12 maja 2025

Od Merlina do Song Ana

Jeszcze tylko tego brakowało. A pomyśleć, że Merlin miał po prostu pójść z Song Anem i pozbierać trochę papierków po lesie, tymczasem zaś ich mała wyprawa urosła właśnie do rangi jakiegoś zadania rodem z gry komputerowej. Już nie było to po prostu „znajdź ukryte obiekty”, tylko „obłaskaw gadające drzewo”, a żeby tego dokonać, musieli ukończyć zadanie „porozumiej się z koboldami”. No i jeszcze to zdarzenie losowe, czyli nagły deszcz. Przecież w prognozie pogody nic o tym nie było!
Obaj przemokli do szczętu i chyba tylko Śmieciarz był w miarę suchy, schowany bezpiecznie w rękawie Song Ana, gdy młodzieńcy wpadli do jaskini, starając się skryć przed wyraźnie darzącym ich nienawiścią żywiołem.
— Gorzej być nie może — jęknął Merlin, próbując wycisnąć skraj bluzy.
Woda plusnęła o ziemię, lecz ubranie wcale nie wydawało się ani trochę bardziej suche, a na dodatek ten lodowaty deszcz sprawił, że Merlinowi od razu zaczęło robić się zimno. Ostrożnie wyciągnął z kieszeni telefon, starając się sprawdzić, czy urządzenie przetrwało, ale wilgoć nie dotarła widać tak głęboko i telefon wydawał się sprawny.
— Nie, żeby nam to w czymkolwiek pomogło — burknął młody czarodziej, popatrując na „brak sieci” w rogu ekranu.
— Myślę, że mogło być gorzej — odezwał się Song An. — Spójrz, mogliśmy nie spotkać wcale tych koboldów i wtedy nie wiedzielibyśmy, kto śmieci w lesie. A dzięki temu, że je spotkaliśmy, udało nam się dowiedzieć, gdzie mieszkają. I udało nam się też schronić przed deszczem!
— I tak jesteśmy cali mokrzy.
— Ale już więcej nie mokniemy.
To powiedziawszy, Song An ostrożnie wypuścił Śmieciarza z rękawa. Szop otrzepał się jeszcze, wyrównując futro i popatrzył na ulewę na zewnątrz. Merlin westchnął.
— Zimno mi. Musimy się jakoś wysuszyć. — Młody czarodziej objął dłońmi ramiona, ale niewiele mu to pomogło. Czuł, że zaraz zacznie się trząść. — Przydałby się jakiś kaloryfer, ale zanim znajdziemy kaloryfer, to musi przestać padać i musimy jakoś wyjść z lasu. Jak nie wysuszymy tych ubrań, to jutro na pewno obaj będziemy chorzy.
Song An rzucił mu spojrzenie będące mieszaniną zaskoczenia i niepokoju.
— Naprawdę?
— Pewnie. Jak nic obaj się przeziębimy.
— Nie możemy do tego dopuścić. Chorowanie jest niezdrowe — powiedział z całą stanowczością Song An, a następnie spojrzał w stronę ciemności jaskini. — Myślę, że możemy pójść i spytać koboldy, czy pożyczą nam kaloryfer. Albo chociaż czy mają jakieś ognisko.
Merlin uniósł brwi i w pierwszym odruchu chciał już zapytać, czy Song An tak na poważnie mówi, ale w ostateczności tego nie zrobił. Innych wyborów mieli niewiele – mogli faktycznie czekać aż przestanie padać, a potem może wrócić do tego mówiącego drzewa i szczękając zębami poprosić je o litość, jednak Merlin szczerze wątpił, czy stary kasztanowiec się na to zgodzi. Mógł też stać się cud i ktoś mógł ich w końcu tutaj znaleźć, ale i na to młody czarodziej nie chciał liczyć, wiedząc, że komu jak komu, ale jemu nie przytrafiają się żadne szczęśliwe wypadki, on może mieć tylko monstrualnego pecha.
— Dobra, ognisko powinni mieć — przyznał w końcu.
Zimno naprawdę zaczęło mu doskwierać i widać wydobyło też na światło dzienne jakieś niespotkane pokłady odwagi i logicznego myślenia. Sprawdzało się to, co twierdziła jego najbardziej skłonna do dramatyzowania siostra, Melpomene, że w chwili próby nawet Merlin jest zdolny do czynów heroicznych.
— W takim razie na co czekamy? Na pewno jak ich poprosimy, to tym razem nie uciekną, tylko nam pomogą.
— No byłoby fajnie, tylko może najpierw się jakoś do tego przygotujmy, czy coś? — powiedział Merlin, widząc, że Song An jest już gotów do zapuszczenia się w głąb jaskini.
— W sumie racja. Bo zawsze mogą się jednak obrazić, że tak za nimi chodzimy.
— No właśnie — Merlin westchnął, odgarnął z czoła przemoczone włosy.
— Dobrze, to możemy zrobić tak. Miałeś w szkole o koboldach, więc możesz mi o nich więcej opowiedzieć, i wtedy razem się zastanowimy, co z tym zrobić.
— Co dwie głowy, to nie jedna — przytaknął mu Merlin.
Faktycznie, może jeśli razem się za to zabiorą i wszystko przemyślą, ta akcja rzeczywiście miała szanse na powodzenie? W każdym razie – przed młodym czarodziejem stało teraz kluczowe zadanie wytrząśnięcia z umysłu całej znajdującej się tam wiedzy o koboldach. I o ile kiedy trzeba było tego dokonać nad kartką ze sprawdzianem, to Merlin doznawał wtedy całkowitego zaćmienia umysłu, o tyle jeśli chodziło o podzielenie się wiedzą, gdy nad biednym czarodziejem nie stał żaden nauczyciel, a perspektywa poprawki nie dyszała w kark, słowa układały się gładko i nawet całkiem logicznie, ten jeden raz przekazując to, co faktycznie w tej czarodziejskiej głowie siedziało.
— No więc z koboldami to jest tak, że one są niewielkie i raczej mało silne, ale za to są szybkie i zwinne. I przez to, że są takie no… Wiesz, lepsze w uciekaniu, niż w otwartej walce, to potrafią się dobrze ukryć i skutecznie współpracować. Rzadko spotyka się pojedyncze, samotne koboldy.
— Na polanie były aż trzy — powiedział Song An, kiwając głową.
— No właśnie. One się czują dużo pewniej, jak są w grupie i na własnym terytorium, gdzie wszystko mają przygotowane i wiedzą, czego się spodziewać.
— To dobre wiadomości — Song An uśmiechnął się szerzej. — Skoro pewniej czują się w grupie i u siebie, to jest szansa, że się nas aż tak nie przestraszą!
— Mam taką nadzieję.
— Wiesz o nich coś jeszcze?
— Tylko tyle, że są naprawdę ciekawskie, ale nie podchodzą pod ludzkie siedziby właśnie dlatego, że się boją i czują się niepewne.
— W takim razie, gdybyśmy je czymś zaciekawili, to na pewno przykujemy ich uwagę i może będą bardziej skłonne nam pomóc.
— To jest jakaś myśl.
— Tylko co by to mogło być…?
Obaj zamyślili się na chwilę. Merlin znów zadrżał z zimna i widać ten dyskomfort sprawił, że mózg nieco przyspieszył w wymyślaniu kolejnych rozwiązań ich obecnego problemu.
— Mogę wyczarować im jakieś kolorowe światełka. To prosta iluzja i Falkor się na nią łapie, lubi za nimi ganiać. Dam sobie radę i zaklęcie na pewno wyjdzie.
— W takim razie wszystko mamy już ustalone! — Song An ożywił się, ponownie zwrócił w stronę wnętrza jaskini. — W sumie to teraz by nam się przydały te kolorowe światełka.
Merlin skinął głową. Nie uśmiechało mu się chodzić po ciemku, a poza tym uważał, że skoro wyczaruje już światełka, to nie tylko koboldy będą ich widzieć, więc się nie przestraszą, ale też od razu zobaczą to, co powinno je zainteresować. Młody czarodziej skupił się, przymknął oczy, a w jego wyciągniętych dłoniach pojawiły się małe, barwne kule światła, które po chwili uniosły się niczym baloniki i otoczyły obu młodzieńców tęczową poświatą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz