo, gdzie osiągnięcia biotechnologii urastają do rangi prawdziwej magii, a bogowie maczają palce w ludzkich życiach aż po same łokcie. Łapcie nowe kraje, korzystajcie z nich ile tylko dusza zapragnie i mamy nadzieję, że ich pojawienie się sprawi, że pojawi się Wam w głowach mnóstwo nowych pomysłów <3
Druga połówka cytatu w tytule: Antoine de Saint-Exupéry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz