— Czarne, czarne, wyblakłe czarne, czarne… Czarne z dziurą! — Dante wyciągnął koszulkę na wieszaku, zatrząsł nią w powietrzu. — Co to ma być, do kurwy nędzy! Ja wiedziałem, Zapałka, że z twoją szafą jest źle, ale nie, że aż tak.
— Wszystko dobrze z moją szafą — burknął Ignis, zarzucając na ramiona szatę godną czarnoksiężnika małej wsi przy drodze, gdzie największym wydarzeniem roku było zaginięcie dziadka Krzysia po wypiciu samemu półlitrówki.
Wziął głęboki wdech, wydech, spojrzał krytycznym okiem na dziurawą koszulkę. Może dało się coś jeszcze z tego zrobić.
Ściągnął własny top, narzucił na siebie wyciągnięty materiał. Dziura znajdowała się gdzieś nad sercem, syren patrzył się na nią chwilę, po czym bez pardonu wziął i popruł koszulkę mocniej, odsłaniając dosadniejszy kawałek umięśnionej piersi.
— Ej! — Genashi spiorunował go wzrokiem. — Wpuść tylko karpia do domu i zacznie ci ciuchy rujnować!
Dante spojrzał się na niego z politowaniem.
— One już były zrujnowane. — Prychnął, skierował się do kuchni. — Gdzie masz nożyczki? Jak mam robić za bezwstydnego demona, to się więcej tych dziur przyda.
Koszulka dorobiła się kilku nacięć oraz jednego symetrycznego, odpowiadającego pierwszej dziurze, do tego wygrzebał przetarte spodnie, zafundował im podobne traktowanie. Wywalił zawartość dwóch koszy zalegających na dnie szafy na ziemię w nadziei, że znajdzie jakieś ukryte złoto, mogące uratować stroje ich obojga. Czerwone, plastikowe różki odbił się od podłogi, z drugiego kosza wypadł spiczasty kapelusz.
Syren uśmiechnął się ten swój charakterystyczny, zawadiacki sposób, zerknął na Zapałkę. Genashi się skrzywił.
— O nie
— O tak. Zakładasz.
— Spierdalaj!
Wymusił. Ignis założył.
Zombie wraz z oczojebno-żółtym płaszczem przeciwdeszczowym czekali w umówionym miejscu, tuż przed drzwiami Horror House, który reklamował się jako jedno z najbardziej przerażających i trudnych do ukończenia miejsc w swojej kategorii. Czym, oczywiście, amatorzy strachu zostali od razu kupieni.
— Jedna opiekunka puściła mi za dzieciaka tę bajkę — powiedział Dante, kiwając podbródkiem na przebranie Vi. Wilkołak popsikał nawet włosy farbą w sprayu na niebiesko. — Matka wylała ją następnego dnia.
— A za co niby ty się przebrałeś? — Seymour zmarszczył brwi, lustrując syrena. Ignisa po prostu wyśmiał.
Dante westchnął ciężko.
— Chciałem się ubrać jak prawdziwy seksiak na halloween, to nie, zachciało mi się z szafy Zapałki skorzystać. — Jakieś dawno nieużywanej, starej kurtce skórzanej genashiego odpadał jeden guzik, krawiec pstryknął go palcem. Dobrze, że miał chociaż swoje obcasy oraz kilotony czarnego cienia pod oczami i wokół nich. — Demon po przejściach, nie widać?
Wpakowali się do środka, na wstępie przywitał ich szeroko uśmiechnięty kostek, zaraz zostali zgarnięci przez pracownika robiącego za dynię, żeby mógł wytłumaczyć im fabułę. Ich cudowna grupa przyjaciół wybrała się na camping („Jeśli Zapałka nas pakował, to nie żyjemy”), ale na spacerze po lesie zabłądzili, do tego jak na złość lunęło, jedynym zaś schronieniem w okolicy okazał się jakiś opuszczony budynek („Czyj to debilny pomysł był, żeby się do niego wpakować? A, nieważne”). Nie wyglądał na duży, lecz kiedy znaleźli się już w środku, korytarze zdawał się magicznie namnażać, a stukanie końcówki siekiery o ściany było z każdą minutą coraz bliżej („Mówiłem Zapałce, że ma przestać walić głową o ścianę, bo straszy ludzi”).
— Dobra, chłopaki, trzymajcie się mnie, a będzie dobrze. — Dante wyszczerzył się szeroko, odważnym krokiem wkroczył pierwszy do pomieszczenia przeznaczonego do uciekania, obejrzał się przez ramię. — Dla ścisłości, to nie było do ciebie Zapałka, ciebie to nawet jako ofiarę typkowi rzucę, jak będzie trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz