– Możesz przestać się wiercić?! Oplujesz się zaraz, jak tak będziesz parskać pod nosem…
– Nic nie poradzę! Strasznie łaskocze… długo jeszcze?
Sapphire odsunęła się nieco, by krytycznie przyjrzeć się swojemu dziełu. Zmarszczyła brwi, koniec pędzelka przyciskając do ust. Srebrzysta, fluorescencyjna farba odznaczała się lekko na delikatnych skrzydłach wróżki, znacząc przebieg chrząstek i ścięgien. Ta ostatnia, wyjątkowo falista, była najmniej wiarygodna. Syrena westchnęła ciężko i sięgnęła po wacik.
– Jak dalej będziesz się tak miotać, to nie skończymy do przyszłego Halloween – mruknęła nieco poirytowana, delikatnie ścierając linię, która nie wyszła.
– Mówiłam ci, że to kiepski pomysł. Ten kostium muchomora był całkiem niezły, podobał mi się. Czerwona sukienka, ten czerwony kapelusz w białe groszki i…
Sapphire prychnęła i pokręciła głową.
– Co ty, pięć lat masz? Już widzę, jak pan muzyk leci na muchomora… Nie krzyw mi się tutaj i siedź prosto. No już, głęboki wdech. Trzeba cierpieć, żeby być straszną. Zwłaszcza u ciebie wymaga to szalenie dużo wysiłku, wiesz? Przypominasz bardziej watę cukrową niż cokolwiek strasz… no nie wierć się! – krzyknęła, gdy wróżka prychnęła cicho. Maeve pokręciła głową i znów oparła ramiona i brodę o oparcie krzesła, na którym siedziała okrakiem, by dać przyjaciółce dostęp do swoich skrzydeł. – Skończymy to i potem będzie już z górki… – mruknęła syrena, znów pochylając się nad wróżką, w skupieniu wystawiając czubek języka. Maeve ze wszystkich sił starała się nawet nie drgnąć, gdy włosie pędzelka znów połaskotało delikatną błonę skrzydeł.
– Nawet nie wiem, czy tam będzie – mruknęła, starając się skupić na czymś innym. Szarpnęła palcami czerwoną bransoletkę na prawym nadgarstku w nieco nerwowym geście. – I nie wiem skąd pomysł, że chciałabym, aby na mnie leciał.
Sapphire uniosła wzrok i potoczyła spojrzeniem po ścianach sypialni wróżki. Tam, gdzie była wolna przestrzeń, wisiały obrazy, plakaty teatralne i muzyczne, wśród których zdecydowanie przeważały te przedstawiające Vox Metallicę. I nie byłoby w tym zupełnie nic dziwnego, w końcu tak to już jest, że fanki kolekcjonują podobne gadżety. Nieco bardziej wymowny był w tym wszystkim portret wokalisty. Jeden, co prawda, ale i jednocześnie z tych lepszych, jakie wróżka narysowała.
– No wiesz, przystojny, ze świetnym głosem, ze stylówą łobuza… sama nie miałabym nic przeciwko, gdyby na mnie poleciał – rzuciła niewinnie, uważnie obserwując reakcję wróżki, jednak ta nie nastąpiła. Bez słowa znów przyjrzała się skrzydłom, przeciągając po nich pędzelkiem umoczonym w farbie.
Maeve wbiła wzrok w puchaty dywan pokrywający podłogę jej sypialni, jednak go nie widziała. Wciąż bezwiednie szarpała rzemyk czerwonej bransoletki, myślami błądząc gdzieś daleko. Gdyby w ogóle jej zależało, żeby go spotkać, to jaką tak naprawdę miała na to szansę? Nie chciała się nastawiać i oczywiście, nie nastawiała się, bo przecież kompletnie jej na tym nie zależało. Plan był taki, żeby wyjść z przyjaciółmi świętować Halloween, pozachwycać się kostiumami innych, spróbować kilku wymyślnych drinków w podejrzanych kolorach i nażreć słodyczy po pachy, chociaż lukrecjowe pająki wciąż budziły w niej mieszane uczucia i to nawet nie ze względu na smak. Tak więc Sapphire wcale nie musiała namawiać wróżki na Halloweenową imprezę. Argument o tym, że być może spotkają tam Ignisa, był całkowicie zbędny.
Już od pierwszego koncertu Vox Metallici wróżkę uderzyło to, że muszą mieć coś wspólnego. W końcu słuchała różnej muzyki i choć jej emocje były delikatnym, wrażliwym instrumentem, to jeszcze nigdy nie czuła się tak, jak wtedy, gdy mocny głos wokalisty uderzył w publiczność niczym tsunami – przynajmniej ona tak to odczuła. To było coś więcej niż melodia i coś znacznie więcej niż słowa. Wyczuła to wyraźnie i nie mogła pomylić z niczym innym. Pierwszy raz, odkąd pamięta, ktoś wkradł się w jej emocje, zmuszając serce do mocniejszego bicia, rozlewając wzdłuż ramion i na policzkach ciepło, jakby siedziała blisko rozpalonego kominka otulona kocem z kubkiem gorącego kakao w dłoniach. I chociaż było to zdecydowanie przyjemne uczucie, to jednak wywołało jednocześnie taki szok, że zmartwiona Sapphire chciała wyprowadzić ją na zewnątrz. Ten z kolei był prosty do wytłumaczenia – jedyną znaną jej osobą, która potrafiła podobne rzeczy, była ona sama.
Nie było więc mowy o opuszczeniu koncertu. Co więcej, niedługo później kupiła kilka płyt, jednak słuchając ich nie doświadczyła podobnego uczucia. Dlatego też poszła na kolejny koncert, aby się przekonać, czy aby na pewno się nie pomyliła.
To właśnie od tej chwili Ignis zajął trochę więcej miejsca w jej myślach. To wtedy w pokoju pojawiły się pierwsze plakaty zespołu w jej pokoju, a wśród rozmaitych szkiców jego portret, który pierwsze tygodnie przeleżał w teczce, zakopany głęboko pod innymi, zupełnie jakby był jakimś dowodem zbrodni. Nie miała zamiaru być jak jakaś psychofanka, obsesyjnie i bezmyślnie śledząca swojego idola. Chciała z nim po prostu porozmawiać, zaspokoić tą palącą ciekawość wywołaną jego niecodziennymi, tak podobnymi do jej własnych umiejętnościami. W końcu do tego doszło, w mieszkaniu Dantego. Ale szybko poczuła niedosyt, gdy Ignis wrócił do swoich przyjaciół i kłótni z syrenem, a Sapphire pociągnęła ją na drugi koniec pokoju, gdzie koniecznie musiała kogoś poznać.
– Dobra, skończyłam – Sapphire westchnęła i otarła nadgarstkiem czoło, przyglądając się z zadowoleniem swojemu dziełu. Maeve drgnęła, wyrwana z zadumy i obejrzała się. Wstała z krzesła i machnęła nieco skrzydłami, by przyspieszyć wysychanie farby.
– Jeszcze fryzura, makijaż i będziesz wyglądać zajebiście – oznajmiła z zadowoleniem syrena, odrzucając farby i pędzelek na toaletkę, skąd zaraz zabrała kuferek z kosmetykami i opakowanie z drobnymi kryształkami do ozdabiania ciała. – Siadaj, wymaluję ci taką czaszunię, że sama się nie poznasz…
Maeve zerknęła na siebie w lustrze, gdy Sapphire skończyła. Syrena splotła rude włosy przyjaciółki w dwa, grube dobierane warkocze, a makijaż zaostrzał rysy twarzy, zmieniając ją w błyszczącą sztucznymi kryształkami czaszkę. Całość dopełniała czarna sukienka i kształt szkieletu na odsłoniętej skórze i skrzydłach. Przy zgaszonym świetle farba błyszczała delikatnie srebrem.
– Może jeszcze… – mruknęła wróżka, otaczając się iluzją subtelnej, zielonawej poświaty. Sapphire roześmiała się i klasnęła w dłonie – No, teraz może faktycznie będziesz w stanie kogoś przestraszyć – uśmiechnęła się do przyjaciółki, przyglądając się jej z dumą: przyjemnym, aksamitnym uczuciem o wytrawnym posmaku.
W przygaszonych światłach klubu kostium Maeve robił jeszcze większe wrażenie. Przebrana za meduzę Sapphire zniknęła w tłumie, by przynieść kolejne napoje, tym razem w kolorze intensywnego, fluorescencyjnego fioletu. Maeve odetchnęła, wachlując się dłonią. Serce wciąż waliło jej mocno po kolejnym szaleństwie na parkiecie. Po raz kolejny, choć bardzo próbowała się przed tym powstrzymać, rozejrzała się po otaczającym ją tłumie. Sapnęła cicho i wycofała się, rozwijając skrzydła i wznosząc się nieco, żeby widzieć cokolwiek więcej.
Niemal natychmiast opadła z powrotem na podłogę, gdy tylko ich zobaczyła. Ignisa w stroju czarnoksiężnika nie rozpoznała od razu, ale to naprawdę był on. Serce na chwilę zgubiło rytm, bo chyba mimo wszystko kompletnie się tego nie spodziewała. Co powinna zrobić? Chciała podejść i porozmawiać, to oczywiste, ale wydawało się to jednak dużo łatwiejsze tylko i wyłącznie w jej wyobraźni. Teraz, gdy z postanowień trzeba było przejść do czynów, pojawiły się wątpliwości. Chyba zapadłaby się pod ziemię, gdyby wyszła na jakąś namolną fankę. Ale przecież… nie było niczego złego w tym, żeby podejść i się przywitać, tak? Jeśli nie będzie chciał z nią rozmawiać, to to wyczuje i się wycofa.
Odetchnęła więc głęboko i zrobiła kilka kroków na przód…
– Maeve, chodź, musisz koniecznie zobaczyć! Ktoś ma zajebiste przebranie dyni! – Sapphire pociągnęła ją za rękę, ciągnąc w głąb tłumu. – Kurcze, niby takie oklepane, a jednak…
– Poczekaj! Chciałabym się… – zaczęła Maeve, jednak gdy spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed chwilę widziała Ignisa, jednak już go nie było. Rozejrzała się jeszcze pospiesznie, jednak zniknął jej w tłumie.
– Co jest? – syrena spojrzała na nią i sama powiodła wzrokiem po falującym w rytm muzyki tłumie.
– Zupełnie nic. Wydawało mi się, że kogoś widziałam – Maeve pokręciła głową. – To gdzie ta dynia? – zapytała nim Sapphire zdążyła odpowiedzieć. Odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Obie parsknęły śmiechem, gdy Pan Dynia teatralnym gestem ukłonił się przed nimi, szastając bardzo krzykliwym kapeluszem z piórkiem.
Może podejście było jednak głupim pomysłem.
Może innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz