Halloween nie było ulubionym świętem Souela. Zdecydowanie wolał te zimowe, w czasie których mimo mroźnej pory panowała ciepła atmosfera; wszyscy się cieszyli, czerwono-złoto-zielone ozdoby upiększały miejsca, przystrojone choinki świeciły w oknach, galeriach handlowych, a nawet urzędach. Ach, i ten zapach pierników! Tak, to były dobre momenty w roku. Nie Halloween. To znaczy, nie traktował tego jako coś najgorszego, nie pałał nienawiścią ani nic. Na dobrą sprawę był tak w sumie obojętnie nastawiony. Jedyny problem był taki, że przyjaciele ciągali go po różnych „strrrrrrasznych” rzeczach, a on do nich totalnie się nie nadawał. Tak, niestety, z bólem się do tego przyznawał, ale z niego było strachajło. A już zwłaszcza w kwestii jumpscare'ów. Najgorsze, brrrr. Nienawidził oglądać horrorów, w których głównie chodziło o nagłe wyskakiwanie potworów na ekran. Jeszcze kiedyś za dziecka brat go tak wystraszył, że długo spał z rodzicami, zanim wrócił do swojego pokoju.
Nie mógł jednak wystawić przyjaciół, tak się nie robiło. We wcześniejszych latach zgadzał się jedynie na przebieranki i lekkie atrakcje, ale w tym roku postanowił wreszcie ustąpić i zgodzić się na wspólny wypad do domu strachów w najbliższym parku rozrywki. Jakoś przeżyje. Dopóki nie zemdleje, to będzie dobrze.
Stał przed lustrem, jeszcze dokonywał ostatnich poprawek swojego przebrania. Wygładził rękawy, stanął prosto, spojrzał na swoje włosy. Kolor nie pasował, aczkolwiek nie miał za bardzo co z tym zrobić. Z początku rozmyślał kupienie szamponetki albo spreju, żeby tylko tak przejechać nim po nich, ale obawiał się, że na jasnym kolorze pozostaną kłopotliwe ślady. Ostatecznie postanowił tę kwestię zignorować. Przecież ci, za których się przebierał, mieli różne kolory włosów. Tak powiedział Cheoryeon.
Założył czyste buty, po czym zszedł po schodach na dół. Sprawdził, czy wszystko ze sobą miał, łącznie z komórką i kluczami, zajrzał do salonu, w którym matka czytała książkę.
— Idę — oznajmił.
Kobieta podniosła wzrok znad kartki, popatrzyła na syna.
— Tylko nie szlajajcie się do zbyt późnej godziny — odpowiedziała z lekkim uśmiechem. — I unikajcie ciemnych uliczek.
— Dobrze.
Otworzył szafę, wybrał płaszcz ojca i zarzucił go na siebie. Gotowy wyszedł z domu.
Jako pierwszy przyszedł na miejsce spotkania. Stał w pobliżu wejścia do parku rozrywki, przy ozdobionej w stylu halloweenowym lampie, zatopiony w ekran komórki, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Momentami tylko rozglądał się w poszukiwaniu przyjaciół. Pogoda na szczęście dopisywała: wiał lekki wiaterek, ale jednocześnie nie było tak zimno. Dla niego było akurat w miarę optymalnie.
Jako pierwsze zjawiły się Yen i Lea. Fiołkowowłosa przebrana była za zombie: wyglądała na tyle realistycznie, że Souela aż przeszły ciarki po plecach. Zaraz po tym skupił się na sztucznej krwi brudzącej twarz oraz ubrania. Miał nadzieję, że próby pozbycia się jej nie skończą się na problemach. Chociaż widać było, że do przebrania Yen nie użyła swoich nowszych, bardziej stylowych ciuchów.
Lea troszkę się podpasowała do współlokatorki, bo również nosiła stare, specjalnie zakurzone ubrania. Owinięta w wielu miejscach bandażami pokazywała, że jej przebraniem była trochę bardziej współczesna wersja mumii. Ciekawe, ile rolek poszło na kostium.
Gdy je wypatrzył, pomachał im, żeby mogły go zauważyć. Dziewczyny zaczęły się do niego zbliżać, nim jednak zdążyły się przywitać, na miejscu pojawiły się również bliźniaki z Kamykiem. Wszyscy się zbili do kupy, zaczęli oglądać każdego stroje.
— O matko, Cheoryeon, ale uroczo wyglądasz! — zawołała szczerze Lea, przyglądając mu się. — Wiedziałam, że byłby z ciebie świetny wilkołak!
— Skrzyżowany z wróżką — prychnęła rozbawionym tonem Yen.
— Nie jestem uroczy! — burknął Cheoryeon, wydymając usta.
— Mhm, mhm, jak cię pogłaskam, to zaczniesz merdać ogonkiem?
— Grrrrr!
Souel przeniósł wzrok na Suyeon.
— Wow, naprawdę ładnie wyglądasz — pochwalił jej przebranie.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się. — Cheoryeon go przygotował.
W tym momencie wszyscy przenieśli wzrok na jasnowidza.
— No, co tak się lampicie? — Podparł się rękami na biodrach. — Zapomnieliście, jaki wspaniały ze mnie artysta? — Podniósł wyżej podbródek, zarzucił włosami.
— Na pewno rok temu — Yen była bezlitosna.
Souelowi tak naprawdę ich wszystkie stroje się podobały. Każdemu pasowało to, co nosił. Suyeon wyglądała zupełnie inaczej niż na co dzień (gdyby nie jej brat, to by pewnie nie rozpoznał), Yen najbardziej przerażająco, Lea najwięcej pracy włożyła. Nawet Cheoryeonowi pasowały uszy i skrzydła. Genashi trochę podzielał zdanie Lei.
— Ej, ale nie sądzicie, że jakoś tak odmłodniał? — spytał, ruchem głowy wskazał niższego chłopaka.
— Phi, ja zawsze wyglądam młodo! — odparł jasnowidz.
— I zachowujesz się jeszcze młodziej — rzuciła Suyeon, miziając Kamyka.
— Masz problem?!
— Dobra, już — uspokoiła Cheemsa Yen. — Okej, Souel, teraz ty się spowiadaj, za co się przebrałeś.
Słysząc jej słowa, genashi zamrugał. Dwie sekundy stał w absolutnej ciszy.
— Za Ponurego Żniwiarza — odparł najnaturalniej, jak tylko się dało. — Nie widać?
Okręcił się wokół własnej osi, rozłożył nieco ręce, prezentując w całej swej okazałości garnitur, buty i płaszcz, wszystko w absolutnej czerni poza jednym elementem. Yen trochę sceptycznie mu się przyjrzała, Lea zaklaskała niczym widz na wybiegu modowym, bliźniaki bez większych emocji go oglądały. Stanął prosto, poprawił skrawek płaszcza.
— Poszedłeś na łatwiznę — usłyszał od fiołkowowłosej.
— A tam, wyglądam jak prawdziwy Ponury Żniwiarz! — bronił się. — Patrz!
Wyciągnął swoją komórkę, odblokował ekran i udał, że coś przegląda.
— Cheoryeon Moon, urodzony czternastego kwietnia dwa tysiące piętnastego roku — powiedział poważnym tonem.
— NIE, JA JESZCZE NIE UMIERAM! — spanikował Cheoryeon. — Matko, brzmi dokładnie jak oni, dokładnie jak oni!
Suyeon popatrzyła na brata. Kilka sekund później przytaknęła.
— Przebranie potwierdzone przez samego znawcę — oznajmiła.
Yen ponownie przyjrzała się Souelowi, chwilę dumając.
— Ale jednak mógłbyś coś zrobić z tym piórem.
Usłyszawszy jej słowa, Souel odruchowo przejechał palcami po wetkniętym we włosy piórze od Władcy Powietrza. Odrobinę się skrzywił, powiedział, że nie chce go chować, bo wierzy, że dzięki niemu zyska trochę odwagi. Już i tak schował za płaszczem biało-granatowy talizman.
Na szczęście na ratunek przybyła Suyeon. Poprosiła na moment pióro, a gdy dostała je do ręki, nałożyła na nie zaklęcie maskujące, zmieniające jego kolor na pasującą do reszty stroju czerń. Genashi uśmiechnął się szeroko, podziękował jej. Jak dobrze, że mieli w paczce kogoś takiego. Chociaż wolałby, żeby czarodziejka unikała używania swojej magii do łamania przepisów. Aczkolwiek w tej kwestii się nie odzywał.
Chwilę jeszcze pożartowali, a następnie udali się do parku rozrywki, ku świetnej zabawie.
Zabawa nie była świetna.
Szedł przez niepotrzebnie długi, niepotrzebnie ciemny korytarz, skulony lekko za mniejszym Cheoryeonem. Dokładnie się rozglądał, choć z mocną niechęcią i niepewnością; czasami spoglądał przez przymrużone oczy, jak gdyby miało to go uchronić przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Przygryzł dolną wargę, wziął głęboki wdech...
— AAAAAAAA! — usłyszał.
— AAAAAAAA! — zaraz się dołączył.
Gdy niczego nie dostrzegł, odruchowo złapał od tyłu jasnowidza i zaczął nim trząść; tamten pospiesznie przepraszał, aż wreszcie został puszczony.
— Wybacz, wybacz, przewidziało mi się — powiedział Cheoryeon, poprawiając swoją grzywkę.
— Ty weź, mnie tak nie atakuj, co? — jęknął nieco drżącym głosem Souel.
Spacer przez dom strachów przebiegał beznadziejnie. Naprawdę, stanie tyle czasu w kolejce totalnie się nie opłacało, Souel wierzył, że mogliby w tym czasie zrobić wiele znacznie lepszych rzeczy, nawet jeśli mowa była o jedzeniu lodów. Nie, wróć, zwłaszcza jeśli mowa była o jedzeniu lodów. Souel uwielbiał lody. Po tym całym horrorze z pewnością je zje jako nagrodę pocieszenia. Jakieś o optymistycznym smaku. Truskawkowe albo pomarańczowe.
Suyeon szła na czele grupy. Nie oznaczało to, że się w ogóle nie bała, bo część jumpscare'ów potrafiło nieźle ją zbić ze skupienia. Po prostu najmniej krzyczała. W sumie prawie w ogóle, co było godne podziwu. Momentami nawet wydawało się, że niemal taktycznie podchodziła do całego domu strachów. Zakładała, gdzie coś się mogło czaić i ostrożnie wyglądała zza rogów.
Totalne przeciwieństwo reprezentował jej brat bliźniak. Zapierał się on całym sobą, że tak łatwo nie da się wystraszyć, a to jego krzyki niosły się po całym budynku. W zasadzie to on zawsze był tym najgłośniejszym z paczki, więc zachowanie chłopaka w domu strachów nie należało do wyjątków. Mógł jednak przy okazji nie straszyć biednego Souela, którego chyba tylko wiara we Władcę Powietrza trzymała od wyzionięcia ducha.
Yen i Lea cały czas szły blisko siebie, trzymając się za ręce. Yen próbowała zgrywać tę odważniejszą, żeby na swój sposób wspierać Leę, ale szło jej średnio. Przynajmniej za nią mogła się chować niższa dziewczyna, gdy kolejne stwory wyskakiwały na grupkę.
— Daleko jeszcze do wyjścia? — szepnął Souel, na moment przerywając modlitwę, którą od dobrych kilku minut ciągnął pod nosem.
— Sami chcielibyśmy wiedzieć — odparła Yen, krzywiąc się. — Cheory, sprawdź, ile jeszcze będziemy tak iść.
— Naaaaah. — Pokręcił głową jasnowidz. — W wizjach też wyskakują na mnie potwory!
— Uch, czemu to nie Suyeon urodziła się z darem jasnowidzenia?
— To tak nie działaAAAAAAAAAAAAA!
Na widok przerażającej maski odskoczył do tyłu, wpadając na Souela. Genashi był gotowy go zrugać, lecz wtedy on sam również dostrzegł straszydło. Dołączył do krzyku.
Szli tak jeszcze kawałek, kolejka nieco się zmieniła, ponieważ wywalono jasnowidza na sam koniec, a Souel teraz skradał się za Suyeon z nadzieją, że ta go ostrzeże przed resztą straszaków. Skręcili w następny korytarz, Cheoryeon się rozpromienił i oznajmił, że to już ostatnia prosta. We wszystkich wstąpiły nadzieje.
Które szybko zwiały.
Zza zasłony wyłoniła się upiorna kukła, cała ekipa podskoczyła z krzykiem. Nawzajem się uspokoili, powtarzając, że zaraz wyjście, zaraz koniec.
I wtedy kukła zaczęła za nimi pędzić.
Tym razem wszyscy się wydarli, a jakby tego było mało, błysk ostrego, białego światła chwilowo ich oślepił. Lea i Yen przytuliły się do siebie, skulony Souel złapał Suyeon za ubrania, a Cheoryeon z wrzaskiem poleciał na ziemię. Gdy tylko się pozbierali, w popłochu zwiali na zewnątrz.
Kilka minut później całą grupą (poza Suyeon, która na moment gdzieś poszła) siedzieli na ławkach, wyrównując oddechy. Souel starł z czoła zimny pot, odchylił głowę do tyłu, zamknął na moment oczy.
— To było przerażające — wydusił z siebie.
— Taaaa — równocześnie zgodziła się z nim reszta.
Chwila ciszy.
— To co, idziemy jeszcze raz? — spytał Cheoryeon z Kamykiem na oczach.
— NIE! — odparli pozostali.
— Ty się najwięcej darłeś! — wypomniała mu Yen.
— Mam wrażenie, że połowa mojego strachu była od jego krzyków — dodała Lea.
— Plus jeden — Souel przytaknął.
— Plus dwa — usłyszeli.
Podnieśli głowy, spojrzeli na Suyeon, która już wróciła. Czarodziejka pokazała im, co upolowała; okazało się, że tym dziwnym błyskiem pod koniec był flesz aparatu. Suyeon szybko to załapała, więc odnalazła sklepik, w którym można było te zdjęcia wywołać. Przyniosła pięć kopii, wręczyła każdemu z Pola Kwiatowego. Wszyscy je oglądali, ponaśmiewali się z siebie nawzajem, a gdy trochę odpoczęli, w dobrych nastrojach poszli do kolejnych atrakcji.
Po zabawieniu się w parku rozrywki i wymęczeniu Cheoryeona w escape roomie ekipa udała się do domu Souela. Weszli do środka, pozdejmowali buty, wszyscy dostali kapcie.
Souel postanowił wpierw zapoznać przyjaciół z matką (ojca nie było, ponieważ wyjechał i miał wrócić dopiero następnego dnia). Szybko odnalazł ją w kuchni, po kolei przedstawił swoich towarzyszy, włącznie z siedzącym na ramieniu jasnowidza Kamykiem. Miał szczęście, bo rodzicielka lubiła małe zwierzątka i nie zrażały jej szczury.
— Sporo o was słyszałam od Souela — powiedziała z uśmiechem matka. — Mówił, że się świetnie dogadujecie! I bardzo się cieszę, że mój syn ma tak dobrych przyjaciół!
— My też dużo o pani słyszeliśmy — odpowiedziała wesoło Lea. — Souel powiedział, że robi pani najlepsze wypieki i nawet przyniósł coś dla nas! Wszystko było przepyszne!
— Och, bardzo się cieszę! Teraz też upiekłam ciasto, specjalnie dla was, może się poczęstujecie?
— Z ogromną chęcią! — odparła Yen.
Młodzież udała się do salonu, Souel jeszcze pobiegł pomagać mamie. Gdy już wszyscy mieli po kawałku ciasta oraz herbacie, rozsiedli się wygodnie na kanapie. Matka życzyła im dobrej zabawy, już miała iść do siebie, lecz odwróciła się, mówiąc:
— Ach, i prześlicznie wyglądacie w tych strojach! A jaki ty jesteś uroczy! — Spojrzała na Cheoryeona.
— Dziękujemy! — odpowiedzieli uprzejmie chórem.
— Souel, jakbyś czegoś potrzebował, to będę w sypialni — zwróciła się do syna.
— Dobrze, mamo — odparł genashi.
Kobieta pomachała im wszystkim, po czym zniknęła na schodach.
— Łał, powiedziała, że jestem uroczy! — zachrypiał Cheoryeon, uśmiechając się szeroko.
— Teraz to ci pasuje? — Yen zmierzyła go krytycznie wzrokiem.
— Bo to mama Souela, okej?
Rozmawiając przez pewien czas, zjedli ciasto, a gdy Souel wyszukał jakiegoś slashera na dobry początek, wyciągnęli smakołyki, które upolowali w sklepie po drodze i zaczęli oglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz