Mimo chaotyczności Raouna, ich wielkie, senkawańskie wakacje, przebiegały w miarę spokojnie. Bashar doszedł do wniosku, że gdyby podróżował sam, zapewne nie skupiałby się aż tak bardzo na lokalnej kuchni i sporo potraw by mu umknęło, więc tę obsesję Boga Spirytyzmu na punkcie jedzenia poczytywał za pozytywny element. Do tego Raoun nie marudził, gdy Bashar postanowił zapoznać się bliżej z historią regionu albo pójść, odwiedzić jakieś miejsce, powspominać stare czasy. Nie mówiąc już o tym, że o większość drobnych wydatków demon nie musiał się w ogóle martwić, będąc chętnie goszczonym przez „przypadkowych Senkawańczyków”.
Tego wspominania starych czasów Bashar miał tu pod dostatkiem – jego żywot w Senkawie, te wieki temu, był długi i obfitował w wydarzenia i znajomości, miał też to szczęście, że przypadał na złoty wiek historii tego kraju, toteż w niemal każdym muzeum dało się znaleźć coś, co przypominało mu przeszłość. Czy chodziło o zdobienie starych zbroi i mieczy, tworzenie urokliwych ogrodów, pierwsze kroki w projektowaniu urządzeń zasilanych siłą płynącej wody, malowanie kimon czy trudne tajniki parzenia herbaty, niemal wszystkie te tradycyjne, senkawańskie sztuki, miały swój początek właśnie w czasach, gdy demon zajmował ciało jednego z daimyo, starając się sprawić, by podupadający ród zajął z powrotem należne sobie miejsce na arenie politycznej kraju.
Tamtego dnia czekała ich krótka podróż pociągiem. Ot, ledwie parę stacji za miasto, do miejsca, gdzie wciąż barwiono tkaniny indygo za pomocą naturalnych metod. Pasażerów było niewielu, pora – środek dnia – była tą, podczas której widać zwykli Senkawańczycy nigdzie nie podróżowali, siedząc po prostu w pracy albo zajmując się swoimi sprawami. Tylko turyści mogli wybrać sobie taki moment na podróż, więc kolejek nigdzie nie uświadczyli, zaś tłoczący się na stacji pasażerowie wybrali inne pociągi, wiozące ich widać do bardziej industrialnych, ciekawszych i zurbanizowanych miejsc.
Wystarczył bilet na drugą strefę i paręnaście minut, by Bashar wraz z Raounem wyrwali się poza tereny miejskie i zatonęli wśród lasów, wzgórz i wszechobecnych pól ryżowych. Zieleń ciągnęła się po horyzont, a przynajmniej tak chciałoby się powiedzieć – naturalnie górzysty kraj ograniczał w dużej mierze pole widzenia, lecz za to pozwalał cieszyć się coraz to nowymi widokami, gdy tylko pociąg mijał jakieś wzgórze. Bashar przez pewien czas obserwował widoki za oknem, nim w końcu pogrążył się w czytaniu swojej książki, Raoun zaś siedział przez pewien czas obok, nim nie skupił się na ich jedynym towarzyszu podróży. Milczący mężczyzna zajadał się właśnie dziwnie wyglądającymi słodyczami, więc Raoun zrobił rzecz jasna to, co robił najczęściej, czyli radośnie opętał go, by dobrać się do przysmaku.
Bashar nie do końca zwrócił na to uwagę, pochłonięty tekstem. A potem pociąg przyspieszył nieco i wjechał w ciemność tunelu.
Obudziło go szarpnięcie za ramię. Bashar potrzebował chwili, by zrozumieć, co się dzieje, kto go szarpie i gdzie się w ogóle znajduje.
— Niech to, już myślałem, że kompletnie mi tu odjechałeś.
Twarz milczącego do tej pory Senkawańczyka pochylała się nad nim, ciemne brwi marszczyły się, białe źrenice przeskakiwały po twarzy lekarza.
— Bashar? No weź, zacznij bardziej kontaktować!
Demon potrząsnął głową, ucisnął palcami kąciki oczu. Czuł się dziwnie, bardzo dziwnie, gorzej, niż po tej zbyt krótkiej drzemce w środku dyżuru, gdy organizm nie dostał wystarczającej ilości snu na jakikolwiek odpoczynek, i tak naprawdę jedyne, co się taką drzemką osiągało, to jeszcze większe zmęczenie i dezorientacja. Lekarz zmarszczył brwi.
— Co się stało? — spytał, głos miał niepokojąco ochrypły. Pamiętał, że jechał pociągiem, czytał książkę, a potem był tunel, zrobiło się ciemno i…
— Dobre pytanie.
Raoun puścił jego ramię, klapnął obok, zerknął do wnętrza trzymanej wciąż paczki słodyczy, ale ta zaświeciła dnem. Mężczyzna wzruszył ramionami, zgniótł papierek, wpakował do kieszeni.
— Wjechaliśmy w tunel, a ciebie jakby ktoś z kontaktu wyłączył. Odleciałeś totalnie, myślałem już, że ci pikawa do reszty siadła — powiedział, spoglądając na Bashara. — No to podszedłem, próbowałem cię obudzić, ale zasnąłeś jak kamień. Zupełnie nie tak, jak na dyżurze. Przecież normalnie budzisz się szybko. I sprawdziłem ci tętno i takie tam, to nie był żaden atak, czy cokolwiek. Widzisz? Wszystko profesjonalnie!
Demon skinął głową, nadal próbował zebrać myśli. Nie odezwał się, Raoun kontynuował:
— Dopiero jak wyjechaliśmy z tunelu, to chociaż zacząłeś burczeć coś przez sen.
Lekarz jeszcze przetarł twarz dłonią, przeczesał włosy palcami, zerknął za okno.
Noc, czarna i bezgwiezdna, panowała niepodzielną ciemnością. Za idealnie wypucowaną szybą migały tylko pojedyncze słupy trakcji, szpalery drzew, niemalże ocierające się konarami o mknący pociąg, i nic więcej. Krajobraz się nie zmieniał, widoczność była mniejsza, niż na wyciągnięcie ręki, zaś panująca atmosfera nie miała w sobie nic z sielskiego spokoju przedmieścia. Wagon, rozświetlony chłodnym światłem jarzeniówek, zdawał się dziwnie obcy i sterylny, sztuczny, pozbawiony ludzkiej obecności.
— To robota jakiegoś yōkai — mruknął Bashar, zbierając porzuconą na siedzisku obok książkę i wkładając ją z powrotem do swej torby.
— Życzę mu powodzenia — Raoun prychnął. — Jeśli wydaje mu się, że będzie nas prankował, to grubo się pomylił.
Prankowanie antycznego demona i Boga Spirytyzmu było pomysłem gorzej, niż ryzykownym. Bashar nie należał do miłościwych i wybaczających demonów, Raoun zaś miał o wiele większe doświadczenie w prankowaniu kogokolwiek, niż jakiś wiejski yōkai.
— Spróbujmy udać się do maszynisty albo znaleźć innych ludzi. Może ten pociąg da się jakoś zatrzymać.
To mówiąc Bashar wstał, ruszył w kierunku jazdy, do kolejnego wagonu, Raoun zaś podążył zaraz za nim, wzdychając tylko, że w podmiejskim pociągu nie ma wagonu restauracyjnego.
Kolejny wagon, okazał się pusty, tak samo jak i następny i jeszcze jeden. Bashar zmarszczył brwi. Ten pociąg był jakoś podejrzanie długi, kompletnie pusty i za każdym razem jedna z usadowionych na suficie jarzeniówek irytująco migała. Noc za oknem trwała tak samo, jak i wcześniej, mijane pospiesznie drzewa zdawały się wyciągać ku nim kostropate gałęzie. Bashar obrócił się do Raouna.
— Masz jeszcze ten papierek po słodyczach?
— Mam — mężczyzna wyjął kulkę z kieszeni.
— Rzuć na siedzenia.
— Uuu, widać, że demon. Tu nie wolno śmiecić, nie czytałeś znaków? — Raoun wydął wargi, pogroził mu palcem i rzucił w końcu papierek na siedzenia.
Przeszli do kolejnego wagonu. Wymięty papier leżał tak, jak go zostawili, lecz w nowym wagonie. Wagony się zapętlały, mężczyźni zdawali się tu uwięzieni. Bashar westchnął.
— Tak myślałem.
Przystanął, oparł dłoń na biodrze, starając się przypomnieć sobie jakieś legendy i podania związane z tutejszymi magicznymi istotami – takimi, które najwyraźniej żywiły się wyprowadzonymi w pole śmiertelnikami – lecz większość jego wiedzy pochodziła z dawniejszych czasów, gdy pociągi nie były nawet w planach, a jazda konna stanowiła najszybszy środek transportu. Jednak tak, jak zmieniał się świat, tak i zmieniało się wszystko, co w nim żyło, łącznie z całą tą nadnaturalną warstwą. Może to wciąż była kwestia tego, jak nagle uśpiło go w tym tunelu, lecz demon wpadł na jakieś filozoficzne ścieżki, zastanawiając się nad tym, jak bardzo on sam zmieniał się przez wieki, i jak trudno byłoby rozpoznać w nim tego samego demona, przed którym ostrzegali swych wiernych kapłani na jego pustynnym odłamku.
— Bashar, wiesz co, ty się lepiej czegoś dobrze złap — powiedział w pewnym momencie Raoun. Demon uniósł brew.
— Co zamierzasz?
— Jak do lokomotywy nie dotrzemy, to trzeba będzie zatrzymać ten pociąg w inny sposób.
To mówiąc, podszedł do skrytego za cienką szybą hamulca bezpieczeństwa. Czerwona rączka szczerzyła się na niego ostrzegawczo, obiecując grzywnę za nieuzasadnione użycie, lecz skoro obaj byli w łapach jakiegoś nadnaturalnego bytu, użycie wszystkiego tutaj było uzasadnione. Bashar na wszelki wypadek usiadł stabilnie na siedzeniu, zgarnął ten nieszczęsny papierek po słodyczach, ułożył torbę zaraz obok i złapał się mocno poręczy. Raoun tymczasem oderwał plastikową szybkę, zerwał plombę, złapał za czerwoną dźwignię. A potem szarpnął z całych sił.
Pociąg zawył metalicznym jazgotem, szarpnęło tak, że obaj mężczyźni polecieli do przodu. Coś pękło w trzewiach rzeczywistości, drzewa nagle zniknęły, światła pociągu zgasły.
W przemożnej, nocnej ciemności, zamajaczyło jakieś światło, gdzieś na zewnątrz, podejrzanie żółte i chorobliwie migoczące. Bashar wsparł się mocniej na poręczy, wstał.
— Dojechaliśmy do jakiejś stacji — mruknął, biorąc z powrotem swoją torbę.
Raoun otrzepał rękaw kurtki.
— Na to wygląda.
Podeszli do drzwi. Bashar był gotowy w duchu mocować się z automatem, lecz drzwi same otworzyły się przed nimi, westchnąwszy cicho, jakby ze zrezygnowaniem. Mężczyźni zeszli na peron.
Powitała ich pustka i samotność nocy, chłodne powietrze i absolutna cisza panująca wokół, zdająca się lepić do nich obydwu, uciszać nawet kroki i rozmowy. Bashar wyciągnął telefon, bez przekonania sprawdził zasięg.
— Masz chociaż jedną kreskę? — spytał Raoun, demon zaś pokręcił głową. — Do przewidzenia.
Byli odcięci od świata, osamotnieni i wydani na pastwę nienazwanego yōkai, który postanowił zabawić się ich kosztem. Mimo to żaden z mężczyzn nie czuł się niepewnie. Raoun zdawał się ni to rozbawiony, ni to poirytowany całą tą sytuacją, Bashar zaś bardziej martwił się tym, że nie dotrą na czas do muzeum tkanin, niż tym, że jakiś pomniejszy demon mu w jakikolwiek sposób zagrozi. Lekarz westchnął w duchu, rozejrzał się po otaczającej go przestrzeni.
Pojedyncza latarnia rzucała akurat tyle światła, by wydobyć z mroku zgarbiony kształt czegoś, co miało być chyba kasą biletową. Nie przypominała nowoczesnych budynków, jakie można było spotkać na terytorium Senkawy. Bashar już wcześniej zauważył, że ta dbałość o otoczenie i o wspólne dobro, z którego kraj był od zawsze znany, nie rozmyła się na przestrzeni wieków, gdy on sam opuścił Senkawę, lecz trwała, taka sama i niezmieniona w świadomości tutejszych ludzi, owocując tym, że nawet w najodleglejszych i najbardziej nieuczęszczanych miejscach wszystko wciąż było czyste i zadbane. Ta stacja tak nie wyglądała. Demon zmarszczył brwi.
— Albo mnie wzrok myli, albo ktoś w tej kasie siedzi — powiedział, mrużąc nieco oczy, próbując dopatrzyć się w półmroku, czy jednak trafią na jakiegoś człowieka, czy nie.
— No to zaraz będzie musiał z nami pogadać — odparł raźno Raoun, odważnym krokiem ruszając w stronę kasy.
Peron ciągnął się podejrzanie długo. Bashar miał wrażenie, że spękane płyty cudownie namnażają się pod jego stopami, czyniąc małą, wiejską stację, równie długą, co te wszystkie olbrzymie dworce rozlokowane w największych miastach, gdzie setki pociągów dzień w dzień wypuszczają z siebie nieprzeliczone rzesze podróżnych. Tu jednak próżno było szukać rzesz podróżnych – on i Raoun wydawali się być jedynymi żywymi osobami w promieniu wielu kilometrów.
— Coś jest niehalo — burknął Bóg Spirytyzmu, zwalniając nieco.
— To na pewno człowiek? — spytał Bashar, również zwalniając kroku, mocniej wytężając wzrok.
Kasa biletowa, majacząca już tak blisko, nagle zdała się czymś, do czego podchodzić nie powinni, gdy gdzieś w trzewiach Bashara ozwało się to specyficzne uczucie ostrzegające przed zagrożeniem. Tylko czy faktycznie ostrzegało ono przed kasą biletową i tym, co w niej siedziało, czy też przed czymś innym?
— Pociąg się nie kończy — zauważył Raoun, popatrując na zdecydowanie zbyt wielką liczbę stojących jeden za drugim wagonów.
Obaj mężczyźni przystanęli, zastanawiając się, jaki powinien być ich następny ruch.
Sytuacja była trudna, Bashar zaś doszedł do wniosku, że z tym, jakie życie prowadził i jak odcinał się od śmiertelników, nie żądając od nich krwawych ofiar ze zwierząt (i nie tylko), tylko po prostu idąc przez życie tak, jakby sam był śmiertelnikiem, sprawiło, że nie miał na podorędziu swych typowych, czarnomagicznych mocy, i nie był w stanie poradzić sobie z owym nadnaturalnym bytem, który widać postanowił się z nich naigrywać. Przynajmniej nie w inny sposób, jak tylko swoim intelektem.
Obaj z Raounem przystanęli.
— Pomysły? — spytał „Senkawańczyk”.
— Niespecjalnie — odparł demon, rozglądając się po stacji i licząc na to, że może jednak coś się wydarzy, że coś popchnie ich dalej, na właściwy tor.
I właśnie coś takiego się wydarzyło. Bashar obejrzał się przez ramię.
W przemożnej, nocnej ciszy, tylko głośniej dało się słyszeć niepokojący, trudny do opisania dźwięk, nadciągający z niezbadanej przez nich ciemności.
Teke-teke.
— Słyszysz to? — spytał Raoun, przystawiając dłoń od ucha.
— Niestety tak.
Teke-teke.
Bashar zastanawiał się, co też to może być. Pamięć nie przywoływała niczego.
Teke-teke.
Kształt zamajaczył w polu widzenia.
— Co to ma być? — spytał Raoun, unosząc brew.
— Mnie pytasz?
— Ty tu kiedyś żyłeś!
Teke-teke.
Biała plama na skraju peronu zbliżała się do nich coraz szybciej. Bashar zmrużył oczy.
Ktoś czołgał się w ich stronę, odziany w pogrzebową biel, z czarnymi włosami ścielącymi się po ziemi, z wygiętymi pod dziwacznym kątem kończynami podtrzymującymi wychudzony tułów. Nogi – tych nie było, zastąpiły je skrwawione kikuty, wlokące się po spękanych płytkach, znaczące zimny kamień czerwonym szlakiem.
Teke-teke.
— To yūrei — powiedział w końcu Bashar.
— I co to zmienia?
Teke-teke.
Stwór był coraz bliżej.
— To duch. Mściwy i gniewny. Mimo to jednak – twoja domena. — Demon zerknął na stojącego u jego boku Boga Spirytyzmu — Nie powinien się ciebie słuchać?
— Hmpf — Raoun prychnął, krzyżując ramiona na piersi. — Zaraz zobaczy, że ze mną to nie można zadzierać.
Tymczasem zaś stwór doczołgał się do nich, owo niepokojące, przedziwne teke-teke ucichło w końcu, zastąpione ochrypłym, niemalże nieludzkim głosem.
— M-moje… nogi… — zaskrzeczała kobieta, przeciągając sylaby. — Gdzie są moje nogi!
Raoun zmierzył ją spojrzeniem.
— Jak zgubiłaś, to nie moja sprawa.
Blade palce ducha pobłądziły po spękanych płytkach, zaczepiły o wiecheć pożółkłej trawy.
— Moje nogi! Oddajcie mi moje nogi!
Głowa uniosła się, a spod zwałów poplątanych, czarnych kudłów, wyzierało pojedyncze, lodowate oko.
— Szanowna pani — zaczął Bashar. — Czy ma pani ubezpieczenie zdrowotne?
— Nogi! — wydarł się duch.
— Jeśli ma pani ważne ubezpieczenie zdrowotne — Bashar kontynuował, niezrażony — może pani ubiegać się o refundowane protezy obu nóg, a także o rentę inwalidzką. W pani przypadku byłaby to najpewniej najwyższa możliwa stawka, jako że utrata dwóch kończyn najczęściej wyklucza z większości sposobów odbywania pracy zarobkowej.
— Gdzie są moje nogi! — Duch nie dawał za wygraną.
— Nie słyszałaś pana doktora? — wtrącił się Raoun. — Trzeba się ustawić w kolejce i czekać, aż dadzą protezę z ubezpieczenia.
— Nogi!
— Po takim czasie — Bashar objął stwora profesjonalnym, lekarskim spojrzeniem. — W tkance nóg rozwinęła się już martwica i szukanie ich jest bezcelowe. Protezy to twoje jedyne rozwiązanie.
Yūrei wbiła w nich gniewne, nienawistne spojrzenie. Rozkładająca się twarz zionęła nienawiścią, a zimne, puste oczy, przebiegały spojrzeniem od Raouna do Bashara.
— GDZIE SĄ MOJE NOGI?! — ryknęła ogłuszającym krzykiem.
— Protezy. Nie słyszałaś? Pan doktor jasno ci powiedział. — Raoun pozostał cudownie niewrażliwy na gniewne krzyki ducha. — Śmigaj do najbliższego szpitala – tam powinni cię dalej pokierować, prawda?
— Prawda. — Dodał Bashar.
Duch, przywykły do przepełnionych przerażeniem krzyków, do panicznej ucieczki i ronionych łez, zapomniał widać, że miał ukręcić głowy obu nieznajomym. Popatrywał to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc do końca, co ma zrobić. Bashar zaś wyciągnął tymczasem telefon, przeklikał się przez mapy offline.
— Jeśli chce się pani dostać do najbliższego większego szpitala, powinna pani skorzystać z pociągu i pojechać do stacji Shuyō-eki — wytłumaczył Bashar. — Stamtąd jest najbliżej. A jeśli nie ma pani biletu komunikacji miejskiej, proszę kupić ulgowy – na pewno przysługuje pani w zamian za częściową utratę mobilności.
Profesjonalny, spokojny ton lekarza, jeszcze mocniej wytrącił gniewnego ducha z równowagi, jeszcze bardziej odbiegał od tego, do czego był przyzwyczajony.
— Teke-teke — wyrwało się z leżącego na ziemi tułowia, lecz tym razem w dźwięku tym nie było żadnej agresji.
— Czy moglibyśmy wrócić do pociągu i pojechać dalej w swoją stronę? — spytał Bashar.
Duch poruszył się na spękanych płytkach, krew popłynęła z kikutów odciętych nóg.
Żaden dźwięk nie wydobył się z obleczonego w pogrzebową biel ciała, lecz pociąg ponownie otworzył swoje drzwi, zapraszając do środka na nowo rozpalonym światłem.
— Dziękujemy za pozwolenie — odparł Bashar dochodząc do wniosku, że zawsze lepiej być uprzejmym wobec drugiej osoby, nawet jeśli miałaby tego nie docenić, niż uchybić zasadom stosowności i narazić się na chłodne traktowanie. Szczególnie w Senkawie, gdzie ludzie byli tak skupieni na uprzejmości i łagodnych słowach.
Obaj mężczyźni wkroczyli we wnętrze pociągu. Wagon prychnął, drzwi się zamknęły. Jarzeniówki zaświeciły ostrym, jasnym światłem. Raoun przysiadł obok Bashara.
— Myślisz, że to wystarczy?
— Mam nadzieję — odparł demon, gdy pociąg ruszył i przyspieszył.
Ciemność nocy wciąż otulała wagon, mijane drzewa wyciągały po nich gałęzie. A potem pociąg wjechał w tunel i…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz