— W takim razie — powiedział Bashar — to już nasze ostatnie spotkanie.
Dante skinął mu głową, oblicze demona nie wyrażało niczego. Sam nie był pewien, co ma myśleć i co czuć.
Z jednej strony powinna to być ulga, bo oto wyrwał się w końcu spod wpływu swego irytującego, upierdliwego pacjenta, którego jedynym celem zdawało się być uprzykrzanie mu życia, z drugiej zaś strony demon musiał przyznać, że ta spokojna rozmowa, gdy Dante nie usiłował wymóc na nim niczego, była przyjemna i odświeżająca. Lecz powiedział mu już, że to będzie ich ostatnie spotkanie – takie, które miało zaspokoić potrzebę syrena, czymkolwiek by ona nie była, i uwolnić lekarza, by nie musiał dłużej użerać się z niechcianą obecnością. By mógł skupić się na swych pacjentach i nie myśleć o tym, że zaraz zza zakrętu wyskoczy na niego Dante, ze swoim nieśmiertelnym „Panie doktorze, dzień dobry!” i z naręczem jakichś przypadkowych kwiatów przerzuconym przez łokieć. Nie, od tego momentu Bashar miał być wolny od Dantego i miało to być ostateczne.
— To nasze ostatnie spotkanie — potwierdził Dante, idealnie kryjąc delikatnie załamujący się głos.
— Chciałem, żebyś wiedział… — zaczął Bashar, sam nie wiedząc, dlaczego — żebyś wiedział, że spotkanie to było mi miłe. Dobrze się z tobą bawiłem.
Delikatny uśmiech wykwitł na syreniej twarzy.
— To… dobrze. Cieszę się — odparł w końcu, uśmiech błąkał się po twarz, trzymany na niej mocno.
— Żegnaj, Dante — powiedział w końcu Bashar, odwracając się. Goździki lśniły czerwienią w zadbanych dłoniach.
— Panie doktorze — Dante zawahał się — żegnaj.
Bashar zaczął odchodzić. Kroki wybijały ten ostateczny, jednoznaczny rytm. Ko-niec, ko-niec, mówił ten dźwięk, lecz gdy Bashar szedł, sylaby zdawały się coraz bardziej rozwlekłe, gubiąc swą melodię. Demon westchnął, czując to, co pragnęło mu powiedzieć jego ciało, a czego on sam wciąż nie był w stanie przyjąć. Zatrzymał się w końcu, odwrócił.
Dante stał w tej samej pozycji, ze wzrokiem utkwionym w jego plecach, z błękitnym spojrzeniem odprowadzającym go w mrok nocy i z dłońmi zaciśniętymi na trzymanych w nich okularach.
Bashar nie odezwał się od razu.
— Dante? — spytał.
— Tak? — syren zrobił to pół kroku w jego stronę, szkła wciąż spoczywały w dłoniach.
— Sześć-cztery-siedem i co dalej?
Na twarzy krawca odmalował się wyraz niezrozumienia.
— Twój numer telefonu — kontynuował Bashar. — Chciałem zapisać w ulubionych.
Przyszedł trochę wcześniej, lecz Dante już tam był, czekając na niego, trzymając w dłoniach kolejny, barwny bukiet. Gdy tylko postać Bashara pojawiła się na horyzoncie, krawiec zerwał się z ławeczki, podszedł te parę kroków, uśmiech rozjaśnił oblicze.
— Panie doktorze, dzień dobry — powiedział, wręczając Basharowi starannie dobrany bukiet, zaraz oferując, że weźmie od niego torbę, że lekarz nie musi nic dźwigać, że on się wszystkim zajmie. Demon parsknął pogodnym śmiechem.
— Dzień dobry — odparł, dając się porwać tej fali uprzejmości, zamieniając trzymaną w dłoniach torbę na barwne kwiaty. Przyciągnął je bliżej twarzy, musnął opuszkami delikatne płatki. Spojrzał na Dantego. — Hibiskus to interesujący wybór.
— Podobają ci się?
— Są piękne, a ich przekaz ucieszyłby każdego. Dziękuję, Dante.
Pogoda dopisywała, racząc świat łagodnym, słonecznym ciepłem, gdy obaj mężczyźni ruszyli w dół alejki, mijając po drodze innych spacerowiczów, również korzystających z ostatnich ciepłych dni.
— Przekaz? — podjął Dante, popatrując na Bashara.
Lekki uśmiech błąkał się na twarzy demona. Po rozmowie z Grace uświadomił sobie, że wiedza o mowie kwiatów przestała być powszechna w społeczeństwie i że większość osób wybierała bukiety kierując się barwą tworzących je kwiatów albo ceną samej wiązanki. Cóż, ostało się nieco kwiatów, których symbolika wrosła w tradycję na tyle głęboko, że upływ czasu i zmieniające się obyczaje nie zdołały jej wykorzenić, lecz te dwa przypadki, róże na randkę, chryzantemy na grób, stanowiły żałosny ułamek tego, co z pomocą kwiatów można było przekazać. Ekstrawaganckie bukiety Dantego zaś prezentowały sobą tak szeroki i chaotyczny przekrój przez wiadomości i wyznania, że diagnoza mogła być tylko jedna.
— Cóż, każdy kwiat ma znaczenie, a przynajmniej… kiedyś przykładano do tego nieco większą wagę, niż obecnie. Również barwa danego kwiatu nie jest obojętna, potrafi diametralnie zmienić znaczenie wręczanego bukietu.
Krawiec nie odezwał się od razu, unosząc brwi, trawiąc słowa, w końcu uśmiechając się niepewnie.
— Ale te znaczenia nie są negatywne? — W głosie brzmiała nadzieja. — Kwiaty są takie piękne, na pewno nie można nikomu z ich pomocą powiedzieć czegoś złego.
— Wręcz przeciwnie – zręczny florysta bez problemu stworzy cieszącą oko kompozycję, która w subtelny i wymyślny sposób będzie życzeniem komuś śmierci.
Uśmiech zrzedł, Dante przystanął.
— Bashar, ja muszę spytać…
Demon również przystanął, obrócił się.
— Tak?
— Czy ja ci powiedziałem coś przykrego tymi wszystkimi kwiatami?
Na twarzy lekarza pojawiło się lekkie rozbawienie.
— Przyznam, że niektóre wiadomości były trudne do zinterpretowania, ale nie przejmuj się. Nie było to coś, co by mnie uraziło. Domyśliłem się w końcu, że to nie symbolika kwiatów kieruje tobą przy wyborze kompozycji.
Dante uśmiechnął się z ulgą.
— Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że kierowałem się wyglądem. Ładne były te kwiatki…
— Z wyglądu każdy z tych bukietów był zachwycający.
Podjęli niespieszny spacer, Dante przyspieszył, zrównał krok z lekarzem.
— Przepraszam. Za wszystko, co złego ci przekazałem.
— Wiele tego nie było i jak mówiłem, nie dotknęło mnie, nie przejmuj się. A poza tym — Bashar zerknął na krawca — odkułeś się tymi goździkami i teraz, hibiskusem.
— Te goździki to mi Grace poleciła.
Lekarz parsknął śmiechem.
— Tak czułem, były zbyt precyzyjne.
— Ale nie mówiła, co dokładnie oznaczają.
Bashar skręcił nieznacznie, ominął grupę ptaków, karmionych przez jakąś starszą kobietę. Gołębie tłoczyły się przy okrytych grubymi rajstopami nogach, dziobały kawałki suchego pieczywa, podrzucały większe kąski, próbując urwać z nich mniejsze fragmenty.
— Czerwone goździki daje się tradycyjnie lekarzom w ich dzień, by podziękować za opiekę nad zdrowiem pacjenta. To jedyne, prócz słownych podziękowań, co przyjmuję od pacjentów — powiedział, wracając wzrokiem do trzymanych w dłoni hibiskusów, po chwili przenosząc go na krawca. — Ale teraz nie jesteś już tylko moim pacjentem.
Dante wcale się nie potknął.
— A co w takim razie oznacza hibiskus?
— Piękno — Bashar wstrzymał śmiech. — Widzę, że temat cię zainteresował.
Drugi mężczyzna pobłądził gdzieś wzrokiem, westchnął, parsknął krótkim śmiechem.
— Lubię dawać innym kwiaty, ale dopiero dzisiaj usłyszałem, że mają jakieś głębsze znaczenie. Aż się zastanawiam, co ja tam napierdoliłem w tej mowie kwiatów…
— Ciężko byłoby ci przebić pomarańczowe lilie… — odparł lekarz, zbierając od Dantego zaskoczone spojrzenie. — Bo te lilie…
Grupa studentów przypominała stadko wystraszonych jeleni. Wpatrywali się w doktora Karima niczym w reflektory rozpędzonej ciężarówki.
— Pytania z wejściówki sprawiły państwu większy kłopot, niż się spodziewałem — zaczął lekarz, przekładając w dłoniach zapisane i pokreślone kartki. — Jedyne pocieszenie jest takie, że tym razem popełnili państwo inne błędy, niż ostatnio.
Jeden ze studentów nie zdołał zamaskować zrezygnowanego prychnięcia. Bashar momentalnie ustrzelił go spojrzeniem. Biedny młodzieniec skurczył się w sobie. Demon westchnął.
— To wbrew pozorom dobrze. Znaczy, że czegoś się państwo nauczyli i pewien typ problemów nie jest już dla państwa wyzwaniem nie do pokonania. — Lekarz zerknął w kartki, znalazł właściwą. — Dla co poniektórych nadal jest to wyzwanie, ale nie jest ono nie do pokonania. Podejmowane są próby.
Przyszły kwiat novendyjskiej medycyny patrzył na niego z mieszaniną powątpiewania i niezrozumienia, wieszcząc, że tak, jak ostatnio, po wysłuchaniu przykrej pogadanki, wszyscy będą mogli rozebrać się z fartuchów i pójść do domu. A potem odrabiać niezdane praktyki w najbliższym, niedogodnym dla nikogo terminie. Może wtedy trafiłby im się doktor Ventriculus, on raczej przepuszczał ludzi, a na pewno nie uwalał ich za samo oddychanie. Albo brak zadowalającej wiedzy na temat rzeczonego procesu.
— To zaś rokuje pewne nadzieje na przyszłość – że przy wystarczającej liczbie prób i powtórek, w końcu wyczerpią państwo wszystkie możliwości, na jakie można daną rzecz zrobić źle i voilà – uda się ją w końcu zrobić poprawnie. Na tej podstawie sądzę, że jest dla państwa nadzieja.
Zdziwiona cisza zapadła po słowach lekarza, studenci popatrywali po sobie z niepewnością.
— Czy pan doktor właśnie nas pochwalił? — spytała jedna ze studentek.
— Co to, to nie — zaprzeczył od razu Bashar. — Ale nie wyrzucam państwa z zajęć. To już jakiś postęp.
To mówiąc, obdarzył grupę jednym z szerokiej palety swych lekarsko-demonicznych uśmiechów.
Spokojne pulsowanie riq wypełniało salon i kuchnię, tańcząc niespieszny taniec z melodią wygrywaną przez skrzypce i mizmar. Pogoda za oknem się popsuła, wieczorna ciemność mruczała gniewnie przetaczającą się ponad dachami domów burzą, a zacinający deszcz brzmiał niczym szelest łusek jakiegoś groźnego stworzenia. Lecz w mieszkaniu Bashara panowało ciepło i spokój, a marudzenie przyrody było mniej, niż tłem dla rozsiadającej się na kanapie muzyki. Pachniało przyprawami i słodyczą, kurkumą i kardamonem, sam lekarz zaś niespiesznie kręcił się po kuchni, doglądając pyrkającej w garnku zupy, władczym okiem oceniając stopień przyrumienienia się naleśników.
Pracy miał w tym tygodniu tyle, co zawsze, czyli ponad ludzkie siły. Zazwyczaj koniec swojego tygodnia pracy lekarz spędzał, przesiadując w fotelu lub na kanapie, leniwie oglądając jakiś niezbyt wymagający serial, rozmasowując spięty umysł gładką i lekkostrawną papką serwowaną szerokiej publiczności. Potem brał długi prysznic, nie przejmując się tym, że gorąca woda po prostu spływa po ciele, a na końcu kładł się, by zapaść w głęboki, pozbawiony marzeń sen, z którego ciężko było mu się obudzić.
Tamtego wieczora jakoś nie w smak było mu to bezproduktywne trawienie czasu i zamiast tego zajął się wypróbowaniem tych paru nowych przepisów, które kiedyś sobie zapisał, ale nigdy nie miał okazji poświęcić im więcej czasu. Zawsze brakowało jakichś produktów, brakowało motywacji, inna potrawa była łatwiejsza do przygotowania, całość jakoś tak się rozmywała. Teraz jednak demon jakoś znalazł w sobie motywację, mimo kiepskiej pogody, mimo zmęczenia i późnej jak na niego pory. Zamieszał w garnku, spróbował zupy, doprawił. Ostatnia partia naleśników już się usmażyła, więc Bashar zsunął je z patelni, by dołączyły do reszty. Lekarz nie zwykł zabierać z sobą do pracy niczego słodkiego na obiad, ale od czasu do czasu mógł wprowadzić do swego życia nieco odmiany i chaosu.
Zupa była prawie gotowa, naleśniki grzecznie stygły. Bashar miał czas zająć się obraniem granatu do nich.
Konsylium zebrało się w pięć osób. Zebrało się ponownie, tak samo jak przed kwartałem. Wszyscy zajęli te same miejsca, pochylili się nad stołem. Ostre światło jarzeniówek drażniło oczy, powietrze wypełniała woń zbyt mocnej kawy, wypierająca całkowicie ten charakterystyczny, szpitalny zapach, stanowiący połączenie taniego środka dezynfekującego z alkoholem. Bashar w skupieniu wpatrywał się w wyniki pacjenta, w końcu z westchnieniem przekazał je dalej, do siedzącego zaraz obok radiologa. Ten zmarszczył krzaczaste brwi, zabębnił palcami po blacie, mruknął coś, wąs poruszył się ze zrezygnowaniem. Kartki poszły dalej, doktor Drakulova przyjęła je z powrotem, jej wzrok przebiegał od jednego posępnego oblicza do kolejnego.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć tych słów pierwszym, przerwać grobowego nastroju i stanąć twarzą w twarz z nieuniknionym. Próbowali ratować tego mężczyznę, ale choroba okazywała się za silna, nie poddawała się leczeniu, a jeśli cokolwiek się poprawiało, to przelotnie i tylko po to, by wrócić ze zdwojoną siłą. Rak zadomowił się już w witalnych organach, a sam pacjent nikł w oczach, wycieńczony ciągłą walką.
Bashar skinął dłonią, doktor Drakulova podała mu papiery. Onkolog przebiegł wzrokiem historię choroby, jeszcze raz wpatrzył się w USG, w czarno-białym, błyszczącym obrazie starając się dostrzec coś innego, niż wyrok. Siedzący kawałek dalej nefrolog patrzył na niego z lekkim politowaniem, w tym spojrzeniu i postępowaniu widząc strach przed wypowiedzeniem ostatecznej diagnozy i stanięciem twarzą w twarz z przykrą prawdą. Bashar nie bał się. Za długo był już w zawodzie, za długo istniał, by śmierć go przerażała, albo by spojrzenie pacjentowi w oczy i powiedzenie, że jego żywot będzie liczył się w miesiącach, wywoływało w nim niepewność i obawę. To było przykre, bolesne i trudne, lecz nie przynosiło strachu. Nie, Bashar po prostu nie zamierzał się jeszcze poddać, zmuszając umysł do myślenia poza schematami i szukania rozwiązania poza tym, do czego zdolni byli śmiertelnicy. Gdy lekarzy robiło się więcej, każdy patrzył każdemu na ręce, a diagnozy i terapie były jawne, demon nie ważył się używać swych nadnaturalnych mocy, wiedząc, że cudowne uzdrowienie przyciągnęłoby niepotrzebną uwagę i że zaraz zaczęto by roztrząsać wpływ dziwacznej terapii na zdrowie pacjenta.
Teraz jednak Bashar czuł się jakoś pewniej i miał ten specyficzny nastrój, który popychał go ku podejmowaniu odważniejszych decyzji. Nie zamierzał składać broni po tak długiej walce, lecz musiał podejść do tego rozważnie, nie odkrywając swoich kart i jednocześnie skutecznie pomagając pacjentowi. Tylko gdzie była furtka, którędy demon miał iść…? Bashar zmrużył oczy, szkarłat niemal wypalał ciemne ślady w tym nieszczęsnym USG. W końcu nadeszło olśnienie. Onkolog podniósł wzrok, skrzyżował go ze spojrzeniem doktor Drakulovej.
— Mam pewien pomysł, ale to ryzykowna terapia… — zaczął, skupiając na sobie uwagę pozostałych. Grobowa atmosfera jakby trochę odpuściła.
Antykwariusz dobrze znał Bashara. Demon regularnie odwiedzał zagracony, ciasny przybytek, ulokowany w krętej, wąskiej alejce Starego Miasta, wciąż zajmujący to samo miejsce, na przekór zmieniającym się czasom. Mężczyzna miał to dziwne wrażenie, że widział już gdzieś tego młodego lekarza, a przynajmniej kojarzył innego lekarza o tak podobnym manieryzmie i tak samo rubinowych oczach. Nawet spytał onkologa, czy to może jego ojciec, na co lekarz roześmiał się pogodnie, dziękując za łączenie go z tak znaną personą i obiecując, że będzie się starał sam zbudować swoją renomę, lecz zaprzeczył, mówiąc, że nic go z owym kardiochirurgiem nie łączy.
Bashar przechodził spokojnym krokiem między półkami, szukając pewnej konkretnej książki, która jemu może nie była specjalnie potrzebna, lecz stanowiłaby dobry prezent dla kogoś innego. Demon spacerował między półkami, od czasu do czasu ściągał z nich jakiś wolumin, gdy… wzrok padł na szukaną pozycję. Musiał przyznać, że nie spodziewał się, by poszukiwany tom faktycznie był w antykwariacie, nie wymagając od niego polowania i życzenia sobie, by daną pozycję specjalnie dla niego sprowadzano. A jednak, książka czekała na półce, nieniepokojona przez nikogo, jakby właśnie myślała o tym, by to on po nią przyszedł. Zbyt wiele układało się po jego myśli, lecz Bashar postanowił z tego po prostu korzystać, nie zaś martwić się, że coś jest nie tak. Nawet demon zasługiwał na nieco szczęścia w życiu.
Popołudnie przechodziło powoli w wieczór, gdy Bashar dotarł na umówione miejsce spotkania. Dante już na niego czekał, tak samo jak ostatnio. Od razu niemal podbiegł do lekarza, uśmiechając się, wręczając kolejne naręcze barwnych, wonnych kwiatów. Demon równieuśmiechnął się, przyjął kolejny bukiet. Poświęcił mu należyty czas, zanurzając nos wśród delikatnych płatków, spoglądając w skryte za różowymi szkłami oczy.
— Mam coś dla ciebie — odezwał się Bashar, wyciągając z torby zawiniątko.
Podłużne, prostokątnie, nie za duże, miało rozmiar, który nie pozostawiał wiele wątpliwości.
— Wybacz, że to książka, która miała już wcześniej innych właścicieli — powiedział Bashar, odsłaniając rąbek skrywającego książkę materiału. — Jednak znam tę pozycję i… w przeciwieństwie do innych, podobnych, ta jedna zdaje się precyzyjna i dokładna w kwestii wyjaśnienia, co też znaczą kolejne kwiaty i bukiety.
Demon zamilkł, podjął po chwili.
— Pomyślałem, że nie ma sensu, bym dawał ci książkę mówiącą jedynie oględnie o kwiatach… Bo o ile dobrze zrozumiałem, jest to interesujący dla ciebie temat…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz