Gregory mnie oskóruje, pomyślał, gdy pociągnął za spust.
Trafiony przemytnik zatoczył się i wypadł przez barierkę. Jego ciało runęło o betonową podłogę w akompaniamencie wymiany ognia.
Arthur ukrył się za przewróconym stołem, serce dudniło mu w uszach. Zerknął w bok. Jego chłodne oblicze załamało się, gdy zauważył niedowierzające spojrzenie piwnych oczu – niemy osąd, ciążący bardziej niż odgłos ostatniego wystrzału.
Przełknął z trudem ślinę, w bezwiednie uniesionej ręce dalej spoczywał pistolet. Ciężkie przypomnienie tego, co właśnie zrobił.
Miał wrażenie, że minęły minuty, jednak w rzeczywistości były to tylko sekundy, kiedy ich milczenie zostało przerwane przez krzyki policjantów, rozprawiających się z pozostałą dwójką przemytników.
— Ty… co ty zrobiłeś…? — Tristan syknął nagle z bólu, a ręka, na której dotąd się podpierał, ugięła się pod ciężarem rannego ciała.
— Tristanie!
Odgłosy strzelaniny ucichły. Arthur odłożył broń, po czym pospiesznie uklęknął przy leżącym mężczyźnie.
— Proszę się nie ruszać. — Patrzył wszędzie tylko nie na twarz agenta. — I nic nie mówić — dodał w myślach, gdy jego oczy zatrzymały się na ciemnej plamie.
Zerwał wierzchnie odzienie ze swych ramion. Płaszcz rzucił na tułów Tristana. Marynarkę zmiął w dłoniach i przycisnął, wręcz wepchnął w sączącą się szkarłatem ranę. Poczuł pod palcami ciepło. Czuł jak zapach prochu i pyłu miesza się z mdłym, metalicznym zapachem krwi. Zmarszczył brwi i bez ostrzeżenia docisnął kolanem nasiąkający materiał, ignorując towarzyszący temu jęk.
— Nie macie w tej policji czegoś takiego jak kamizelki kuloodporne? — mruknął pod nosem, a agent wychrząkał coś w odpowiedzi, Arthur domyślił się, że musiało być to coś w stylu „spierdalaj, pajacu”.
— Agencie Fragarach! — Gdzieś obok nich rozległ się okrzyk i po chwili zza stołu wyłoniła się postać jednego z podwładnych Tristana. Zbladł, wpatrując się z niepokojem w leżącego na brzuchu przełożonego, który pomimo dziury w ramieniu, wyglądał, jakby miał zaraz kogoś rozszarpać.
— Wezwij pomoc. Mocno krwawi. Kula chyba została w środku. — Poinstruował go krótko Arthur, wyrywając z transu swoim spokojnym, ale jednocześnie twardym głosem. Mężczyzna szybko skinął głową i oddalił się, już z telefonem przy uchu.
Antykwariusz nie odstępował Tristana ani na krok, ani na moment, czy nawet sekundę, stale kontrolując jego stan i starając się jak najlepiej zatamować obfite krwawienie. Agent pozostał przez cały ten czas przytomny, ale przy tym niezwykle markotny. Mruczał coś do siebie pod nosem i wciąż uważnym wzrokiem próbował dosięgnąć twarzy klęczącego nad nim mężczyzny, jednak obecna pozycja całkowicie mu to uniemożliwiała. Kilka razy próbował się podnieść, jednak wystarczyło jedno mocniejsze przyciśnięcie go kolanem i od razu rezygnował z wyraźnie słyszalnym przekleństwem. Zdecydowanie nie był łatwym pacjentem.
Aż do przyjazdu pogotowia nie odezwali się do siebie słowem. Dopiero gdy ratownicy zjawili się na miejscu i wpakowali – rzucającego się, jak wściekłe zwierzę – Tristana do karetki, Arthur uśmiechnął się słabo – cały potargany, z odstającymi włosami i krwawymi dłońmi – w końcu wychodząc na spotkanie, szukającym go nerwowo brązowym oczom.
— Dziękuję, panie Fragarach. Proszę szybko wracać do zdrowia.
Po tym drzwi się zatrzasnęły, a pojazd odjechał z wyjącą syreną.
— On potrzebuje teraz odpoczynku i spokoju.
— Nie mam zamiaru mu przeszkadzać, naprawdę. Chcę się tylko upewnić, że wszystko z nim w porządku. Nic więcej.
Jednak siedząca przy biurku aspirantka nie wyglądała na przekonaną. Przez moment trwała w ciszy, jakby rozważała, czy jego intencje są naprawdę tak niewinne, jak brzmią. Już zbyt wiele razy była świadkiem słownych przepychanek między nim a Tristanem. I choć nie mogła odmówić Arthurowi bycia przykładnym dżentelmenem, to wiedziała, że kryje się w nim także mistrz wtrącania kija w mrowisko.
— Nawet gdybym panu uwierzyła — powiedziała w końcu — podanie jego adresu to poważne naruszenie poufności. Wystarczy, że zdradziłam jego miejsce pracy. I pewnie za to przyjdzie mi wnet oberwać, jak tylko agent Fragarach wróci ze zwolnienia.
— Rozumiem.
Jego głos był cichy, bez cienia pretensji. Kąciki ust lekko mu opadły, a palce zabębniły delikatnie o oparcie niewygodnego krzesła. Opanowana, choć wyraźnie spięta postawa Arthura zwróciła uwagę leżącego jak dotąd spokojnie przy jego nogach komisarza Szarika. Pies poderwał swoje widmowe ciało i z cichym skomleniem położył pysk na udach mężczyzny, który nie potrafił mu odmówić dodatkowych pieszczot po głowie.
Andrea westchnęła na ten widok.
— Dlaczego nie poczeka pan, aż całkowicie wydobrzeje? Wróci do pracy?
— Bo nie wiem, czy będzie chciał ze mną rozmawiać. Teraz... może jeszcze jest jakaś szansa.
Bystre oczy policjantki przesunęły się po jego profilu.
— Panie Hart... — Andrea nachyliła się ku niemu, kładąc ręce na blacie biurka. — Nie jest mu pan nic winien. Ratował cywila. Robił swoją robotę.
Arthur spojrzał na nią. Jego spojrzenie na moment stwardniało, a na ustach pojawił się nieco melancholijny uśmiech.
— Mimo wszystko… ta kulka była przeznaczona dla mnie. Nie dla niego.
Kobieta westchnęła ponownie. Złapała się za nasadę nosa. Wymieniła się cichymi spojrzeniami z jej czworonożnym kompanem, przytulonym do ciała przygaszonego mężczyzny i po chwili namysłu, chwyciła po karteczkę i długopis.
— Co to ma, kurwa, znaczyć?
Arthur wychylił głowę zza gigantycznego koszyka prezentowego, wypchanego po brzegi kwiatami i różnej maści słodyczami, którego ciężar osiadł mu mocno w ramionach.
— Panie Fragarach! — Mężczyzna uśmiechnął się promiennie na widok wykrzywionej z czystej irytacji twarzy agenta. — Jak cudownie jest pana znowu widzieć! — Jego wzrok zatrzymał się o kilka sekund za długo na nagim torsie, szczelnie owiniętym aż po sam bark opatrunkiem i bezczelnie zjechał na sam brzuch – chudy i pokryty ciemnymi włosami. — Chciałem... — zamilkł, gdy zauważył, że drzwi zaczęły się nagle zamykać. Zareagował instynktownie, wysuwając stopę, aby powstrzymać je przed całkowitym zatrzaśnięciem i naparł na nie ramieniem, wślizgując się dzięki temu do środka. — To było niegrzeczne.
Tristan jedynie patrzył na niego, jak na karalucha, który właśnie wypełzł spod jego drzwi.
— Wynoś się... inaczej...
Arthur zignorował ostrzeżenie i bez słowa ściągnął buty, po czym wyminął agenta, przechodząc z korytarza do otwartego salonu. Rozejrzał się subtelnie, niezbyt zaskoczony bezpłciowym i prostym wystrojem, który jeszcze niedawno zdążył zaobserwować w biurze agenta. Ta sama szarość i nijakość.
Odnalazł spojrzeniem skromny fotel i stolik, na którym postanowił odstawić koszyk, którego kolorowa zawartość wręcz gryzła się ze wszystkim wokół.
— Co to jest?
Antykwariusz spojrzał przez ramię na mężczyznę. Cienie pod oczami, zaniedbany kilkudniowy zarost, spękane usta, przetłuszczone włosy, opadające smętnie na zmęczoną twarz – Tristan wyglądał zupełnie nie na miejscu, stojąc pośrodku swojego uporządkowanego i schludnego mieszkania.
— Prezent.
Agent zmarszczył brwi.
— Prezent? — powtórzył z sykiem w głosie.
Arthur odwrócił się do niego przodem.
— Pomyślałem, że kwiaty i słodkości będę dobrym uzupełnieniem mojego podziękowania za... uratowanie mnie. — Spojrzał znacząco na bandaże, a w jego oczach coś błysnęło, coś na kształt skruchy, czy może nawet poczucia winy.
— Nie jesteś mi nic winien... — Piwne oczy uciekły w bok. — Sam na siebie to ściągnąłem w momencie, w którym pozwoliłem ci ze mną pojechać. Powinienem był zabronić ci wejścia do tego magazynu, w końcu znałem ryzyko, a i tak wystawiłem cię na niebezpieczeństwo.
Arthur zamilkł. Zbliżył się – ostrożnie, jakby bojąc się, że spłoszy starszego mężczyznę, tego wiecznie zamkniętego w sobie marudę, który nagle postanowił uchylić przed nim rąbka tajemnicy swoich myśli.
— Choćbyś sto razy mi zabronił i tak bym tam wszedł — szepnął gładko.
Tristan podniósł na niego wzrok, jakby szukając czegoś, po czym prychnął:
— Oczywiście, że tak.
Antykwariusz uśmiechnął się lekko.
— Jeszcze raz dziękuję, panie Fragarach. Naprawdę doceniam to co pan dla mnie zrobił.
Agent machnął na niego ręką, po czym odprowadzany przez czujne spojrzenie, bez słowa przeszedł obok i usiadł z cichym westchnieniem w fotelu. Zerknął niepewnie na bukiet kwiatów, których nawet nie miałby do czego wstawić i wywrócił oczami na pokaźną ilość opakowań słodyczy. Gdzieś pomiędzy nimi dostrzegł wciśniętą beżową kopertę, zapewne zawierającą same wyszukane słowa, życzące mu szybkiego powrotu do zdrowia. Czyli same bzdury. Mimo to jego palce zaswędziały z instynktownej potrzeby zajrzenia do środka i już prawie przekonał się do sięgnięcia po kopertę, gdy nagle przeszkodził mu głos antykwariusza:
— Twój bandaż przecieka.
Tristan szybko się przekonał, że miał rację i przeklął pod nosem, widząc ciemną plamę zbierającą się na jasnym materiale.
— Mogę pomóc.
— Nie potrzebuję pomocy — odparł ostro, prawie że obrażonym tonem.
— Przepraszam. Po prostu uznałem, że skoro już tu jestem, to mógłbym się do czegoś przydać. W końcu nie powinien się pan nadmiernie przemęczać.
Agent pokręcił nosem, zastanawiając się i rozpatrując swoje opcje.
— Niech będzie — burknął — byle szybko. Apteczka jest w kuchni.
Arthur skinął głową i zniknął na moment, aby zaraz wrócić z czerwoną skrzynką w dłoniach. W tym czasie Tristan przeniósł się na kanapę, gdzie po chwili antykwariusz rozłożył najpotrzebniejsze mu przybory.
Bez słowa przeciął bandaż i pozwolił mu opaść na kolana agenta. Poza świeżą raną postrzałową zauważył kolekcję starych i bladych blizn, w tym jedną rozległą, obejmującą znaczną część jego ramienia – pooparzeniową. Nie komentował, nie pytał, mimo że chciał docisnąć palce do każdego zgrubienia, by poznać ich historię, jego historię.
Wziął głębszy wdech, przypomniał sobie swoją pozycję. To nie było jego miejsce, by dociekać. Nie powinien chcieć dociekać.
Wymienił zabrudzony opatrunek przy drenie na ten nowy i sterylny, prosto z opakowania.
— Znasz się na rzeczy — mruknął Tristan, niechętnie, żeby przypadkiem nie zabrzmiało to jak pochwała. — I na strzelaniu...
Arthur zamarł z nożyczkami w ręku. Serce zabiło mocniej. Już miał nadzieję, że ten temat nie zostanie poruszony.
— Byłem kiedyś w wojsku — powiedział po chwili. — Zrezygnowałem, zanim skończyłem szkolenie, ale trochę zdążyłem się nauczyć.
— Sprawnie ci to poszło, jak na kogoś, kto „nie ukończył szkolenia".
Tristan nie widział, jak ten drugi przesunął po jego ciele chłodnym, kalkulującym wzrokiem.
— Cóż, byłem pojętnym uczniem — odparł wymijająco z uśmiechem i zakończył zmianę bandaży. — Gotowe. Dziękuję za współpracę i za nie odgryzienie mi palców.
— Czy to był twój pierwszy raz?
— Słucham?
Agent spojrzał na niego niby beznamiętnie, jednak coś w jego postawie zdradzało myśliwego, który właśnie złapał trop.
— Odebranie czyjegoś życia. Czy to był twój pierwszy raz?
Arthur uniósł brwi, na to pytanie. Zerknął na dłonie – wypełnione zużytymi bandażami i gazikami.
— Tak — powiedział cicho. — Nie mogę przestać o tym myśleć.
Jak na człowieka, który tydzień temu z zimną krwią pociągnął za spust, jego oczy były zaskakująco łagodne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz