— Ludzie od wieków wyprawiali się w czasie przesilenia letniego do lasu, by odnaleźć kwiat paproci — ponury, monotonny głos niósł się po pomieszczeniu — lecz mało kto wiedział o kwiecie, który czule hodują diabły, by posadzić go w świecie na górze, gdy ich obecność była najbardziej namacalna. Szkarłat kwiatu miał być tak piękny, że zapewni wieczną miłość dla tego, który go odnajdzie i postanowi podarować wybrankowi lub wybrance. Diabelskie czary są w końcu silne.
Towarzystwo pochyliło się, ludzie zebrani w kole spijali słowa opowieści. Jedna z żarówek zamigotała sennie, żółty blask zatańczył na twarzach zebranych.
— Chłopiec usłyszał tę opowieść od dziadka, który znał ją z kolei od starego przyjaciela demona. Postanowił więc wybrać się w do lasu, w noc ciemną i głuchą, by odnaleźć kwiat i podarować go ukochanej elfce. Cały czas jednak znajdował tylko białe, pospolite kwiaty, które z pewnością nieraz widziała… aż wreszcie, zły i przemarznięty, uderzył pięścią w drzewo. Z rozciętej skóry spłynęła krew, jedna kropla spadła na płatek i ten… stał się szkarłatny. Chłopiec, skoro tylko to zobaczył, uniósł zranioną rękę nad rośliny i pozwolił, by więcej zabarwiło się na upragniony kolor, skoro diabły nie chciały go zaczarować. Gdy cały kwiat się zabarwił, chciał cofnąć rękę, wtem jednak łodygi go podchwyciły, zaczęły spijać i spijać płyn, aż całe połacie kwiatów przybrało głęboko szkarłatny kolor. A chłopiec padł bez życia. I nad jego grobem poczęły tańczyć diabły, które zakończyły uprawę.
Zapadła cisza.
Głęboka cisza, niczym nieprzerwana.
Aż w końcu rozległ się dramatyczny, pełen przejęcia krzyk:
— Monotropa uniflora! Korzeniówka!
— Zuch dziewczyna!
Młoda studentka, wyszczerzyła nieco krzywe zęby w bardzo szczerym uśmiechu. Wyjęła z koszyka znaczki Znawca leśnych opowieści, jeden dumnie przypięła do piersi, drugi zaś – do kapelusza.
— Chwila, chwila — jeden ze starszych mężczyzn odchrząknął — tylko to chyba nie jest grzyb?
— Nie, ale miałam o nim ostatnio na zajęciach z botaniki — wyjaśniła zwyciężczyni. — Są zwykle białe. Rzadko się zdarza, ale bywają i czerwone. No i nazywa się je rośliną duchów.
— Dobrze, dobrze, ale szanowny bard powinien zatem wybrać inny gatunek — pozostał twardo przy swoim. — W końcu to noc grzybowych horrorów. Nie od parady jesteśmy Kołem Miłośników Grzybobrania, a nie Zbieraczy Kwiatków i Plecenia Wianków.
— No… mruknął opowiadacz, wyraźnie zrzedła mu mina. Studentka zaczęła wiercić się na krześle, z niepokojem zerknęła na dopiero co zdobyte odznaki.
— Ale, ale — wtrącił się Hugo. — Zdaje się, że nasza korzeniówka to myko-heterotrof. Więc ma powiązania, możemy to zaliczyć. W końcu i tak się dzisiaj bawimy. A takie podżeranie to nawet dodatkowy element straszaka. Taki los gołąbków, że go białe diabełki jedzą i kwitną.
Kilkanaście ramion zafalowało, trochę niepewnie, ale raczej na potwierdzenie.
— No, to chyba mamy zgodę — uznała przewodnicząca, dobrotliwa genashi ziemi. — Fajka duchów bardzo pasuje do dzisiejszej okazji, ale prosiłabym, by pozostać przy zgadywaniu bliżej samych grzybów. Kamilo, oczywiście, zachowujesz odznakę, zwłaszcza że wykazałaś się bardzo szeroką wiedzą z zakresu botaniki. Twoi profesorowie na pewno są dumni.
Dziewczyna spuściła głowę tak nisko, że okulary zjechały na czubek piegowatego nosa. Czerwone policzki niemal zlały się z rudymi włosami, studentka wydukała tylko ciche podziękowanie.
— No dobrze — pani Lidia klasnęła w dłonie — dalej. Kamilko, to teraz kolej na twoją opowieść.
Hugo wyszczerzył zęby, rozsiadł się wygodniej na krześle, gotowy na opowieść. Na zebrania Koła nie hasał może znowu tak często, ale takiej okazji nie mógł przecież przegapić. Kilkanaścioro zapaleńców grzybobrania w kółku, wieku i gatunku przeróżnego, siedziało sobie w kółeczku i opowiadało horrory, w których główną rolę miały grać grzyby, zaś zadaniem całej reszty było odgadnięcie, o jaki gatunek chodzi. Wygrany zdobywał odznakę (bardzo ładną naszywkę z eleganckim muchomorem i napisem Znawca leśnych opowieści) oraz głos (albo mógł go przekazać wybranej osobie, jeśli już wyczerpał zapas historii) i opowiadał. Halloween jak wymarzone.
Dodatkowym elementem był strój. Zwykle widział towarzystwo w wygodnych strojach, w których to można było przedzierać się przez leśne knieje w poszukiwaniu okazałych grzybów. Dziś jednak spotkali się w leśniczówce, która należała do męża pani Lidii, a wszyscy przyszli przebrani. Zdarzały się więc czerwone kapelusze z białymi kropkami, uzupełnione o resztę białego stroju, dwie osoby zdecydowały się też imitować purchawki i obkleiły się styropianem oraz watą.
Hugo długo zastanawiał się nad kostiumem, aż w końcu (z pomocą Borowika) udało mu się zmajstrować przebranie. Tak oto ciągnął się za nim fragment białego prześcieradła i folii, a na plecach nosił, przypięty na szelkach, brązowy papier zwinięty w muszlę, założył do tego jasnobrązowe, jednolite ubranie. Na czoło przykleił czułka, w ten oto sposób został smakoszem grzybów, znanym też jako ślimak. Aby to podkreślić narysował nawet bardzo starannie muchomora sromotnikowego. Kostium był prosty w wykonaniu, ale szedł mu ślamazarnie i zostawił go na ostatnią chwilę, więc doszedł do wniosku, że wybrał go całkiem trafnie.
Miał tylko nadzieję, że to nie będzie dotyczyć tempa odpowiadania, bo zamierzał wyjść z całym naręczem naszywek. Dla podbicia zdolności umysłowych sięgnął po słodkie, lukrowane po brzegi ciastko, oczywiście w grzybowym kształcie. Mieli specjalne foremki na każde danie, by mogło osiągnąć upragniony kształt. Zdarzyli się nawet tacy, którzy zamiast wycinać w dyni, zrobili to w pieczarkach, i nawet jeśli straciły nieco kształt w czasie smażenia, wyglądały całkiem dobrze na pizzy.
— A więc…
Tymczasem Kamila wyprostowała się, splotła palce na kolanach, Hugo przeniósł na nią wzrok. Ciekawe, z kim ma zajęcia, jaką ścieżkę kariery wybierze. Zapewne była na jego wydziale. Ale wyglądała na wzorową uczennicę, nie zdziwiłby się, gdyby kontynuowała naukę i została profesorką. Wzorowa, promotora też zapewne takiego wybierze, bo jakżeby inaczej.
— Była sobie matka, która miała trzech synów. W testamencie tuż przed śmiercią rozdysponowała majątek równo pomiędzy każdego z nich i wydała ostatnie tchnienie — zrobiła stosowną pauzę. — Pierwszy zainwestował te pieniądze we własny, później bardzo dochodowy biznes, drugi postawił dom, a trzeci przegrał wszystko w kartach. Kiedy nie zostało mu już nic przy duszy, przypomniał sobie, że pochowali matkę z drogocennym pierścieniem. Pod osłoną nocy zakradł się więc na cmentarz, wykopał ciało i odnalazł skarb, lecz ten nie chciał zejść z palca. Uciął więc go i zabrał do domu. Wrócił do siebie i usiadł, by oglądać w spokoju Netfilms. Ale usłyszał pukanie do drzwi. Podszedł, sprawdził, nikogo nie było, więc odszedł. Słyszy je ponownie – sprawdził, za progiem nikogo. W końcu dźwięk rozlega się po raz kolejny, głośny i natarczywy. W końcu znów podszedł do drzwi, a tam zjawa, jego matka. Uśmiechnęła się do niego, czule i z miłością, po czym rzekła: „Synu, tęsknię za tobą. Nie mam ci niczego za złe. Że straciłeś pieniądze, zbezcześciłeś mój grób, zabrałeś pierścień…
ALE ODDAJ MI MÓJ PALEC”.
Nawet się nie spodziewał, że dziewczyna krzyknie tak głośno, że jest w stanie. I to tak niespodziewanie, bez znaku choćby w postaci wcześniej zmiany intonacji czy tempa mówienia. Kilka osób niemal spadło z krzeseł, ktoś złapał się za pierś, dałby słowo, że deski pod panią Lidią się trochę wybrzuszyły, jakby spod podłogi coś się chciało przebić.
Ale gra się toczyła o wielką stawkę.
— Mężczyzny nikt już więcej nie zobaczył — zakończyła Kamila, uśmiechnęła się zawadiacko. — Ale na progu wyrosły palce, długie i liczne, które nawet po wyrwaniu, odrastały ciągle i ciągle, aż wreszcie pochłonęły cały dom.
Hugo, odzyskawszy oddech, wciąż chyba trochę za wysokim głosem zakrzyknął:
— Próchnilec gałęzisty — zmarszczył brwi. Za nazwę właściwą była dodatkowa odznaka. — Xylaria hypoxylon!
— O to chodziło — potwierdziła dziewczyna.
Mykolog zgarnął podsunięte przez panią Lidię odznaki, obrócił je zręcznie między palcami.
— Dam ci potem sera na pierogi w nagrodę — dodała, mrugnęła brązowym okiem.
Hugo zamachał głową, czułka podążyły za nim.
— Czekam niecierpliwie.
Ktoś parsknął, inny głos dopowiedział co nieco o próchnilcu, bo przecież bez tego nie mogło się obejść. Tak, przypominają palce tak, że to aż straszne. Niejedna bajka miała tu swoją inspirację.
— I jak, Hugonie?
O, na to czekał.
— Zwarty i gotowy — odchrząknął — no więc była sobie kiedyś dziewczyna. Miła, dobra, mocy sporo też miała, bo to czarodziejka była i specjalizowała się w wywarach. Ptaszki jej pomagały robić pranie, sarenki zamiatały, a ona krzątała się cały dzień i wytwarzała leki, by pomagać wszystkiemu, co pomocy mogło potrzebować. Gdy ktoś tylko ktoś przychodził do chatki w lesie, to dawała kostkę masła, co to ubijała z mleka swojej mućki i wywaru, kazała kanapki tym grubo smarować. Aż się w końcu lokalny lekarz zdenerwował, bo mu pacjentów zabierała i leczyła, a on sobie drogo życzył za usługi. Więc podpuścił co tych złośliwszych, że wiedźma to ich truje naprawdę, i jej chatkę spalili, a ją zabili. Ale jej dobra wola przeżyła — Hugo uśmiechnął się, uniósł zakrzywione palce — szkopuł w tym, że zbroczona tym złem i że jednak chciała odwetu. Cudowny twór do dziś się zatem pojawia w leśnych zakamarkach, choć sczerniały i już niejadalny. Mówią nawet, że zdrowie kradnie…
Nawet nie zdążył dokończyć ostatniego zdania:
— Exidia nigricans — odgadł Chris — Kisielnica kędzierzawa, masło czarownic, niezbyt to zdrowo wygląda, trzeba przyznać.
— Strzał w dziesiątkę, jak zwykle.
Chris był mistrzem zgadywanek, a jeśli akurat mu się nie udawało, było bardzo prawdopodobne, że akurat drzemie. Chyba najsympatyczniejszy wampir, z jakim Hugo się zetknął, chociaż sporo osób wciąż w lesie czuło się lepiej, jeśli jednak szedł przed nimi.
Zaczęła się kolejna opowieść. Hugo wziął ciastko, ziewnął dyskretnie.
Zapowiadała się przyjemna noc. Kto wie, może zaraz poniesie ich do lasu?
*Druga historyjka, Ale oddaj mi mój palec!, to nieco zmodyfikowana wersja ustnej opowieści, którą kiedyś usłyszałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz