Powrót do domu stanowił dłużącą się katorgę, zadanie odbierające mu resztki sił, gdy jedyne, czego pragnął przez ten nieszczęsny pokaz mody, to złożyć głowę na kolanach Bashara i się rozpłakać. Trzymał gardę wysoko przy Noemi, wzmocnił ją po pojawieniu się Brunona, jego ojca czy jakimkolwiek innym jeszcze rodzajem łajdaka ten wampir mógł być, lecz sztormowe, przesycone bólem fale podtapiały go, próbując wydostać się na zewnątrz, on zaś musiał zarzucić na nie linę i przebrnąć przez ulice miasta, wydające się bezkresną pustynią, by wypuścić je dopiero w bezpiecznej przystani.
Minęła wieczność, nim klucz zachrzęścił w zamku. Dante pchnął drzwi barkiem, wpadł do mieszkania, jakby cały świat wokół niego stanął w płomieniach i pewnym sensie tak właśnie było. Potrzebował uciec z niego, zamknąć się tam, gdzie wiedział, że pożoga nie miała wstępu.
— Dante. — Usłyszał zmartwiony głos Bashara za sobą, jego pospieszne kroki, gdy lekarz próbował nadążyć za pędzącym do łazienki syrenem. — Dante, Kochanie…
Drzwi otworzyły się na oścież, stuk obcasów odbił się echem od kafelków, szybkie kliknięcie we właściwy przycisk i woda poleciała wartkim strumieniem. Tylko tyle był w stanie zrobić, nim osunął się na podłogę, opierając przedramiona i głowę na brzegu wanny. Delikatny materiał sukienki rozlał się wokół niego jak potargane skrzydła osłabionego motyla.
— Dante — powtórzył Bashar, miękko i z troską, a zaraz syren poczuł, jak drobne dłonie znajomym, kojącym gestem przesuwają się po jego plecach, jak mężczyzna siada przy nim i obejmuje drżące, szerokie ramiona, będąc falą gaszącą pożary, ciepłym wiatrem przeganiającym sztormowe chmury. Dante odetchnął, chyba pierwszy raz od momentu spotkania Brunona.
Wciąż widział jego twarz, jakby patrzył w lustro. Teraz gdy już wiedział, czego szukać, na samą myśl o uśmiechach wampira, jego wysokiej sylwetce i aurze niezmąconej pewności siebie, przez syrenie ciało przebiegał dreszcz, a lęk przed byciem taką samą osobą, jak ojciec, nigdy wcześniej nie był tak namacalny i dołujący.
— Niedobrze mi — stęknął Dante, próbując zwinąć się instynktownie w ciasny kłębek. Pod powiekami zapiekło, gardło stało się boleśnie suche.
Bashar zmienił pozycję, ani na chwilę nie odrywając dłoni od niego. Przesiadł się pod wannę, oparł plecami o jej bok, a palce odnalazły syreni podbródek, łagodnie pokierowały jego twarz wyżej, by spojrzenia się spotkały, by znajoma czułość w rubinie przyniosła komfort.
— Chodź do mnie — szepnął Bashar, pocierając kciukiem o pobliźnioną skórę, delikatnym naciskiem na szerokie ramię przygarniając go do siebie.
Więcej nie było trzeba, by Dante bezwładnie zsunął się w objęcia ukochanego, wpił dłońmi w jego plecy, jakby od tego uścisku zależało, czy całkowicie rozpadnie się on na kawałki, przytłoczony wspomnieniem mroźnobłękitnych oczu, przesuwających się po nim z zaledwie cieniem udawanego zainteresowania. Szloch wyrwał się z jego piersi, wpierw cichy, nieśmiały, Dante łudził się, że może jednak da radę go jeszcze zatrzymać w sobie, bo ten skurwysyn na pewno z jego powodu nigdy nie zapłakał. Lecz Bashar ścisnął go mocniej, palcami wplótł troskę między złote loki, zaznaczył jej linie na szerokich plecach, każdym ze swych gestów przypominając, że nie odwróci się on od żadnej rany na syrenim sercu i nie pozwoli mu cierpieć w ciszy.
Wszelkie hamulce puściły, zwyczajnie wyrwane i Dante płakał, drżąc w ramionach Bashara, wciskając twarz w jego szyję, zwijając się wokół lekarza na podobieństwo tych chwil spędzonych gdzieś w morskich głębinach, gdy namiastkę komfortu dawało mu skulenie się w jakieś jamie. Płakał, bo furia odpłynęła z jego żył, zostawiając pustą i popękaną skorupę, którą Dante znał aż za dobrze z minionych lat. Wtedy wypełniał ją alkoholem, dotykiem obcego ciała, oślepiającym światłem imprez, lecz teraz Bashar wlewał tam czułość, miłość i oddanie, szepcząc cicho jego imię, a ukochany głos, zmieszany z płynącą z kranu wodą, kojarzył mu się z łagodnym szumem fal.
— On nic nie wiedział… — załkał. — Nie rozpoznał… — Zakrztusił się własnymi słowami.
Lekarz wtulił usta w jego czoło, przytrzymał je tam długą chwilę.
— Tak mi przykro, Dante.
— Nienawidzę go…
Smukłe dłonie zacisnęły się zdecydowanie na jego barkach, bo Bashar doskonale wyczuł, co Dante miał na myśli. Bo znał go a dobrze i wiedział, że bardziej od ojca Dante nienawidził siebie za to, że kiedykolwiek zależało mu na tym mężczyźnie pozbawionym twarzy te wszystkie lata. Że nadal pragnął jego uwagi jak to naiwne dziecko, jego wykalkulowanego ciepła i uczucia, które miały swoją cenę u pana Latiniego.
Gdy on łapał urywane oddechy, Bashar powoli zajął się ich ubraniami, zostawiając swoimi opuszkami kojący ślad ciepła na skórze, gdzie przed sekundą były guziki. Do wanny Dante wszedł instynktownie za lekarzem, zaraz znad tafli wody wychynęła płetwa, zaraz ogon oplótł smukłe nogi i syren zanurzył się w tej dobrze znanej chwili, bezpiecznej, spokojnej, skupiając się jedynie na biciu serca Bashara i jego dłoniach zataczających miarowym rytmem koła na umięśnionym ciele.
Mogły minąć zarówno godziny, jak i minuty, zanim pan doktor się odezwał. W łazience, gdy trwali wtuleni w siebie, czas zawsze płynął inaczej.
— Opowiadałeś mi trochę, jak się czułeś przez swojego ojca — zaczął cicho Bashar. — Ale nigdy ze szczegółami. Nie tymi z dzieciństwa.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że od małego ten złotowłosy chaos musiał być niesamowitym rozrabiaką, a Dante umiejętnie utrzymywał ten obraz, jak najbardziej prawdziwy, ale niepełny, pozbawiony opisów trawiącej go od początku życia choroby. Bashar pierwszy zaczął ją w pełni poznawać. Syren westchnął ciężko, lecz nie uciekł pod wodę, pozwolił dotknąć lekarzowi tam, gdzie bolało, choć sam się obawiał zajrzenia w głąb tej rany.
— Kiedyś on był wszystkim, a ja czułem się niczym — powiedział łamiącym się głosem. Nie pamiętał już dokładnie tamtych chwil, ale uczucia wypalone były w nim jak jakieś swędzące piętno. — Chyba tylko mamę podziwiałem bardziej od mojego nieobecnego ojca za dzieciaka. Zrobiłem sobie jakiś głupi obraz jego jako superbohatera w mojej głowie, który jest bardzo zajęty pomaganiem innym i dlatego nie ma czasu dla mnie. Matka wtedy jeszcze nie powtarzała mi stanowczo, że on nigdy nie wróci. — Zawahał się, dopiero teraz myśląc o Sappho po spotkaniu ojca. Próbował dopasować ich jakoś do siebie, jednak elementy wyskakiwały nieustannie z większej układanki. Jego własna, pozbawiona wielu szczegółów ocena nie pomagała. — Chyba sama nie chciała powiedzieć tego na głos.
Ogon zacisnął się na lekarskich nogach, pusty uśmiech na syrenich wargach próbował zakryć to narastające w ciele napięcie.
— No to łudziłem się, że tato jednak wróci. Za każdym razem, gdy matka na mnie krzyczała i chowałem się zapłakany w szafie, mówiłem sobie, że gdyby tato tu był, to by pogadał z mamą, a potem wszyscy byśmy się pogodzili i żyli długo i szczęśliwie — prychnął lekceważąco, kręcąc głową na te idiotyczne wspomnienia.
— Byłeś tylko dzieckiem, Dante — odparł łagodnie Bashar, po czym wyciągnął się i objął go całego. Dante zacisnął powieki, opierając się o smukłe ramię. — Nie możesz siebie winić za tamte uczucia ani za to, że chciałeś odzyskać jednego z rodziców.
— Ale to przecież oczywiste, że on by do mnie nie wrócił.
— Dante.
— Potem zawsze już tak było — ciągnął syren, próbując schować się w zagłębienie szyi Bashara ze swoim smutkiem. — Myślałem, że zasługuję na to, by inni odchodzili ode mnie. Nienawidziłem go, że mnie zostawił, a równocześnie rozumiałem, bo kto by chciał tyle ze mną wytrzymać?
Smukłe palce tak łagodnie zabrały z jego policzka mokre, złote pasma, jakby dotykały czegoś bardzo delikatnego, co może się w każdej chwili stłuc. Bashar poczekał krótką chwilę, zanim ujął syrenią twarz w swoje dłonie, podciągnął ją wyżej, by spojrzeli sobie w oczy.
— Wiesz, że to nieprawda? — powiedział miękko lekarz, czule gładząc kciukami pobliźnioną skórę.
Dante zdobył się na przelotny uśmiech, przez moment nie myśląc o wszystkim tym, co czekało za drzwiami łazienki, skupiając się wyłącznie na miłości Bashara zawartej w małych pieszczotach, w spojrzeniu i w tych delikatnie uniesionych kącikach ust, szczęśliwych, że coś przyniosło syrenowi trochę ulgi.
— Dzięki tobie już tak — szepnął, wtulając się w ukochane dłonie, przymykając na krótko oczy. Gdy je otworzył, ból w nich pozostał, lecz mniej przejmujący. — Ale nadal…
— Ciężko ci stwierdzić, co czujesz do niego?
Przytaknął niemrawo.
— To by było takie proste, zwyczajnie gniewać się na niego cały czas — westchnął. — A ja, kurwa, nie umiem. Nawet na tym pokazie, gdy śmiał mi się w twarz i miałem ochotę go rozszarpać, myślałem o tym, jak proszę i obiecuję, że zrobię cokolwiek, byle przez kilka minut był on tym ojcem, którego potrzebowałem. — Głos znów mu się załamał, Dante spuścił głowę na tyle, o ile pozwalały mu dłonie Bashara. — Jestem żałosny.
— Nie, nie jesteś — zareagował błyskawicznie lekarz, kierując jego twarz z powrotem ku sobie — a twoja potrzeba bliskości nie jest twoją słabością. Masz wielkie serce, które bardzo wcześnie skrzywdzono i nic dziwnego, że ten ból teraz wraca.
— Nie chcę, żeby wracał. — Samotna łza spłynęła mu po policzku, rubin stał się tak zatroskany na ten widok. — Nie ten.
Ojciec był dla niego kimś nieznajomym, szarą figurą bez formy oraz imienia. Łatwo byłoby o nim zapomnieć, pogodzić się z jego decyzjami i żyć dalej, lecz Dante nieustannie czuł gdzieś jego widmo przy sobie, atakujące w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Cień, który kazał mu myśleć, że wszyscy go zostawią, że od małego nie zasługiwał na miłość innych. Może właśnie dlatego, że postać ojca przypominała bardziej zbitek jego lęków niż realną osobę, tak desperacko pragnął rzucić na tego stwora światło, gdy wreszcie dostał taką szansę.
— Chcę już przestać zadręczać się pytaniami o niego — wyznał, przełykając kolejne, cisnące się do oczu łzy. — Chcę od niego usłyszeć, kim on jest, co było między nim a moją matką, jaka jest jego historia. Potrzebuję wreszcie odpowiedzi, Bashar.
— I je dostaniesz — obiecał stanowczo lekarz, całując go w nasadę nosa, a gdy nowa, przykra fala nie nadeszła, kontynuował łagodnie, nie wypuszczając syrena ze swych czułych objęć: — Skoro twoja matka nigdy ci nie opowiadała o nim, czy złościsz się na nią o to?
Kaprysy, któremu nikomu nie szkodzą. Spojrzenie skupione na Noemi, które z pewnością nie jedna przedtem poznała. Dante uciekł wzrokiem. Zaczęła martwić go myśl o okolicznościach, w jakich rozstał się Bruno z jego matką.
— Ja… nie wiem. Teraz już nie wiem.
— A jak to wyglądało, gdy rozmawialiście o nim?
— Jak walka, jak inaczej. — Wzruszył ramionami. — Matka od razu się jeżyła, podnosiła głos, więc ja też. Wszystko kończyło się w kilka sekund, ona mówiła, że nic nie rozumiem, a ja wypominałem jej, że nie chce mi wytłumaczyć. Zawsze dokładnie to samo. — Lecz ten gniew, doskonale kojarzony z matką, gdzieś wyparowała, Dante spojrzał na Bashara. — Myślisz, że on ją bardzo skrzywdził? — zapytał cicho.
Lekarz westchnął, przyciągnął go do siebie, a syren nie protestował, układając się wygodnie przy ukochanym.
— Nie wykluczałbym tego — mruknął, gładząc złotą grzywę.
Woda cicho pluskała w półmroku łazienki, zaś syreni ogon pomału przestawał kurczowo zaciskać się na nogach Bashara, prostując się, gdy i myśli Dantego zaczynały płynąć spokojnym nurtem, gdy oddech się uspokoił, opuchnięte oczy nie bolały. Wszystko dzięki bliskości tego jednego pana doktora.
— Muszę z nią porozmawiać, upewnić się, że to on — odezwał się syren po dłuższym czasie. — Może wie też, jak nam pomóc, żeby dostać się do jego kręgów.
— Chcesz, żebym poszedł z tobą do niej?
— Chciałbym tego — przyznał. — Ale… chyba jest to coś, co powinienem zrobić sam.
Poczuł lekki uśmiech Bashara, wtulający się w jego czoło, a także dłoń, przesuwającą się z ramienia na szeroką pierś.
— Nigdy nie jesteś sam, mój Dante, choć tak to może wyglądać. Tutaj — palce pogładziły skórę tuż nad sercem, ciepły głos koił go w sposób, w jaki nawet morze nie potrafiło — zawsze masz mnie.
Sappho cmoknęła zirytowana, odstawiła nawet nieszczęsny kubek z kawą, który miał ją najpewniej powstrzymać przed załamywaniem rąk co chwilę nad własnym synem. Spojrzała się wymownie na niego.
— Powiedz wreszcie, o co chodzi.
Nie miał wyjścia, musiał się z nią umówić w domu, gdy Tris akurat nie było, rzucić coś o szybkiej pogawędce przy kawie, nie pozostawiać tego przypadkowi. Z tegoż powodu matka szybko załapała, że coś się stało, o bezinteresowną rozmowę nie było co się łudzić.
Zajęło mu naprawdę sporo czasu zastanawianie się, jak powinien to rozegrać, zanim uznał, że to pierdoli, skoro i tak skoczą sobie w pewnym momencie do gardeł. Zmarnowałby za dużo energii na odwlekaniu tego. Bashar próbował go jakoś nakierować, lecz teraz, oddzielony paroma kanapowymi poduszkami od Sappho, Dante zwyczajnie chciał, by było już po wszystkim.
Syren wahał się ostatnią sekundę. I, nie odrywając wzroku od matki, rzucił wręcz od niechcenia:
— Spotkałem Brunetto Latiniego.
W jeden chwili odszedł cały blask z bajkowej twarzy jego matki.
Zobaczył w niej uczucia, których nie spodziewał się kiedykolwiek tam dostrzec – głęboki żal, głębszy od tego, jaki on wiele razy czuł do niej, i ból, którego chyba nie potrafił zrozumieć. Zmiana była na tyle natychmiastowa, że oboje siedzieli chwilę, patrząc się jedynie na siebie.
To był faktycznie on. Jego ojciec. Ten cień wątpliwości, niedowierzania w zbieg okoliczności, przepadł wraz z chłodnym obliczem Sappho.
— Jak…? — zapytała matka. Dante nigdy nie słyszał, by jakieś słowo przechodziło jej z taką trudnością przez gardło.
— Nieważne, jak.
— Czy on wiedział…?
— Kim jestem? Oczywiście, że nie — prychnął syren, skrzywił się. — Nie przedstawiłem mu się prawdziwym imieniem. — Spojrzał uważniej na Sappho. — Dlatego teraz łatwiej będzie mi się do niego dostać.
— Co? Nie — odparła od razu, momentalnie radząc sobie ze wcześniejszym zaskoczeniem, jakby Dante wylał na nią kubeł zimnej wody. Dziwna determinacja pojawiła się w jej oczach. — Nie, kategorycznie ci zabraniam. Nie będziesz się z nim spotykał.
— Dlaczego nie? — fuknął.
— Minęły lata, Dante! — wybuchła wtem matka, jego samego zaskakując mocą swego głosu, i gdyby nie potrafił się oprzeć syreniej magii, załamałby się pod furią oceanu, którą Sappho upchnęła w każde słowo, by go przekonać. — Jesteś dorosły, a ja już mam inne życie, po co to dalej rozgrzebywać?
— Bo ty może ruszyłaś dalej, ale ja nie! — krzyknął, nadając swemu głosowi tyle samo siły. Podniósł się z kanapy, zrobił krok w stronę matki. — Latami zastanawiałem się, co zrobiłem nie tak, jeszcze zanim się urodziłem, że jedna z dwóch osób na świecie, które powinny mnie bezwarunkowo kochać, zostawiła mnie! Winiłaś się kiedyś o to, że się w ogóle urodziłaś? Bo ja każdego pierdolonego dnia, gdy się kłóciliśmy o ojca!
Echo poniosło się między pustymi ścianami domu. Sappho lustrowała go chwilę, nim odwróciła wzrok, a dłonie zacisnęła na kolanach, kryjąc ich drżenie. Dalszy krzyk cisnął mu się na usta, chciał nią potrząsnąć, kazać jej zrobić wreszcie coś dobrego jako matka…
Przycisnął dłoń do piersi, tuż nad sercem, i wziął głęboki oddech, taki, który brał przy Basharze. Choć pięści trzymał wciąż zaciśnięte, a ramiona przygarbiły się wedle treningu boksera, kolejne słowa popłynęły spokojniej.
— Mam dość, że on dalej jest dla mnie niewiadomą. Chcę wreszcie zrozumieć, kim on jest i jeśli naprawdę zależy ci na tym, bym to zostawił, pomożesz mi teraz. Wiesz, wokół jakich osób on się obraca, prawda? Gdzie go mogę spotkać?
— Dante, przestań, błagam — szepnęła Sappho, chowając twarz w dłoniach.
— Jesteś obecnie moją najlepszą opcją, by się do niego dostać, więc zrób to dla mnie, a ja nigdy więcej o niego nie zapytam. Uznamy, że nie istnieje. Ale wpierw muszę go poznać.
Matka tylko pokręciła głową, wciąż nie patrząc na niego. Nigdy wcześniej nie wyglądała na tak kruchą przy nim, pozbawioną sił, by chociażby się podnieść. Czy on wyglądał tak samo, gdy po tamtym pokazie próbował skulić się na podłodze?
Nagle chciał ją objąć, przeprosić za ten wybuch, chciał, by opowiedziała mu wszystko, dała szansę zrozumieć to załamanie. Lecz wiedział, że tak się nie stanie, dlatego dodał cicho, równie błagalnie, co ona przed chwilą:
— Proszę.
— Prosisz o bardzo wiele.
Dante zacisnął szczękę.
— Jeśli ty nic nie zrobisz, znajdę inny sposób. — Odwrócił się, skierował do drzwi i nie zatrzymując się nawet, rzucił za siebie: — Po prostu chciałem, żebyś to ty mi pomogła.
I może dźwięk stanowczych kroków zdołał ukryć rozżalenie w jego głosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz