— Można powiedzieć — twarz Seymoura znów zniknęła za marmurową zasłoną — że miałem kiedyś podobne zajęcie.
Chwila ciszy, zaskoczenie.
— Rzeźbiłeś?
— Nie do końca.
Seymour zrobił ten niewielki krok, wyszedł zza niedokończonego popiersia.
— Zajmowałem się tworzeniem golemów.
Aż sam się zdziwił, że w ogóle to powiedział. Nie dzielił się z ludźmi tym fragmentem swojego życia, niechętnie opowiadał o przeszłości, o rodzinie chyba jeszcze mniej, a rozmowy o powodach wyboru takiej, a nie innej ścieżki kariery, stanowiły bardziej pole minowe, niż cokolwiek innego. Gdy miał dobry nastrój, Seymour po prostu unikał odpowiedzi, zbywając rozmówcę jakimiś niebudzącymi niepokoju, wyssanymi z palca wyjaśnieniami, gdy zaś miał swój zwyczajowy nastrój, odgryzał się niezbyt przyjemnymi słowami, zapewniając sobie spokój raz na zawsze.
Mógłby wykręcić się tym, że nigdy nie spotkał rzeźbiarza i zawsze uważał ten zawód za trudny, mógł wymyślić jakieś inne wymówki, w końcu powodów zainteresowania się zajęciem Virgila mogło być mnóstwo. „Mój znajomy rzeźbił”, „Ostatnio byłem na wystawie”, „Widziałem niedawno taką rzeźbę” i inne podobne zdania, które gładko odwróciłyby uwagę i skierowały rozmowę z powrotem na bezpieczniejsze, mniej wymagające tory.
— Golemów?
Seymour zerknął, natrafił na zaskoczenie malujące się w tych metalicznych oczach. Pokiwał głową, Vi przez chwilę szukał słów, na twarzy odmalowało się zrozumienie, powoli zaczęło przechodzić w panikę.
— Zanudziłem cię tym gadaniem o marmurze… — Rzeźbiarz sięgnął dłonią, przesunął po karku, uciekł spojrzeniem po podłodze.
— Gdybyś mnie nudził, nie pytałbym o to, dlaczego to właśnie marmur jest taki dobry do rzeźbienia — odparł Seymour, ponownie odwracając się, spoglądając na wyłaniający się z jasnego bloku zarys sylwetki. — Poza tym zajmowałem się innymi materiałami. Nie marmurem. I nie pod tym kątem.
Dostrzegł smukłe dłuto wrzucone w jakiś oprószony kamiennym pyłem kubek, tkwiące wśród chaosu ołówków. Sięgnął, wyciągnął je, przebiegł palcami po metalu. Magia tatuaży sama się zbudziła, bez udziału jego woli, westchnęła wyczekującym szafirem, gotowa wygiąć metal podle woli czarodzieja. Widia, domieszkowana tytanem, najlepszy materiał do tworzenia pracujących z kamieniem golemów przemysłowych – tych niemożliwie ciężkich, wytrzymałych i prostych, wspierających robotników i ich maszyny przy budowie nowej linii metra, albo pracujących na okrągło głęboko w kopalniach, krusząc kolejne pokłady kamienia. Ten sam materiał, bezbłędnie rozpoznany przez Seymoura, tworzył dłuto rzeźbiarza, pomagając mu wydobyć zaklęte w marmurze sylwetki. Czarodziej westchnął bezgłośnie, odłożył dłuto nieco zbyt emocjonalnym gestem, takim mogącym uchodzić za nonszalancki czy niezręczny, w istocie podszytym irytacją. Nie podobało mu się, jak szybko jego umysł rozpoznawał rzeczy, jak szybko wskakiwał na tory prowadzące w stronę, w którą nie zamierzał się już nigdy zwracać.
A potem znów zwrócił spojrzenie na Virgila – wilkołak wychynął zza jednej z rzeźb, dłonie odnalazły jakąś szmatkę, zajęły się próbami złożenia jej na cztery.
— To w takim razie czym się zajmowałeś i pod jakim kątem? — spytał, popatrując na niego.
Ich spojrzenia spotkały się, Seymour odkrył, że w sumie nawet nie jest taki poirytowany.
— Głównie metalami i głównie pod kątem ich powinowactwa do magii. Przewodnictwo względem różnych jej rodzajów, rezonans, tym podobne — wyjaśnił oględnie, znów przechodząc gdzieś dalej. Chyba tam, w kącie, widział rzeźbę, która mogłaby zainteresować Raama. — Jeśli chodzi o inne materiały, to stanowiły raczej dodatek do golemów – rdzenie krzemowe z zapisem instrukcji, kamienie szlachetne jako zbiorniki many, rzadziej coś organicznego albo kompletnie sztucznego, jak plastal czy włókno węglowe.
Vi zaszurał butami, zbliżył się.
— Miałeś jakieś ulubione materiały?
Seymour zawahał się.
— Nie wiem… adamantyt jest w chuj ciężki w obróbce, dla odmiany przewodność magiczna mithrilu jest poza skalę, nietrudno o wypadek. — Wzruszył ramionami. Wychodziło na to, że miał takie materiały, których nie lubił bardziej, niż innych, ale o ulubione było ciężko.
— Faktycznie, marmuru nawet nie wymieniłeś.
— Nie. Marmur… — Seymour zamilkł na moment, zamyślił się. — Golem musi się ruszać, z marmuru ciężko byłoby wykonać coś, co łatwo by się poruszało. Metal o wiele lepiej się do tego nadaje. Łatwiej wyobrazisz sobie coś, co się rusza, wykonane z metalu, nie z kamienia.
Zamiast cycatej laski znalazł jakiegoś mężczyznę, tego z wilkiem pod nogami. Chyba obeszli studio w całości, Seymour zgubił się trochę w lesie rzeźb.
— No i na pewno żaden golem nie wyglądałby tak pięknie, jak te rzeźby, nie wydawałby się żywy — powiedział, bezrefleksyjnie wyciągając dłoń, dotykając wilczego łba. — Aż dziwne, że nie jest ciepły.
Opuszki same obrysowały trójkątny kształt ucha, muzyk podrapał wilka za uchem, dotknął policzka. Z daleka wyglądał na miękki i puchaty, pod palcami mężczyzna czuł jednak tylko chłodny kamień. Zostawił w końcu rzeźbę, odwrócił się z powrotem do Virgila.
— Moja rodzina się w tym specjalizuje. Golemy, artefakty, tworzenie magicznych przedmiotów, tym podobne — dodał.
A potem patrzył, jak zapadki wskakują na swoje miejsce i na twarzy Vi pojawia się wyraz zrozumienia.
— To tym chcieli, żebyś się zajmował.
Seymour skinął głową.
— Widzisz, tata zawsze chciał, żebym był artystą i poświęcił się sztuce. Zostałem artystą, poświęciłem się sztuce, i dalej jest źle — parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
— Nie ta gałąź sztuki.
— Rodzinie nie dogodzisz.
Przez moment panowała cisza, Seymour pozostał chwilę w tym samym miejscu, nim podjął swą wędrówkę przez studio, zniknął za wspartą o pień drzewa nimfą.
— Jest jakiś golem, z którego jesteś najbardziej dumy? Albo jakiś artefakt? Cokolwiek, co zrobiłeś? — spytał Vi.
Seymour westchnął, zamyślił się.
— Najbardziej to chyba jestem zadowolony z własnej miotły. Znaczy, trochę już minęło, odkąd ją stworzyłem, ale dobrze działa, to pewny środek transportu, nie narzekam. Może mógłbym ją trochę podrasować, ale z tym, ile jest zapierdolu przy nowych utworach, koncertach, ile trzeba się nachrzanić z nagrywkami, bo Ignis ma wizję, to po prostu nie ma czasu. — Wzruszył ramionami.
Poczuł, że Vi mu się przygląda, że zbiera się chyba do zadania jakiegoś nowego pytania, ale waha się, przechodzi kawałek za następną rzeźbę. Seymour odezwał się:
— Ta by chyba trafiła w gusta Raama — powiedział, wyciągając telefon, odsuwając się pół kroku od marmuru, by zrobić dobre zdjęcie. Aparat kliknął, muzyk krytycznym spojrzeniem ocenił swoje dzieło, skinął głową. I zwrócił się do Vi: — Nie jesteś głodny?
Virgil uniósł brwi.
— Może trochę…?
— Może chciałbyś pójść coś zjeść? — spytał Seymour, z powrotem chowając telefon do kieszeni. — Sam jestem trochę głodny. Znasz jakieś dobre miejsca w okolicy?
— Ja, uh… — Vi zbierał przez chwilę myśli. — W sumie to tak, jestem trochę głodny. A w okolicy jest taka w porządku knajpka z tenjinskim jedzeniem, możemy podejść. Nie jest daleko.
— To chodźmy. Wysłałem Raamowi zdjęcia, może coś go zainteresuje.
Vi uśmiechnął się.
— Wiesz, jak nic mu się nie spodoba, to nie szkodzi.
Seymour machnął dłonią.
— Raam ma w domu tyle rzeczy, że legitnie brakuje mu ładnej rzeźby. Zdziwię się, jeśli nic nie weźmie.
Vi odłożył w końcu szmatkę, zakręcił się po studio, powiedział, że chciał się trochę ogarnąć przed wyjściem, Seymour skinął głową. Były czarodziej opróżnił do reszty butelkę piwa, Vi akurat wychynął z trzewi pracowni, ubrany w coś innego, niż ten strój roboczy, a następnie obaj mężczyźni udali się do polecanej przez wilkołaka restauracji.
Miejsce było kameralne, niezbyt drogie, stawiało raczej na to, by klienci zjedli solidny posiłek w przystępnej cenie, niż by mogli cieszyć oko nieszablonowym wystrojem bądź kreatywną kompozycją jedzenia na talerzu. Obsługa zbierała zamówienia, przynosiła talerze, na tym się kończyło. Seymour nie miał nic przeciwko.
— Vi — zaczął muzyk, gdy już usiedli przy stoliku. Grafik przechylił głowę w niemym pytaniu — Myślałeś o tym, żeby… Wrócić do rzeźbiarstwa? To znaczy, skoro twój brat ma już swoją pracę, a finanse nie są takim problemem… To czy myślałeś, żeby pożegnać się z grafiką, pójść na studia, związać przyszłość z rzeźbą?
Drugi mężczyzna uniósł brwi, zamyślił się na pewien czas.
— Ciekawe pytanie, myślałem nad tym kiedyś.
— I?
— Wiesz… Z czasem zacząłem lubić grafikę. Zajmuję się tym na co dzień i trudno było tego po prostu nie polubić. To znaczy, rzeźba zawsze będzie zajmowała w moim sercu specjalne miejsce, ale to nie jest tak, że jestem grafikiem za karę. — Uśmiechnął się lekko. — Czasem wpadają mi naprawdę fajne zlecenia, z rzeźbą to tak nie wygląda, więc… Może muszę dojrzeć do tej decyzji? Sam nie wiem.
Na koniec wzruszył ramionami. Kelnerka przyniosła im chusteczki i pałeczki, postawiła na stole ostry sos.
— Dlaczego właściwie rzeźba? — spytał ponownie Seymour. — To nie jest taki oczywisty kierunek do wyboru, kiedy kończy się szkołę. Większość osób wybiera jednak rysunek, malarstwo albo muzykę.
— Racja — Vi niespiesznie zaczął odpakowywać jednorazowe pałeczki. — Po prostu chodziło o to, że hm… Jak to ująć… Widzisz, rzeźba jest najbardziej namacalną ze sztuk. Ani dźwięku, ani obrazu, po prostu nie jesteś w stanie dotknąć, a jeśli chodzi o rysunek bądź malarstwo, to… — Rozrywające opakowani dłonie zamarły, Vi westchnął, podjął myśl. — Chodzi o to, że rzeźby możesz dotknąć, z każdej strony. Nie jestem w stanie niczego schować przed odbiorcą, rzeźba musi być skończona z każdej strony. To nie tak, jak z dwuwymiarowym obrazem, że coś można gdzieś ukryć – tu wszystko musi być widzialne i namacalne. Racja, niektórzy czują, że… że przez to, że rzeźby wyglądają jak ludzie, ale nimi nie są, to są przerażające. — Wilkołak podniósł na niego wzrok. — Ale dla mnie trudniejsze jest to, że niczego nie da się w nich ukryć, wszystko musi zostać pokazane.
Seymour kontemplował przez pewien czas jego słowa.
Prawdą było, że ludzie bali się niektórych golemów, jeśli te były zbyt ludzkie. Jeśli artysta postanowił uczynić ich oblicza zbyt podobnymi do czegoś, co faktycznie żyło, budziło to w ludziach jakąś nienazwaną odrazę, jakąś obawę, której antropolodzy dopatrywali w najdalszych dziejach znanego świata. Mówili, że kiedyś był powód, dla którego należało bać się tego, co wyglądało jak człowiek, lecz człowiekiem nie było. Seymour pamiętał te dywagacje, będące podstawą argumentu, dla którego golemy nie powinny być nadto podobne do człowieka. Nawet Siri, Cortana i Alexa, jego pokojówki, wyglądały jak stworzone z metalu konstrukty, nie zaś jak ludzkie kobiety.
— A skąd czerpiesz inspirację? Wydawało mi się, że w twoim repertuarze sporo jest natchnienia z baśni i mitologii…
Wilkołak posłał mu lekki uśmiech, Seymour mimowolnie odpowiedział tym samym. A przecież tak rzadko się uśmiechał.
— Czasem jest tak, że widzę blok marmuru i myślę „tak, to jest to, wiem bardzo dobrze, co wyrzeźbić”. To jest tak, jakby rzeźba już tam była, zaklęta w kamieniu, a ja wcale bym jej nie tworzył, tylko raczej uwalniał z nadmiaru marmuru, w który obrosła. — powiedział. — Jakby nie było tam do końca mojego udziału, jakbym po prostu pozwalał marmurowi być tym, czym zawsze chciał być.
— Ale nie zawsze tak jest — wtrącił Seymour, Vi zaś pokręcił głową:
— Nie, nie zawsze. Czasem… Czasem muszę się naprawdę zastanowić, jakby w marmurze była raczej zagadka, a nie rzeźba. — Mężczyzna urwał na moment. — Pomaga mi obserwacja innych osób?
— To znaczy?
Seymourowi nie było dane otrzymać odpowiedź od razu, bo oto kelnerka przyniosła ich zamówienie. Burczące brzuchy skupiły się na jedzeniu na talerzach i przez moment jedyne, co było słychać, to dźwięk pałeczek radzących sobie z jedzeniem. W końcu fragmenty łososia zniknęły w żołądkach, Vi zerknął kilka razy na Seymoura, przełożył pałeczki, podjął dyskusję.
— Jak pytałeś o rzeźby… Widzisz, czasem faktycznie udaje się tak, że jestem w stanie zobaczyć postać w bloku marmuru, a czasem muszę się dobrze namyślić i pozastanawiać nad tym, co chciałbym wyrzeźbić. I wtedy pomaga mi obserwacja ludzi.
— To znaczy?
— Cóż, to znaczy to, co mówię. Gdy chodzę po mieście, mijam przecież różne osoby – tam kobieta kłóci się przez telefon, ktoś inny po prostu biega w parku. Mogę wziąć ich reakcje i emocje, przełożyć je na coś innego, uniwersalnego, i odtworzyć w kamieniu. To sprawia, że to, co jest dla nich ważne, staje się uniwersalne.
Virgil wzruszył ramionami.
— Uniwersalne wartości przemawiają chyba do wszystkich.
— A jak z historiami — podjął Seymour. — Kiedy patrzyłem na twoje rzeźby… odniosłem wrażenie, że wzorujesz się na czymś i masz jakiś jeden typ ulubionej historii. Jakiś motyw, który cię fascynuje.
— Masz mnie. — Wilkołak parsknął śmiechem. — Wzoruję się w pewien sposób na tym, co powstało wcześniej, choć w dużej mierze są to antyczne dramaty, nie zaś rzeźby. Widzisz… Bo co prawda w dramatach i tragediach tkwi tyle smutku, jednak nadal są to ludzkie uczucia i mają w sobie coś pięknego. Staram się zawrzeć to w swoich rzeźbach, mam nadzieję, że wychodzi…
— Wychodzi, zdecydowanie — odparł Seymour, ignorując wibrujący w kieszeni telefon. To pewnie Raam zdecydował się w końcu na którąś z rzeźb. Seymour nie zdziwiłby się, gdyby mężczyzna zdecydował się na wszystkie cycate – Raam nie miał umiaru gdy przychodziło do tego, co mu się podobało. — Masz jakichś ulubionych artystów?
Vi odłożył w końcu pałeczki, zerknął na Seymoura.
— Mam. Nie wiem, czy będą ci cokolwiek mówić – jednak najczęściej mówi się o malarzach albo muzykach, rzeźbiarzy odstawia się na dalsze tory.
Seymour uśmiechnął się kątem ust.
— Sprawdź mnie.
Virgil uciekł wzrokiem gdzieś w stronę splecionych dłoni.
— Więc… Bona Falier, zdecydowanie mnie inspiruje. Jest znana z tego, jak dokładne i żywe twarze nadaje swoim rzeźbom, trudno je pomylić. Zdają się takie prawdziwe, jakby należały do realnych osób, dlatego… Staram się uchwycić ten realizm też w tym, co sam rzeźbię — powiedział, potem podjął kolejny temat. — Zawsze zwracałem też uwagę na dzieła Romolo Grimaniego – on dla odmiany starał się przekazać jakąś historię w swoich rzeźbach, one nigdy nie były po prostu stojącymi statycznie postaciami. Myślę, że takie podejście jest interesujące, poza tym też o wiele trudniejsze. Nie mam do dyspozycji słów, nie mam do dyspozycji kilku scen, jak to jest chociażby w komiksach. Wszystko trzeba opowiedzieć jedną pozą, jednym wyrazem twarzy… i liczyć na to, że będzie to zrozumiałe dla odbiorcy.
Seymour wytarł usta, odsunął od siebie miseczkę, złożył pałeczki. To były te pytania, których on sobie nie zadawał, tak w przypadku golemów, jak i muzyki, bo, jak by nie patrzyć, w każdym z utworów miał do dyspozycji zarówno słowa, jak i dość dużą liczbę taktów, dało się tam wiele przekazać. Golemy zaś, wbrew temu, co mówił i uważał jego ojciec, nie były dziełami sztuki, lecz raczej przedmiotami użytkowymi, i stanowiły zupełnie osobną kategorię. W kwestii muzyki Seymour miał też do dyspozycji Ignisa, który, tak jak wypowiadał się na co dzień różnie, tak piosenkami potrafił w ledwie paru wersach przekazać najgłębsze prawdy życiowe, okraszając je jeszcze swą ognistą mocą.
— Są jeszcze inni — kontynuował Vi — jak chociażby Lajos Petri, on…
— Przynieść panom rachunek? — spytała nagle kelnerka, pojawiwszy się po prostu znikąd.
— Tak, poprosimy — odparł Seymour, nim odwrócił się z powrotem do Vi, zamierzając wysłuchać dalszej części wypowiedzi.
— Płacą panowie razem czy osobno?
— Oso…
— Razem — przerwał mu Seymour. Vi rzucił mu spojrzenie.
— Ja zapłacę za siebie, potem się rozliczymy…
Seymour zbył to machnięciem dłoni.
— Lajos Petri — podjął, gdy kelnerka oddaliła się w stronę terminalu. — Co najbardziej podoba ci się w jego dziełach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz