Trudno było mu oszacować, jak długo zajmie Dantemu rozmowa z matką. Z jednej strony cała sytuacja była ze wszech miar delikatna, z drugiej zaś Bashar wiedział, jak szybko Dante potrafi przejść do konkretów i jak szybko jakakolwiek jego interakcja z Sappho przeradzała się w raniącą obie strony kłótnię. Czuł się rozdarty. Pragnął być u boku Dantego zawsze, gdy syren musiał stawić czoła wszystkiemu temu, co było dla niego trudne i bolesne, jednak długie wieki przebywania ze śmiertelnikami, obserwowania ich zachowania, charakterów i emocji, nauczyły go, że istniały takie bitwy, do których trzeba było stanąć samemu. Skoro nie mógł stanąć u boku Dantego z mieczem w dłoni, pozostało mu czekać, aż pył bitwy opadnie i zająć się wszelkimi ranami syrena odniesionymi w boju.
Wracam
To jedno słowo pojawiło się w komunikatorze i Bashar nie musiał dopytywać, jak całość przebiegła.
Czekam na Ciebie, moje Słońce
Odłożył telefon na blat, westchnął. Dłonie przebiegły jeszcze po grzbiecie książki, którą bezskutecznie próbował czytać, lecz słowa nie składały się w zdania, a historia nie potrafiła skupić na sobie jego myśli. W końcu Bashar wstał, pokręcił się chwilę po kuchni, starając się zająć czymś ręce. Nie wyszłoby z tego nic sensownego, gdyby wzrok lekarza nie zawadził przypadkiem o kosz owoców i tkwiący w nim granat.
Ziarenka spływały do miseczki, odliczając tak dłużące się minuty, aż w końcu Bashar odłożył nóż, wytarł dłonie, słysząc przekręcany w zamku klucz. Stukot obcasów, zawsze tak pogodny, teraz brzmiał ciężarem chłodnego ołowiu. Dante wychynął z przedpokoju, zsunął okulary, a zza ich radosnej, różowej zasłony, ukazało się pochmurne spojrzenie zwiastujące jesienny deszcz.
— Chodź do mnie — powiedział cicho Bashar, rozkładając ramiona.
Dante podszedł, szerokie barki pochyliły się, zgarbiły, pozwalając lekarzowi otoczyć mężczyznę spokojem ciepła i bliskości, przyjąć niczym bezpieczny port przyjmował ranny morskimi trudami statek.
— Nic mi o nim nie powiedziała — szepnął Dante, westchnął. — Powiedziała tylko, żebym to zostawił. I że ona już się pogodziła.
Bashar miarowym ruchem przesunął po silnych plecach, po wciąż spiętych jak po walce mięśniach. Dante kontynuował:
— Ja się nie pogodzę, dopóki się z nim nie spotkam.
— Wiem, Skarbie. I tak, jak ci obiecałem. Doprowadzę do tego, że będziesz miał czas na rozmowę na twoich warunkach.
Poczuł, jak syren poruszył się w jego ramionach, jak usta, i tylko usta, wygięły się w uśmiechu.
— Chciałem, żeby to ona do tego doprowadziła.
— Jako matka powinna — odparł Bashar. — To trudna sytuacja i nawet, jeśli Sappho mówi, że się z nią pogodziła, nagłe poruszenie tego tematu wzburzyło jej emocje. A pod wpływem emocji ludzie mówią słowa i podejmują decyzje, które potem pragną cofnąć.
Lekarz zamilkł na moment. To, co powiedział, było oczywiste, lecz czasem trzeba było usłyszeć dane słowa, by naprawdę je przyjąć i zrozumieć.
— Nigdy jej takiej nie widziałem — przyznał po chwili Dante. — Tak bardzo skrzywdzonej przez przeszłość, choć mówiła, że już się z nią pogodziła.
— Daj jej trochę czasu — zaproponował Bashar. — Poczekaj, aż jej emocje opadną, a może poczuje, co powinna zrobić. Ona… wie już, że jesteś innym mężczyzną i część tego, co o tobie myślała, nie jest prawdą.
W końcu poczuł, jak bokserskie barki zaczynają się rozluźniać, jak oddech się uspokaja, a wytchnienie powoli przychodzi. Pozwolił sobie na lekki uśmiech.
— A nim to się stanie, my się przygotujemy — kontynuował, tym razem w głosie zabrzmiała stanowczość. — Dowiemy się wszystkiego o Latinim. Odnajdziemy go. Porozmawiamy na naszych zasadach. I otrzymasz swoje odpowiedzi. — Przycisnął Dantego mocniej do siebie. — Masz na to moje słowo.
Czasy się zmieniały, lecz metody pozostawały takie same.
Spokojny dyżur okazał się doskonałym momentem, by dowiedzieć się nieco więcej o Brunonie Latinim, przynajmniej z tych oficjalnych źródeł. Noc w Stellaire płynęła bez nagłych wypadków, szpitalne korytarze pogrążyły się we śnie i tylko pielęgniarki przechodziły nimi od czasu do czasu, by wybudzić pacjentów na przyjęcie leków, spojrzeć na kapiące kroplówki, sprawdzić, czy na pewno wszystko jest w porządku.
Bashar siedział przy swoim komputerze, porzuciwszy wątpliwe wygody szpitalnej kozetki, i przekopywał się właśnie przez bogactwo informacji w sieci. W popularnych mediach nazwisko filantropa raczej się nie pojawiało, ale w tych bardziej niszowych i specjalistycznych kręgach, jego imię przewijało się regularnie, gdy wydobywał na światło dzienne kolejny ukryty diament. Otwarte źródła roztoczyły przed Basharem obraz człowieka zamożnego i wpływowego, potrafiącego jednym uśmiechem i kaprysem odmienić czyjś los. I tak, jak demon się spodziewał, biorąc pod uwagę swe wiekowe doświadczenie, każdy z tych cudownych diamentów znalezionych przez Latiniego, jakoś tak dziwnym trafem wcale nie zdobywał szturmem rynku. Uśmiechnięte, młode twarze ze zdjęć, parę wernisaży, a potem pan Latini z nowym znaleziskiem i kompletna cisza w kwestii poprzedniego zainteresowania.
Nietrudno było też znaleźć metryczkę, coś o edukacji i posiadanych udziałach w różnych firmach, choć Bashar wyraźnie widział, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, a oficjalne informacje najpewniej nie mają wiele wspólnego z tym, co było prawdą.
Może ktoś mniej doświadczony na tym poprzestałby w swych dociekaniach, lecz Bashar do tego typu nowicjuszy nie należał. Człowiek nigdy nie był sam, szczególnie tak wpływowy, a choć u jego boku przewijało się sporo ładnych, mało znanych twarzy, to jednak dało się z tego wszystkiego wydobyć te powtarzające się, należące do prawdziwego kręgu jego znajomych. Bashar wynotował parę nazwisk, w umyśle pojawiła się sieć zależności, nabierająca z każdą chwilą więcej sensu.
I gdy obraz ukazał mu się w pełni, tak, jak w dawnych czasach, Bashar przeszedł do planu radzenia się swojej własnej siatki kontaktów. Nowotwory nie dyskryminowały, dotykając osób z najprzeróżniejszych grup społecznych, sprawiając, że sieć wdzięcznych pacjentów onkologa rozciągała się po całym Stellaire. Zadanie co poniektórym paru niezobowiązujących pytań nie było przecież niczym złym, a wiedza pochodząca od ludzi, przekazywana w cztery oczy, miała w sobie wartość, którą trudno było przecenić.
Bashar zerknął na zegarek, na tę nieludzką porę, i spisał sobie plan działania na kolejny wieczór.
Jeśli spędzi się z kimś wystarczająco dużo czasu, jego drobne nawyki, te wszystkie gesty, nawet nieświadome, są niczym dodatkowy język, osobna forma komunikacji, odsłaniająca się tylko wtedy, gdy więź pomiędzy sercami jest wystarczająco silna.
Tamtego wieczora niewiele wskazywało na to, by nastrój pana doktora odbiegał od codzienności. Zakończył obchód, przekazał oddział pod opiekę rezydenta, przebrał się z kitla, pożegnał z personelem, udał w stronę przystanku. Czekał wraz z innymi, potem był autobus i metro, w końcu spacer wśród tych podejrzanie wyglądających, brudnych alejek, by dotrzeć do drzwi z lakierowanego drewna, tak bardzo niepasujących do obskurnej klatki schodowej i wiecznie pomazanych ścian. Bashar wszedł do przedpokoju, powoli i bezszelestnie zamknął za sobą drzwi, równie cicho odłożył torbę, może zawahał się na moment, nim dłonie sięgnęły fularu i płaszcza.
Dante był przy nim w okamgnieniu. Chyba stopka maszyny nie zdążyła dobrze znieruchomieć, a syren już patrzył na niego zatroskanym spojrzeniem.
— Panie doktorze — powiedział, zdejmując z ramion Bashara płaszcz. — Co się stało?
Lekarz nie odpowiedział od razu.
— Musiałem się dzisiaj pożegnać.
Gdy Dantego nie było jeszcze u jego boku, w takich chwilach Bashar najczęściej zajmował dłonie prostymi pracami, pozwalając, by myśli dotykały tego obolałego miejsca znaczonego smutkiem i stratą, by wspomnienia miały czas ułożyć się w trumnie, odejść i nie przynosić mu więcej bólu. Na swój sposób przeżywał straty bliskich przez wszystkie swe wcielenia, lecz i ci, z którymi nie związał się tak ciasno, zajmowali jego myśli, a ich utrata zostawiała w jego wnętrzu bolesne otarcia i zadrapania.
— Chciałbyś o tym porozmawiać?
Bashar opłukał dłonie z mydła, wytarł dłonie w ścierkę. Skinął głową.
— To była moja długoletnia pacjentka — zaczął, gdy już usiedli na kanapie, a silne ramię otoczyło go niczym bezpieczne mury twierdzy. — Miała nawracający nowotwór. Za każdym razem, gdy był w remisji i wydawało się, że leczenie poskutkowało, że to już koniec choroby, pojawiały się jakieś przerzuty i nowe ogniska.
Wrócił wspomnieniami do licznych wizyt, pobytów w szpitalu, do cyrografów, które jej podsuwał i do tych wieczorów, które spędzał w cuchnącym siarką i kadzidłem pokoju, by zniszczyć to, co pacjentce zagrażało. Pamiętał ją jako młodą kobietę – choć przecież wcale nie minęło tyle lat – przestraszoną, lecz jednocześnie pełną nadziei, że wszystkie te leki, cały ten ból, operacja, radioterapia, że to w końcu pomoże. I pomagało. Na pewien czas.
— Długo walczyła, bardzo zawzięcie, a ja pomagałem jej tyle, ile mogłem.
— Wiem, że zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy, Bashar…
Lekarz skinął głową.
— Pod względem sztuki medycznej nie mam sobie nic do zarzucenia. Po prostu… — odetchnął głębiej, wsparł głowę na ramieniu Dantego. — Od momentu, kiedy weszła do gabinetu, czułem, że coś jest nie tak. Że coś się zmieniło.
Świat się zmieniał, medycyna co roku święciła nowe postępy, lecz terapie onkologiczne wciąż pozostawały jednymi z najbardziej wyniszczających dla organizmu pacjenta. Pamiętał, jak zmieniała się jej twarz, spojrzenie, jak zmieniały się gesty, nawet sposób poruszania się, gdy leki niszczyły chorobę i organizm, i pamiętał, jak jego pacjentka powoli wracała do zdrowia po tym wszystkim. Lecz za każdym razem ten powrót był coraz dłuższy, a jednocześnie taki niepełny, nie tylko pod względem fizycznym. Nie było już pytań, dyskusja zamierała, zniknęły żarty, zostało tylko kiwanie głową i zapewnienie, że dobrze zna procedury, pójdzie ze skierowaniem, przyniesie wyniki, spakuje do szpitala wszystko, co potrzeba. Że domyśla się prognoz.
— Powiedziała mi dzisiaj, że odmawia leczenia.
Dante drgnął, mięśnie spięły się na krótko.
— Co? Ale dlaczego? Już się nic nie dało zrobić?
Smutny uśmiech przebiegł przez twarz Bashara.
— Dało się, oboje to wiedzieliśmy. Ona dobrze wiedziała, co miało ją czekać, z czym miała się mierzyć, jak wyglądałaby kolejna walka z nowotworem. I postanowiła, cóż, nie podejmować jej.
Podniósł wzrok, napotkał nim nierozumiejące spojrzenie Dantego.
— To nie jest pierwszy przypadek, gdy mój pacjent wybiera leczenie paliatywne zamiast przyczynowego, najczęściej jednak dotyczy to osób zaawansowanych wiekowo. Ich stan zdrowia zazwyczaj jest daleki od zadowalającego, a w innych kwestiach… Mówią, że zrobili już wszystko, co mieli zrobić, albo że nie chcą być ciężarem dla rodziny. Wolą, by wnuki zapamiętały ich, gdy wciąż są uśmiechnięci i pełni sił. — Bashar umilkł, oparł skroń z powrotem na ramieniu syrena. — Mogłem przekonywać ją do tego, żeby jednak podjęła leczenie i się nie poddawała. Wielu lekarzy by tak zrobiło. Namawiało pacjenta do leczenia dotąd, aż ten by się zgodził, albo opuścił gabinet trzasnąwszy drzwiami.
— Ty nie próbowałeś jej przekonać?
— Umiarkowanie. Bez naciskania. Przedstawiłem jej tok działania, gdyby jednak podjęła się leczenia, przedstawiłem konsekwencje związane ze zwłoką, gdyby zmieniła zdanie, porozmawialiśmy też o tym, jakie ma możliwości, kiedy to już naprawdę będzie koniec i nic nie będzie się dało zrobić.
Dante poruszył się u jego boku, a potem Bashar poczuł, jak syren podciąga go wyżej, sadza sobie na kolanach. Silne ramiona zacisnęły się na nim mocniej, ciepłe usta wtuliły w skroń.
— Tak mi przykro, że to musiało tak wyglądać…
Bashar nie odpowiedział od razu. Jemu też ciążyło to na sercu, choć szanował decyzję swojej pacjentki. Sam nienawidził, gdy decydowano za niego albo gdy ktoś próbował narzucić mu swoje zdanie, i tak samo podchodził do swoich pacjentów, starannie informując ich o perspektywach, ryzykach i możliwych powikłaniach, o innych metodach rozwiązania lub kontroli ich przypadłości, lecz nie decydując za nich.
— Ludzie mówią, że z czasem to staje się łatwiejsze. Tracenie pacjentów.
— Tobie jest łatwiej?
— Tak. Ale nie z powodu, o którym zazwyczaj się myśli.
Lekarz poprawił się nieco, dłoń spoczęła na piersi Dantego, tuż nad sercem.
— Gdy doświadczy się wystarczająco wielu strat, zobaczy wystarczająco wiele śmierci, człowiek staje się na to coraz bardziej obojętny. To wszystko przestaje już boleć, w końcu przestaje w ogóle wzruszać. Serce, przeżywające tyle razy tragedie, zmienia się w kamień, obojętny na uczucia, niewrażliwy na ból.
Zranione serce zmieniało się w kamień. W jego przypadku zraniony kamień zmienił się w końcu w serce.
— Tak przynajmniej się uważa — kontynuował Bashar, westchnął. — Stąd mamy tylu doświadczonych lekarzy, dla których ludzka tragedia sprowadza się do cyferek wyników badań i niewiele mówiących wydruków z USG.
— Bashar, z tego, co mi opowiadasz ze szpitala, to tobie naprawdę daleko do konowałów pokroju tego całego La Casy i reszty jego pajaców.
— Bo w moim przypadku te straty nie sprawiają, że staję się na nie obojętny. Widziałem już wiele różnych pożegnań, widziałem choroby zabierające tych, którzy mieli przed sobą całe życie, przekazywałem to rodzinom i byłem obok, gdy walił się ich świat. W toku studiów uczą nas radzenia sobie z tą kwestią, lecz myślę, że nic nie zastąpi doświadczenia. Ono nie sprawia, że mniej boli. Może wręcz przeciwnie — przyznał po chwili. — Po prostu lepiej rozumiem to, przez co przechodzą moi pacjenci, toteż jasnym jest dla mnie, skąd biorą się w nich takie czy inne emocje, jaki jest ich charakter i skąd wypływają powody ich decyzji.
Dante popatrzył na niego w zamyśleniu.
— Jest łatwiej, ale nie dla ciebie, tylko dla nich. Bo mają przed sobą kogoś, kto ich szczerze rozumie.
Bashar przymknął oczy, uśmiechnął się lekko. Przez pewien czas panowała cisza, nim Dante znów się odezwał.
— Myślisz, że to się kiedyś zmieni?
— Że w końcu zobojętnieję?
Syren skinął głową.
— Nie — odparł Bashar bez zastanowienia. — Choćbym żył kolejne trzy tysiące lat.
Sobotnie popołudnie miało im upłynąć na wizycie w muzeum – kustosz postarał się o dzieła sztuki z Pantalazji, wciąż odległej i egzotycznej, więc wystawa od dnia otwarcia cieszyła się popularnością. Wśród licznych sal i korytarzy, czekały na nich figurki morskich istot, rzeźbione w niespotykanych w Auranthii skałach, miały pojawić się też malowane na deskach obrazy, plecione i haftowane stroje, zamknięte w żywicy girlandy kwiatów, kościane grzebienie, ozdobne muszle i wszystko to, czym Pantalazja zachwycała i zaskakiwała resztę świata.
Dante ostatni raz przejrzał się w lustrze, poprawił jeden z licznych naszyjników, z szerokim uśmiechem odwrócił się do Bashara.
— Panie doktorze, możemy…
Z przerzuconej przez ramię torebki dobył się gwizd orki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz