Bywały momenty, całkowicie przypadkowe, niespodziewane, gdy emocje, które zdążyły opaść wraz ze stworzonym wspomnieniem, powracały silniejsze, zapierające na krótką chwilę dech, sprawiające, że serce gubiło jedno uderzenie, próbując połączyć przeszłość z teraźniejszością, tak daleką od tego, co kiedyś wydawało się możliwe. Należałem do ciebie, a ty do mnie już wtedy, a może nawet wcześniej, bo naszą miłość sam los musiał gdzieś spisać, by dać sobie szansę na pojęcie jej, zawarł te słowa pośród chaotycznej zbieraniny swoich myśli pierwszego dnia po dostaniu notesu od Bashara. Jego ciałem zawładnęła niemoc, głową sztorm, dłońmi potrzeba omycia kartek falami tego uczucia, które rozpierało go całego, każdego dnia, by stworzyć w nim więcej miejsca dla ukochanego pana doktora. I gdy Bashar unosił na niego ciepłe spojrzenie, gdy odwracał się do niego z uśmiechem czy robił inne z tych małych, naturalnych rzeczy, których wyjątkowego znaczenia nikt poza Dantem nie rozumiał, nie tylko nieopisana radość, nie tylko zaskoczenie i niedowierzanie towarzyszące tamtemu wieczorowi, mającemu stać się końcem obecności lekarza w jego życiu, uderzały w niego na nowo. Mieszały się one w morskim wirze z poczuciem bezpieczeństwa, z miękkością znajomego dotyku, ze świadomością, jak długo był on tym jedynym w życiu mężczyzny stanowiącego skryte marzenia, zaś wir ten pochłaniał go i sprawiał, że jego własne płuca potrzebowały oddechu ukochanego, ściśnięte i niezdolne do samodzielnego złapania powietrza, bo Dante ponownie pojmował to, czego jeszcze nie rozumiał na pokazie u Coco – czym jest miłość Bashara.
Dokładnie w ten sposób czuł się teraz, w łazienkowych ciemnościach wychwytując niewyraźny zarys szczęki Bashara, spoglądając na wilgotne, rozwichrzone włosy, czując każdym skrawkiem swego ciała ciepło bijące od ukochanego. Cały jego, tylko jego, pogrążony w spokojnym śnie między silnymi ramionami, z dłonią bezwiednie sięgającą złotych loków. Dante westchnął cicho, nie mogąc skupić się na niczym, co nie było Basharem, nie w tej chwili, gdy godzina na zegarku miała zaraz pokazać nowy dzień, ten dzień. Ekscytacja narastała w nim niespokojnie, ogon drgnął pod wodą, płetwa zburzyła gładką taflę wody, syren podciągnął się nieco w górę, nie potrafiąc wytrzymać. Delikatne muśnięcia ust opadające na ramiona i szyję szybko zmieniły się w chaotyczne pieszczoty, kilka pocałunków na policzkach, kilka przy uchu, bokserskie palce odnajdujące te lekarskie w wodzie, serce walące o żebra tego drugiego.
— Bashar — szepnął wreszcie, wtulając uśmiech w kącik ust doktora i czując, jak on również się unosi ku górze. — Bashar, moja Miłości, to już.
Chwilę trwało, nim mężczyzna się odezwał, i choć Dante nie wątpił, że Bashar był wybudzony, nie przestawał zalewać go powodzią nieskładnych karesów, jakby nie mógł znieść myśli o najmniejszym wgłębieniu na ukochanej twarzy pozostawionym bez czułości.
— To już? — zamruczał cicho lekarz, odwracając nieznacznie głowę akurat w momencie, gdy syren całował znów jego policzki, przez co usta spotkały się w ciepłym, miłym pocałunku, wstrzymywany śmiech poruszył piersią.
— To już. Nasza rocznica. — Rekinia płetwa ponownie stała się upustem dla wzbierającej radości, uderzyła w wodę, mała fala wylała się poza krawędź wanny. — Moje ulubione święto.
— Tak?
— Mhm — mruknął, wtulając się w zagłębienie szyi Bashara — bo mogę świętować bycie kochanym przez ciebie kolejny rok.
Tym razem nie dał się tak łatwo – z konkretnym wyprzedzeniem zabronił lekarzowi planować cokolwiek w związku z nachodzącą rocznicą, lecz pan doktor nie byłby sobą, gdyby nie droczył się to o ze swoim syrenem, z czułym uśmiechem oglądając, jak stara się on przygotować coś w tajemnicy.
Dzień zleciał im na tym, co ich serca kochały najbardziej – na byciu razem, po prostu, bez odpowiadania na telefony, bez myślenia o tym, czego jutro świat będzie od nich oczekiwał, bo jutro nawet nie do końca istniało. Tylko oni dwaj, przytuleni do siebie na kanapie albo w kuchni, gdyż kawę parzyło się lepiej razem, były śmiechy z żartów, z których śmiali się już tysiące razy („Byłem debilem z tym śpiewaniem pod oknem!”, „Byłeś moim słodkim chłopcem ze szczególnymi metodami”) i pocałunki, które smakowały jak ten pierwszy. A potem zaczął zbliżać się wieczór i Dante zniknął na jakiś czas z plecakiem przerzuconym przez ramię, zaś gdy wrócił, w jego dłoniach tkwił bukiet goździków i obietnica zabrania Bashara w pewne miłe miejsce.
— Wiem, gdzie jedziemy.
— Oczywiście, że wiesz — parsknął pogodnie Dante, pocierając dłonią o ramiona oplecione wokół jego talii.
Cieplejsze dni sprawiły, że wieczorową porą wcale nie brakowało przechodniów na mieście, choć niebo zdążyło zabarwić się ciemnym błękitem, a księżyc próbował wygonić mieszkańców do domów, nie siedzieć kolejną godzinę w barze. Różowa strzała gładko pokonywała swoją trasę, Dante tylko trochę łobuzował, tak wręcz dla zasady, bo ani mu się śniło przyspieszać czy skręcać za ostro, gdy Bashar układał głowę na jego barku czy dłońmi pocierał lekko o szeroką pierś. Wtedy syren mógłby pedałować całą wieczność.
Nie zdziwił się, że lekarz szybko odgadł cel ich podróży – znajdujący się na obrzeżach park, z tym pojedynczym, samotnym dębem stojącym wystarczająco na uboczu, by nikt im przez długie godziny nie przeszkadzał w czytaniu, stanowił jedno z ich ulubionych miejsc do wypoczynku.
— Ciekawe, co takiego musiało się tam zmienić… — rzucił Bashar, wcale nie zaczepnie. Dante zerknął przez ramię, akurat by dojrzeć jakże niewinny uśmiech pana doktora.
— Przestań, bo zaraz zgadniesz, a będziemy tam za kilka minut.
Cichy śmiech rozbrzmiał w parkowych uliczkach, a potem koła roweru zachrzęściły o piach, zielone gałązki młodych drzew musnęły ramiona. Skrupulatnie wygrodzona przez miasto część parku zaczęła zostawać za plecami, zaś przed nimi harcowały świerszcze w wysokiej, dzikiej trawie, polny zapach wciąż unosił się w powietrzu. Tylko to jedno drzewo wydawało się nagle odstawać od krajobrazu, jasne na tle ciemnego wieczoru, oświetlone od dołu malutkimi punkcikami, jakby świetliki usiadły w karnych rządkach na gałęziach, z których coś zwisało ku ziemi.
Dopiero gdy podjechało się bliżej, świetliki nabrały kształt sznurów lampek o ciepłym świetle, przewieszonych od spodu wokół całego dębu, a to, co zwisało ku ziemi, to były zdjęcia, dobrze im obu znane, pełne uśmiechów, całusów, przypadkowych kadrów, które złapały z zaskoczenia ukochanego i uchwyciły miękkie spojrzenie. Przewiązane cienką wstążeczką i przywiązane za nią do gałęzi, przypominały jakieś wyjątkowe owoce w samym szczycie sezonu i jeśli tylko ważyłyby więcej, drzewo łamałoby się przez nie, nie będąc w stanie udźwignąć ich ciężaru.
Jedyne, czego potem Dante żałował, to że nie mógł w pełni oglądać pierwszej reakcji Bashara na udekorowany dąb.
Rower wyhamował tuż obok drzewa, syren poczekał, aż lekarz zejdzie bezpiecznie z bagażnika, oczywiście osłoniętego grubą poduszką, po czym sam zsiadł, przystanął, spoglądając na Bashara z lekkim uśmiechem. Jakby nie wiedząc, gdzie zacząć, lekarz rzucał wzrokiem to na lewo, to na prawo, a zdjęcia kołysały się delikatnie na ciepłym wietrze, odsłaniając biały tył z datą i wracają ponownie do ukazywania czułych pocałunków i roześmianych twarzy.
— Chciałem ci właśnie tutaj oddać notes — odezwał się Dante, cicho i miękko, gdy już wyciągnął ze wsadzonej do koszyka torby notes, podszedł od tyłu do Bashara, otoczył go ramionami. W dłoniach tkwiły zapiski z całego roku. — Podoba ci się? — zapytał, szept owiał lekarskie ucho.
Czekał na to, na dłoń wędrującą w górę i znajdującą od razu jego policzek, na gładkie opuszki pocierające o skórę. Dante zamruczał, wtulił się mocniej w plecy lekarza, przymknął oczy.
— Niezwykle — odpowiedział Bashar, drugą dłonią nakrył bokserskie kostki, musnął palcami twardą okładkę. — Czy te zdjęcia odpowiadają wpisom w notesie?
— Po części tak. Możesz spróbować poszukać jakichś dopasowań.
Bashar łagodnie wysupłał się z jego objęć, odwrócił się, by jeszcze obdarzyć go uśmiechem, miękkim pocałunkiem i zaraz wkroczył pod dąb, sięgając po najbliższe zdjęcia, patrząc z czułością na uchwycone przez nie momenty. Było ich tyle, że szybko lekarz zaczął znikać między wirującymi obrazkami, jego uśmiech stanowił mignięcie, spojrzenie ulotne zjawisko. Dante podążył za nim, próbując pochwycić błysk rubinowych oczu, tak jak polował na to w innym życiu, gdy Bashar nie potrafił go zdzierżyć.
Kartki zaszeleściły, szukając jakieś daty, Bashar podjął przechadzkę, Dante za nim, zauroczony światłem padającym miękko na te ostre, ukochane rysy.
— Póki co spędziłem więcej lat na uciekaniu niż kochaniu ciebie, a przynajmniej tak wynika z kalendarza i co, moim zdaniem, jest całkowitą nieprawdą. Przecież ten przeklęty czas jest podobno względny i to, ile zajęło mi odnalezienie ciebie, jest niczym w porównaniu do tego, jak długie i wypełnione miłością są minuty spędzone z tobą. Czy to w ogóle brzmi racjonalnie? Nie, oczywiście, że nie, ale nie stworzono mnie z myślą o byciu logicznym czy racjonalnym.
Parsknięcie umknęło z piersi, ciche, może wręcz nierzeczywiste, przypominające mu o nocach, które spędził na wyobrażaniu sobie śmiechu Bashara. Znajdował się cały czas ten krok, dwa za lekarzem, jakby to znowu był szpitalny korytarz, a on nie wiedział, jak ma powiedzieć mu o tym wszystkim, co wzbierało w sercu.
— Tak mi się wydaje, że gdy byłem dzieckiem, lepiej pojmowałem to, co na nowo zrozumiałem przy tobie. Że stworzono mnie z myślą o miłości, bo miłość nie jest logiczna ani racjonalna, to jakaś nieopisana siła napędzająca cię od środka, popychająca do działania, tworzenia, robienia. To błogość, z jaką budzisz się rano, wtulony w ukochany bok, beztroska w robieniu drobnych rzeczy, bo wiesz, że ktoś cię za każdą z nich kocha.
I wtedy coś się zmieniło – Bashar zatrzymał się, Dante również, kończąc tę gonitwę, tak jak syren skończył ją tego pamiętnego wieczoru, mdlejąc w przedpokoju pana doktora.
— Jako dziecko kochałem morze taką niewysłowioną miłością, że tylko marzyłem, by móc ją kiedyś komuś dać. Mam nadzieję, że teraz codziennie mi się to udaje.
Rubin spotkał się z błękitem, Dante próbował coś powiedzieć, otworzył usta, lecz słów kompletnie mu brakło. Stał tak, jak niegdyś przed Basharem, nie mając wtedy wiele do zaoferowania poza popękanym sercem, bliznami i uczuciem, które zarówno rodziło w piersi sztorm, tak jak sprawiało, że jego ramiona otwierały się szeroko niczym błękitny brzeg bezkresnego morza. I tak jak wtedy nie dowierzał, że Bashar wybrał go miast odejścia, tak teraz emocje te powróciły silniejsze, ściskające serce, gdy mężczyzna wpadł mu w objęcia, ciepły oddech otulił jego wargi i Dante doskonale wiedział, że już nie mógłby bez tego żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz