18 maja 2025

Od Andrei do Yangcyna

— Aragonés! Co ty wyprawiasz? — Głos instruktora Kowalskiego brzmiał jak wystrzał z pistoletu.
Andrea stała nieruchomo przy pomazanej ścianie z dykty, kawałek od przymocowanej wysoko lampki biurowej mającej robić za steraną życiem latarnię. Rzucone byle jak worki pełne pakuł aż prosiły się, by rozwłóczyły je bezpańskie koty, a na starym linoleum można było się potknąć równie skutecznie, co na popękanym chodniku. Kawałek dalej widać było zbite na szybko stopnie prowadzące do nieistniejącej klatki schodowej, idealne do tego, by przesiadywał na nich „element”. Andrea, ubrana w stare jeansy ojca i poplamioną bluzę z siłowni, starała się robić wrażenie osoby zagubionej w meandrach życia, rozpaczliwie usiłującej nadać mu sens środkami dużo mocniejszymi, niż alkohol. Zaraz obok, w strategicznych pozycjach, stało kilku innych kadetów, jej kolegów z roku, wyglądających jak osoby zdolne zapewnić dostęp do tego typu środków.
— Instruktorze, odgrywam rolę narkomanki — odpowiedziała krótko, szybko, profesjonalnie, prostując się instynktownie i odwracając w stronę przełożonego. — Moim celem jest zakup narkotyków.
Kowalski ucisnął kąciki oczu palcami.
— Na pytanie, czy jesteś z policji, zawahałaś się pełne pięć sekund i odpowiedziałaś równie naturalnie, co trzylatek, który narobił w majty! — Mężczyzna zmarszczył gniewnie brwi. — Gdyby to była prawdziwa operacja, byłabyś spalona!
Pozostali kadeci strzelali oczami wszędzie, tylko nie w kierunku Andrei i Kowalskiego. Gdy chodziło o zajęcia siłowe, strzelnicę, nawet zajęcia teoretyczne, Andrea zawsze była na czele grupy, jej wyniki mogły służyć za ten niedościgniony ideał, do którego oni wszyscy mieli dążyć. Lecz gdy przyszło do zajęć praktycznych i symulacji prawdziwych akcji policyjnych, okazało się, że wschodząca gwiazda novendyjskiej policji ma pewien bardzo poważny problem z jednym typem zadania, i wydawało się, że im bardziej Andrea się stara, tym gorzej jej to wychodzi.
— Dobrze, zrobimy tak. Aragonés, ty usiądziesz z boku i popatrzysz sobie na swoich kolegów, a ja spróbuję ci wytłumaczyć, jak zrobić, żeby pierwszy z brzegu szemrany typ nie wpakował ci kulki między oczy, kiedy tylko cię zobaczy.
Barki Andrei opadły niemal niezauważalnie.
— Tak jest, instruktorze.
Kobieta zostawiła „dilerów”, pozwoliła innemu „narkomanowi” spróbować kupić towar, następnie zaś podeszła do instruktora, i po chwili wahania usiadła obok na ławce, gdy gestem dłoni wskazał jej miejsce.
— Patrz teraz.
Narkoman szedł w stronę zaułka, co drugi krok oglądając się za siebie, nerwowo naciągając kaptur bluzy, pakując ręce do kieszeni tylko po to, by zaraz je wyciągnąć.
— To jedna z opcji. W tej Smith czuje się najlepiej, bo jest mu najbliższa. Chłopak jest do ciebie podobny – w życiu nie zrobił niczego nielegalnego, a do jego najgorszych przewin należy pewnie zerwanie się z ostatniej lekcji przed feriami. — Kowalski wodził spojrzeniem za rozgrywającą się przed nimi sceną. — Używa tego, tej swojej niepewności i strachu przed przekroczeniem granicy, zrobieniem czegoś nielegalnego, żeby jego przykrywka była bardziej wiarygodna.
Jeden z „dilerów” rozmawiał właśnie z „narkomanem”, dwóch jego kolegów stało kawałek dalej – jeden zerkał na niedoszłego klienta, drugi ubezpieczał tyły. Całość wyglądała tak naturalnie i przekonująco, że dłoń Andrei sama zbiegła w stronę paska, gdzie powinny być kajdanki.
— Spróbuję… wziąć to pod uwagę przy następnym podejściu.
Kowalski westchnął.
— Aragonés, twoje wyniki testów są świetne, sprawność fizyczna jest na najwyższym poziomie. Masz instynkt śledczy, prawdziwego nosa do znajdowania winowajców. Ale ta robota pod przykrywką... — pokręcił głową — Niektórzy funkcjonariusze po prostu się do tego nie nadają.
— Wiem, że mogę się poprawić, panie instruktorze — upierała się.
— To nie kwestia umiejętności. To kwestia natury. — Kowalski pochylił się w jej stronę. — Jest w tobie fundamentalna uczciwość. Większość ludzi nazwałaby to cnotą. W twojej przyszłej karierze, będzie nią. Tylko nie w pracy pod przykrywką.
— Ale co, jeśli będę musiała...
— Słuchaj uważnie — przerwał. — Jeśli kiedykolwiek – wbrew mojemu zaleceniu – znajdziesz się w sytuacji pod przykrywką, nie próbuj być kimś zupełnie innym. To nie twoja mocna strona. Zamiast tego opowiedz historię, która jest możliwie najbliższa twojej prawdy. Zmień tylko tyle szczegółów, ile potrzeba, żeby się chronić, ale zachowaj autentyczne emocjonalne jądro. Twoja niezdolność do przekonującego udawania emocji jest twoją największą słabością przy takich akcjach, ale twoje prawdziwe emocje? One mogą być twoją tajną bronią.


Od tamtego momentu minęły lata. Andrea zdążyła wyjść za mąż, adoptować dzieci, zrobić karierę w policji, umrzeć, a potem wrócić z zaświatów. Nie była już tą ledwie wkraczającą w dorosłość dziewczyną, która marzyła o policyjnych pościgach, a jej budzikiem w telefonie był dźwięk policyjnych syren. Lata służby sprawiły, że potrafiła zachować zimną krew w sytuacjach, w których wcześniej po prostu wkroczyłaby do akcji. Serce, choć martwe, nadal głęboko przeżywało każdą tragedię i choć Andrea zobaczyła już wiele ofiar przestępstw, czasem tak okrutnych, że fanom krwawych horrorów robiło się gorzej, to nie zniszczyło to w niej tej naturalnej szczerości, która według instruktora Kowalskiego miała jej utrudnić działanie pod przykrywką. Lecz doświadczenie, zbierane przez te lata pracy, gromadzone z każdą kolejną sprawą, sprawiło, że teraz naprawdę rozumiała słowa, które powiedział do niej wtedy, w akademii, i potrafiła przekuć swe emocje w prawdziwą, tajną broń.
Gdy podano jej mikrofon, Andrea wzięła głęboki oddech, którego nie potrzebowała.
— Nazywam się Flora Serrano-Nullcharm — powiedziała z pełnym przekonaniem, głosem mocnym i nieznoszącym sprzeciwu, lecz już w następnych słowach czuć było więcej emocji i bólu. — Do niedawna miałam to, co większość uznałaby za idealne życie – kochającego małżonka, troje pięknych dzieci, które adoptowaliśmy razem, i karierę, która była moją pasją. — Andrea zawiesiła głos, spuściła wzrok. — Ale sześć miesięcy temu wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Popatrzyła po zebranych, jej spojrzenie tylko na moment prześlizgnęło się po sylwetce Yangcyna. W końcu się nie znali, musiała utrzymywać pozory, że zmiennokształtny jest dla niej tylko kolejnym nowo zwerbowanym członkiem kultu.
— Pracowałam późno pewnej nocy, gdy doświadczyłam... incydentu — kontynuowała, na powrót podnosząc wzrok. Jej brwi ściągnęły się w pełnym nieokreślonych uczuć grymasie. — Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co się stało – tylko ciemność, zimno, a potem przebudzenie w szpitalnym łóżku z rodziną wokół mnie. — Westchnęła ciężko, przypominając sobie własne przebudzenie. — Lekarze nazwali to cudem, że przeżyłam. Ale od tamtej pory nie czuję się... żywa.
Niemal mimowolnie jej dłoń sięgnęła, Andrea musnęła opuszkami swoje ramię, po chwili dotknęła i twarzy, tym delikatnym gestem, którym ludzie dotykali nieznanej sobie substancji, czy dziwnego, obcego przedmiotu.
— Moje ciało porusza się i funkcjonuje, ale nie czuję żadnego połączenia z nim. Jedzenie nie ma smaku. Kolory wydają się przytłumione. Nawet gdy jestem z moją rodziną, istnieje ta... bariera między nami, jakbym doświadczała wszystkiego przez grube szkło. Oni próbują mnie zrozumieć, starają się pomóc, ale jak mogą? — Spytała, przenosząc wzrok z osoby na osobę, na pozór szukając w nieznajomych twarzach otuchy i pocieszenia, w rzeczywistości zaś zapamiętując rysy twarzy, starając się wyryć je w pamięci. — Wykonuję mechaniczne ruchy w pracy, w domu, udając, że wciąż jestem tą samą osobą, ale w środku jestem... pusta.
Tym razem jej wzrok spoczął bezpośrednio na przywódcy kultu, Oświeconym Malvainie. Andrea przywołała w pamięci te początkowe dni po swym wstaniu z grobu, gdy musiała przyzwyczaić się do swej nowej, nieludzkiej siły, ale i do przykrej sztywności stawów i całego ciała, do dziwnego sposobu, w jaki wszystko odczuwała.
— Początkowo próbowałam szukać porady konwencjonalnymi metodami. Udałam się do lekarza, jednego i drugiego, lecz żaden z nich nie potrafił mi pomóc i jedyne, co doradzali, to po prostu czekać, aż wszystko samo minie. Lecz czy cokolwiek może naprawić się samo? — spytała retorycznie. — I wtedy ktoś w szpitalu wspomniał o waszej wspólnocie. Powiedzieli, że pomagacie ludziom z przeróżnymi problemami, pomyślałam więc, że może i dla mnie znajdzie się nadzieja. Jestem jedną z tych, którzy są uwięzieni między światami – nie w pełni żyjący, ale też nie odeszli. W szpitalu powiedzieli mi, że Oświecony Malvain pomógł ludziom na nowo połączyć się z życiem, gdy medycyna nie potrafiła wyjaśnić, co się z nimi dzieje. Ja... potrzebuję znów poczuć się żywa — powiedziała z mocą. — Moja rodzina zasługuje na całą osobę, nie na tę pustą skorupę, którą się stałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz