Musiał przyznać, że opuszczony budynek wyglądał przekonująco – był wystarczająco zapuszczony i pusty, wystarczająco ciemny i cuchnący, by wszystko w nim wydało się realne, sprawiając, że po plecach faktycznie mógł przebiec dreszcz niepewności. Seymour nie dziwił się, że całość miała wysokie noty. Porządnie przygotowany Horror House, taki z dbałością o detale i mogący uchodzić za naprawdę nawiedzone miejsce, był osiągnięciem, w które twórcy włożyli mnóstwo pracy. I na pewno niejeden by się przestraszył. Może i sam Seymour, od dziecka przecież przyzwyczajony do ciszy i pustych korytarzy, poczułby się niepewnie w takiej obcej i niezbadanej przestrzeni, ale obecność reszty ekipy, szczególnie pewnej bardzo głośnej dwójki, skutecznie go z tej immersji wybijała.
Dostali ledwie dychającą latarkę – rzucała akurat tyle światła, by nie wyjebać się o własne nogi, ale o widzeniu dalej, niż na odległość prawego sierpowego nie mogło być mowy.
Pierwszy pokój zdawał się idealny do tego, by grupę śmiałków zaraz zaczął gonić jakiś palant z siekierą, piłą łańcuchową, ostrym sierpem albo łomem. Miarowe postukiwanie, przebiegające gdzieś po trzewiach budynku, tylko potęgowało uczucie zagrożenia i osaczenia. Seymour zerknął. Żółty płaszcz przeciwdeszczowy był tak dobrze widoczny we wszechobecnym mroku, że bardziej przyciągał jego wzrok, niż żarzące się w ciemnościach tęczówki Ignisa.
— Za mną, drużyno! — powiedział dziarsko Dante, ruszając przed siebie. — Ja nas stąd na pewno wyprowadzę!
Czarodziej nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, że Ignis wywraca właśnie oczami.
Ruszyli. Zimno betonowego korytarza, podobnego wnętrzu fabryki, piwnicy, czy zapomnianego bunkra, momentalnie zamknęło ich w nieprzyjemnie klaustrofobicznym uczuciu przytłoczenia. Odległe echo odbijało się od ścian i załomów, idący przed nim Vi zerkał co jakiś czas w przypadkowe strony, jakby podążając uwagą za dźwiękiem, który słyszał tylko on.
— Co tak monstrualnie jebie? — rzucił nagle Ignis.
— Ja nic nie czuję — odparł Seymour.
— Coś ci się roi, Zapałka. Wali piwnicą, ale bez przesa…
— Woda. — Wpadł mu w słowo Vi. — Czuć taką zastałą wodą.
— No mówiłem, że jebie.
— Że od razu woda, to jebie! Wiesz co, Zapałka, ty i te twoje…
Dante nie dokończył. Korytarz urwał się nagle, wpadł do większego pomieszczenia. Syren uniósł nieco latarkę, snop zdychającego światła omiótł sufit, odsłaniając labirynt starych, przerdzewiałych rur, niknący w ciemności dalszej części pokoju. Wisiały niepokojąco nisko, brocząc jakimś ciemnym płynem, strasząc czającą się w załomach rdzą i niewidocznymi pęknięciami.
— Miało być strasznie, a nie obrzydliwie — Ignis potoczył spojrzeniem wokół, skrzywił się.
— Nie marudź.
Przeszli dalej, Ignis starannie omijał powstałe kałuże. Vi podążał zaraz za dwójką najbardziej rwących się do akcji członków drużyny, Seymour zaś zamykał pochód, od czasu do czasu oglądając się za siebie. Jak na razie…
— Kurwa!
Tyle zdążył zakląć, nim blady cień wyprysnął z ciemności, dokładnie z korytarza, z którego przyszli, i rzucił się w ich stronę. Błysnęła siekiera, wybuchł chaos, ktoś się wydarł, Ignis wdepnął w kałużę. A potem sprawy przyspieszyły, Seymour złapał czyiś łokieć i puścił się biegiem w przypadkowym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz