Sama koncepcja pokazów mody wyewoluowała nieco poza jego świadomością – akurat wtedy, gdy interesował się innymi zagadnieniami, moda zaś, ważna dla osób wyższych stanem, nie była elementem jego codziennego życia. Oczywiście, że ludzie władzy, których tak często opętywał, musieli prezentować sobą idealną świadomość najnowszych kanonów stylu, lecz wtedy, gdy jeszcze aktywnie zajmował się polityką, pokazów, per se, nie było. Szycie strojów, choć ważne we wszystkich tych politycznych próbach sił, nie doczekało się pełnoprawnych wydarzeń centrowanych tylko na nich. O pokazach mody Bashar wiedział tyle, co przeciętny śmiertelnik – że są, że modele prezentują kreacje designerów, i że często zamysł artystyczny owych kreacji wymyka się pojmowaniu zwykłych zjadaczy chleba.
Pobieżnie zerknął w sieci na to, jak coś takiego wyglądało i bardzo szybko odkrył, że przybycie na pokaz w garniturze nie było najlepszym pomysłem. Miał w swej szafie kilka kompletów, nawet takich na specjalne okazje, lecz pokaz okazał się okazją na tyle specjalną, że Bashar potrzebował czegoś odmiennego.
— Bez krawcowej się nie obejdzie — mruknął w ciszy mieszkania, zamykając kolejny filmik na AllTube. Dobrze, że Dante zostawił mu te parę tygodni na znalezienie czegoś stosownego, w przeciwnym wypadku Bashar po prostu by nie zdążył.
Załatwianie sobie stroju na jeden tylko wieczór, na dodatek jeszcze takiego, który wymagał uszycia, nie zaś kupna w zwykłym sklepie, mogłoby wydawać się działaniem na wyrost. W końcu Bashar mógłby nie przejmować się tym, by dopasować się swym strojem do pozostałych uczestników pokazu – był przecież tylko osobą towarzyszącą – i najzwyczajniej w świecie założyć jeden ze swych garniturów, przełamując go może jakimś mniej standardowym dodatkiem, by pokazać, że jednak coś zrobił, jakoś do tej mody i wszystkiego podszedł. Z tym tylko, że skoro obiecał Dantemu jeden wieczór, to zamierzał wywiązać się z tej obietnicy, a robienie czegoś na pół gwizdka byłoby po prostu okrutne dla mężczyzny. Bashar nie był okrutny bez powodu, a że Dante w końcu porzucił swoje gierki na rzecz szczerości i dojrzałego podejścia do tematu, tym samym Bashar zamierzał mu odpłacić.
Dlatego też tamtego wieczora przybył w stroju wzorowanym na tych, których próżno było szukać na znanych odłamkach, a do których demon zdążył przywyknąć u początku swego istnienia. Miał okazję nosić wiele typów odzienia, zdarzało mu się i założyć strój ze wszech miar roboczy, w jego mniemaniu nic jednak nie dorównywało wygodą i elegancją tradycyjnemu, azharskiemu kandysowi. Strój był luźny, nie wymagał szycia na wymiar, a cały jego urok tkwił w dobranych materiałach, zdobieniu i sposobie noszenia go. Bashar przedyskutował sprawę z krawcową, kobieta na początku kręciła nieco głową, lecz w miarę tłumaczenia wszystkiego, wyraz jej twarzy zmieniał się, stopniowo stawał bardziej przychylny, a gdy przyszło do odbioru uszytego dzieła, kobieta uśmiechała się, dumna ze swej pracy i przykazała, by lekarz dobrze bawił się na pokazie.
Bashar wciąż nie był pewny, na ile dobrze będzie się bawił, lecz wiedział, że lepiej będzie się czuł, jeśli zadba również o szczegóły swego stroju, dlatego też postanowił przełamać tę głęboką czerń lejącego się, plisowanego jedwabiu za pomocą paru złotych akcentów. Dłoń musnęła długie, złote kolczyki, spływające ze świeżo przekłutych uszu, komponujące się ze starannie obszytym kołnierzem. Szybko przywykł do noszenia biżuterii, ten pojedynczy sygnet zdobiący dłoń stał się naturalny, podobnie jak makijaż, stosowny dla wysoko urodzonego obywatela Azhary. Bashar wyglądał na tyle odmiennie od tego, co dało się zobaczyć na novendyjskich salonach, a jednocześnie jego ubiór wciąż hołdował tym uniwersalnym, ponadczasowym trendom, że bez problemu wpasowywał się w to, czego oczekiwano po gościach udających się na pokaz mody.
Strój to była jedna rzecz, sposób noszenia go – kolejna. I worek kartofli można było nosić z taką pewnością siebie, by mógł uchodzić za królewski płaszcz, a nawet najbardziej szykowna suknia nie zrobiłaby z nikogo księcia, jeśli ten nie zachowywałby się stosownie do swej rangi. Bashar wiedział, jak iść, by ludzie sami się przed nim rozstępowali i jak nosić dowolny strój tak, by zdawał się wykonanym ze złotogłowia i purpury arcydziełem. Umiejętność wymagała lekkiego odświeżenia, lecz nic więcej – typowy dla salonów sposób poruszania się był dla demona naturalny.
Tym właśnie krokiem podszedł do Dantego, wyraz jego twarzy biorąc za pierwszy tego wieczora komplement swego stroju i odwdzięczając się tym samym.
— Odcień twojej kreacji tak dobrze podkreśla kolor włosów — powiedział, z uznaniem przesuwając wzrokiem po sylwetce swego byłego pacjenta. Ten przez moment szukał słów.
— Dziękuję — Dante odezwał się w końcu. — Ty też pięknie wyglądasz. — Mężczyzna przełożył bukiet w dłoniach, nim poprawił jeden z płatków, wręczył goździki Basharowi. — Proszę, to dla ciebie.
Demon przyjął bukiet z lekkim zaskoczeniem. Czerwone goździki, tradycyjnie dawane lekarzom przez pacjentów w podzięce za opiekę i leczenie, symbolizowały troskę i poświęcenie właściwe tej profesji. Miały też drugie znaczenie – ofiarowane komuś, kto lekarzem nie był, mówiły o głębokim uczuciu i tym, że nigdy się o tej osobie nie zapomni.
— Dziękuję, są piękne — odparł, pierwszy raz biorąc w ogóle do ręki bukiet od Dantego. Mężczyzna się uśmiechał, półmrok wieczoru krył cień smutku czający się w kącikach ust.
Godzina już wybiła, toteż obaj ruszyli w stronę głównych drzwi, dołączając do pozostałych zaproszonych.
Sam pokaz odbywał się w interesującym miejscu – niegdyś budynek stanowił prywatną oranżerię jakiegoś wyżej urodzonego obywatela Stellaire, lecz podupadający ród i silnie wiejący wiatr historii sprawiły, że mienie przeszło w ręce miasta, stanowiąc miejsce przeróżnych wydarzeń, najczęściej kulturowych. Pojedyncze, egzotyczne rośliny, wciąż jeszcze tam były, rosnąc w ciężkich donicach, nadając lekko archaicznemu wnętrzu interesującego zabarwienia, zaś olbrzymie okna, za dnia wpuszczające do środka powódź słonecznego światła, teraz zostały zasłonięte jakimiś ekranami, stanowiącymi parkiet dla błysków światła i trudnych do opisania grafik, rzucanych ze sprytnie skrytych pod sufitem rzutników.
Mnogość gości, ich ekstrawaganckie stroje i sam wystrój oranżerii, sprawiały, że nietrudno było o zawrót głowy. Bashar przebiegł wzrokiem po zaproszonych, złowił przemykających między grupami osób dziennikarzy, błyskające srebrem tace kelnerów, tych paru nierzucających się w oczy ochroniarzy, szukających wśród gości zarzewia kłopotów.
Dante przyciągał spojrzenia, odznaczając się wysokim wzrostem i silną sylwetką – na jego widok na większości twarzy pojawiały się uśmiechy, ludzie go rozpoznawali, ktoś pozdrowił gestem, kto inny skinął głową. Do rozpoczęcia pokazu zostało jeszcze trochę czasu – akurat tyle, by towarzystwo zdążyło zamienić ze sobą nieco uprzejmych słów, by mogło wymienić się najświeższymi plotkami, pozastanawiać nad tym, jakie kreacje się pojawią i czego po pokazie można oczekiwać. Ludzie przepływali do Dantego, zamieniali kilka słów, potem wymawiali się, by powitać jakichś innych znajomych. Dante obdarzał wszystkich olśniewającymi uśmiechami, przedstawiał Bashara, niewiadomo kiedy zgarnął skądś kieliszek z szampanem, niewiadomo kiedy Bashar trzymał w dłoni ozdobiony fantazyjnie wyciętym plastrem limonki kieliszek z lekko gazowaną wodą. Obecność lekarza wywoływała lekkie zaskoczenie, dopytywano o Kuttnera, Dante zapewniał, że nic mu nie jest, po prostu coś wypadło.
W tych krótkich chwilach, gdy akurat nikt się przy nich nie pojawiał, Bashar zdołał dowiedzieć się tego i owego o samej pracy Dantego. Musiał przyznać, że gdy pierwszy raz go zobaczył, tamtej pamiętnej nocy na dyżurze, raczej nie zgadłby, że mężczyzna zajmuje się projektowaniem i szyciem ubrań, choć teraz, gdy już spotkali się parę razy, demon doszedł do wniosku, że ta ścieżka kariery naprawdę mu pasuje.
— Dogadałbyś się z Kuttnerem — powiedział Dante, gdy zeszli na temat reszty zespołu, z którym pracował. „Guziki w Herbacie” – Bashar musiał przyznać, że to oryginalny pomysł na nazwę zakładu krawieckiego. — To sensowny, rozgarnięty człowiek, zawsze ma wszystko zaplanowane, dotrzymuje terminów, nie gubi się w tych wszystkich umowach i zleceniach. Czasem zastanawiam się, jak ze mną wytrzymuje.
Syren parsknął śmiechem, zamienił parę słów z mijaną osobą, zaraz rozpłynęła się w barwnym tłumie. Zwrócił się ponownie do Bashara.
— Jest jeszcze Charon i Filippa. To dobrzy ludzie, można na nich polegać, tak w pracy, jak i poza nią. — Wzruszył ramionami, zamyślił się na chwilę, wzrok przebiegł gdzieś dalej. — W sumie… to z nimi byłem na mieście, wtedy, tamtej nocy, kiedy…
Bashar skinął głową.
— Mają w takim razie ciekawy gust w kwestii dzielnic.
Dante posłał mu uśmiech, podjął temat.
— Nie opowiedziałem jeszcze o najważniejszym członku naszego zespołu — powiedział, a w tych różowych szkłach zaigrała iskra rozbawienia. — To Szpilka, kotka Kuttnera. Bez przerwy mnie gryzie.
— Dlaczego? — Demon posłał mu nieco zaskoczone spojrzenie.
— Pachnę jej rybą i chyba uważa, że będzie ze mnie dobra przekąska. Ale na gryzieniu się nie kończy, lubi też ze mną posiedzieć. Głównie to na mnie, jeśli akurat coś szyję.
Bashar uśmiechnął się nieznacznie, uśmiech podszyty był łagodnym ciepłem.
— To brzmi jak bardzo zgrany zespół.
— Można tak powiedzieć. Z jakiejś przyczyny Kuttner jeszcze nikogo z nas nie wyrzucił, a gdyby próbował, to pewnie mnie pierwszego.
— Musi być w takim razie coś, co sprawia, że nadal tego nie zrobił.
— Może po prostu już się przyzwyczaił. — Dante wzruszył ramionami. — A może jednak lubi, jak ktoś się kłóci z klientami, tylko się nie przyznaje?
Bashar zerknął na niego. I w zawodzie lekarza było tak, że część trudności stanowiły choroby i przypadłości pacjentów, ale na większą część problemów składały się przeboje z pacjentami, dyskusje z ordynatorem, walki z administracją i mnóstwo innych, niezbyt miłych rozmów, których śmiało można byłoby uniknąć, gdyby co poniektórzy mieli więcej oleju w głowie i choć gram szacunku do zawodu lekarza.
— Często ci się to zdarza? Konieczność kłócenia się z klientem?
— Częściej, niż bym chciał. — Westchnął. — Cóż, traktuję klientów tak samo, jak oni traktują mnie, a że ludziom się wydaje, że mogą zażyczyć sobie ręcznie szytego stroju, który będzie tani, zrobiony od ręki i jednocześnie uwzględni wszystkie ich idiotyczne poprawki, to całość kończy się tak, jak się kończy.
— Ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, ile to wymaga pracy? — spytał Bashar.
Pamiętał, że na bardziej szykowne i ozdobne dublety musiał czekać i miesiąc, a suknie jego żon to była osobna historia… utkanie wszystkich koronek, wyszycie materiału, zdobycie odpowiednich kamieni szlachetnych, do tego suknia musiała jeszcze wisieć na specjalnym stelażu przez długie tygodnie, by materiał odpowiednio się ukształtował… Na zamówioną suknię można było śmiało czekać i pół roku. Co prawda teraz krawcom pomagały maszyny do szycia, wiele rzeczy można było po prostu kupić, ręczne koronczarstwo powoli odchodziło do lamusa, niemniej jednak… Widać ludzie zapominali powoli, jak żmudna i czasochłonna jest ręczna praca.
— Nie zdają sobie sprawy i irytuje ich, że to tyle zajmuje. Ostatnio miałem właśnie taki ciekawy przypadek pewnego bardzo niecierpliwego klienta.
— Bardzo źle się to skończyło?
Dante zawahał się.
— Właściwie to nawet nie. To znaczy, klient był cholernie niecierpliwy, ale jakimś cudem udało nam się znaleźć wspólny język. — Syren parsknął śmiechem. — Nie uwierzysz, z kim musiałem pracować. Może nawet ich kojarzysz?
— Znane osoby? — Bashar uniósł brew. Celebryci byli miejscami nie do wytrzymania.
— Vox Metallica — powiedział Dante, demon skinął głową. Kojarzył ich, widział jakieś plakaty, coś było w mediach. — Aż trudno zgadnąć, że to ci sami ludzie, co z plakatów. Szczególnie wokalista – badass na scenie, pierdoła w realu.
— Narzekasz, ale uśmiechasz się, mówiąc o tym projekcie.
— Był ciekawy artystycznie – miałem do zaprojektowania stroje do sesji zdjęciowej promującej ich nowy krążek, mogłem puścić wodze fantazji. To sama przyjemność, tworzyć, kiedy nie trzeba się ograniczać. Dogadywanie się to było co innego.
— Dlaczego wyczuwam, że jednak wszystko dobrze się skończyło? — spytał Bashar, zerkając na Dantego spod oka. Ich spojrzenia spotkały się przelotnie.
— Też się zastanawiam, jak to jest możliwe. Może po prostu wkurwianie Zapałki mi się spodobało…
Kolejna przerwa na krótką rozmowę z kimś znajomym. Bashar miał wrażenie, że docierali do jakichś dalszych trzewi przybytku, a spotykane osoby stały wyżej na modowej drabinie.
— Dante?
— Tak? — Spytał od razu, wzrok utkwił w twarzy Bashara. Lekarz musnął opuszkami płatki goździków.
— Dlaczego właśnie krawiectwo?
Dante zaśmiał się.
— Chyba zawsze potrzebowałem jakiegoś zawodu związanego ze sztuką i takiego, który pozwalałby na dużą ekspresję. Moda i projektowanie ubrań zdecydowanie na to pozwalają. — Uśmiechnął się. Bashar doszedł do wniosku, że ten normalny, szczery uśmiech, zdecydowanie dodaje mu uroku. — Lubię bawić się kolorami, wychodzić poza to, co można tak po prostu kupić w sklepie, z pomocą ubrania przekazać coś, na co najczęściej nie ma się odwagi. Róż, by było delikatnie i zwiewnie, czerń, by podkreślić i przytłoczyć.
Bashar przebiegł w myśli momenty, gdy się widzieli i doszedł do wniosku, że faktycznie, te kolory często pojawiały się wśród stylizacji, w jakich Dante się pokazywał.
A potem godzina zrobiła się późna, ludzie zaczęli powoli przepływać we właściwą stronę, szukać wypisanego na zaproszeniu miejsca w skrytej półmrokiem sali. Bashar przystanął, starając się ogarnąć wzrokiem przestrzeń, zrozumieć logikę kryjącą się za rozmieszczeniem siedzisk i pozostałych elementów.
Całość zaprojektowano nieco inaczej, niż widział to przelotnie na jakichś krótkich filmach z pokazów mody – nie dało się znaleźć prostego, wyłożonego jasną tkaniną wybiegu, otoczonego szpalerami krzeseł. Nie, projektantka postanowiła przenieść swych gości do odmiennej, fantastycznej krainy, pełnej nienazwanych elementów, nieoczywistych zakamarków i krzykliwych barw. Niczym po drugiej stronie lustra, wszystko wydawało się egzotyczne i odmienne, współgrając z pozostałymi, najbardziej fikuśnymi roślinami oranżerii.
— Coco zawsze lubiła zaskakiwać — powiedział Dante, z lekkim uśmiechem przebiegając spojrzeniem po sali, zerkając też na pozostałych gości. Nie tylko Bashara zaskoczył wystrój i projekt sali.
Odnaleźli wyznaczone sobie miejsca. Faktycznie, dla Kuttnera przewidziano miejsce VIP, bo stamtąd, gdzie siedzieli, rozciągał się idealny widok na cały wybieg i dopiero teraz było widać, jaką ścieżkę wybrała Coco dla swych modeli. Ich miejsca wkomponowano w wybieg, jednocześnie odgradzając od pozostałych siedzisk, przeznaczonych dla mnóstwa dziennikarzy, młodszych, aspirujących projektantów i całej rzeszy osób, które chętnie znalazłyby się na miejscu Dantego i Bashara, ale nie było im to dane.
A potem światła zgasły do reszty, zapłonęły nad wybiegiem, z głośników rozległa się muzyka, a Coco, której nie udało się Dantemu złapać przed pokazem, pojawiła się w bladym snopie reflektorów, zaczęła zapowiadać swą kolekcję.
Zapowiedź okazała się niezwykle krótka.
— Niech kolekcja broni się sama — powiedziała z lekkim uśmiechem, nim zniknęła gdzieś za kulisami, pozwalając muzyce wybrzmieć z nową mocą.
Dante podparł łokieć na oparciu, w dłoni pojawił się niewielki, gładki zeszyt i brokatowy ołówek. Mężczyzna otworzył na pierwszej wolnej stronie, spojrzał w stronę wybiegu, gdzie już pierwsza z modelek szła odważnym krokiem, prezentując trudną do opisania kreację, składająca się z intensywnych barw, nieszablonowych kształtów i krawieckiej magii. Przeszła, przystanęła, zaprezentowała kilka póz, pozwalając lampom błyskowym wydobyć każdy detal jej odzienia. Ruszyła dalej, a parę kroków za nią pojawił się model, w kreacji równie nieziemskiej, co i ona, prezentując się idealnie na tle oryginalnego wybiegu.
Bashar przez pewien czas poświęcał całą uwagę wybiegowi, lecz po pewnym czasie poczuł na sobie spojrzenie – charakterystyczne, budzące w nim dawne wspomnienia minionych wcieleń. Bo demon pamiętał ten czas, gdy musiał spędzić długie godziny w jednej pozycji, pozwalając artyście namalować własny portret, by potem dzieło zawisło w jednej z ozdobnych sal jego posiadłości. Zerknął przelotnie na Dantego, syren szybkimi ruchami ołówka kreślił w zeszycie kształt zbyt ciemny i łagodnie zarysowany, by mógł być jedną z kreacji na wybiegu.
Demon siedział przez chwilę w tej samej pozycji, nim westchnął, zmienił ją, pozwalając szacie rozpłynąć się w bardziej okazały sposób, jednocześnie podpierając podbródek na dłoni, tym zamyślonym gestem właściwym portretom.
„Niech ma coś na pamiątkę, skoro więcej się nie zobaczymy” pomyślał, odwracając spojrzenie w stronę modeli. Światło zaigrało w złocie kolczyka, zatańczyło na krawędzi sygnetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz