31 października 2023

Od Raouna – Pierwszy (1) Halloween

— Huhu, nie mogę się doczekać, jak Bashar mnie zobaczy!
Okręcił się wokół własnej osi, zmierzył siebie wzrokiem z góry na dół.
Choć spędził już trochę czasu w Riftreach, nigdy jeszcze nie natrafił na Halloween. Zanim go uwięziono, to święto jeszcze nie istniało, a potem, no, wiadomo. To miał być pierwszy Halloween w jego zaczepiście długim życiu, więc oczywiście nie mógł pozwolić, by taka okoliczność przeszła mu koło niematerialnego nosa. Koniecznie musiał się przebrać, skorzystać z dostępnych tylko tego dnia atrakcji, łakoci, widoczków. A co do przebrania.
Kanno potwierdził, że był dobrym przyjacielem, ponieważ oznajmił, że zaprowadzi boga do wypożyczalni kostiumów i specjalnie pozakłada wybrane ciuchy oraz akcesoria, żeby Raoun mógł od niego przekopiować dokładnie to, co chciał. Bóg Spirytyzmu z tego powodu od samego rana miał dobry humor; jedynie tylko marudził, kiedy idą, kiedy idą, no kiedy w końcu pójdą, no!
Aż poszli.
Długo się nie zastanawiał nad przebraniem. W zasadzie to w ogóle się nie zastanawiał. Od początku wiedział, za co się przebierze, a chodziło o demona. Powód? Bashar. Koniec.
Wybrał najlepsze rogi, jakie znalazł, czarne, przylegające ubrania, długą do ziemi pelerynę, ostre kły, ciemne szpony, rubinowo czerwone soczewki (te i kły trzeba było kupić, smutek), które w połączeniu z białymi źrenicami Kanno przyrównał do erytrocytów pod mikroskopem, nie znalazł czterech par fajnych skrzydeł... Nie znalazł nawet jednej dobrze wyglądającej pary. Wszystkie były na niego za małe. Ach, czemu on był taki wysoki i umięśniony? Ach, no nic, bez skrzydeł też zrobi slay.
Chwila, czy Bashar w swojej prawdziwej formie miał rogi? Jakoś nie pamiętał. E, mniejsza. To zamiast tych skrzydeł. O, cztery pary rogów, tak!
Tak gotowy przeszedł się wzdłuż alejki niczym model na wybiegu, pokazał się Kanno, jak gdyby tamten nie nosił dokładnie tego samego... nie no, akurat zdejmował rogi. Szkoda, że bóg nie mógł się przyjrzeć w lustrze. A może to i dobrze, bo jeszcze by się nie dało go od tego lustra odkleić.
Poprawił rogi, uśmiechnął się dumnie.
— Jakie plany na dzisiaj? — spytał go Kanno.
— Cóż, na pewno zajrzenie do Bashara — odpowiedział. — A reszta w praniu wyjdzie.
— Możesz pójść do parku rozrywki na południu, tam co roku jest dużo atrakcji. Yen uwielbia tam chodzić z przyjaciółmi.
— To może też to obczaję. Dobra, to ja lecę, dzięki, Kanno!
Odwrócił się na pięcie i przeniknął przez pobliską ścianę.
W pierwszej kolejności udał się do szpitala w poszukiwaniu Bashara. Chciał czym prędzej pokazać mu swoje przebranie, pochwalić się, jak to on świetnie wygląda. Ku jednak jego zawiedzeniu nie zastał tam onkologa. Nawet dokładnie się rozejrzał i w ciele Newrona podpytał Grace, ale ta odpowiedziała, że dzisiaj doktor Karim nie ma nocnego dyżuru, więc już poszedł do domu. Aj, szkoda. Ale Raounowi nie było przykro. Wiedział przecież, gdzie demon mieszkał, więc mógł po prostu do niego przyjść. A nawet wychodziło na lepiej, bo podszyje się pod jednego z dzieciaków i może uda mu się go nastraszyć. Dawno boomerowi pranka żadnego nie sprezentował, trzeba to nadrobić.
Wyszedł ze szpitala, ruszył chodnikiem. Mijając jakichś nastolatków, przypadkiem podsłuchał od nich rozmowę, z której wynikało, że jakieś muzeum organizowało noc strachów.
Okej, zmiana planów.
Sprawdzi to, a potem zaczai się na Bashara.
Opętał jednego z dzieciaków, dopytał o adres. Gdy otrzymał odpowiedź, zostawił dwójkę w spokoju i, ignorując skierowane w jego stronę spojrzenia, czym prędzej się tam udał.
Przeszedł parę przecznic, nucąc sobie pod nosem, rozejrzał się po okolicy. Budynki wydawały się znajome, ale nie dziwił się, bo już spędził trochę czasu w Stellaire i w miarę dobrze znał miasto. Żwawym krokiem szedł dalej, wyszedł zza rogu.
— Fajny kostium! — usłyszał.
Odwrócił się, już miał dziękować, ale zdał sobie sprawę, że to nie było do niego. Popatrzył na grupkę poprzebieranych dzieciaków, zmierzył je wzrokiem.
Zatrzymał się.
— Fajne rogi! — zawołał pewien chłopiec, pokazując palcem.
Raoun spojrzał za siebie, nikogo w pobliżu nie dostrzegł. Potem na dziecko, potem znów za siebie i jeszcze raz na dziecko.
— Ja? — spytał niepewnie, wskazując siebie.
Otworzył szeroko oczy, gdy cała grupka pokiwała głowami.
— Woah! — Odskoczył do tyłu. — Co wy...?
— Przebiera się pan za demona? — zapytała dziewczynka.
— T-Tak?
Mejdej, mejdej, dzieciaki go widziały! Widziały i z nim rozmawiały! Co to miało być, co to miało znaczyć, o co tu chodziło, co się, na przenajświętszą Pramatkę, działo?! Jak to było możliwe?! Cała grupka miała zdolności widzenia duchów? Ale to jakiś absurd! Jak to, wszyscy?! Naaaaaaah, naaaaaaaaah!
Pospiesznie się rozejrzał, popatrzył na idącego obok mężczyznę.
— Ej — zagadał do niego.
Nieznajomy odwrócił głowę, posłał mu pytające spojrzenie, które, choć było niewinne, niemal spłoszyło boga.
— Przepraszam, pomyliłem osoby — skłamał Raoun, cofając się o krok.
Sytuacja wydawała się mu nierealna. Czuł się bardzo dziwnie, niepewnie. Inni go normalnie widzieli, normalnie słyszeli! Nie tylko Kanno, nie tylko Bashar, wszyscy! Dzieciaki, dorośli, wszyscy!
To musiała być sprawka tego święta, Halloween! Ale... Ale wcześniej go nie widzieli. Jak kręcił się po miejscu pracy Kanno, to nikt go nie widział ani nawet nie słyszał, swobodnie się prześlizgiwał między innymi. A może to się zaczęło dziać, gdy zrobiło się całkiem ciemno? Było już grubo po zachodzie słońca, Stellaire oświetlały jedynie lampy uliczne i światła przedostające się przez okna z wnętrz budynków. Nie rozumiał w pełni sytuacji...
Chwila, czy istniała szansa, że...?
Wyciągnął rękę za odchodzącym mężczyzną, lecz ta jedynie przeniknęła przez plecy. Spuścił wzrok na swoją dłoń, rozciągnął nieco jeden kącik ust. Cóż, nie mógł oczekiwać niczego innego, to już by było zbyt wiele.
Udając westchnięcie, odwrócił się w stronę dzieci, które dalej stały i się w niego wpatrywały. Przyjrzał im się, po krótkim namyśle wyszczerzył usta w uśmiechu, ukazując sztuczne kły.
— Tak, jestem strasznym demonem, muahahahaha! — zaśmiał się rodem bajkowego złoczyńcy, rozłożył ręce, jakby zamierzał się rzucić na biednych szczenięcych śmiertelników.
Dzieci popatrzyły na niego, poza kilkoma wyjątkami nie wzdrygnęły się, odważnie przed nim stojąc.
— Nie jest pan straszny — stwierdził bez emocji chłopiec przebrany za klauna.
Słysząc te słowa, Raoun uniósł brew.
— Jak to, nie?
— Nie.
— To chyba będę musiał wam pokazać!
Skoczył na dzieci, te z początku stały dzielnie, jakby wierząc, że dorosły w ostatniej chwili się zatrzyma, lecz bóg tego nie zrobił. Przeniknął przez nich wszystkich, w kilku susach znalazł się po drugiej stronie. Dzieciaki odwróciły się, jak jeden mąż wybałuszyły oczy.
— Mama powiedziała, że demony nie mają ciał — zaczęła drżącym głosem jakaś dziewczynka w różowym stroju wróżki.
— Dokładnie i żeby siać zło, muszę je zabrać takim kąskom jak wy! — zawołał Raoun, śmiejąc się jak opętaniec.
Nie potrzebował dokładać większych starań, żeby wystraszyć dzieci. Wszystkie zwiały w popłochu, pozostawiając po sobie tylko kurz. Raoun zaś wycofał się w cień jednego z drzew.
Kto by przypuszczał, że będzie mu dane w niematerialnej formie wystraszyć małych śmiertelników? To całe bycie widzialnym jednak nie było takie złe. Aż rozpoczął wewnętrzną burzę mózgów, jak by tu jeszcze ten element wykorzystać, póki Halloween trwa. O, pójdzie do tego muzeum i się zabawi! Nastraszy nie tylko odwiedzających, ale też pracowników, którzy nie będą wiedzieli, co się dzieje! Uhuhuhuhu, ale będzie zabawa!
Z szyderczym uśmiechem ruszył w stronę muzeum, spojrzał na budynek. Niespodziewanie zatrzymał się, otworzył szeroko oczy.
— To miejsce... — szepnął do siebie.
Uśmiech zniknął, brwi ściągnęły się w obawie. Dolna warga zadrżała, jedna ręka uniosła się, jakby zamierzała chronić przed czymś. Nogi wykonały krok w tył.
Przed oczami pojawił mu się obraz niewielkiego, glinianego posążka siedzącej na tronie postaci wysokiego, umięśnionego boga. Nie, nie tylko widział. Czuł jego energię. Energię przemykającą między ścianami, drzwiami, istotami, ignorującą wszystko inne, a sięgającą po właśnie niego. Miał wrażenie, że jeśli zbliży się o choćby centymetr, zostanie złapany, wciągnięty i ponownie zamknięty na kolejne stulecia.
Dostrzegł kątem oka błysk klingi miecza, która z zawrotną prędkością zbliżała się do jego szyi. Osłonił się przedramieniem, upadł na chodnik.
Nie chciał umierać! Nie chciał! Popełnił błąd! Popełnił...!
Już był martwy.
Ostrożnie podniósł powieki, wyjrzał zza przedramienia. Miecza nie było. Ani osoby, która powinna go dzierżyć. To wszystko musiało być wybrykiem jego wyobraźni. Albo efektem tego święta... które swoją drogą powoli przestawało mu się podobać.
Kilkoro przechodniów zebrało się wokół Raouna, z zastanowieniem mu się przyglądając. Pewna młodo wyglądająca kobieta wyszła naprzód, ukucnęła przy nim z pytaniem, czy wszystko w porządku. Wyciągnęła dłoń, by położyć na jego barku, lecz ta przeniknęła przez niego. Zamrugała parę razy, popatrzyła na swoją rękę.
— Przepraszam. — Znów próbowała dotknąć boga, lecz z takim samym efektem.
Dopiero wtedy Raoun ją usłyszał. I przy okazji szepty innych. Rozejrzał się, dostrzegł zaniepokojone miny.
O nie.
Stanął pospiesznie na równe nogi i czym prędzej zwiał. Uciekając, przeniknął wpierw kilka osób na drodze, a potem ścianę losowego budynku.



Zaklął głośno i soczyście, aż paru przechodniów chwilowo na niego spojrzało, a jedna matka zakryła uszy swojej pociechy (heh, się pospieszyła). Zamachnął się stopą na leżącą puszkę po energetyku, ale, jak się można domyślić, próba kopnięcia jej się nie powiodła. Ponownie zaklął.
Że też ze wszystkich istniejących w tym mieście muzeów musiało paść akurat na to! I jeszcze ten nieszczęsny posążek dalej tam był! Ludziom aż tak się podobał? Przecież nic w nim takiego nie było! Co więcej, pewnie był w uszkodzeniach, bo raz został strącony. Właśnie, strącony. Rozbił się, więc powinien stracić swoją moc. Czemu w takim razie Raoun ją czuł? Ponawydziwiał sobie? Miał taką nadzieję! Bo wizja pracowników muzeum, którzy zdołali poskładać posążek, go przerażała.
Zatrzymał się, spojrzał przez pozbawioną jego odbicia szybę na wystawę halloweenowych dekoracji. Zmierzył wzrokiem brzydką maskę demona. Zmrużył lekko oczy.
Nie powinien sobie rujnować pierwszego w życiu Halloween. Fakt, zdarzył się pewien drobny wypadek, ale do niczego nie doszło. Nic się nie stało. Dalej tu był. Dalej niematerialny, ale był. Dlatego nie mógł za bardzo roztrząsać kwestii muzeum. Udało mu się miesiące temu o tym zapomnieć; uda mu się też tym razem. Złe wspomnienia nie miały prawa ciążyć mu na umyśle.
Popatrzył znów na maskę demona.
Ciekawe, czy Bashar w swojej prawdziwej formie też tak wyglądał? Może przez to nie chciał się pokazać?
Cokolwiek to było, w końcu Raoun się dowie. Tak łatwo nie odpuszczał. Jak już odzyska swoje prawdziwe moce, wszystko załatwi.
Bashar otworzył drzwi, powitał kolejną grupkę małych przebierańców. Wręczył po kolei każdemu słodkości, przeszedł do ostatniego dziecka, gdy nagle został przez nie złapany za rękę. Spuścił wzrok na przebraną za diabła dziewczynkę, wymienili się spojrzeniami. Przypatrzył się dziwnie poważnej minie na jej twarzy.
Dokładnie wtedy z krzykiem coś z niej wyskoczyło i rzuciło się na demona.
Lekarz odskoczył do tyłu, kilka cukierków wysypało się z miski. Dzieci z piskiem uciekły, jeszcze tylko przez chwilę było słychać odgłosy spanikowanego zbiegania po schodach. Bashar zamrugał parę razy, spojrzał wpierw na zawieszone tuż ponad jego głową szpony, a potem na pochylonego nieco nad nim Raouna. Widząc go, wykonał coś między odetchnięciem a westchnięciem.
— Widzę, że ty też świętujesz Halloween — rzekł.
— A jak! — zawołał wesoło Raoun, prostując się. — Nie mogę pominąć tak „strrrrrasznego” święta!
W odpowiedzi Bashar delikatnie przytaknął. Zamknął drzwi od mieszkania, pozbierał cukierki i dopiero wtedy przyjrzał się przebraniu boga. Uniósł brew.
— Czy ty mnie pariodiujesz?
— A gdzie, przecież ja lepiej wyglądam! — Skrzyżował ręce na piersi, udając oburzonego.
— Nie mogłeś znaleźć dobrych skrzydeł?
— Ty zawsze masz jakieś swoje widzimisię!
To nie byłby Bashar, gdyby niczego nie skrytykował. Ha, co on sobie w ogóle wyobrażał, że Wielki Bóg Spirytyzmu będzie próbował się do niego upodobnić? Niedoczekanie! Raoun nie upodabniał się do żadnego śmiertelnika! Po prostu chciał się przebrać za demona. Bo Bashar, to wszystko.
Bez jakichkolwiek emocji na twarzy zmierzył wzrokiem strój Bashara z góry na dół, dorzucając komentarz, że lepiej by było, gdyby po prostu wyszedł z siebie. To znaczy z ciała. Lekarz nic nie powiedział na ten temat. Pewnie cykał, hahahaha! Co, martwił się, że inni pomyślą, że taki brzydal, to na pewno się nie przebiera i go zaczną z widelcami, ptfu, widłami gonić? Biedny Bashar, oj, biedny!
Właśnie!
— W ogóle pokażę ci coś — prawie zanucił wesoło.
Akurat w tym momencie, jak na zawołanie rozległ się dzwonek do drzwi.
— Poczekaj — rzucił Bashar.
Poszedł otworzyć, ujrzał trójkę szkrabów w takich samych białych prześcieradłach z dziurami. Pochwalił stroje (mimo że były one totalnie nieoryginalne, takie, że nawet w 5 minutes crafts by ich nie pokazano, normalnie dwa na dziesięć), zaczął im dawać cukierki, gdy nagle Raoun przeniknął przez jego tułów i z upiornym krzykiem rzucił się na dzieci. Duszyska pouciekały, całkowicie zapominając, po co w ogóle tu przyszły.
— Wystraszyłeś je! — Bashar spojrzał na boga, lecz wtem otworzył szerzej oczy. — Chwila, one cię widziały.
— Nieźle, nie? — zaśmiał się tamten. — Halloween ciekawie wpływa na niematerialnych! Ach, ten wieczór będzie niesamowity!
Zacierając ręce, zaczął się złowieszczo śmiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz