Yangcyn podparł dłonią podbródek, lekko wydął pełne usta w zamyśleniu.
Wejście do miejsca kultu jako policja wydawało się bezpieczniejsze i rzekomo prostsze z początku. Coś mu jednak podpowiadało, że w ten sposób nic nie wskórają. Może gdyby to była zarejestrowana religia, to wtedy daliby radę. Ale z nieoficjalnym zgrupowaniem? W najlepszym wypadku wyszliby bez jakichkolwiek przydatnych informacji, a w najgorszym nad ich głowami zawisłoby widmo seryjnego mordercy. Nawet jeśli Andrea była zombie, a Yangcyn demonem, mieliby kłopoty. Nie wiedzieli, na co było stać sprawcę. Jeszcze przypadkiem wciągnęliby w to inne osoby.
Nie, nie mogli zrobić oficjalnego najazdu bez twardych dowodów. Nic nie wyciągną, a sprawca tylko lepiej ukryje bądź zniszczy dowody.
— Chyba powinniśmy udać się tam jako cywile — powiedział w końcu. — Tak jak powiedziałaś, pokazanie im odznaki może niewiele dać. Obstawiam, że każą nam przyjść z nakazem, a nim go zdobędziemy, to pozbędą się wszelakich dowodów. — Skrzyżował ręce na piersi.
— Słuszna uwaga — pochwaliła go aspirantka. — Czyli trzeba przyjść tam jutro jako cywile i spróbować zdobyć informacje incognito.
Demon pokiwał głową. Wtem otworzył nieco szerzej oczy.
— Czy naprawdę mogę wziąć w tym udział?
Pytanie to zaskoczyło aspirantkę. Dwójka wymieniła się spojrzeniami.
— Niby czemu nie? — Andrea uniosła brew.
— Nie wiem... — Podrapał się niezręcznie w tył głowy. — Po prostu... Po prostu ja nie jestem jeszcze oficjalnym policjantem i nie wiem, czy nie wolałabyś jakiegoś, em, porządniejszego partnera do śledztwa... — Wzruszył ramionami.
Mimo wszystko Yangcyn nie był jeszcze prawdziwym gliną. Nie nosił prawdziwej odznaki, a jedynie przepustkę konsultanta. Wciąż był zwykłym cywilem. Może w takim razie ktoś inny powinien pomóc Andrei. W końcu tu nie chodziło o jakiś spacerek po parku, tylko prawdziwą sprawę, do tego seryjnych morderstw.
— Jesteś porządnym partnerem.
Usłyszawszy te słowa, podniósł głowę z podłogi, spojrzał na Andreę. Uniósł brwi, koniec spuszczonego niemal do ziemi ogona nieco się wygiął ku górze.
Kobieta oparła dłoń na jego barku, uśmiechnęła się delikatnie.
— Jesteś bystry, spostrzegawczy — kontynuowała — do tego już teraz dużo wiesz o zawodzie detektywa i tej sprawie. Czasami nawet bardziej się przykładasz do sprawy niż niektórzy moi koledzy. — Podparła się rękami na biodrach.
— Czyli mogę się przyłączyć? — zapytał z blaskiem nadziei w oczach.
— Jasne. — Uśmiech na jej ustach się poszerzył. — Tylko powiadom o tym Fiennę, żeby potem nie było problemu. Wiem, że jest ona wobec ciebie bardzo opiekuńcza.
— Oczywiście, że jej powiem! I nie będzie się tak martwić, w końcu idę z niesamowitą aspirantką Andreą Aragonés-Spellman!
Pstryknął palcami, układając je w pistolety, posłał kobiecie łobuzerski uśmieszek.
Słońce świeciło jasno na niebie, kiedy Yangcyn stał przy wejściu na teren niewielkiej świątyni. Budynek prezentował się dość niepozornie: proste, białe ściany, jasnoszare dachówki, jedna, zwyczajna wieża ze strzelistym dachem i dzwonem, który jednak nie zabił ani razu, odkąd demon się tu zjawił. Nawet otoczenie nie budziło żadnych konkretnych wrażeń – wokół wznosiły się zwyczajne, przedmiejskie budowle, gdzieś kawałek dalej stało jakieś nudno wyglądające blokowisko.
Nie dziwił się, że nikt nie zwracał szczególnej uwagi na to miejsce. Gdyby dom modlitwy wyglądał jak jakiś przedsionek piekielnych odmętów, cały z czarnej cegły, z ogniami, drutem kolczastym i złowrogimi chmurami przebijanymi przez nienaturalnie wykrzywioną wieżę, to wtedy ktoś z pewnością podejrzewałby chodzące tu osoby o dopuszczające się nieczystych czynów. A tak to wszyscy pewnie obojętnie mijali świątynię. Nawet na stronie internetowej wspólnota prezentowała się normalnie.
Zmrużył podejrzliwie oczy.
Idealne okoliczności, by w sekrecie popełniać krwawe zbrodnie.
Machnął końcem ogona, poprawił szarą bluzę. Dzisiaj nie ubrał niczego ekstrawaganckiego – wręcz przeciwnie, specjalnie przeszukał całą szafę, by wygrzebać z dna stare, możliwie jak najzwyczajniejsze ciuchy. Nie mógł w takim miejscu serwować, ponieważ albo inni będą patrzeć na niego z niepewnością, albo spróbują wyciągnąć od niego pieniądze, bo uznają, że skoro stać go na takie dowalone ciuchy, to pewnie też będzie mógł sypnąć „groszem” na rzecz kultu.
Musiał zatem przyjść jako najzwyklejszy chłopak w znoszonym dresie i pożółkłych trampkach. Zadbał też o włosy. Grzywka spokojnie, bez żadnych skoków ani wygięć zakrywała całkiem czoło, w tym brwi, nadając twarzy łagodniejszy wyraz. Ha, nawet w nocy najadł się ostrego jedzenia, żeby na następny dzień mieć bardziej zaokrągloną buzię! Tak bardzo się postarał!
Zerknął w stronę głównych drzwi. Zbliżał się czas nabożeństwa, więc wierni się schodzili, witani na wejściu przez jedną z wielebnych. Czyli tutaj również występował ten zwyczaj. Yangcynowi w takim razie nie uda się niezauważenie przemknąć.
Wykrzywił usta w minimalnym grymasie. Wyciągnął z kieszeni komórkę, sprawdził ostatnie wiadomości, które wymienił z Andreą.
Wcześniej zamierzali zakraść się bocznym wejściem i po prostu wmieszać się w tłum, lecz, jak się okazało, wspólnota liczyła na tyle niewiele osób, że z pewnością zostaliby zauważeni. Musieli z tego powodu wejść normalnie, głównym wejściem, przyjmując rolę zainteresowanych dołączeniem. Andrea dodatkowo wpadła na pomysł, żeby w świątyni udawali wobec siebie nieznajomych. Skoro mieli tam wbić incognito, to bezpieczniej będzie, gdy zostaną przedstawieni jako obcy sobie. Dzięki temu, jeśli pojawią się nad którymś z nich podejrzenia, drugie nie zostanie od razu zaciągnięte pod pociąg i misja tak szybko nie spali na panewce.
Wow, Andrea serio była sprytna – Yangcyn nie był pewien, czy sam na coś takiego by wpadł. W filmach dwójka policjantów lub tajnych agentów najczęściej udawała parę, rodzinę bądź też inaczej powiązane ze sobą osobą. Chociaż to pewnie było nastawione na oglądalność, a nie prawdziwy świat. Patrząc na to z realistycznego punktu widzenia, udawanie nieznajomych dawało mniejsze szanse na niepowodzenie misji.
Ale dobra, mniejsza.
Andrea już weszła, więc teraz kolej na niego.
Chwilę spoglądał na ekran, w końcu wrzucił urządzenie z powrotem do kieszeni. Wyprostował się, wykonał głębszy wdech. Wyjrzał zza bramy, zerknął w stronę głównego wejścia. Już miał wykonać pierwszy krok, lecz niespodziewanie się zawahał. Zastygł w bezruchu, przygryzł lekko dolną wargę.
Czemu się stresował? W sumie, okej, miał powód. To była jego pierwsza misja od czasów wojska, a i tak w wojsku takie rzeczy zupełnie inaczej wyglądały. Jako żołnierz ubierał mundur, łapał do rąk broń i ruszał na akcję, zaś tutaj musiał przeistoczyć się w szpiega, tajnego agenta. Nawet jeśli odczuwał ekscytację, to gdzieś tam jeszcze pojawiał się stres. Co, jak coś pomyli? Co, jak nie będzie wystarczająco przekonujący w swojej szopce? Fakt, postarał się z wyglądem, ale nadal mógł coś zepsuć swoim zachowaniem.
Ach, jeszcze to wszystko działo się w świątyni. Nie przepadał za takimi lokacjami z prostej przyczyny: był demonem. Święte miejsca go odpychały, odkąd pamiętał. I nie chodziło o jakąś ochronną energię, bo taką w sumie rzadko czuł. Miał nieodparte, nieprzyjemne uczucie związane z samym widokiem, a także świadomością, że w takich miejscach mogły się czaić niebezpieczeństwa. Przecież tutaj przebywali kapłani, którzy mogli mieć jakieś moce od swoich bogów, służące do oczyszczania świata z demonicznych stworzeń. Mogły się tam również znajdować święte przedmioty – idealna broń na takiego Yangcyna. Jeden fałszywy ruch i dostałby między oczy artefaktem, który wypaliłby mu dziurę w czaszce...
Nie.
To nie musiało dotyczyć tej świątyni. Przecież to był jakiś malutki, niezarejestrowany kult. Takie nierzadko prowadzili najzwyklejsi oszuści. Racja! Tu z pewnością nie dało się znaleźć żadnych artefaktów ani świętych obiektów, a jak już, to były fałszywe! Nic mu nie groziło!
— Czy wszystko w porządku?
— AAA! — mimowolnie krzyknął, na szczęście niezbyt głośno.
Odwrócił się gwałtownie, źrenice oczu na pół sekundy zwęziły się do pionowych kresek. Podciągnął ręce pod tors w geście obronnym, ogon uciekł między nogi. Szybko jednak rozluźnił napięte mięśnie, gdy nie ujrzał zagrożenia, a jedynie dwie kobiety.
Stały one tuż przed nim, badawczo mu się przyglądając. Wyglądały na średniego wieku, obie nosiły podobne, eleganckie kurteczki; jedna była dopasowana do jeansów, druga do długiej spódnicy. Po postawie pokazywały, że obie kierowały się do świątyni.
Yangcyn odetchnął z ulgą, choć nie do końca się zrelaksował.
— Przepraszam — powiedział delikatnie, spuścił głowę. — Nie spodziewałem się, że ktoś do mnie zagada.
— Nic się nie stało! — odparła lekko jedna z kobiet, machnęła niezgrabnie ręką. — Czy ty też może idziesz do świątyni? — Chwilę błądziła wzrokiem między nim a budynkiem.
— Słucham?
— Zauważyłyśmy, że tak się czaisz przy bramie, jakbyś rozważał wejście — rzekła druga.
— Ach...
Uciekł wzrokiem gdzieś bok, usta przemieniły się w wąską kreskę. Tak, te nieznajome ewidentnie były tutejszymi wiernymi. A skoro go zaczepiły, to chyba powinien wykorzystać okazję.
— Cóż... — zaczął niepewnie, wsuwając dłoń do kieszeni bluzy. — Znalazłem na ulicy ulotkę i tak się zastanawiałem... Czy by nie spróbować...
Wyciągnął już trochę powyginaną kartkę, pokazał kobietom.
Tak, przygotował rekwizyt.
Ogólnie cały się przygotował.
Jak już miał brać udział w tajnej misji, to z przytupem! Specjalnie z tego powodu ogarnął nie tylko ciuchy, ale też lore. Doszedł do wniosku, że jeśli przedstawi się z konkretną historią, która zabrzmi jak porządny powód, dlaczego miałby się zjawić w takim miejscu, inni obdarzą go większym zaufaniem. Kto wie, może nawet pozwolą mu chodzić do miejsc, które normalnie były poza zasięgiem zwykłych wiernych i wtedy znajdzie dowody na zbrodnię? Ha, w ten sposób to zostanie policjantem bez żadnego egzaminu!
— Ach, nie wahaj się, tylko wchodź! — zawołała jedna z kobiet, na twarzy zagościł szeroki uśmiech. — Później będziesz mógł coś o sobie opowiedzieć, ale teraz dołącz na nabożeństwo! Jestem pewna, że ci się spodoba!
— Tak! — Przytaknęła druga. — Widać po tobie, że z czymś się borykasz, ale niezależnie co to jest, nasz Oświecony Malvain z pewnością ci pomoże!
— Naprawdę?
— Jak najbardziej!
Słysząc te słowa, chłopak uśmiechnął się lekko.
Ta, chyba pomoże mu udać się do Zaświatów (o ile demony w ogóle miały taką możliwość).
Tak oto dał się zaprowadzić do świątyni.
— O, kolejna nowa twarz, jak miło! — rzuciła wesoło witająca przy drzwiach wielebna. — Dzisiaj mamy kilku nowych wiernych, co mnie niezmiernie cieszy!
Cynk uśmiechnął się niewinnie, nic jednak nie powiedział.
W środku budynek prezentował się bardzo podobnie, co z zewnątrz. Białe ściany, jasne kamienne płytki, brązowe ławki. Wystrój był trochę skromny, nie dało się dostrzec wielu zdobień ani obrazów charakterystycznych dla bardziej typowych miejsc kultu. Jedyne kolorowe dekoracje stanowiły ciężkie, krwistoczerwone zasłony za ołtarzem i powieszony pomiędzy nimi wielki obraz przedstawiający jakąś zakapturzoną sylwetkę i klęczącego przed nim mężczyznę w kapłańskich szatach.
Yangcyn ukradkiem zmierzył wzrokiem zebranych, dopóki nie zauważył znajomej sylwetki. Andrea zajmowała miejsce w prawej części, obok pewnych starszych pań, które ją zagadywały. W pewnym momencie musiała poczuć na sobie spojrzenie demona, ponieważ odwróciła się i spojrzała na niego. Dwójka delikatnie pokiwała do siebie głowami, następnie wrócili do swoich spraw. Nim się Cynk obejrzał, już siedział między kobietami, które go tu zaprowadziły.
Krótko potem rozpoczęło się nabożeństwo. Przed ołtarz wyszedł ubrany w białą szatę mężczyzna z nienaturalnie w stosunku do pierwszych zmarszczek czarnymi, płasko zaczesanymi włosami. Rozłożył ręce, wszyscy wstali, rozpoczęła się wstępna modlitwa. Yangcyn próbował dokładnie wszystkiego słuchać, lecz mimowolnie błądził wzrokiem w poszukiwaniu jakichś niecodziennych elementów. O dziwo nie znalazł nic. Żadnego budzącego podejrzenia obiektu, nawet w kwestii jego demonicznej proweniencji. Od wewnątrz świątynia była praktycznie taka sama jak od zewnątrz – niepozorna.
Nawet samo kazanie przebiegało spokojnie. Chłopak podejrzewał, że kapłan będzie krzyczał, rzucał rękami, wierni również będą krzyczeć wniebogłosy, jak te szalone kulty, które przedstawiano w filmach. Nie, tu czegoś takiego nie było. Oświecony normalnie głosił kazania, wierni mu przytakiwali lub powtarzali w kółko tę samą formułkę.
Szło się zanudzić.
Ale nie, musiał się skupić! Szukać szczegółów!
Których ostatecznie nie znalazł.
Pod koniec nabożeństwa pojawiło się coś na wzór komunii. Kapłan przygotował misę z jakąś przezroczystą cieczą, którą nazwał świętą wodą i nabierał ustawionym w kolejce osobom po kieliszku. Sam przelewał z góry napój do ust, więc nie było kontaktu warg z naczyniem, lecz nadal Yangcyn nie poszedł za resztą. Oświecony powiedział, że nowi jeszcze nie mogą przystąpić do komunii, więc on, Andrea i dwie inne osoby zostały w ławkach.
Gdy wszyscy wrócili na swoje miejsca, przyszła pora na ogłoszenia. Zostały omówione typowe rzeczy, w tym zaproszenie na spotkanie charytatywne z seniorami w sobotę i zsyłanie cudów w niedzielę...
Zmrużył delikatnie oczy, zmarszczył brwi.
„Zsyłanie cudów”?
Słowa te jakoś brzmiały podejrzanie w głowie Cynka. Zupełnie jakby w trakcie tego wydarzenia kapłan miał dokonywać cudów, wzmacniając tym samym wiarę innych. Chwila, tak to właśnie wyglądało w filmach! Czyli na czymś takim powinni dowiedzieć się czegoś więcej!
— Psst!
Zamrugał parę razy, wyrwany z zamyślenia. Spojrzał na siedzącą po jego prawej kobietę.
— Co się stało? — szepnął.
— Oświecony prosił, żeby nowi wyszli na środek i się przedstawili — odpowiedziała tamta.
— A, aaaa!
Pospiesznie wstał i ruszył w stronę ołtarza. Wszedł po dwóch stopniach, stanął między jakąś kobietą a Andreą. Znowu wymienił się spojrzeniem z policjantką, wykonał głębszy wdech.
Pierwsza przedstawiła się kobieta po jego prawej. Zgodnie z poleceniami kapłana podała imię i opowiedziała krótko historię, z powodu której tu przyszła. Była krótko po stracie córki i jej zięcia, którzy zginęli w wypadku samochodowym.
— Zostałam na świecie zupełnie sama i już nie widzę powodu do życia — powiedziała, ocierając zbierającą się w oku łzę. — Byłam gotowa porzucić to wszystko. Ale wtedy usłyszałam, że tutaj mam możliwość ponownego spotkania moich dzieci.
— Jest to jak najbardziej możliwe — odrzekł dostojnym tonem Oświecony. — Wystarczy, że rozwinie pani w sobie wiarę, a wtedy wszystko będzie możliwe.
Yangcyn nie mógł się powstrzymać przed cichym westchnięciem. Spuścił wzrok na swoje stare trampki, przygryzł dolną wargę. W tym momencie chciał, żeby to zgrupowanie nie było wcale złym kultem. Biedna kobieta nie wiedziała, na co się pisała. Niestety po tak ciężkich wydarzeniach stanowiła wręcz idealną ofiarę manipulacji. Demon miał nadzieję, że z Andreą szybko rozwiążą tę sprawę, dzięki czemu ludzie nie będą więcej cierpieć.
Kapłan zarzucił jeszcze kilkoma słowami otuchy, poklepał kobietę po ramieniu, a następnie przeszedł do kolejnej osoby, czyli właśnie Yangcyna.
— A ty, młodzieńcze? — Spojrzał na niego. — Powiedz coś o sobie.
Podał mu mikrofon, następnie stanął z boku, by uwaga zebranych mogła się skupić na ogoniastym.
Dobra, teraz pora na płaczliwą historyjkę. Cynk dokładnie ją opracował, nawet sprawdził mimikę w lustrze. Kiedy jeszcze wierzył, że zostanie modelem, godzinami ćwiczył przywoływaniem przeróżnych wyrazów twarzy. Powinien dać radę.
Odchrząknął cicho, podrapał się delikatnie palcem w policzek, uważając jednak na jeden z domalowanych pod oczami cieni.
— Mam na imię Yangcyn — zaczął nieśmiało. — I jestem młodym sportowcem. To znaczy już byłym — poprawił się z gorzkim tonem.
Andrea znała mniej więcej wymyśloną historię chłopaka, lecz mimo to przyglądała mu się uważnie, słuchając każdego słowa.
— Od małego interesowałem się sportem — kontynuował. — To była jedna z niewielu rzeczy, które mi wychodziły. Zapisywałem się na każde kółko sportowe, należałem do wielu różnych drużyn. Nawet mama zaoszczędziła pieniądze, by mnie wysłać na treningi ze sztuki walki. Właśnie w tym byłem najlepszy.
Zerknął w stronę siedzących. Wszyscy skupiali na nim w pełni swoją uwagę, dwie kobiety, które wcześniej poznał, spoglądały na niego niespokojnie, jak gdyby ze zmartwieniem.
— Udało mi się wygrać pomniejsze zawody i trener chciał mnie zabrać na jedne z większych... lecz niespodziewanie coś się zaczęło dziać z moim ciałem. Nie wiem, kiedy, gdzie i jak, ale praktycznie z dnia na dzień zacząłem odczuwać duże braki energii. Byłem z tym u kilku lekarzy, niestety żaden nie mógł określić, co mi dolega. Ale jest źle. — Spuścił głowę. — Jeszcze do niedawna codziennie ćwiczyłem przez kilka godzin, a dzisiaj nie jestem w stanie wejść po schodach na trzecie piętro.
Pociągnął nosem, udając, że w każdej chwili może się rozpłakać. Usłyszał współczujące westchnięcia i szepty zmartwionych wiernych. Nawet sam kapłan złożył ręce jakby do modlitwy.
— Mówisz, że żaden z lekarzy nie jest w stanie pomóc? — spytał mężczyzna.
— Dokładnie. — Przytaknął Cynk. — Sama przypadłość sprawia, że wszystko mnie męczy, a fakt, że nic nie pomaga, dodatkowo wyniszcza.
— Rozumiem. — Pokiwał głową. — Dobrze trafiłeś. Wierzę, że twoją wiarą i moją mocą zdołamy cię wyleczyć.
Chłopak popatrzył na niego, uniósł brwi.
— Naprawdę?
— Masz moje słowo.
Kapłan podszedł bliżej, położył dłoń na ramieniu Yangcyna. Tamtego niemalże przeszedł dreszcz, podświadomie machnął nerwowo kitką ogona.
Poczuł niepokój, oddech niespodziewanie utknął mu na moment w gardle. Spuścił głowę, zerknął ukradkiem na dłoń Oświeconego. Nie wyglądała podejrzanie, ot, zwykła, pomarszczona nieco ręka z pierścieniami na palcach. O co więc chodziło?
To pewnie sprawka samej aury. Instynkt detektywa podpowiadał mu, że jeśli ktoś miał być zamieszany w sprawę seryjnych morderstw, to najprawdopodobniej była to właśnie stojąca przed nim osoba.
Zakaszlał parę razy – wierni zapewne pomyśleli, że z powodu „choroby”, lecz w rzeczywistości nie udawał. Jego wrażliwy na zapachy nos został uderzony przez mocne, wręcz duszące perfumy, bijące od samego kapłana. Albo typ nie miał pojęcia, jak się ich używa, albo usilnie próbował zakryć inny zapach.
Oświecony poklepał go po plecach, szepnął pod nosem krótkie: „biedactwo”, po czym udał się do kolejnej osoby.
— Czy mogłaby teraz pani się przedstawić i powiedzieć coś o sobie? — Popatrzył na Andreę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz