Jak to się stało, że było święto, a on nie wylosował wtedy dyżuru? Bashar sam nie wiedział, zwalał to na fortunę, która ponoć miała wspierać istoty piekielne, jego zaś nie wspierała niemal nigdy, rzucając mu pod nogi kłody i nastręczając kolejnych problemów. Może jej się odwidziało? Może tej nocy miało być inaczej?
W pierwszym odruchu Bashar miał w planach po prostu spokojnie spędzić ten czas w mieszkaniu, oddając się lekturze książki, którą miał przeczytać już dawno temu, może oglądając jakiś wiszący na jego liście serial, może zajmując się gotowaniem potrawy, dla której przepis znalazł gdzieś w odmętach sieci, i który jakoś do niego przemówił. Lecz rzeczywistość miała nieco inne plany, demon zaś postanowił, że niech już będzie, ten jeden dzień spędzi nieco inaczej.
W swej szafie miał parę kompletów garniturów, jeden zaś był typowo… no, może nie pogrzebowy, ale do pary z czarną koszulą i czerwoną muszką stanowił interesującą kombinację. Do tego Bashar potrzebował jeszcze tylko peleryny, tę zaś łatwo mógłby kupić i w markecie, ledwie za parę funtów, lecz demon nie przepadał za kupowaniem tanich, stworzonych naprędce rzeczy, które rozleciałyby mu się w rękach po jednym sezonie. Dlatego też, gdy właściwy wieczór nadszedł, zaś ulice Stellaire wypełniły się przebranymi za straszydła grupami dzieciaków, Bashar był już gotów.
Siedział w swym fotelu, leniwie przeglądając jakieś artykuły w Journal of Clinical Oncology, gdy ozwał się dzwonek przy drzwiach. Początkowo trochę niepewnie, jakby delikwent nie sięgał guzika, potem mocniej, jakby koniecznie chciał sprawić, że ktokolwiek jest w mieszkaniu, na pewno go usłyszy. Bashar dźwignął się z fotela, podszedł do drzwi, słysząc dobiegające zza nich chichoty.
— Cukierek albo psikus! — wypaliła ledwie odrosła od ziemi mumia, szturchana łokciem przez jakiegoś gargulca.
— Zdecydowanie cukierek — odparł Bashar, sięgając po zawczasu przygotowaną miskę pełną słodyczy. Nasypał z niej prosto w wyciągnięte w jego stronę koszyki i worki, obserwując, jak dzieciakom świecą się oczy na bogactwo łakoci.
— Pan doktor to jest wampirem tak w realu? — spytał gargulec, popatrując na przemożną czerń garnituru i profesjonalnie wyglądającą, czarną pelerynę, lejącą się do samej ziemi.
— Nie, nie jestem wampirem w realu.
— Zombiakiem?
— Też nie.
— Demonem?
Bashar uśmiechnął się, zmierzwił włosy jakiejś wiedźmy.
— Który demon leczyłby ludzi? — spytał oględnie, popatrzył na resztę „przerażającej” drużyny. — Uważajcie na siebie.
— Złego diabli nie biorą! — Mumia wyszczerzyła zęby. — To lecimy dalej.
— Tylko nie do pani Wiśniewskiej.
Gargulec rzucił mu spojrzenie.
— No gdzie, do tej starej… — Bashar zmarszczył brwi. — Do tej miłej, starszej pani to ten… nie będziemy jej niepokoić. Pewnie już poszła spać.
— Zdecydowanie poszła spać, pani Wiśniewska chodzi spać zaraz po Wiadomościach — odpowiedział lekarz.
— No właśnie. To tego… to dzięki panie dokto… eee, panie wampirze! — Gargulec wyszczerzył zęby. — To fajnego Halloween i lecimy dalej!
— Lećcie. Miłego Halloween.
Bashar zerknął tylko, jak grupa wspina się na kolejne piętro, nim zamknął drzwi, odstawił miskę na stolik. Dzieckiem nigdy nie był, ale chyba zawsze miał jakąś miękką część w sercu, specjalnie dla dzieciaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz