Halloween było ulubionym świętem Cheoryeona, wygrywającym z każdym innym, nawet z jego własnymi urodzinami, których swoją drogą i tak nie pamiętał. Spooky nastrój, spooky ozdoby, spooky wyglądające żelki i inne smakołyki. Ach, i możliwość przebierania się, no przecież! Ten element w szczególności uwielbiał. Razem z Suyeon brali udział w każdej szkolnej zabawie halloweenowej, a co więcej, przykładali szczególną wagę do kostiumów. W zasadzie to od dobrych paru lat mieli taką tradycję, że w sekrecie przygotowywali sobie nawzajem przebrania, a dopiero w dzień Halloween je wręczali. W ten sposób mieli dodatkową zabawę.
Cheoryeon już od paru dni krążył po sklepach i wypożyczalniach strojów. Chciał się ładnie postarać, ponieważ w zeszłym roku załatwił Suyeon przepiękny, okazały, nasycony kostium wielkiej dyni. Siostrze oczywiście się on nie spodobał, tym bardziej że sprawiał sporo niewygód w trakcie poruszania się, a jak raz się wywróciła, to brat za bardzo był pochłonięty przez tarzanie się po ziemi ze śmiechu, żeby jej odpowiednio szybko pomóc.
Dlatego właśnie w tym roku użył swojej kreatywności, wyobraźni i zdolności estetyczno-artystycznych, żeby ostatecznie zebrać do kupy przebranie nawiedzonej lalki. Udało mu się upolować krótką do kolan, ale za to ładną sukienkę w stylu wiktoriańskim (Suyeon nie była fanką sukienek, ale ten jeden raz mogła jakąś założyć), nieskazitelnie białe rajtuzy, czarne, lśniące czółenka, a także przyjemną w dotyku perukę z blond warkoczami. Jeszcze do kompletu rozrysował sobie pomysł na makijaż.
Ach, gdyby był w tym życiu dziewczyną, to sam by coś takiego ubrał.
W dzień Halloween wszystko rozłożył elegancko na łóżku siostry, jeszcze raz zmierzył wzrokiem, po czym otworzył drzwi i wyszedł do przedpokoju, gdzie cały ten czas czekała na niego siostra.
— Mam nadzieję, że to nie kolejna dynia — rzuciła ze skrzyżowanymi rękami na piersi, spokojniej, niż mogło się wydawać.
Naprawdę, jeśli zobaczy dynię lub cokolwiek do niej zbliżonego, to mu nogi z dupy powyrywa. Dobra, bez przesady, ale dopilnuje, by przez kolejne tygodnie płacił karę. Jaką, to się jeszcze wymyśli. Coś na pewno wpadnie.
— Aż taki nie jestem — odparł jasnowidz, podpierając się rękami na biodrach. — Mam nadzieję, że ty nie masz dla mnie dyni.
— Aż taka nie jestem. — Uśmiechnęła się lekko.
Zagarnęła swoją tajemniczą, dużą siatkę (żeby Cheems przypadkiem do niej nie zajrzał) i zamknęła się w sypialni.
Parę minut później otworzyła drzwi i okręciła się, aż sukienka lekko zafalowała.
— Widzę, że tym razem się postarałeś — powiedziała lekko. — Nie jest źle.
Cheoryeon uśmiechnął się dumnie, stanął wyprostowany.
— Wiedziałem, że ci się spodoba! Ja to mam gust! — zaśmiał się.
— Powiedz to rok temu.
— Okej, cichaj, to przeszłość.
Jeszcze trochę czasu poświęcili na ogarnianie makijażu, aż wreszcie przebranie Suyeon było gotowe. Dziewczyna cyknęła sobie parę fotek, wybrała tą, na której najlepiej było widać czerwień ciągnących się z oczu po policzkach śladów sztucznej krwi i wysłała na Pole Kwiatowe.
Wreszcie przyszła kolej na strój Cheoryeona. Nie czekając nawet, aż siostra wyjdzie, złapał za położoną na jego łóżku siatkę, czym prędzej rozwiązał ucha i zajrzał do środka z wyczekiwaniem oraz podekscytowaniem na twarzy...
— E?
Zaczął grzebać w siatce.
— Eee?
Wyciągnął opaskę z wilczymi uszami oraz parę skrzydeł wróżki.
— EEEEEEEEEEEEEEEEEEE?!
Odwrócił się do siostry, która z niewinnym uśmieszkiem zbierała komplementy przyjaciół na Polu Kwiatowym.
— Ej no, co to jest?! — jęknął głośno.
Wyciągnął z siatki wpierw opaskę z wilczymi uszami, a zaraz po niej zakładane skrzydła wróżki.
Suyeon podniosła wzrok znad komórki, popatrzyła na brata.
— Ej, ale patrz, jak dobrze kolor dobrałam. — Ruchem głowy wskazała uszy.
— Ale czego ty ode mnie chcesz, skrzydlatego wilka?! Pogięło cię?! Nie było nic gorszego?!
— Masz pecha, bo strój dyni ktoś przede mną wypożyczył.
No to Cheoryeon wpadł. Tak coś czuł, że mu się w końcu dostanie za Suyeon-dynię. Najwyraźniej nawet pokuta w formie ładnego stroju w motywie nawiedzonej lalki nie udobrucha bóstw... Nie, haptfu, wynocha, bóstwa, niewierne takie, nieinteresujące się, Cheoryeon ich nie potrzebował w żadnym ze swoich żyć! Ale wracając, kara nadeszła. Aczkolwiek nie była ona taka zła. Wróżko-wilkołak? Mogło być gorzej. Siostra mogła po prostu nawrzucać do siatki rolek papieru toaletowego i kazać mu się nim owinąć. A istniała taka szansa. W sumie teraz, jak o tym pomyśleć, to dziwne, że tak nie zrobiła. Podejrzane...
Mniejsza.
Stosunkowo szybko uporał się z przebraniem. Ubrał różowy, pożyczony od siostry sweter, modnie potargane, długie jeansy i białą katanę, doczepił puchaty, brązowy ogon. Dwa razy zakładał skrzydła, bo raz to zrobił do góry nogami, ułożył swoje włosy, żeby możliwie jak najbardziej schowały opaskę, a gdy ogarnął małe kły, był już gotowy...
— Jeszcze to — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na trzymane przez Suyeon pudełeczko ze złotożółtymi soczewkami. Zmierzył je wzrokiem, chwilę milczał.
— Nieeeeeee — jęknął.
— Taaaaaaaak — przedrzeźniła go siostra.
Nie lubił soczewek, bardzo nie lubił. Raz ich próbował i nigdy więcej. Zakładanie było tragiczne; to, ile trzeba było się namęczyć z nimi, a potem jeszcze to uczucie, że coś siedzi na oku. Nie pojmował, jak ci wszyscy yeongsańscy idole wytrzymywali. Tak, raz z siostrą próbowali. To znaczy, Suyeon się bardziej na tym znała, bo specjalnie zakładała szarą soczewkę, ale że też postanowiła tym katować brata! Z premedytacją je kupiła!
— Nie możesz po prostu iluzji rzucić? — skrzywił się, jeden z kłów chwilowo zaczepił się o dolną wargę.
— Iluzji nie widać na zdjęciach — odpowiedziała mądrym tonem Suyeon, krzyżując ręce na piersi.
Słysząc te słowa, Cheoryeon westchnął ciężko. Spuścił głowę. Wtem zdał sobie z czegoś sprawę.
— PRZECIEŻ TY MASZ MAGIĘ MASKUJĄCĄ, NIE OSZUKUJ MNIE TU, TY OSZUKISTKO JEDNA!
Zerwał się na równe nogi, wykorzystując chwilę nieuwagi dziewczyny, wyrwał z jej ręki pudełeczko i, nie dając czasu na reakcję, wyrzucił przez okno,
Suyeon otworzyła szeroko oczy.
— Co ty robisz?! — żachnęła się. — Ty wiesz, ile kosztowały?!
— NO, ILE?! — jego głos zawibrował. — Wiem, w którym sklepie kupowałaś, tam są na promocji po dychę! Moja siostra jest scammerką, kto to widział?! Nie tak cię zakonnice wychowały! — Pogroził jej palcem.
— A właśnie, że tak!
Cheoryeon zamrugał dwa razy.
— A w sumie masz rację.
I tak bliźniaki doszły do zgody. Suyeon użyła magii maskującej, by Cheoryeon miał żółte oczy prawie naturalnie, zaś Cheoryeon oddał jej dychę za soczewki. A właśnie, co z nimi? Cóż, jakieś dzieci na podwórku je znalazły. Oby ich nie zjadły...
Gdy byli już całkiem gotowi, zeszli na dół. Wybrali Kamyka z klatki, założyli mu małą pelerynkę wampira. Tak, Kamyk też brał udział w Halloween! Przecież jak mogłoby się odbyć bez niego?! To członek rodziny, nie można było tak po prostu go pominąć! Dlatego wcześniej rodzeństwo wspólnie wybrało mu przebranie. I wyglądał świetnie. Chociaż Cheoryeon i Suyeon zawsze faworyzowali Kamyka ponad wszystkie inne zwierzaki. Choćby obok nich stanął ktoś ze smokiem, oni pozostaliby wierni szczurowi. W końcu smok to nie szczur. Nie ich szczur.
Zabierając gryzonia ze sobą, wyszli na zewnątrz. Czekał ich ekscytujący wieczór w parku rozrywki z całą paczką. Będą grać w różne gry, będzie super, będzie fajnie!
Nie było super, nie było fajnie.
Cheoryeon biegł jak szalony przez ciemny korytarz, oświetlony jedynie przez oddalone od siebie magiczne światełka, próbując jakoś nawigować w mroku. Skręcił za róg, przyspieszył, mimo że powoli zaczynało mu brakować tchu. Rozejrzał się, dostrzegł stojące pod ścianą metalowe szafki, po sekundzie namysłu postanowił schować się do jednej. Zamknął szybko, ale też możliwie jak najciszej drzwiczki, wstrzymał oddech, gdy nieustannie goniące za nim kroki stały się głośne. Wyglądając przez szparki, śledził wzrokiem potwora.
Przerażająco wyglądająca, chuda, humanoidalna istota, z szerokim od ucha do ucha, pełnym długich, ostro zakończonych zębów uśmiechem zwolniła tempa, swymi pustymi ślepiami rozglądając się na boki. Na moment zatrzymała się, stała nieruchomo, jak gdyby nasłuchując, aż wreszcie, ku jakże ogromnej uldze jasnowidza ruszyła dalej i zniknęła za kolejnym rogiem.
Cheoryeon niemal stracił czucie w nogach.
— Nosz-kwa jego mać, nie mogli po prostu użyć zaklęć maskujących! — szepnął do siebie, jednocześnie łapiąc oddech.
— Ciii, jeszcze cię znajdzie — usłyszał.
Spuścił wzrok na trzymany w ręku smartfon, przytwierdzony do uchwytu teleskopowego. Spojrzał na trwającą rozmowę video, przyjrzał się siedzącej po drugiej stronie piątce.
Okej, to teraz jak doszło do tej dziwacznej sytuacji?
Ekipa bawiła się świetnie w parku rozrywki, do czasu, gdy zdali sobie sprawę, że zwykłe korzystanie z atrakcji to jednak było za mało. Po krótkiej burzy mózgów prawie wspólnie uznali, że dobrym pomysłem będzie poważniejsza rywalizacja: ten, kto przegra najwięcej gier, pójdzie sam do horrorowego escape roomu. Mieli nawet dla urozmaicenia patyk do selfie od Yen i tablet od Lei, więc mogli się połączyć przez wideo rozmowę i skazaniec robiłby za swoistego streama ze swej jakże wspaniałej przygody w nawiedzonym budynku.
Cheoryeon bez ogródek się zgodził, bo nie wierzył, że przegra. Nawet nie musiał sprawdzać tego w przyszłości. Po prostu to czuł w swoich kościach.
I jego własne kości go oszukały.
Próby pomożenia sobie w grach jasnowidzącymi zdolnościami oraz tak zwanymi „złymi rączkami” spaliły na panewce. W dziewięćdziesięciu procentach przypadków został brutalnie przyłapany, a te pozostałe dziesięć procent nie zdołało uratować jego tyłka. Jak to się stało, nie miał pojęcia, ale koniec końców przegrał.
Po wejściu do twierdzy zgonu przez chwilę zastanawiał się, czy jak uda, że przy pierwszym spotkaniu z przebierańcem zemdlał, to reszta mu daruje i będą mogli po prostu przejść dalej, do kolejnego rozdziału życia. Gdy już jednak był zamknięty, pozostawiony sam ze sobą (kochającymi potworami i przyjaciółmi bezpiecznie po drugiej stronie ekranu), poświęcił trochę czasu na szybki namysł, ostatecznie dochodząc do wniosku, że, cóż, nie powinien być dzieckiem i musi wziąć, spiąć poślady. Dać radę. Bo da radę. Był przecież wspaniałym Jasnowidzem Moonem z tyloma latami doświadczenia, z tyloma sytuacjami za pasem. Ogarnie ten głupi escape room, w sumie house, bo spory, budynkowaty był. W sumie building. Escape building.
Jak się można domyślić i wywnioskować po wcześniejszym-wcześniejszym fragmencie, to ogarnianie coś ciężko mu szło.
Miejsce było wzorowane na opuszczonej szkole. Klasy, ławki, korytarze, nawet były toalety, pokój nauczycielski, gabinet dyra i sekretariat. Wszystko zostało tak zaprojektowane, żeby prezentowało się jak wyjęte żywcem z horroru: poprzewracane, zarysowane i/lub częściowo zniszczone meble, potargane zasłony, braki w kafelkach i farbie, pajęczyny, kości oraz cała zgraja innych scenograficznych smaczków. Pod kątem artystycznym świetne wykonanie, lecz Cheoryeon jakoś nie potrafił tego wszystkiego oglądać okiem artysty, za bardzo skupiony na tym, że prawie srał w gacie.
Ktokolwiek tutaj zajmował się charakteryzacją aktorów, wykonywał wspaniałą robotę, ponieważ przebrania wyglądały tak realistycznie, że gdyby nie jasnowidzące oczy Cheemsa, uznałby ich za najprawdziwsze potwory wypełzłe z mrocznych czeluści.
Wydostanie się z pierwszego pomieszczenia, jakim była jedna z klas, nie należało do trudnych zadań.
Dobra, Cheoryeon napotkał pewne problemy, wcale nie wynikające z jego głupoty, ale sporo zagadek rozwiązał samodzielnie i ostatecznie potrzebował tylko trochę, troszeczkę, odrobinę, odrobinkę, odrobineczkę pomocy ze strony przyjaciół. Oglądający „mieczem złożyli przysięgę”, że będą stronić od pomagania dzikiej krzyżówce wilkołaka z wróżką. Wilczy wróżek na to: „A weźcie, się wypchajcie”, a potem skomlał tak długo, aż mu wskazano drogę.
Po wpisaniu podpowiedzianego przez Suyeon kodu dobrał się do kuferka, z którego wybrał drobny klucz i otworzył nim drzwi od klasy. Jedynie po dziesięciu minutach wydostał się na korytarz. Ale dopiero teraz miała się zacząć prawdziwa zabawa.
Pora zatem wrócić do chwili obecnej.
Drzwiczki szafki powoli się uchyliły, zza nich wyjrzało jedno, nienaturalnie żółte oko. Cheoryeon spojrzał wpierw w lewo, potem w prawo, potem znów w lewo, potem jeszcze raz w prawo, potem tak dla pewności w lewo, potem dla równowagi w prawo, potem dla sprawiedliwości prosto, potem oko samo powędrowało w lewo, a jak w lewo, to trzeba było też w prawo...
— Wychodzisz czy możemy się już rozłączyć? — rzuciła krytycznym tonem Yen, głaszcząc Kamyka.
Na jej niespodziewaną wypowiedź jasnowidz podskoczył.
— CIIIIIIIIIIIIIII! — uciszył ją. — Jak zostanę przez was znaleziony, to wam tego nie daruję! — wyszeptał groźnie.
Wziął głęboki wdech, zajrzał w najbliższe kilkanaście sekund do przodu. Kiedy uznał, że teren jest czysty, ostrożnie wyszedł z szafki. Ruszył korytarzem w przeciwnym kierunku, w którym udał się potwór. Zatrzymał się na skrzyżowaniu, przyczajony przy ścianie, zajrzał w każdą stronę.
— Ej, którędy było do pokoju nauczycielskiego? — spytał cicho.
— Musisz sobie przypomnieć — rzuciła wrednie Yen.
— W lewo — powiedział w tym samym czasie Souel.
— Dzięki, Souel! — Jasnowidz uśmiechnął się szeroko i niewinnie do kamery.
Usłyszał ciche narzekania na genashiego, gdy skręcił w kolejny korytarz.
Szedł na palcach, cichutko, ale jednocześnie szybko. Schował się za obumarłą rośliną, w panice sprawdził, czy wystawały mu skrzydła, ale przypomniał sobie, że przed wejściem zostawił je, bo zapierał się, że tylko będą przeszkadzać. Szkoda, że nie mógł w podobny sposób poradzić sobie z różowym swetrem i białą kataną. Miał wrażenie, że się prawie świecił w tej szkole.
Za to jego zdolności jasnowidzące były totalnym wygrywem. Zaglądając w przyszłość, sprawdzał, czy teren był czysty, czy nic na niego nie czyhało. Co prawda, w pewnym momencie Suyeon powiedziała, że nie powinien oszukiwać (ona zawsze musiała jakoś go demaskować), ale on totalnie olał jej słowa. Odparł, że z daru należy korzystać.
— AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Odskoczył do tyłu, prawie stracił równowagę. Wpadł do najbliższej klasy, schował się za drzwiami, zakrywając ręką usta. Ugryzł się w język, syknął z bólu.
— Co się dzieje, co się dzieje? — pytała zaniepokojona Lea.
— Widziałem w wizji, jak mnie zaskoczył jeden! — odparł drżącym głosem Cheoryeon.
Na te słowa Suyeon podparła ręką czoło, poczuła małe łapki na kolanach.
— O bogowie, wizja zrobiła mu jumpscare'a.
To już nie była dzisiaj pierwsza taka sytuacja, ale dalej zdumiewała dziewczynę. Wiedziała dobrze, że jej brat będzie oszukiwał, czyli sobie pomagał, czyli oszukiwał, lecz nie przypuszczała, że uda mu się wystraszyć siebie samego własnymi wizjami. Coś takiego mógł osiągnąć tylko Cheoryeon Moon.
— Nie śmiej się! — załkał. — Niewierna siostra!
— No, już nie wydziwiaj, przecież ci pomagałam wcześniej.
Udał, że pociąga nosem.
— Cheoryeon, może byś się schował na jakiś czas — zaproponował mu Souel. — Ktoś mógł usłyszeć, jak wrzasnąłeś.
— Nie „ktoś mógł”, tylko ktoś, kwa, na pewno usłyszał — rzuciła Yen.
— Nie zapeszaj! — pisnął Cheems.
Jakiś czas kitrał się za drzwiami, uważnie nasłuchując, czy czasem coś, to znaczy ktoś nie zmierzał w jego kierunku. Po przesłuchaniu składanki ciszy zaryzykował i wyszedł z klasy. Spojrzał w obie strony, wymienił się spojrzeniami z rozczochraną demonicą w potarganych ciuchach.
— AAAAAAA KWA MAĆ, JA PIEJĘ W DOLE!
Potworzyca w kilku susach znalazła się niemal tuż przy nim. Cheoryeon wpadł do klasy, zamknął za sobą drzwi z łezką nadziei, że jak je przytrzyma swoim ciężarem, to może się pożegna z zagrożeniem, lecz kobieta okazała się od niego, heh, silniejsza. Staranowała dziwnie lekkie drzwi razem z nim, jasnowidz w ostatniej chwili się pozbierał. Wbiegł między ławki i zaczął...
Cóż...
Zaczął „tańczyć” z potworzycą.
Oddzielony od niej jedną ławką, jak gdyby mogła ona uchronić go nawet przed końcem świata, zaczął gibać się na różne strony, niby zamierzając skoczyć w jedną, ale w drugą, ale w sumie to w żadną. Demonica również wykonywała bardzo zbliżone ruchy i w ten sposób obydwoje tak sobie „tańczyli” w akompaniamencie głośnych okrzyków chłopaka.
Ku przerażeniu biednego jasnowidza potworzyca pomyślała sobie, że to koniec zabawy – przykucnęła, a następnie zgrabnie wskoczyła na blat. Wybity z równowagi Cheoryeon poleciał z krzykiem do tyłu, upadł, głową niemal zahaczając o inną ławkę. Pospiesznie wstał, nawet nie otrzepał ubrań i z chwilowym poślizgiem wyleciał z klasy.
Pędził jak szalony, skręcił w korytarz, którym wcześniej szedł i wpadł do dokładnie tej samej szafki, co poprzednio. Niemal trzasnął drzwiczkami, przywarł plecami do zimnej ściany, ze strachu nie poprawił nawet grzywki, która częściowo przysłaniała mu widok.
Szybkie kroki stawały się coraz głośniejsze, aż w zasięgu jego ograniczonego przez szpary w drzwiczkach pola widzenia pojawiła się sylwetka potworzycy. Krążyła ona przez dobre kilkanaście sekund, po czym podążyła śladami swojego wyszczerzonego kolegi. Chłopak wziął głęboki wdech.
I dopiero wtedy poczuł, że czegoś mu brakuje.
Spuścił wzrok na swoje dłonie, otworzył szeroko oczy.
— NIEEEEEEEEE! — szepnął (dość głośno, ale szepnął).
Zostawił telefon w klasie! Pewnie go upuścił, jak wtedy upadł. Oby szybka nie pękła, oby, oby, obyobyobyobybybyby!
Ach i teraz musiał po niego iść! W sumie to i tak tamtędy szło się do pokoju nauczycielskiego. No tak. Okej, da radę.
Po upewnieniu się i ostrożnym sprawdzeniu w przyszłości, że nie, nic... nikt nie zamierzał go zjeść... wystraszyć, powoli wyszedł z szafki, a później przyspieszył tempa, żeby szybko dostać się do klasy. Szedł biegiem., to znaczy, szedł tak szybko, że prawie biegł, ale jednak szedł, rytmicznie wymachując rękami niczym szary kot w kreskówce.
Dotarł do klasy, bez oglądania się za siebie odnalazł swoją komórkę. Czym prędzej ją pochwycił.
— Już myślałam, że nas tu zostawisz — rzekła Yen ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
— Dobrze, że wrócił, bo nas nie stać na nowy telefon — przyznała Suyeon.
— Nie no, myślę, że oddaliby — powiedział Souel.
— Musieliby oddać, inaczej pozwałbym ich — burknął Cheoryeon.
Sprawdził stan smartfona, na szczęście nie dostrzegł żadnej rany. Odetchnął cicho, poprawił pozycję kijka, a następnie poszedł dalej, tym razem ostrożniej się rozglądając.
Potem nie było lepiej.
W pokoju nauczycielskim spędził zdecydowanie za dużo czasu. Zamierzał tam tylko szybko odnaleźć klucz od wejścia głównego, a zastał jedynie serię zagadek zakończoną karteczką z informacją, że musi się udać do pomieszczenia woźnego, które, uwaga, znajdowało się w piwnicy. No świetnie, wspaniale, idealnie, tego właśnie mu brakowało! Ten escape room, house, building już dłuższy być nie mógł!
Po kilku wskazówkach przyjaciół wreszcie dotarł do piwnicy.
Zastał w niej kolesia bez twarzy.
Drąc się przez pierwsze kilkanaście sekund, spieprzał szybciej niż zając, aż oglądający nie widzieli niczego poza trzęsącym się pół zarysem wilczego wróżka bez skrzydeł. Ponieważ dostrzegł kręcącego się przy szafkach Pana „Suszymy Ząbki”, obrócił się na pięcie i uciekł do pokoju nauczycielskiego.
Schował się za jednym z biurek, zawył niczym płaczący kot.
Powoli już miał dość. Chciał się możliwie jak najszybciej wydostać, ale twórcy tego miejsca mieli inne plany. Musieli tyle rzeczy dać do zrobienia, jakby samo radzenie sobie z zagadkami nie wystarczyło! Nieeeee, to jeszcze trzeba było dowalić goniące potwory, żeby nie było nudy! Ha, ha, ha, bardzo zabawne, wyśmienite!
Momentami miał uczucie, że na serio zaraz tu umrze.
— Przekażcie Kamykowi — pociągnął nosem — że go... że go bardzo kocham...
Słysząc swoje imię, siedzący na kolanach Suyeon szczur podniósł główkę. Zaczął się rozglądać, najprawdopodobniej w poszukiwaniu jasnowidza.
— A my to co? — obruszyła się Yen.
— Nienawidzę was! — pół krzyknął, pół szepnął. — To wyście mnie tu wpakowali!
— Cheoryeon. — Souel zmarszczył brwi w widocznym zmartwieniu.
— Nie! To koniec naszej przyjaźni!
— Cheoryeon — zaczęła Suyeon.
— Z tobą też, Suyeon!
Lea zakryła oczy.
— Cheoryeon, za tobą!
— Co za mną, co za...!
Odwrócił głowę, ujrzał pochylonego nad nim, szczerzącego się potwora. Nieprzyjemnie blisko znajdujące się zęby zalśniły złowieszczo w świetle rzucanym przez ekran smartfona, białe oczy mimo braku tęczówek i źrenic wydawały się wpatrywać w skuloną, przy obecnej sytuacji małą postać jasnowidza.
Cheoryeon zapowietrzył się, otworzył szeroko oczy.
Takiego krzyku z jego gardła inni jeszcze nie słyszeli.
Gdy nastała cisza, Lea rozsunęła dwa palce, wyglądając spomiędzy nich jednym okiem na tablet. Ekran był nieruchomy, dało się jedynie dostrzec kawałek biurka.
— On nie zasłabł, prawda? — spytała powoli.
— Nie, po prostu znowu upuścił telefon — westchnęła ciężko Suyeon.
Krzyki innej grupy bawiącej się wyśmienicie dobiegł z Potwornej Szkoły. Ekipa Pola Kwiatowego była już na zewnątrz: Lea z Yen poszły kupić coś ciepłego do picia, podczas gdy reszta zajmowała pobliskie ławki.
Cheoryeon leżał na plecach z Kamykiem zasłaniającym mu oczy. Oddech od kilku minut miał w miarę wyrównany, aczkolwiek co pewien czas nieco pochrząkiwał.
To było najgorsze Halloween w jego wszystkich życiach. Jeszcze nigdy nie był na tym święcie tak przerażony; obawiał się, że mu na koniec pozostanie trauma. Tyle dobrego, że przyjaciele w pewnym momencie dostrzegli (a dokładniej Suyeon), że zabawa się skończyła i on potrzebował po prostu wydostać się do świata, do bezpieczniejszego miejsca. Powiadomiła pracowników, którzy przystopowali, żeby móc puścić na wolność biednego jasnowidza.
I co, i nie przeszedł do końca! Myślał, że będzie super cool, jak da radę w pojedynkę przejść ten głupi escape room (house, building), ale się nie udało! Teraz będzie go to prześladować do śmierci i jeszcze dalej! Mógł jednak spiąć poślady i zacisnąć zęby. Czy to naprawdę było aż takie trudne? Hańba, po prostu wstyd i hańba, wszyscy rodzice byliby zawiedzeni!
— Myślałam, że lepiej sobie poradzisz z jumpscare'ami — usłyszał od siostry.
— Nawet nie zaczynaj — odparł niecodziennie ochrypłym głosem.
— Ja na jego miejscu też nie byłbym w stanie używać swoich mocy — rzekł Souel. — Strach sprawia, że się przestaje racjonalnie myśleć.
Jak dobrze, że on jeden był po stronie wilczego wróżka.
Escape przygoda poszła gorzej, niż Cheoryeon przypuszczał. Był zmęczony fizycznie, psychicznie i emocjonalnie, gardło go drapało i nawet szczur na twarzy nie pomagał. Przy takich wiatrach nie był pewien, czy wypicie kawy coś da. Może trochę smaku; poprosił Yen i Leę, żeby wzięły mu coś z dużą ilością cukru. Taką solidną, co go od razu na nogi postawi. Taką, że normalnie Suyeon by zabroniła, bo chłopakowi z pewnością by odbiło, ale w tej sytuacji pociągnęłaby go do pionu, przywróciło do życia.
Jakiś czas później dziewczyny wróciły z napojami. Zaczęły po kolei wszystkim rozdawać. Gdy Yen stanęła przed jasnowidzem z jego zamówieniem, zmierzyła go wzrokiem z góry na dół.
— To co, szukamy następnej przerażającej atrakcji? — zapytała, wykrzywiając zabrudzone sztuczną krwią usta.
— NIE! — zaprzeczył Cheoryeon.
Niespodziewanie zaczął kaszleć. Wziął na ręce powoli zsuwającego się z twarzy Kamyka, usiadł prosto, poświęcił kilka sekund na to, aby się uspokoić.
Przyjął od czarodziejki kawę, od razu pociągnął łyk, gdy wtem poparzył sobie język. Syknął cicho, na co jego siostra pokręciła głową.
Chwilę szóstką siedzieli w ciszy, każdy zajęty swoim napojem poza Kamykiem, który skubał podarowaną mu przez Suyeon marchewkę. Mierzyli wzrokiem innych przebierańców, jasnowidz poprawił grzywkę, w pełni odkrywając już naturalnych kolorów oczy (zaklęcie maskujące się wyczerpało). Od niechcenia przeleciał wzrokiem po paru duchach, które się kręciły w pobliżu; gdy Yen skomentowała mokre ubrania jednego z nich, popatrzył na nią, lecz szybko zdał sobie sprawę, że Halloween było specyficznym dla niektórych bytów świętem. Nie podzielił się tym z resztą.
Souel chwilę wpatrywał się w swoją herbatę, po czym spojrzał na pozostałych.
— Chodźmy do mnie na maraton slasherów — zaproponował.
Wszyscy jak jeden mąż przenieśli na niego wzrok.
— Zapraszasz nas? — spytała Lea z błyskiem w oczach.
— Mhm. — Genashi przytaknął. — Nawet od początku chciałem. Pomyślałem, że się trochę wymęczymy w parku rozrywki, więc na koniec moglibyśmy obejrzeć razem filmy.
Spotkał się ze sporym entuzjazmem pozostałych. Wszystkim się podobał pomysł, zwłaszcza że Souel miał największy dom... W sumie to jako jedyny miał dom-dom, dom wolno stojący, bo Lea i Yen wynajmowały nieduże mieszkanie, a bliźniaki otrzymały w spadku po wróżce (z zawodu) klitkę, gdzie ani zrobić impry, ani piżama party. Dom Souela był najlepszy do spotkań paczki.
— Wow, lepiej to przewidziałeś niż nasz Jasnowidz Moon — rzuciła Yen, z nieco złośliwym uśmieszkiem spojrzała na Cheoryeona.
— Cichaj — zaświszczał tamten.
I tak oto Pole Kwiatowe udało się do domu Souela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz