20 października 2023

Od Merlina do Souela

Pozbawiona swej magii zawieszka z jednorożcem zadyndała przy smartfonie, gdy Merlin, nie wiadomo który już raz, zerkał na wyświetlacz. Do godziny spotkania zostało jeszcze sporo czasu, ale młody czarodziej był małym panikarzem, zawsze stresował się spotkaniami i zawsze martwił się, że pomylił miejsce, datę albo godzinę. Z Souelem widział się już przecież wiele razy, spotykali się w umówionym miejscu, Merlin już się przyzwyczaił do genashiego, mimo to zdenerwowanie mu po prostu weszło, a wszystko przez ten jeden mały szczegół.
Falkor niespecjalnie chciał siedzieć spokojnie u jego boku, zainteresował się czymś w trawie, pociągnął za smycz. Merlin dał mu się trochę oddalić, pozwolił pochodzić tu i tam, ale smok oczywiście błyskawicznie znudził się wszystkimi znajdującymi się w najbliższym otoczeniu elementami i postanowił wymusić na swoim czarodzieju, żeby przejść się gdzieś dalej.
— Falkor, jak Souel przyjdzie, to będziesz sobie chodził, spokojnie. — Merlin starał się tłumaczyć mu cierpliwie. — Nie ciągnij mnie za smycz.
Smok prychnął, łypnął okiem, złapał zębami smycz, pociągnął.
— Zaraz ubiorę cię w kaganiec, jak będziesz smycz gryzł.
Kaganiec dyndał przy torbie chłopaka, grożąc położeniem kresu wolności smoczej paszczy. Falkor kilka razy przeniósł spojrzenie między twarzą Merlina a tym nieszczęsnym kagańcem, przemyślał sytuację, rozważył wszystkie za i przeciw, i z jawną niechęcią puścił smycz.
— Widzisz? Potrafisz być grzeczny.
Falkor potrafił być grzeczny, ale potrafił być też chaotycznym łobuzem, czego Merlin był doskonale świadom. Dlatego też na spotkanie z Souelem i pokazanie mu smoka, czarodziej wybrał mało uczęszczany kawałek lasu – taki znajdujący się w dzielnicy na obrzeżach miasta, gdzie typowa podmiejska zabudowa, mieszała się z nowiusieńkimi osiedlami mieszkaniowymi, wciąż otoczonymi polami zapuszczonych nieużytków, z dźwigami budowlanymi majaczącymi na horyzoncie. Ludzi tu było mało, po lesie kręcili się jacyś pojedynczy amatorzy biegania, ale nic więcej. Cisza i spokój. I tym razem Merlin nie zamierzał spuszczać Falkora ze smyczy, co by się nie działo.
W sumie to zastanawiał się, czy nie zaprosić Souela do domu – tak byłoby prościej, Falkor miał tam swój kojec, wszystkie zabawki, a jakiś czas temu siostry Merlina ogrodziły spory kawał nieużywanego od dawna zagonu, tworząc dla Falkora jego prywatną zagrodę, gdzie mógł się do woli wybiegać. W planach były jeszcze jakieś trapy, kładki i tunele, wszystko podpatrzone na tych psich placach zabaw, bo jak się okazywało, pod względem preferencji zabaw i zabawek, Falkor nie odróżniał się wiele od typowego husky'ego.
I ponieważ jego smok tak często przypominał w swoich zachowaniach psa, Merlin edukował się z opieki nad smokami nie tylko na stronach poświęconych stricte smokom, ale też i na tych dla psiarzy. Tam zaś było napisane, by w przypadku posiadania nieufnego psa, nie zapoznawać go z nowymi osobami w domu, by pies nie czuł się w obowiązku bronienia swoich włości przed „intruzem”, lecz by wybrać jakieś neutralne miejsce i zwyczajnie pójść z owym nieznajomym na wspólny spacer.
Drugą sprawą było to, że Merlin dobrze wiedział, że jego rodzina potrafiła być przytłaczająca – dziewięć czarujących sióstr stanowiło mieszankę wybuchową, najczęściej jedna gadała przez drugą, a jeśli Merlin przyprowadziłby Souela, dziewczyny pewnie zagadałyby go na śmierć. Nie mówiąc już o tym, że znały mnóstwo krępujących historii z dzieciństwa Merlina, i oczywiście nie wahały się dzielić nimi z każdym, za nic mając sobie jęki i błagania jedynego brata. Młody czarodziej już wiedział, jak by to wyglądało – najpierw wypytałyby Souela o ten cały „przypał na uniwerku”, który Merlin uskutecznił, a potem wyleciałyby z całą paletą innych przypałów, które Merlin uskuteczniał przynajmniej raz w tygodniu, że aż dziwne, że dożył młodzieńczego wieku, nadal mając komplet kończyn.
— Ty to jesteś najmniej groźny z całej tej ekipy — mruknął Merlin, popatrując na Falkora. Smok prychnął.
Merlin zerknął znów na wyświetlacz. Do momentu spotkania wciąż pozostało parę minut, ale oto spojrzenie chłopaka uchwyciło ten charakterystyczny kolor włosów. Souel właśnie zmierzał w stronę Merlina, idąc sprężystym krokiem. Uniósł dłoń, pomachał, czarodziej odpowiedział tym samym, uśmiechnął się.
Falkor, wyczuwszy widać, że Souel nie jest kolejnym przypadkowym przechodniem, przysiadł koło nogi Merlina, zmierzył wzrokiem zbliżającego się genashiego, nastroszył pokrywające grzbiet kolce. Souel zwolnił, teraz patrzył już tylko na Falkora, na twarzy odmalowała się lekka niepewność. Genashi w końcu przystanął.
— Mogę podejść? — spytał, wracając wzrokiem do Merlina.
— Tak, pewnie. Nie martw się, nie ugryzie cię.
O smoku wiele można było powiedzieć, ale ciocia Morgana bardzo skutecznie oduczyła go gryzienia kogokolwiek. Falkor ograniczał się do syczenia i stroszenia kolców, jeśli coś mu nie pasowało, ale z zębami już na nikogo nie wylatywał. I bardzo dobrze, bo wtedy Merlin raczej nie mógłby chodzić z nim gdziekolwiek, bez pakowania smoka w tak znienawidzony przez niego kaganiec.
Souel przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, zawahał się jeszcze na moment, nim podszedł te ostatnie parę kroków. Falkor wyciągnął szyję, z zaciekawieniem obwąchał spodnie genashiego, zainteresował się butami. Grzbiet pozostawał lekko nastroszony, ale smok był po prostu spięty nową sytuacją, nie zaś zły czy agresywny. Merlin zauważył po sobie, że był w stanie coraz lepiej odczytywać subtelne zmiany nastroju u Falkora i najczęściej potrafił stwierdzić, czy smok stroszy się, bo chce się bawić, czy robi to, bo czuje się niepewnie, czy chodzi jeszcze o coś innego.
— Dobra, to teraz możemy iść na spacer.
Falkor wychwycił słowo-klucz, oderwał się od obwąchiwania butów Souela, spojrzał na Merlina, przestąpił z łapy na łapę. Merlin ruszył, Souel podążył zaraz obok, Falkor zaś, widząc już, w którą stronę będą zmierzać, czmychnął gdzieś w bok, skupiony na tym, by dotrzeć do upatrzonego wcześniej pniaka.
— Właściwie to dlaczego postanowiłeś pokazać mi Falkora na spacerze właśnie w tym lesie? To chyba daleko od twojego domu, nie wyprowadzasz go tutaj, prawda? — spytał Souel.
— Prawda. Wiesz co, bo smoki są terytorialne i tak czytałem, że nie jest dobrze, żeby no… żeby im przedstawiać nowe osoby w takim miejscu, żeby one czuły, że to miejsce, to jest ich, co nie? No na przykład, jak smok jest u siebie w domu, albo u siebie w parku, no i że generalnie to jest takie to miejsce, że on je uważa za swoje terytorium. — Merlin zaczął odpowiadać na pytanie. — Bo wtedy smok może stwierdzić, że jak jest u siebie, to on tego miejsca musi bronić, no i może być tak, że będzie bardziej taki agresywny i hej do przodu ze wszystkim.
— Myślisz, że Falkor mógłby mnie wtedy ugryźć, jakbym mu się nie spodobał? — Wzrok Souela pobiegł w stronę buszującego w poszyciu smoka.
— E, nie, musiałbyś nastąpić mu na odcisk, żeby cię ugryzł. Ale pewnie byłby bardziej nieufny, tak coś czuję, no i mógłby tam trochę syczeć i bardziej się stroszyć, żeby ci pokazać, kto tu jest górą.
Falkor zainteresował się czymś innym. Przeciął ścieżkę, pobiegł w drugą stronę, zmuszając Merlina, by ten zamienił się miejscami z Souelem, próbując nadążyć za własnym smokiem i nie zaplątać się w smycz.
— Dużo osób już tak zapoznał?
— Hm… W sumie to raz się zdarzyło, że tak przypadkiem wpadliśmy na takiego jednego chłopaka. Falkor się go trochę przestraszył, uciekł mi na drzewo, potem musieliśmy tego gałgana z tego drzewa ściągać… No, to było takie nieplanowane zapoznanie, prawda, ale jakoś się w końcu ułożyło — odparł Merlin, wracając wspomnieniami do tamtego dnia. Wolał nie dodawać, że Falkor radośnie ugryzł Song Ana, nie chciał niepokoić Souela. — A z innymi… Znaczy, jak ktoś nas odwiedza, no to jednak to zazwyczaj jest ktoś z rodziny, jakaś ciocia czy kuzynki, no one to przychodzą do domu i ee… No, ja tam mówiłem, żeby może Falkora zapoznać na spacerze i takie tam, ale one się po prostu nie boją smoka i tyle.
Merlin był skupiony na Falkorze i pilnowaniu, by jego pupil nie postanowił poczęstować się czymś, czego nie powinien jeść, więc na dobrą sprawę nie widział wyrazu twarzy Souela.
— Także wygląda na to — kontynuował czarodziej — że ty jesteś takim jego pierwszym, prawilnie zapoznanym nieznajomym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz