Lubił zabierać na pokazy własny kawałek papieru i ołówek, kreślić na prędko oglądane stroje, by równie żywo dodać do nich komentarz, zapisać myśl, odczucie, które mogłoby wyparować, gdyby poczekał do ujrzenia zdjęć w internecie. Dawało mu to poczucie większego zaangażowania w wydarzenie, gdzie nieustannie musiał być skupiony na wybiegu, żeby wyłapać wszystkie interesujące go fragmenty, a z jego pospiesznych notatek często korzystał sam Kuttner, pierwsze wrażenie biorąc za niezwykle ważną kwestię do przedyskutowania i dopracowania w krawiectwie. Dante nie miał wątpliwości, że szef ukręci mu kark, gdy tylko się dowie, że z pokazu ubrań, do których zaprojektowania przyłożył rękę, jego niezawodny pracownik wyniósł jedną jedyną kartkę ze szkicami portretów osoby nawet nieprezentującej ubrań Coco. Ołówek niewzruszenie poprawił linię szczęki.
To było jak oczywisty, wręcz bezwarunkowy odruch, zaczęcie rysowania Bashara w zeszycie, jakby jego dłonie i artystyczna dusza czekały od dawna na okazję do uchwycenia naturalnego piękna mężczyzny w czymkolwiek – zdjęciu, rysunku, malunku, byle tylko spróbować oddać poprzez własne zdolności cząstkę tego, do czego tak wzdychał, nad czym się rozmarzał i rozpływał. Chciał dać doktorowi wygodę, zadbać, aby nie czuł się jakkolwiek skrępowany w syrenim towarzystwie, dlatego też swój podziw ograniczał do podglądania lekarza kątem oka, teraz jednak trudno było mu się powstrzymać, gdy w chwilowej przerwie od rozmowy wzrok bezwiednie uciekał w stronę gładko rozprowadzonych cieni, mieniącej się w świetle lamp biżuterii i tych szlachecko przystojnych rysów twarzy, ostrych, acz delikatnych zarazem. Zaznaczył mocniej czerń włosów, dodał kolczyk, brak komentarza od zerkającego na niego doktora biorąc jako przyzwolenie do dalszego tworzenia.
A potem Bashar zmienił pozycję i Dante był bliski spadnięcia z krzesła.
Ciepło wdarło się nagłą falą na policzki, przyspieszone bicie serca zadudniło w uszach. Przez moment wpatrywał się zaskoczony w lekarza, bo cicha zgoda na rysowanie go to było jedno, zaś ustawianie się niczym najdostojniejsze postaci z obrazów wiszących w muzeach – coś zupełnie innego. Bashar nie tylko pozwalał się szkicować, lecz także prezentował się w najbardziej pożądany przez artystę sposób, choć syren wcale nie zamierzał narzekać na poprzednie ustawienie.
Pozbierał się, przymknął usta, które nawet nie wiedzieć kiedy lekko się rozwarły, już drugi raz tego wieczoru, i przeszedł do rysowania kolejnego portretu, na lewo i nieco niżej od poprzedniego. Dante nie silił się na udawanie, że cokolwiek poza Basharem go jeszcze obchodzi. Spojrzenie skakało między kartką a doktorem, czasami zatrzymywało się na nim tę sekundę dłużej, niż było potrzebne pamięci i dłoni do odtworzenia modela. Światła błyskały, muzyka grała, następne kreacje podbijały wybieg, jednak póki lekarz trwał jak zaklęty w swej pozie, świat dla krawca również się zatrzymał, ograniczył do ich stolika i powstającym na papierze wspomnieniu.
Ostatnie pociągnięcie na brwiach, szacie, po czym ołówek zawisł nad zeszytem, Dante spoglądał w dół na szybki szkic, całe swoje zadowolenia z rysunku przypisując urodzie mężczyzny. Westchnął cicho, odłożył przybory, by móc zapatrzeć się na niego raz jeszcze z mieniącym się w oczach zachwytem. Podparł podobnie do doktora brodę na dłoni i czekał, aż Bashar wyczuje zmianę. Ten szybko odwrócił wzrok, łącząc go tym samym we wpatrzonym w niego różem szkiełek. Nie padło ani jedno słowo, lecz nieme podziękowania były proste w odczytaniu z syreniej twarzy, proste do wychwycenia przez lustrujący ją dokładnie rubin. I w tej samej ciszy, w której na siebie spojrzeli, Dante delikatnie się uśmiechnął i skierował swoją uwagę z powrotem na wybieg, kryjąc gdzieś głęboko we wnętrzu widok siedzącego obok lekarza, odświeżany jeśli będzie ku temu potrzeba rysunkiem. Nie był pewien, czy pomogło mu to w myśleniu o końcu ich spotkania, czy raczej odwrotnie.
Goście oczekiwali zakończenia się pokazu wraz z ostatnią znikającą za fantazyjną kurtyną modelką, rąbek jej długiej, lejącej się w barwach płonącego oranżu i malachitu sukni zebrał gromkie brawa i wiwaty, co poniektórzy wstali z krzeseł, rozgorzały dyskusje po przyciszeniu muzyki. Syren prychnął, pokręcił głową, nie ruszając się ze swojego miejsca, dającym tym samym znak Basharowi, by i on nie wstawał. Coś już mówił tego wieczora o Coco i jej potrzebie zaskakiwania, a on był przekonany, że ten cały koniec to jakaś podpucha. Projektantka pracowała nad zbyt dużą ilością ubrań, żeby było ich tylko na jedną kolekcję.
Nie przeliczył się. W momencie, gdy pierwsze osoby kierowały się w stronę wyjścia, skrzypce żywą melodią rozbrzmiały z głośników, akompaniując pierwszemu modelowi podbijającemu wybieg kreacją utrzymaną w zupełnie innym tonie niż poprzednie, lecz wciąż wpasowującą się w oryginalny wystrój oranżerii, tworząc spójną całość. Geniusz Coco go wciąż momentami onieśmielał i zadziwiał, zmuszał widownię do gwałtownego powrotu na przypisane krzesła.
Następna modelka nosząca na wyprostowanych ramionach część kolekcji-niespodzianki wydała mu się dziwnie znajoma. Dante zmarszczył brwi, pochylił się, wygrzebując z pamięci jej twarz, przypominając sobie niezobowiązującą rozmowę z czasu towarzyszenia Kuttnerowi przy konsultacji.
— Coś się stało? — Krawiec zaprzeczył, nie odrywając wzroku od pozującej dziewczyny, lekarz powędrował za jego spojrzeniem. — Znasz ją?
— Chwilę z nią rozmawiałem, gdy byłem z Kuttnerem u Coco. — Westchnął znów, tym razem jakoś ciężko, szkiełka śledziły poczynania modelki, aż zniknęła z pola widzenia, ustępując miejsca innym. — To pierwszy poważny wybieg tej dziewczyny, w rozmowie wydawała się w ogóle nie być jeszcze doświadczona przez ciemną stronę tej pracy — odparł w nikłym zamyśleniu, Bashar popatrzył na niego pytająco. — Coś pewnie słyszałeś, że w modelingu nadal panuje to niezdrowe podejście do wyglądu. Masz mieć tyle i tyle wzrostu, takie włosy, twarz symetryczną pod każdym względem, inne takie pierdoły. Jeśli tylko w czymś zacznie ci ubywać, branża jest gotowa wyrzucić cię jak śmiecia przy pierwszej lepszej okazji. Od dawna mam kontakt z modelami i niewiele się zmieniło w przeciągu ostatnich lat. — Dodał nieco ciszej, nieudolnie próbując wyzbyć się z głosu frustracji: — Coco wcale nie poprawia sytuacji.
Lekarz przekrzywił nieznacznie głowę, zmrużył oczy.
— Co masz na myśli?
— Nie zrozum mnie źle, to świetna projektantka, szanuję ją i bardzo dobrze się z nią dogaduję, ale moim zdaniem ma trochę przestarzałe poglądy na temat modeli. Powiedz — przekręcił się trochę, by siedzieć prościej do doktora — jak szeroki przekrój ludzi zobaczyłeś dzisiaj w jej kreacjach? Ile było różnorodności?
Samo to, że Bashar musiał się zastanowić, umykając gdzieś w namyśle wzrokiem, było odpowiedzią.
— O tym mówię. Coco nie ma nic do innych typów urody, bez problemu uważa chociażby mnie za przystojnego, ale na wybieg nigdy nie pozwoliłaby mi wyjść, bo jestem zbyt muskularny. Ty byłbyś dla niej za niski. A ja się pytam – dlaczego? Próbuję z nią dyskutować na ten temat, ale ona nadal trzyma się tych niemożliwych ideałów, zamiast otworzyć się na nowe możliwości i zerwać z tym przestarzałym podejściem.
Migawki aparatów wręcz zagłuszyły głośniki, gdy okazały twór gorsetu z połączonym z nim rozkloszowanym kołnierzem, pełnym biało-zielonych kryształów, kaskadami lejących się ze stelaża, spływających po obojczyku modelki, wychynął zza kulis. Bashar zastukał palcem w stolik.
— Co ty w takim razie inaczej byś zrobił, gdybyś był takim projektantem z własnym pokazem?
Pytanie przywołało na syrenie wargi charakterystyczny, zawadiacki półuśmiech. Dante doskonale wiedział, co zrobiłby inaczej. Obracał podobny koncept niejednokrotnie w myślach.
— W porównaniu do tego? — Mężczyzna skinął, syren z przyjemnością mu odpowiedział, nie przestając się uśmiechać. — Wszystko.
W kącikach lekarskich ust zamajaczyło skromne rozbawienie, pomieszane z zaciekawionym spojrzeniem.
— Odbyłby się to na molo pod gwiazdami — podjął, z werwą tłumacząc swoją wizję — żeby było słychać szum fal, jak zgrywa się z obcasami i jak materiały rozlewają się za modelami, podobnie do samej wody. Uwielbiam morze, więc na pewno jakąś kolekcję bym właśnie mu poświęcił, żeby był płynnie i uczuciowo. Poza tym zawsze czuję się spokojniejszy przy nim, także pomogłoby mi to na stres, jeśli to miałby być mój pierwszy wybieg. I nie skupiałbym się na jakiś ideałach ciała u modeli, tylko na tym, jak właściwie uszyty strój i kreatywny pomysł może pięknie wyglądać na każdym. — Nawet Zapałka wyszedł na ludzi, gdy wcisnęli go w ubranie do sesji. Dante wzruszył ramionami, zerknął na małą awanturę o miejsce wśród fotografów. — Ale mimo wszystko na razie wystarcza mi mój zakład i ten pierdyliard zamówień, które wciska mi Kuttner.
— Jest ci ciężko znaleźć czas dla siebie przez pracę?
— O nie. — Prychnął. — Może to tak zabrzmiało, ale zapewniam cię, że w porównaniu do lekarzy, ja mam kiedy usiąść na dupie.
— To jak w takim razie wygląda twój dzień? — Bashar poprawił się na krześle, syren miał nadzieję, że szkiełka ukryły jego chwilowe rozproszenie, gdy wzrok przesunął się po rozlewającym się pod szyją materiale.
Wydął wargi, cmoknął, myśląc przez moment.
— Zależy. — Znikąd zjawił się kelner, odpowiednio zadbał o wygodę gości VIP, zabierając opróżnione kieliszki, stawiając przy dwójce nowe i dopiero co napełnione szampanem i wodą szkło. — Jeśli jest sporo klientów, wtedy rzeczywiście jest trochę trudniej odsapnąć. Nie mam jednak stałych godzin pracy, wszystko kręci się bardziej wokół terminów i indywidualnych potrzeb klientów. Przez to nie muszę nawet jechać do zakładu tak długo, jak pracuję na swojej maszynie w domu i przywożę zamówienia potem. Czasami jednak wolę pojechać nawet o takiej dwunastej do pracy. Bycie z własnymi myślami w moich czterech ścianach nie zawsze mi służy. — Dante machnął ręką, zbywając własne słowa jako drobnostkę. Doktor pokiwał głową w zrozumieniu, syren zaś nie miał wątpliwości, że Bashar w istocie rozumiał, nawet jeśli nie z własnego doświadczenia, to potrafił sobie wyobrazić. Zerknął na niego, dodał: — Raczej też cenię sobie mój czas wolny, ale zdarzyło mi się parę razy zostać na noc w zakładzie.
— Dlaczego na noc?
— Jak dopiero zaczynałem u Kuttnera jako aplikant, to chciałem się trochę wykazać i robiłem masę rzeczy na raz do późna. I ostatnio przez Grace. — Zaśmiał się.
— Grace? — Bashar zmarszczył brwi.
Dante wsadził palce pod okulary, przetarł kąciki oczu, jakby zmęczenie gwałtowną pracą nad ubiorem pielęgniarki wciąż go dręczyło, lecz uśmiech nie schodził z twarzy.
— Miała ten ślub koleżanki i napisała mi, że nie znalazła niczego, w co mogłaby się ubrać. Więc powiedziałem jej, że się nie zgadzam i wpadłem w jakieś obłąkane tempo przerabiania jej jednej sukienki. Gdybym miał więcej czasu, to bym jeszcze ją poprawił, ale chyba jej się i tak spodobało.
Wydawało mu się, że czuje wpatrujący się w niego rubin, lecz gdy spojrzał w stronę Bashara, ten patrzył gdzieś przed siebie, bezwiednie poprawiając złoty kolczyk.
— Musiała być ci wdzięczna.
Uśmiechnął się ciepło na te słowa.
— Lubię tak dbać o przyjaciół, szyć coś dla nich poza pracą — stwierdził.
— A co jeszcze robisz poza pracą? — zapytał doktor, szkiełka zlustrowały go znad krawędzi kieliszka. Dante dopił swój alkohol, zastukał podstawą szkła o stolik.
— Trenuję. Wróciłem do zawodów z boksu, więc i treningi zrobiły się regularniejsze. Pływam też dużo. — Uniósł wzrok, po chwili wahania odezwał się ponownie: — A ty?
Bashar posłał mu nieco pobłażliwe spojrzenie, upił łyk wody.
— Chyba sam znasz odpowiedź.
— Tak, ale to przez mój debilizm — odparł niezrażony, lekarz odwrócił głowę. — Chciałbym coś o tym usłyszeć od ciebie. Skąd w ogóle pomysł na łucznictwo konne?
Pytanie zastało mężczyznę nieprzygotowanym, potrzebował sekundy na zastanowienie.
— Przypadek — powiedział w końcu niezmienionym tonem. — Zobaczyłem ogłoszenie na przystanku, spróbowałem i spodobało mi się.
— A joga? Trzeba chyba długo ćwiczyć, żeby być tak rozciągniętym, jak ty.
— Na nowicjuszu łatwo zrobić wrażenie. — Dante parsknął śmiechem, przygryzł lekko wargę w uśmiechu, nawet nieznacznie odwzajemnionym. — Zacząłem chodzić na studiach, bo pasowały mi zajęcia z niej do planu. Też mi podeszły, więc chodzę do teraz. Pomagają mi się zrelaksować.
Nim mógł się odezwać, pociągnąć dalej temat, dopytać o szpital, stres, operacje, wrzawa podniosła się wśród gości, teraz w pełni przekonanych, że zobaczyli wszystko, co Coco miała im do zaprezentowania. Umknął mu moment, w którym ostatni model zszedł z wybiegu, ba, poza paroma częściami kreacji, większość kolekcji wywietrzała syrenowi z głowy. Przecież jeszcze minutę temu fotografowie bili się o dostęp do wybiegu, jeszcze ludzie prosili o świeże kieliszki, jeszcze jego uśmiech nie był rażony gwałtownie powracającą świadomością nieuniknionego, zmuszającą do zaciśnięcia się z przykrością ust. Pokazy mody nigdy nie trwały długo, lecz tym razem czas naprawdę przelał mu się między palcami.
— Koniec? — Drgnął na głos Bashara, niepewny w pierwszym odruchu, o czym doktor mówi.
Zmusił się do uśmiechu, zgrabnie podniósł się z krzesła.
— Raczej tak.
W tej luźnej rozmowie, pozbawionej barier i kłamstw, w której szczerość wygrywała nad wyuczoną potrzebą chowania się przed ludźmi, Dante zdążył się zatracić, pozwoli sobie zapomnieć, na jakich warunkach znaleźli się w tym miejscu, i jak mieli je opuścić. Ale teraz każdy krok, każde stuknięcie obcasów o malowniczą mozaikę zdobiącą podłogę wybijało sylaby jednego słowa.
Ko-niec. Syren zatrzymał się, zwrócił uwagę lekarza na stopień w ciemnym korytarzyku, odgłos kroków ucichł na chwilę, by zaraz na nowo ogłuszyć cierpkim brzmieniem. Ko-niec.
Nie zamieni z nim już zdania, nawet nie odbędzie krótkiej pogawędki w gabinecie, odejdzie, wedle obietnicy, tylko jak miał powrócić do swojej dawnej normalności, gdy tak dobrze poczuł się z otwartym sercem, tak lekko, tak właściwie? Jak miał podzielić się sobą z kimś w ten sam sposób, nie mając obaw? Jak zrobić to, żeby nie zatęsknić za jednym wieczorem spędzonym z Basharem? Wychynęli zza zakrętu, wysokie, wyrzeźbione drzwi oranżerii stały otwarte na oścież, wpuszczając zachwyconych uczestników pokazu w półmrok wieczoru. Jego spięte ruchy nie pasowały do ogólnej wesołości.
Pacnięcie w ramię, Dante odwrócił natychmiast głowę, nikogo nie widząc, dają się tym samym łatwo oszukać najprostszemu żartowi na świecie. Coco stanęła po drugiej stronie, z uśmiechem trochę łobuzerskim, wzrokiem zawsze oceniającym otoczenie pod kątem inspiracji.
— Dante, gdzie uciekasz?
Nie chciał nigdzie uciekać, nie z tej oranżerii.
— A już myślałem, że o mnie zapomniałaś — powiedział, mimowolnie odwzajemniając jej uśmiech, pozwalając porwać się w delikatne objęcia. Gdy kobieta odsunęła od niego, wzrok bardzo wymownie wskazał mu stojącego tuż obok lekarza. Syren zaśmiał się na subtelność koleżanki. — No tak. Coco, to doktor Bashar Karim. Panie doktorze, poznaj Coco.
— Genialny pokaz. — Bashar wyciągnął dłoń do projektantki, uśmiechając się skromnie. Wytrzymał bystre spojrzenie bursztynowych oczu, z lisią szybkością prześlizgujących się po jego sylwetce.
— Przeznaczony dla moich równie genialnych gości. — Lekarski uśmiech przelotnie się poszerzył, Coco uścisnęła ofiarowaną jej dłoń. — Mam nadzieję, że wybaczysz mi, doktorze, nieuprzejmość, ale chciałabym zamienić słówko na osobności z tym złotym chłopcem.
Dante zmarszczył brwi, spojrzał na kobietę. Nic dziwnego, że się tak dogadywała z Kuttnerem, skoro oboje mieli tendencję do niepytania go o zdanie.
— Nie ma czego wybaczać — odparł Bashar, wyprostował się, zajmując już swoje miejsce pośrodku holu w oczekiwaniu na powrót syrena.
Coco położyła dłoń na jego szerokich plecach, skierowała ku cytrusowi stojącemu pod ścianą, rzuciła przez ramię:
— Zaraz go oddam.
Miał na tyle doświadczenia z kobietą, że wiedział, by nie odzywać się, dopóki nie znajdą się poza zasięgiem słuchu doktora. Cokolwiek, co Coco planowała mu przekazać sam na sam, musiało być naznaczone jej niepohamowaną wścibskością.
— Doktor? — Wsunęła mu rękę pod ramię, nachyliła się konspiracyjnie. Wywrócił oczami, przyznając sobie rację w duchu. — Cóż to poszedłeś do niego leczyć? Złamane serce?
— Tylko o tym chciałaś pogadać, plotkaro jedna? — Dźgnął ją palcem zaczepnie w bok, Coco zachichotała.
— Trafił swój na swego. — Przystanęli przy roślinie, projektantka obejrzała się za przechodzącym obok ochroniarzem, tak naprawdę zerkając ukradkiem na Bashara. — Wydaje się miły. I taki elegancki.
Powstrzymał się przed dołączeniem do niej. Miast tego napięcie puściło chwilowo ramiona, puściło zaciśniętą szczękę, zmieniło się w lekkie uniesienie się kącików ust i miękkość skrytą za szkiełkami.
— Jest miły i elegancki. — Łagodny ton, obnażający go bardziej, niż by tego pragnął, zdradzający więcej, niż powinien.
Kobieta westchnęła dramatycznie.
— Czyli złamane serce.
Syrenia twarz w mig stężała.
— Coco. — Zganił ją szeptem.
— No już, idź do niego, idź. — Gdyby tylko mógł jej wytłumaczyć, jak chciał tego, a równocześnie nie mógł zdzierżyć. — Nie puść go łatwo, jak jest taki miły i elegancki.
Już go muszę puścić.
Dante ugryzł się w język. Obrócił się na obcasie, zaczął powoli oddalać się od projektantki, harmider opuszczających budynek gości wykorzystując jako tło zagłuszające jego łamiący się głos.
— Pewnie.
Przebił się do Bashara, czekającego w tym samym miejscu, dumnego i niewzruszonego, z podkreślającym jego charakter strojem. Ludzie obchodzili go dwoma łukami, za jego plecami i przed nim, nie mając odwagi zakłócić najbliższego otoczenia lekarza. Powiedział, że Coco chciała tylko go o coś zapytać, że to nieistotne, że mogą wychodzić, bezpośrednio odprawieni przez prowadzącą całe wydarzenie osobę. Aż sam się zdziwił, jaką lekkość wypowiedzi dał radę na sobie wymusić.
Chłód późnej pory ocucił go nieco, wiatr podwiał włosy, syren zamrugał parokrotnie, zwalniając kroku. Ściągnął okulary, składając ostrożnie zauszniki, wbił w nie wzrok. Nadszedł czas, żeby zerwać ostatni plaster, jedyny, który zaboli, bo będzie to musiał zrobić sam, bez pomocy lekarza.
Gdy on stanął, stanął i Bashar, tak samo zobojętniały na mijających ich ludzi, co krawiec, jakby skupiał się na tej samej ciszy, która zawisła między nimi. Dante w końcu zerwał się, by coś powiedzieć, tylko po to, żeby zobaczyć, jak lekarz dokładnie to samo próbuje zrobić. Spojrzenia złączyły się na dłużej, uśmiechnęli się do siebie.
— Proszę, mów — zachęcił go doktor.
Od kilku dni układał w głowie słowa pożegnania, by mieć pewność, że powie wszystko, co chciał, lecz gdy popatrzył na niego, pamięć całkowicie go zawiodła. Uznał, że musi po prostu zdać się na swoje zaciśnięte serce.
— Bashar. — Trzymał wzrok podniesiony, tak, jak zrobił to w lekarskim mieszkaniu, zaraz po pobiciu. — Jestem ci niesamowicie wdzięczny za ten wieczór, za to, że się na niego zgodziłeś. Chcę wierzyć, że nie żałujesz swojej decyzji, i że bawiłeś się równie dobrze, co ja. Jesteś… Jesteś wspaniałą osobą, piękną wewnątrz i na zewnątrz, wszyscy z dzisiejszego pokazu mogą mi tylko pozazdrościć twojego towarzystwa. I… — Zawahał się, tonąc w rubinie.
I chciałbym wytłumaczyć ci, jak bardzo nie chcę, żebyś odchodził, bo chyba przeceniłem swoje możliwości, mówiąc, że sobie poradzę z tą pustką, gdy teraz wiem, jak się przy tobie czuję, nie musząc nic udawać, i jak bardzo chciałbym się dowiedzieć, jaką kawę lubisz, i porozmawiać z tobą o książkach, i wiedzieć, jakie żarty najłatwiej cię bawią, z czym się nie zgadzasz i o czym marzysz, wrzucając monetę do fontanny, ale nie mam do tego prawa. Nie taka była umowa.
Odetchnął i uśmiechnął się, dusząc jeszcze przez chwilę smutek, nie chcąc, by takim posępnym go Bashar zapamiętał.
— I nawet jeśli się już nie spotkamy, to będę miał nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku, i że żadni debile na rowerach nie będą cię więcej męczyć. — Lekarz delikatnie uniósł kąciki ust na ten komentarz. Miał tak piękny uśmiech, Dante mógłby spędzić całe dnie, starając się odszyfrować zawarte w nim emocje. — Dziękuję, Bashar. Za wcześniejszą opiekę i dużo więcej.
Było mu trochę łatwiej zaakceptować rzeczywistość, gdy wiedział, że nie będzie znów żałować swoich ostatnich słów wypowiedzianych do doktora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz