Virgil zachwiał się na nogach, gdy czarodziej pociągnął go w jakiś ciasny korytarzyk pozbawiony jakiegokolwiek sensownego światła, jedynie gdzieniegdzie upiorna, czerwona lampka wyznaczała dalszy kierunek. Coś krzyknęło na prawo od nich, odkrzyknęli temu czemuś w przestrachu, Seymour wyzwał upiora, Vi parsknął śmiechem, popchnął go w plecy, by biegł dalej, bo pierwszy koleżka, który próbował ich dorwać, zdecydowanie sobie ich sobie jeszcze nie odpuścił.
Chaotycznie pokonali zagradzającą drogę komodę, zerkając cały czas za siebie. Dyndająca z sufitu żarówka rzucała blady cień na trzy kolejne korytarze, jeden będący bardziej zapyziały od drugiego.
— Ja pierdolę — sapnął Seymour, próbując złapać oddech po nagłym zrywie. — To nie wydawało się takie duże z zewnątrz. — Odetchnął ciężko, skierował się do środkowego przejścia.
— Nie tędy! — Vi capnął go za ramię, złowieszczy chichot i cichutkie szuranie paznokci o beton szybciej dotarło do wilczego ucha. Łysa pokraka uśmiechnęła się do nich z ciemności rzędem powyginanych zębów, popędzili czym prędzej na lewo.
Szarpnęli za metalową furtkę, dotarli zaraz do niewielkiego pomieszczenia, tylko że zamiast normalnych przejść, natrafili na przeszkodę w postaci zamkniętych drzwi. Te obdrapane z białej farby zatrzęsły się złowieszczo, lecz nie puściły, próbować tych starych fabrycznych nie zamierzali, widząc bardzo niepokojącą twarz za małym okienkiem, ich pozostałe opcje nie prezentowały się lepiej. Znaleźli się w potrzasku, Virgil przejechał dłonią po włosach, starł pot z czoła.
— Kurwa, wszystkie zamknięte. — Prychnął czarodziej, ciągnąc za ostatnią klamkę.
Wilkołak zakręcił się na pięcie, rozejrzał. Musiało być jakieś wyjście, nie mogli tak szybko przegrać.
— Seymour — odezwał się po chwili, wzrokiem łowiąc w słabym świetle rekwizyt, który przegapili, biegnąc na złamanie karku.
— Hm?
— Szafa. — Wskazał palcem na mebel, dawno mający za sobą swoje lata świetności. — Chodź, do szafy się schowamy. Gość przejdzie i wrócimy do tego rozwidlenia.
Dla rozkojarzonej głowy pomysł zdawał się genialny, Seymour również obiekcji nie złożył, przytaknął, wpakował się za nim do szafy, wyglądającej wpierw na większą, niż się zaraz okazało. Vi przylgnął plecami do ścianki, syknął cicho, gdy muzyk nastąpił mu na stopę, ten rzucił pospiesznie przeprosiny, upewnił się, że na pewno nic mu nie jest. A potem drzwi zaskrzypiały, zamknęły ich w ciasnych ciemnościach rozjaśnianych lekkim, szafirowym blaskiem przebijającym się przez ubrania Seymoura. Oboje dyszeli, zmęczyli się, nic dziwnego, że miał takie rozpalone poliki.
Oddechy zamarły, słysząc kroki mordercy w korytarzu. Virgil dokładnie nasłuchiwał tupania jego ciężkich buciorów, żeby dać w odpowiednim momencie sygnał do ponownej ucieczki. Facet wpakował się po pokoju pełnego drzwi, wilkołak szturchnął Seymoura w rękę, dostrzegł w mroku lekkie skinienie. Wypadł pierwszy z szafy, pognał, skąd przybyli, nasłuchując biegnącego za nim czarodzieja.
— Zatrzaśnij, zatrzaśnij! — Krzyknął, mijając metalową furtkę. Gość z siekierą już pędził w ich stronę.
Smukłe palce zaczepiły się o pręty, gwałtownie przyciągnęły do siebie furtkę. Jeszcze tylko przesunięcie małej zasuwki i morderca został przyskrzyniony. Rozeźlony pchnął z baru zaporę, ta wytrzymała.
— Masz, skurwysynu! — Rzucił Seymour przez ramię. Vi roześmiał się głośno, mruknął coś, by nie obrażać aktorów, choć sam szczerze miał ochotę dokładnie to samo zawołać.
Pomimo wcześniejszego potknięcia, ostatecznie kierunek, który Seymour przypadkowo obrał przy rozdzieleniu się z resztą ekipy, okazał się wyjątkowo trafiony. Wyminęli parę potworów, przepchnęli się pomiędzy zgniłymi deskami, w końcu piękny, zielony piktogram pokazał im wyjście. Z błogim westchnieniem i z równie błogim „kurwa”, wydostali się z tego małego piekła, strasząc przy tym czekającą na nich recepcjonistkę.
— A gdzie… — Vi podparł dłonie na kolanach, zerknął wokół siebie, przeniósł spojrzenie na Seymoura — Dante i Ignis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz