01 października 2023

Od Dantego – Draska dla Zapałki

— …i spojrzałam się w jego pomarańczowe kule. Były takie okrągłe i idealne. Służyły Ignisowi do pożerania mnie wzrokiem. Ale jemu dałabym się pożreć nie tylko wzrokiem. Dlaczego tutaj też laska stawia spację przed kropką? — Dante wybił się na chwilę z przejmującej narracji, marszcząc brwi na rażącą w oczy interpunkcję, zaraz uśmiechnął się kątem ust. — O to będzie dobre. Tylko nie teraz. Chciałam dać prezent urodzinowy mojej największej, najgorętszej miłości mojego życia, ale moje ręce były galaretą.
Zapałka, siedząc w swej załamanej pozycji na kanapie, ginąc pośród wrzasków i przewalania się ze śmiechu reszty chłopaków, uznał w końcu, że miarka czytania fanfików na ten dzień się przebrała. Pacnął dłońmi o mebel, podniósł się gwałtownie, przeszedł obok cierpiącego przez skurcze brzucha Raama, przesunął się przy umierającym wraz z Seymourem Virgilem, spróbował doskoczyć do podnoszącego się właśnie z siedziska syrena.
— Dawaj ten telefon! — Genashi rzucił się za umykającym mężczyzną, potknął o wyciągnięte nogi Arietha. Padłby plackiem na ziemię, gdyby nie dał rady wyratować się podparciem ręki o stolik.
Trzęsłam się przez niego. Nigdy nie czułam się tak z innymi facetami. — Uśmiech Dantego paskudnie się poszerzył, gdy oglądał poczynania przeciskającego się w jego stronę muzyka. — „M-mam coś dla ciebie”, udało mi się powiedzieć.
Ignis wypadł spomiędzy kanap, zaczął morderczym spojrzeniem świdrować odwróconego do niego syrena. Obcasy zgrabnie radziły sobie z chodzeniem tyłem.
— Zapałka, czekaj — ręka wyciągnęła się do muzyka, błękit skakał między tekstem a zbliżającym się genashim, rozbawienie z trudem dało się zatrzymać w piersi — nie wiem, co mam dla ciebie!
— Nie chcę wiedzieć, co masz dla mnie!
Ignis był zaskoczony. Ignis nie był zwykle zaskoczony. Trudno go było zaskoczyć — kontynuował krawiec, uniknął sięgającej po komórkę dłoni Zapałki. Ten zamachnął się jeszcze raz, lecz Dante zawsze był o ten krok szybszy, zwinniejszy, bardziej mobilny w barkach i nogach, chełpiąc się swym wytrenowanym, nieludzkim zakresem płynnych ruchów. — Ja bym w ogóle powiedział, że ciebie to samo moje istnienie zaskakuje każdego dnia.
— Pytasz się, dlaczego wciąż dychasz, skoro mógłbym cię podpalić tu i teraz? — Ignis się nie poddawał, palce chybiły o centymetr syreni łokieć. Dawał mu trochę fory. — Sam nie wiem.
„Ale czemu?”, zapytał, po czym zmarszczył brwi. Przypominały mi swoim kolorem noc. — Dante obejrzał się, odskoczył od próbującego go capnąć za barki muzyka, pomknął w susach do opustoszałego fotela. — Twoje brwi w niczym nie przypominają nocy!
— Nie są wypłowiałe jak twoje! — Genashi przystanął, wyminął odrzucone w tył mocarne ramiona Raama. Dwójka mężczyzn musiała się przekrzykiwać ponad donośnym śmiechem asura.
„Bo jesteś dla mnie ważny. Życie bez ciebie jest jak drzwi bez klamki”, wypaliłam. Spuściłam wzrok na swoje buty. Wyciągnęłam jakoś beżową teczkę z torby. Byłam taka zestresowana. Miałam chyba całą czerwoną twarz. — Bez wahania syren wskoczył na fotel, uniósł rękę z telefonem ponad głowę, poza zasięg nieustannie próbującego mu przeszkodzić w dokończeniu historii Ignisa. — „Wszystkiego najlepszego”. — Zapałka był coraz bliżej, tempo czytania drastycznie przyspieszyło. — Wziął ode mnie teczkę i ją otworzył. Był cicho i nie wiedziałam, co robić. „To piosenka. Sama ją napisałaś?”, podskoczyłam na dźwięk jego seksownego głosu.
— Och, kurwa! — Wokalista, ku uciesze całej zgrai, zatrzymał się wpół kroku, schował twarz w dłoniach. — Nie musiałeś tego czytać!
— Musiałem, bo to wszystko dla odpowiedniej immersji, Zapałka. — Łobuzerski uśmiech przyozdobił usta, Dante wrócił do tekstu. — „Tak. Chłopaki trochę mi pomogli”, powiedziałam. Zarumieniłam się jeszcze bardziej. „Z tyłu coś jeszcze jest”, powiedziałam nieśmiało. Ignis przerzucił kartki i wyciągnął kilka fotografii. Uśmiechnął się seksownie. Bogowie, Zapałka, ktoś chyba podsłuchiwał nasze rozmowy o byciu seksiakami.
— Skończ, błagam. — Palce wpiły się bezsilnie w ciemne włosy.
Syrenowi jednak ani śniło się przerywać w tym kulminacyjnym punkcie opowieści.
„To twoje nagie zdjęcia” — przeczytał, zamrugał z niedowierzaniem, przebiegł szybko wzrokiem kolejne słowa. — „Są piękne. Ty jesteś piękna. Dziękuję, [Dante].”
Ściany zatrzęsły się od śmiechu, Dante zamienił się w czajnik, Ignis powoli, w zażenowaniu, odczuwając fizyczny ból po wysłuchaniu fanfika, ukucnął, przysiadł na podłodze i się położył. Żywo płonący oranż przygasł, puste spojrzenie wbiło się w sufit, zastanawiając się, czym zgrzeszył, by dosięgła go taka kara.
— Niech ktoś mi przyniesie szkocką — jęknął.
Tylko że nikt nie miał siły się podnieść, umierając w poduszkach kanap, ocierając zbierające się w kącikach oczu łzy. Syren osunął się na fotel, nie mogąc wykrzesać z siebie nic koherentnego, mięśnie protestowały bólem na nieustające salwy rozbawienia. Fanfik miał jeszcze kilka akapitów, lecz ilekroć krawiec starał się je przeczytać, zdania rozsypywały się pod wpływem głupawki, mieszały się ze świszczącymi odgłosami.
— P-przyniosę… tę sss… s-szkocką — zaoferował się w końcu Dante, ciężko podniósł się z fotela, przestąpił nad rozwalonym na podłodze Ignisem.
Skąd zabawa tak głupia, jak zanurzanie się w odmętach internetu i ludzkich fantazji przyniosła syrenowi pomysł tak skomplikowany i szczególny, nie miał pojęcia (doszukiwał się odpowiedzi w opróżnionym wcześniej wspólnymi siłami szampanie), optymistycznie jednak przyznał, że myśl ta posiadała potencjał. Bo w fanfikach to może i był Ignis rozchwytywany, ale ten prawdziwy, dobrze mu znany muzyk-pierdoła kręcił się wiecznie sam, a Dante szczerze się zastanawiał, czy pojęcie randki było mu w ogóle znane. Więc jeśli istniała rzecz, której ten zapijaczony frajer nie miał, to właśnie tego. A od czego były zbliżające się urodziny Zapałki, jeśli nie od zaserwowania mu romantycznej znajomości na srebrnej tacy?
Wyciągnął szkocką z barku, uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób niezwiastujący niczego dobrego.


Najwyższa rada do spraw urodzinowych Ignisa zebrała się w składzie: Raamaeshwara Shrivastava jako minister zdrowego rozpierdolu, Seymour Silverthorn jako minister manipulacji nieświadomego solenizanta, Virgil Moeris jako najwyższy rangą agent podsłuchujący, Arieth Gashaith jako specjalista od logicznego planowania, Ioannis Miroulis jako sekretarz kontrolujący porządek obrad oraz Dante Selachinius, samozwańczy przewodniczący rady i pomysłodawca całego przedsięwzięcia. Oczywiście, nikt jeszcze poza nim nie wiedział w zupełności o swojej roli.
— Zapałka potrzebuje randki — rzucił prosto z mostu, gdy grono zasiadło w barze. Pozbawione jednego członka wydawało się nieco puste.
— Co, myślisz, że my mu już nie wystarczamy? — zażartował Raam.
— Nie, myślę, że trzeba wprowadzić mu trochę urozmaicenia do życia. — Krawiec uśmiechnął się olśniewająco, róż szkiełek przesunął się po sceptycznych twarzach. — Jaki lepszy prezent możemy dać temu skrzywionemu brykietowi, niż zapoznać go z kimś… — Dante popstrykał palcami, zastanowił się — obiecującym na przyszłość.
— Zapas szkockiej? — zaproponował Vi.
— Pluszaka rekina? — wtrącił Seymour.
— Kasetę z autografem jednego z jego ulubionych zespołów? — zarzucił Arieth.
— Miłą imprezę urodzinową w studiu? — dodał Ioannis.
Syren cmoknął niezadowolony, zgarnął kufel podstawionego przez kelnera piwa.
— Tak, tak, to wszystko też jest super. — Nie zamierzał dać się zgasić. Uniósł się ze swojego siedziska, zaczął krążyć przy stole, zarażając charyzmą. — Ale! Czy on w ogóle przeżył jakieś większe zauroczenie? Cokolwiek? Z kimkolwiek? — Te zawadiacko wygięte usta doskonale znały odpowiedź, milczenie chłopaków tylko go utwierdziło w przekonaniu, że ma rację. — Coś nowego, panowie! Bo nam Zapałka do reszty kurzem obrośnie! Już jest z charakteru stary dziad, trzeba go trochę oddziadzić.
— To co właściwie proponujesz? — zapytał basista.
Dante walnął szkłem o stół niczym przybijający udany interes biznesmen, poprawiający ostatnie małe druczki i podający długopis klientowi, gdy ten na dobrą sprawę nie zdążył przeczytać jeszcze umowy. Rozlane przy tym piwo prawie ochlapało Seymoura.
— Plan obmyśliłem, standardowo w mój własny geniusz nie uwierzycie, prawdziwy dar z niebios i olśnienie, sam byłem pod wrażeniem…
Swój geniusz przekazał, wpleciony w dantejską manierę i urozmaicenia słowne, absolutnie nikomu niepotrzebne, lecz witalne dla syreniego charakteru dodatkowo napędzanego podekscytowaniem i napalonym entuzjazmem. Operacja Draska dla Zapałki (kryptonim całkowicie pokonał ekipę na starcie, a to, że Dante jeszcze próbował wyjaśnić nazwę, wcale nie pomogło opanować napadu głupawki) opierała się na znalezieniu ludzi, z którymi Ignis mógłby chcieć porozmawiać, i którzy również z nim mieli coś wspólnego. I tu sprawa na wstępnie zaczęła się komplikować, najlepszym bowiem źródłem potencjalnych randek był osławiony Krzemyk (Brykiet, ze względów na nikłe umiejętności kulinarne Zapałki, nie był brany pod uwagę), tylko że ani genashi nie miał bezpośrednio zarządzać swoim profilem, ani nawet jego własna twarz nie miała zaistnieć na zdjęciach, podmieniona na tę będącą produktem magii breloczka. We wszystkich miejscach godziło to w regulamin aplikacji i założenia Dantego, że zanim zostaną zgłoszeni oraz zbanowani, to kogoś uda się złapać i po wtajemniczeniu go w zawiłość tej „przysługi dla kumpla”, wciąż przystanie na ich propozycję. Towarzystwo jednogłośnie orzekło, że jedynie wariacji pokroju krawca będą gotowi się na coś takiego zgodzić, co nie wróżyło niczego dobrego, ale pozwolili mu kontynuować.
Jeśli wybranie ludzi na Krzemyku miało się powieść („Nie, jeśli, a kiedy się powiedzie, Vi, więcej wiary”.), potem następował etap zorganizowania przypadkowych randek. Ignis dziwnym zrządzeniem losu, to jest, pod namową Seymoura, znalazłby się akurat w tych samych miejscach i o tym samym czasie, co jego przyszłe, szalone romanse i…
— Bam! Kliknęło! Pogadali, poćwierkali sobie, numer wzięli, Zapałka nie ma pojęcia, że to było ustawione, jego randka jest zadowolona z nowego kontaktu, równie nieświadoma tego, z kim właśnie dokładnie rozmawiała.
— Ignis raczej nie jest typem człowieka, który chciałby zaczynać jakąś relację od kłamstwa… — zasugerował Arieth.
Syren wywrócił oczami.
— Nie muszą od razu nie wiadomo czego ze sobą zrobić, po prostu niech wyjdzie on trochę do ludzi. Poza tym to nie kłamstwo, a tymczasowe zatajenie prawdy.
Zmiennokształty chciał coś dodać, otworzył usta, lecz potem zmierzył wzrokiem swojego rozmówcę i pozostał milczący.
— To jest chujowy pomysł — odparł Raam, wyszczerzył się do Dantego. — Wchodzę w to.
— Ignisowi by się ten plan zajebiście nie spodobał — powiedział Seymour, dopił własne piwo. — Robimy go.
Arieth oraz Virgil pokiwali głowami, wspomnieli, że nie ma to żadnych szans się udać, ale nie zamierzali porzucić reszty towarzystwa w potrzebie.
— Czy utrzymacie to w jakiś granicach rozsądku? — westchnął Ioannis, pobłażliwy uśmiech błąkał się na jego ustach, przyzwalający na tę szaradę.
Wampirze kły błysnęły w świetle barowej lampy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaufałbym temu uśmiechowi.
— My zawsze trzymamy się granic rozsądku, Ioannis.


Nie trzymali się żadnych granic przy tworzeniu profilu Zapałki.
Efekt końcowy zdecydowanie był wiarygodny, to trzeba było im przyznać, lecz ilość poprawek i wyzbycia się nieprzyzwoitych tekstów z wersji roboczej była przytłaczająca, nie mówiąc już o kłótniach przy wybieraniu zdjęć, kiedy nie było wiadomo, czy wszyscy rzeczywiście pracują ku wspólnemu celowi zaprezentowania genashiego z najlepszej możliwej strony. Do tego emotki. Prawie pobili się o te emotki, które miały się znaleźć na profilu. W końcu stanęło na tym, że wszędzie było pełno ognia i nutek. I jeden kotek.
Ban był kwestią czasu, w to nikt nie wątpił, lecz zanim nadszedł, udało im się wytworzyć iskierkę z kamyczków z aż trzema osobami. Dante chełpił się tym, a ten pyszny uśmieszek był nieznośny, ciągłe zaś wypominanie Virgilowi, że wygrał dzięki temu z nim zakład o karton szampana, nieprzyjemnie drażniło w uszy. Wilkołak nie był przecież osamotniony w swoim zdaniu, więc syren praktycznie ucierał nosa każdemu z nich po trochu i doskonale się przy tym bawił.
Monday była pierwszą dziewczyną, na którą trafili i która zgodziła się zapoznać z tym całym Zapałką, nie wyjawiając przy tym cudownego planu grupki przyjaciół. Miała duże, okrągłe okulary, czarne włosy sięgające ramion i raczej nie uśmiechała się na zdjęciach, ale kochała muzykę całym sercem. Jej nieco oziębły temperament znikał w momencie gdy tylko pojawiał się temat koncertów, winyli oraz kultowych zespołów. Ustalili, że nie mogą być wybredni, i tak oto najwyższa rada ściskała się właśnie w samochodzie zespołu, stojąc po przeciwnej stronie ulicy od sklepu muzycznego, do którego Seymour wysłał Ignisa jakąś godzinę temu w celu znalezienia konkretnej dla niego płyty. Po kilku przekleństwach i sarkastycznych komentarza nie mógł przecież przyjacielowi odmówić.
Dante nachylił się nad siedzącym za kółkiem Ariethem, zmiennokształtny skrzywił się nieco na napastującego jego przestrzeń syrena. Ten go grzecznie zignorował.
— Weszła tam ona, bo już nie wiem — mruknął, zsunął okulary niżej. Mroźny błękit ciekawsko skanował witrynę sklepową.
— No weszła, nie widzisz? Kręci się przy nim — odezwał się Raam, zabierając znaczną część przestrzeni do życia na tylnym siedzeniu Seymourowi i Virgilowi.
W końcu zauważył. Trochę ginąca przy wzroście wokalisty postać nonszalancko przeglądała kartony wypchane muzyką, rękawy jej granatowego, wełnianego swetra zahaczały co jakiś czas o niektóre opakowania płyt. Niby przypadkiem, tak okazjonalnie zerkała w stronę buszującego w towarze sklepu bruneta, kompletnie obojętnego na jej istnienie. Coś jednak nagle się zmieniło, zadziało, bo Ignis poderwał głowę, dziewczyna stanęła bliżej niego, spojrzała się bezpośrednio na zaczarowaną iluzją twarz. Palcem wskazała na jakąś okładkę, mężczyzna wyzbył się wcześniejszego zaskoczenia, z zaciekawieniem wsłuchał się w cokolwiek, co Monday próbowała mu przekazać.
— Vi, słyszysz coś? O czym oni tam gadają? — rzucił Dante, nieprzerwanie obserwując dwójkę. Ignis w końcu się odezwał, dał się wciągnąć w rozmowę.
Wilkołak prychnął.
— Nie mam bladego pojęcia. Nic nie usłyszę, jak siedzą w sklepie.
Nie musiał. Szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, spokojna pogawędka przybrała bardzo wyraźnego zabarwienia niewerbalnego, pełnego marszczenia brwi, spoglądania wrogo i kręcenia głową. Monday znów się odezwała, roześmiała, na co genashi zareagował oburzeniem, nie podchwycił żartu, może dla niego tam go nie było. Wyciągnął wyżej jedną z płyt, począł żywo tłumaczyć na jej podstawie swoją opinię. Dziewczyna nie wydawała się przekonana, raczej wręcz przeciwnie – sama odnalazła pośród zbioru czarno–białą okładkę, podsunęła mu ją pod nos, muzyk się nastroszył.
— Co się tam wyczynia? — Miał ochotę wyjść i osobiście przywalić Zapałce w łeb.
Jego towarzyszka dyskusji na pewno była temu bliska, przybrała bardzo bojową pozę, a patrząc po reakcjach reszty klientów, także podniosła ton głosu, nakręcając siebie i Ignisa. Chwila nie minęła, sprzedawca wyszedł zza lady, pokierował ich w stronę wyjścia, oni zaś mieli na tyle kultury, by go posłuchać, nie przestając krzyczeć na siebie. Drzwi sklepu trzasnęły pod dłonią wokalisty, echo kłótni przebijało się przez przyciemniane okna samochodu.
— Teraz to na pewno ich usłyszysz. — Dante odwrócił się przelotnie do grafika, wrócił spojrzeniem do dwójki gołąbków, które właśnie pokazały sobie nawzajem środkowy palec i rozeszły się w przeciwnych kierunkach zbulwersowanym krokiem. — Ej! Co się odpierdoliło?!
— Um… — Virgil poprawił się na siedzeniu, podrapał po karku. — Powiedziała, że Ignis nie zna się na muzyce, skoro uważa, że Zed Leppelin ma większą wartość kulturową od 2U, a on jej polecił sprawdzić sobie słuch.


Po zażartych dysputach Dante przyznał, że ta randka może i mogła być tyci pyci bubci niewypałem. Lecz planu nie zamierzał porzucić, zabronił tego i reszcie, z nową werwą przypominając, że mieli jeszcze dwie osoby w zapasie. Wymusili jednak na nim zwrócenie jednego szampana Virgilowi.
Gdy Ignis napisał na wspólnym chacie, że przybył już do baru i czeka przed wejściem, wszyscy kolektywnie zakomunikowali mu o swoim spóźnieniu, siedząc w tym samym czasie w środku i obserwując go przez uchylone drzwi przybytku. Muzyk wyłączył telefon, stanął nieco bokiem, zapalił papierosa. Na całe szczęście nie ściągnął jeszcze iluzji z siebie.
— Patrzcie, przyszedł ten typ. — Seymour kiwnął brodą, zwrócił uwagę reszty na podchodzącego do wokalisty mężczyznę.
Dobrze ubrany, bardzo grzecznie oraz szykowanie w porównaniu do Zapałki Aleksy uśmiechał się ciepło, wyciągał na powitanie dużą dłoń poznaczoną plamami vitiligo i wyglądał jak gość, którego rodzice innych dzieci zawsze brali za wzór do naśladowania i pytali się swoich pociech, dlaczego one takie nie mogą być. Był trochę ryzykownym wyborem przez to, ale grupa rozluźniła się nieco, widząc, jak łatwo przyszło mu rozpoczęcie rozmowy i poprowadzenie jej w takim kierunku, że genashi chyba nawet wygiął lekko wargi w górę, prychnął krótkim śmiechem.
— Panowie — Dante odchylił się na siedzisku, zabębnił z podekscytowaniem palcami o stół — mam dobre przeczucie.
— O nie. — Wilkołak ze swoim wyczulonym słuchem bardzo szybko obrócił je wniwecz.
Szkiełka błysnęły groźnie przy nagłym obrocie głowy.
— Co tym razem?
— Usłyszałem „ekonomia”.
— Kurwa — wymsknęło się wszystkim naraz.
Skąd bowiem wykształcony Aleksy miał wiedzieć, że nietrafione, polityczne wtrącenia do rozmowy były najszybszym sposobem na wkroczenie na ścieżkę wojenną z wokalistą, który publicznie i prywatnie rwał się do głośnego dzielenia się swoim zdaniem w temacie obecnych spraw dotyczących kraju. Ten cudowny moment, gdy Dante był gotowy pogratulować sobie sukcesu, odszedł w okamgnieniu, zastąpiony wzburzonym machaniem fajką i wyliczaniem na palcach prawdopodobnie solidnych, trudnych do podważenia argumentów. Na tym się jednak nie skończyło, bo Aleksy najwyraźniej był gotowy bronić się i wykazać dziury w wypowiedzi Ignisa, prowadząc do rozpętania się światopoglądowej awantury. Załamany oglądał, jak pan idealny gniewnym gestem poprawia marynarkę, mierzy się chwilę wzrokiem z Zapałką, po czym okręca na niskim obcasie i odchodzi. Dante wypił drinka jednym desperackim łykiem.
Każdy telefon przy stole zaćwierkał powiadomieniem o nowej wiadomości.
💬 Nie uwierzycie, jaki fajfus właśnie do mnie zagadał…


Do trzech razy sztuka.
Tym razem syren sam udał się w teren z ich ciężkim przypadkiem niekompatybilności z ludźmi, mając nadzieję, że nie będzie musiał nikomu oddawać trzeciego szampana. Zaproponował Zapałce wypróbowanie nowej siłowni, taka zdrowa zmiana otoczenia na jeden trening, genashi wzruszył ramionami, zgodził się, spróbowałby nie.
Akurat okupowali dwie maszyny, gdy Dante dostrzegł na horyzoncie znajomą mu z internetu dziewczynę, Lotte, rozgadaną jak katarynka blondynkę z zamiłowaniem do podróżowania i próbowania nowych wyzwań, a także coraz to ostrzejszych dań. Lekkim krokiem przechadzała się między ćwiczącymi, szukając obiecanej jej randki, wypatrując go gdzieś na sali. W końcu upatrzyła zdobycz, uśmiech rozpromienił jej twarz, syren czym prędzej zabrał się za ulatnianie z najbliższego otoczenia wokalisty.
— Idę do łazienki — rzucił, zszedł z maszyny, zgarniając tylko ręcznik po drodze. Ignis był w trakcie serii, skinął mu lekko głową.
Znalazł punkt obserwacyjny przy korytarzyku prowadzącym do łazienek, pomiędzy opadającymi komuś ciężarami przyglądał się podchodzącej do muzyka blondynce, luźno zagadała do niego, zaśmiała się, Ignis coś bąknął w odpowiedzi, ale nie pociągnął rozmowy. Lotte jednak nie należała do typu człowieka, który by się tym zniechęcił, wyciągnięcie telefonu przez genashiego również w najmniejszym stopniu jej nie przeszkadzało, a raczej podsunęło temat na język. Ciężar podjechał do góry, Dante zobaczył, jak kobieta pokazuje na zaczepiony o etui breloczek, rozpędza się w słowach, podpiera ręką biodro, trajkoczący nieustannie. Ciężar zjechał, Ignis przerzucił nogi na jedną stronę siedziska maszyny, jakby szykując się do ucieczki. Osiemdziesiąt kilo znów mignęło mu na linii wzroku, Zapałka wstał, przy niepożądanym stuknięciu ciężarów o siebie oddalił się od zgłupiałej na twarzy Lotte, skierował do łazienek, gdzie czekał równie zaskoczony syren. Na twarzy wokalisty malowało się coś pomiędzy przerażeniem a obrzydzeniem.
— Wszystko dobrze? — spytał krawiec prawie zmartwiony stanem mężczyzny.
Ignis zawahał się, przetarł oczy palcami.
— Seymour i jego durne pomysły. Jakaś laska zobaczyła mój breloczek i zaczęła gadać o tym, jak widziała kiedyś orkę i rekina z bliska, i że woli orki — Genashi obejrzał się z lekkim zaniepokojeniem przez ramię, może z obawy, że Lotte zamierzała za nim pójść i kontynuować swój wywód. — Powiedziałem, że muszę iść, bo kolega na mnie czeka.
Dante wzdrygnął się, skrzywił, wrodzona awersja do wielkich drapieżników wzięła nad nim górę.
— Od takiej to ja też bym spierdolił.


— Coś cię trapi.
Dante podniósł wzrok znad rękawa sukienki, szpilka mająca zaznaczyć miejsce poprawki zawisła nad materiałem, rozproszona spoglądającymi na syrena zatroskanymi, błękitnymi oczętami. Maeve, jak zdążył się przekonać, miała szczególną umiejętność wyczuwania najmniejszego napięcia w powietrzu, wychodziła naprzeciw zaistniałym problemom, oferując pomocną dłoń, choć czasami sprowadzało się to jedynie do poklepania po ramieniu innego aktora albo zaoferowania drobnego wsparcia przy tworzeniu scenografii. Niektóre małe rzeczy dostrzegało się lot, i nie tylko on zwrócił na nie uwagę, bo na zorganizowanej jakiś czas temu imprezie w jego mieszkaniu wszyscy szybko dogadali się z Maeve, ceniąc sobie jej miłe towarzystwo. Nawet Zapałka nie miał problemów, co, patrząc na ostatnie cyrki odprawiane przez zespół, było istnym cudem.
Musiała wisieć nad nim naprawdę ciężka oraz czarna chmura frustracji, skoro ledwie zabrał się za sprawdzanie kreacji, a kobieta już nie mogła zdzierżyć jego osowiałego humoru. Westchnął, przyłożył szpilkę z powrotem do serduszkowego magnesu zaczepionego na różowej bransoletce.
— Po prostu… — Zacisnął usta, szkiełka przesunęły się po suficie. Musiał się chyba trochę wyżalić. — Ten zwęglony patafian, w sensie Ignis, ma mieć urodziny. I nie to, że mi jakoś zależy na nim czy coś, ja go nawet za specjalnie nie lubię, ale tak sobie pomyślałem, że debila zatka, jak coś ode mnie dostanie z tej okazji. Z tym że ja już nie wiem, co powinienem mu dać. Miałem pewien… — Zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. Co jak co, ale ze wszystkich możliwych osób, to aktorki wolał nie wtajemniczać w swój „geniusz”. — Pomysł, który okazał się kompletną klęską, a ja nie przewidziałem żadnego planu B. Jakby, Maeve — światło przeskoczyło w okularach, spojrzał na wróżkę — co dajesz komuś, kto ma wszystko? A nawet jeśli jeszcze nie ma, to bez problemu może mieć?
Kobieta przekrzywiła nieznacznie głowę, zamyśliłą się, uciekając wzrokiem na bok. Starał się nie wpatrywać w nią wyczekująco, tym samym dając znać o pokładaniu w niej swojej ostatniej nadziei. W końcu Zapałka mógł równie dobrze dostać od niego paczkę fajek i się wypchać na szczęście.
Skrzydełka zatrzepotały, drobna twarz rozjaśniła się delikatnie.
— Coś, co znacząco będzie mu przypominać o tobie. — Dante zmarszczył brwi, nie będąc pewnym, czy tego właśnie genashi by chciał. — Ciebie przecież nie ma tak zupełnie i na wyłączność, jak wszystko inne, prawda?
— Z tego to się chyba cieszy — prychnął syren.
— Ale się jednak przyjaźnicie.
Wręcz instynktownie chciał zareagować śmiechem, ostrym zaprzeczeniem, że go i tego wieprza żadna przyjaźń nie łączy, lecz słysząc to od Maeve, mając przed sobą tę bijąca od aktorki niewinność, syren się łatwo powstrzymał. Nie mówiła przecież tego, żeby go sprowokować, tylko szczerze podała mu możliwe rozwiązanie problemu, do którego sam prawdopodobnie by nie doszedł.
Dante przyglądał jej się dłuższą chwilę, po czym wydymał wargi, kiwając lekko głową, myśląc, kombinując. Sięgnął po wcześniej porzuconą szpilkę.
— Może.


Przystrojone urodzinowo studio jawiło się pięknym chaosem. Ławice różowych, wypełnionych helem rybek doprowadzały solenizanta do szału, pływając swobodnie pod sufitem, znalezienie miejsca pozbawionego śladu kolorowej powodzi konfetti graniczyło z cudem, a stos pustych butelek po mocniejszych trunkach i cydrach w niebezpiecznym tempie zwiększał się z każdą kolejną, pijacką zabawą, na jaką wpadło towarzystwo.
Dante kiwał się na kanapie prawie w rytm lecącej z głośników muzyki, nie miał pojęcia, kto tym razem dorwał się do telefonu i załączył klasyczne symfonie. Próbował nie myśleć o czekającym na niego shocie. Gra w milionerów nie szła mu najlepiej, pytania wyciągnięte z tego przeklętego stosiku niebieskich kart zmówiły się przeciwko niemu, ułożyły tak, by te najtrudniejsze i najmniej mu znane były na samej cholernej górze. Na szczęście Ignisowi szło niewiele lepiej.
— Gówno prawda. — Ustabilizował łokcie na kolanach, wskazał palcem na wokalistę. — Będzie zajebiście duża liczba.
— Pierdolisz. — Genashi nachylił się w jego stronę. — Będzie zajebiście mała.
Zadanie z matematyki, zamiast zadziałać na logikę, stało się dziwnym sposobem na ojebanie siebie nawzajem, bo gdy tylko syren wykrzyknął swoją odpowiedź ze skrajnie zawyżonym wynikiem, Zapałka wziął to chyba za jakiś cel honoru udowodnić mu, że będzie całkowicie odwrotnie. Więc siedzieli tak, różowe szkiełka wkurwiające pomarańczowe kule, bardziej niż pewne, że nikt z nich nie ma racji, i że nikt z nich nie może już odpuścić.
Seymour przeczytał odpowiedź. Wszyscy zgadli, oczywiście poza najbardziej upartą dwójką.
— Kurwa! — Siarczyste przekleństwo jakby zaskoczeniem było dla naturalnych skutków ich głupoty. Dante opróżnił kieliszek przed Ignisem, klepnął go w kolano. — Muszę zapalić z tego wszystkiego. Idziemy zapalić.
— Nie dam ci fajki — burknął Ignis, pierwsza próba wstania z kanapy skończyła się chwiejnym powrotem w poduszki. Krawiec parsknął śmiechem, samemu się podniósł, wyciągnął do niego rękę.
— Dasz, dasz, ruszaj dupę. — Genashi złapał go za przedramię, coś popsioczył pod nosem, że rekiny są ohydne, że nie będzie ich dotykał, typowe dla tego pijaka, cierpiącego na paskudny przypadek hydrofobii gadanie, które syren puszczał mimo uszu.
Rozmiękła szkocką podpałka marudził dalej, gdy Dante wziął go pod ramię, razem niepewnym krokiem skierowali się w stronę wyjścia na zewnątrz. Kazał wokaliście przejść ostatni kawałek samemu, poczekać na niego chwilę z fajką, ten tylko machnął na niego lekceważąco ręką, syren nie wnikał, czy założenia gestu były inne od wykonania. Pod rozrzuconymi pasmami papieru znalazła swoją torbę, wyciągnął pudełko owinięte w intensywnie błękitny, wypełniony fioletowymi ośmiorniczkami papier.
Doczłapał się do podpalającego właśnie papierosa muzyka, zawołał:
— Zapałka! — Mężczyzna się odwrócił, wytrzeszczył oczy na lecący w jego stronę pakunek. — Łap!
Usta zacisnęły się na fajce, dłonie wyciągnęły, złapały pocisk, prawie przypłacając to upadkiem. Głośny śmiech wydobył się z syreniej piersi, widząc to skwaszone spojrzenie wymierzone w opakowanie prezentu, po chwili przeniesione na niego.
— Jak mi coś wyskoczy na mordę…
— Otwieraj, nie gadaj.
Podebrał jeszcze papierosa, a potem oparł się o barierkę, zerkając na próbującego się dobrać do zawartości Ignisa. Jedna z ośmiorniczek została brutalnie rozerwana na pół.
Z okazji tego, że świat ma to nieszczęście oglądać twój krzywy ryj przez kolejny rok. — Papier ustąpił, ukazał część prezentu. — Nie podniecaj się za bardzo. Wziąłem jakieś pierwsze lepsze z brzegu — mruknął, puszczając strużkę dymu w mrok nocy, ciemnej jak te zmarszczone brwi.
Długie godziny, które Dante spędził na wybieraniu właściwego modelu oraz przebijająca się jakość z samego opakowania dwunastouncjowych, zabarwionych na ombre żółtego i pomarańczowego, bokserskich rękawic mówiła coś kompletnie innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz