17 marca 2024

Od Bashara do Dantego

Dni w Solmarii upływały im na tyle beztrosko, że nietrudno było stracić ich rachubę i poczucie czasu. Bogactwo lśniącej Luminarii, prostota zapomnianych ruin, gwar barwnego karnawału, spokój płynącej gondoli – każdy moment przypominał Basharowi klejnot, unikalny i bezcenny, wyjątkowy w swym odcieniu. Demon zatracił się w tej podróży, odbywanej tym razem nie w pojedynkę, lecz w bardzo konkretnym towarzystwie, i dopiero powiadomienie na telefonie, że powinien już dokonać odprawy na samolot, przypomniało mu, że w tym życiu jest lekarzem, a nie podróżnikiem, i że pacjenci czekają na niego z utęsknieniem, podobnie jak i ordynator.
Ostatni wieczór, gdy walizki były już w połowie spakowane, spędzili ponownie w Luminarii. Ich podróż zatoczyła koło, bo oto siedzieli w tej samej restauracji, w której jedli lunch pierwszego dnia, teraz jednak na talerzach, zamiast lekkich potraw odpowiednich na wczesne, ciepłe popołudnie, znajdowały się dwie pizze, zaś kieliszek Dantego wypełniała czerwień wina. Powietrze dominowały apetyczne zapachy przybywające do nich z otwartej kuchni, od czasu do czasu rozwiewane wieczornym wiatrem, niosącym zieloną woń nieodległego ogrodu. Muzyka wydobywała się z głośników, wylewała przez otwarte okna, mieszała z gwarem reszty miasta, rytmiczny bęben niczym bicie olbrzymiego serca.
Dante śmiał się, próbując dokończyć jedną z zabawnych historii o Zapałce i reszcie jego ekipy, jednocześnie polując na brykającą po talerzu oliwkę, lecz Bashar wyczuł w pogodnych słowach cień usilnie skrywanego smutku. To już właściwie nie był ostatni dzień w Solmarii, ale raczej ostatnie godziny, i jak zawsze, gdy podróż się kończyła, serce opadał jakiś rodzaj smutku i nostalgii. Demon domyślał się, że dla Dantego konieczność opuszczenia słonecznego, nadmorskiego kraju i powrót do codzienności, gdy obaj widywali się parę razy w tygodniu, nie zaś spędzali razem czas od rana do nocy, nie przejmując się tym, że cokolwiek trzeba było robić, musiała być szczególnie trudna. Lekarz westchnął, odłożywszy sztućce, podparł podbródek na dłoni, spoglądając za zasłonę różowych szkieł.
— Coś się stało? — spytał Dante, dostrzegając jego wzrok.
— Nic wielkiego — odparł Bashar, wyciągając dłoń, by położyć ją na syrenim policzku, kciukiem przesunąć po skórze. — Po prostu cieszę się, że tu z tobą przyjechałem.
Uśmiech Dantego poszerzył się lekko, porzucił część napięcia.
— To wcale nie jest takie nic wielkiego. Ja też się cieszę, że tu jesteś. — Krawiec zapomniał już o tej resztce pizzy na talerzu. Przechylił lekko głowę, przytrzymał dłoń Bashara przy swojej twarzy. — Naprawdę, bardzo się cieszę, ale…
— Ale?
— Ale jutro wylatujemy z powrotem. — Westchnął. — Jutro powrót do suszącego mi łeb Kuttnera – na pewno będzie chciał wiedzieć, co wyniosłem z warsztatów i tym podobne dyrdymały. Powrót do pierdolenia się z tym wiecznie niezadowolonym, spalonym brykietem…
— Zobaczysz się z Virgilem, a twoje rybki na pewno już za tobą tęsknią.
— Właśnie, moje rybki! — Dante się ożywił. — Też już za nimi tęsknię, ale…
— Ale?
Syren przekręcił lekko głowę, musnął wargami wnętrze dłoni Bashara.
— Za tym będę bardziej tęsknił.
Lekarz obdarzył go uśmiechem.
— Ja też. Ale nie jest mi z tego powodu smutno — odparł. — Zawsze mogę wrócić wspomnieniami do czasu spędzonego z tobą, przypomnieć sobie wszystkie chwile, które tutaj przeżyliśmy. Tego nikt mi nie odbierze, choćby jakimś cudem zniknęły wszystkie zdjęcia, które razem zrobiliśmy. I tak będę o nich pamiętał.
Coś zabłysło łagodnie za tymi różowymi szkłami. Bashar kontynuował.
— Poza tym jeśli nie wrócimy do Stellaire, nie pójdziemy razem do tej kawiarni, którą chciałeś mi pokazać i nie będziesz mógł mi kibicować na zawodach łuczniczych. — Dłoń przesunęła się, odgarnęła złote loki. — Mamy sporo planów na najbliższy czas, Dante.
Tym razem ten cień smutku zniknął kompletnie z oblicza krawca, a nowa werwa zabrzmiała w głosie, gdy mężczyzna skinął głową, pochylając się mocniej przez stolik.
— Sporo — powtórzył. — Na najbliższy i trochę dalszy czas.


Lot przebiegł im bez problemów, opóźnień i nadmiaru turbulencji. Wylądowali, pilot przypomniał im, jak zimno jest o tej porze w Stellaire, a zaraz potem Bashar polował na swoją walizkę, turlającą się po długiej taśmie. A raczej polowałby, gdyby nie Dante – syren nie chciał słyszeć o żadnym dźwiganiu przez Bashara jakichkolwiek ciężarów i oczywiście, że lotnisko opuszczali razem, w akompaniamencie terkotania kółek dwóch walizek, obu ciągniętych wytrwale przez syrena. Nie, Dante nie chciał również słyszeć o tym, że Bashar pojedzie do siebie metrem, że wystarczy mu się tylko raz przesiąść między liniami, żeby trafić do domu i że cała podróż jest bardzo wygodna. Obaj mężczyźni wsiedli w końcu do taksówki, a Bashar nie dał rady przekonać krawca, że wniesie swoją walizkę na odpowiednie piętro. Nie dał rady go również przekonać, by został jeszcze chwilę, może posiedział trochę, odpoczął po podróży.
— Jak zostanę, to będzie mi tylko trudniej wrócić — powiedział, przestawiając walizkę Bashara za próg.
Westchnął, objął spojrzeniem widoczny fragment salonu, wrócił uwagą do Bashara. Lekarz uśmiechał się do niego, w końcu podszedł, otoczył go ramionami.
— Wezwę ci taksówkę.
— Pojadę autobusem.
— Dante.
Syren parsknął śmiechem, mocniej wtulając się w Bashara, opierając policzek na jego skroni.
— Cały dzień dzisiaj siedzę, to trochę się poruszam.
— Niemożliwy — westchnął lekarz ze zrezygnowaniem. — Napisz mi, jak już będziesz w domu.
— Napiszę.
— I odpocznij trochę, to była długa podróż.
— Odpocznę, nie martw się. I ty też odpocznij.
Bashar uśmiechnął się.
— Pozdrów rybki, na pewno nie mogą się już ciebie doczekać.
— Pozdrowię.
A potem był jeszcze jeden pocałunek, jeszcze ostatnie przytulenie i spojrzenie w oczy, ostatni uśmiech i „Panie doktorze, do zobaczenia”, a potem Dante zniknął na schodach, terkocząc kółkami gdzieś na półpiętrze. Bashar zamknął za nim drzwi, przekręcił zamek i zapadła cisza.
Dziwne uczucie. Zazwyczaj, kiedy wracał z podróży odbywanej w towarzystwie, i nastawał ten pierwszy moment ciszy i samotności, gdy mógł znów być sam w swym mieszkaniu, Bashar czuł ulgę, nawet gdy jego towarzysz podróży wcale nie zachowywał się w irytujący, męczący sposób. Demon potrzebował chwili dla siebie, tego samotnego czasu, w którym mógł wyciszyć myśli, nie niepokojony przez nikogo, bez niczyjej obecności. Ale owo uczucie ulgi nie pojawiało się, gdy mężczyzna przeprowadził walizkę na środek dużego pokoju, gdy w końcu podszedł do zlewu, by umyć dłonie ulubionym mydłem, ani gdy zaczął zabierać się za rozpakowanie wszystkich swoich rzeczy.
Pralka buczała cicho w łazience, radząc sobie z pierwszą porcją ubrań, zerkając zielonymi diodami w stronę wypchanego kosza na pranie. Walizka, teraz pusta, bogatsza o dwie rysy, ale za to z wyczyszczonymi kółkami i odlepionymi naklejkami z lotniska, drzemała już w pawlaczu, odpoczywając po przebojach w luku bagażowym. Bashar zaś, odświeżony i przebrany po podróży, wyciągał się właśnie na kanapie, czekając na zamówione jedzenie, i w międzyczasie zgrywając zdjęcia z aparatu. Jedno po drugim, lądowały na twardym dysku komputera, a demon uśmiechał się, przeglądając je na większym ekranie.
Zdjęcia z plaży, parę z muzeum, zdjęcia z miasta, z kawiarni, to jedno przy fontannie, jeszcze parę zdjęć widoków, ciekawych potraw, napotkanych zwierząt, przypadkowych elementów krajobrazu… Lecz z większości z nich spoglądały na Bashara te charakterystyczne, różowe szkiełka, a ten niemożliwy do podrobienia półuśmiech sprawiał, że demon sam zaczynał się uśmiechać.
— Ładnie tu wyszliśmy — powiedział na głos, dopiero po chwili reflektując się, że nikt mu nie odpowie.
Tknięty przeczuciem sięgnął po telefon. W momencie, gdy tylko odblokował ekran, pojawiło się na nim powiadomienie. Bashar uśmiechnął się, włączył komunikator, obejrzał zdjęcie akwarium.

Rybki pozdrawiają!

Bashar odpowiedział własnym zdjęciem, zaraz zajął się odpisywaniem.

Zgrywam właśnie nasze zdjęcia na dysk. Na następny wyjazd będę musiał kupić drugą kartę pamięci, ta jest prawie pełna.

Pożegnali się może godzinę temu, lecz Basharowi niewiele trzeba było, by przykleić się do ekranu telefonu i zapomnieć o wstawionym praniu, albo o tym, że czekał przecież na dostawcę, więc gdy w końcu zabrzmiał dźwięk domofonu, demon podskoczył na kanapie, nie pomny tego, że był w ogóle głodny.
Mężczyzna pokręcił głową nad swym brakiem skupienia na czymkolwiek i wstał, by otworzyć drzwi dostawcy.
Wrócił na kanapę, wyłożył pudełka z jedzeniem na niskim stoliku, lecz zamiast obejrzeć jakiś film na wieczór, albo po prostu coś poczytać, zagłębił się w odmętach internetu, szukając firm specjalizujących się w remontach łazienek.


Nie minęło wiele czasu, a Bashar ponownie rozpakowywał walizkę, wróciwszy z kolejnego wyjazdu. Tym razem krótszego, lecz wymagającego bagażu o tych samych gabarytach, bo o ile w Solmarii było o tej porze roku cudownie ciepło, o tyle Medwia straszyła niskimi temperaturami, zwałami śniegu i koniecznością noszenia kilku warstw ubrania. Lecz choć zimno dawało w kość, jedynym, co Bashar czuł podczas tego wyjazdu, było ciepło w sercu, ogrzewające go o wiele skuteczniej, niż jakakolwiek puchowa kurtka.
Mężczyzna wyjął swój prezent walentynkowy – starannie obszytą i wyhaftowaną chusteczkę, którą wręczył mu Dante wtedy, podczas kuligu. Demon uśmiechnął się mimowolnie, z czułością patrząc na prezent. Był przekonany, że syren nie miał pojęcia, jakie znaczenie miało wręczenie komuś chusteczki, lecz czuł w sercu, że gdyby ten się dowiedział, czułby się skrępowany raczej tym, że znów nie wie, co przekazuje swoim prezentem, niż tym, jaka dokładnie jest to wiadomość.


Po serii zimowych świąt i wyjazdów przyszedł czas dłuższego powrotu do codzienności. Dla Bashara czas ten nie był jednak zabarwiony nudą ani monotonią, gdy jego tygodnie dzieliły się na pracę w szpitalu, zajęcia dodatkowe, i oczywiście Dantego, którego obecność wrosła już w życie Bashara na tyle, że ledwie dzień bez spotkania wydawał się nienaturalny i przykry. Randki to było jedno, lecz na tym się nie kończyło, gdy obaj instynktownie szukali choć tych paru chwil między kolejnymi obowiązkami, by spędzić razem czas. „Odbiorę cię z dyżuru”, „Poczekam na ciebie po treningu”, „Daj znać, jak będziesz już w domu” – to były tylko niektóre z drobnych słów i gestów, którymi wymieniali się każdego tygodnia, w każdym z nich zaklinając podobną wiadomość.
Bądź bliżej
Kalendarz Bashara już na dobrą sprawę zawsze miał naniesioną podwójną siatkę różnych zajęć i terminów – tych należących do lekarza, oraz tych stanowiących obowiązki krawca. Dzięki temu łatwiej było Basharowi zaplanować kolejne spotkania, wiedział też, kiedy absolutnie nie mógł dać się wrobić we wzięcie za kogoś dyżuru lub studentów, choćby doktor Ventriculus wił mu się jak piskorz, zapewniając, że tym razem to już jest ostatni raz, gdy o coś takiego prosi. Łatwiej mu też było zaplanować czas Dantego, szczególnie, gdy chciał go uszczknąć nieco więcej, jednocześnie pozostawiając swe zamiary okryte woalem tajemnicy.
Wieczór powoli zatapiał świat w narastającej ciemności, a te przestarzałe, ledwie działające lampy sodowe, rozrzucone chaotycznie po labiryncie podejrzanych uliczek, niespecjalnie radziły sobie z postępującym mrokiem. Nie musiały jednak, Bashar dobrze znał drogę do własnego domu, zaś idący u jego boku Dante sam skręcał już w odpowiednią stronę, zdolny chyba trafić do odpowiedniej klatki schodowej z zamkniętymi oczami. Na przekór późnej porze, powietrze wciąż było dość ciepłe i mimo podejrzanego otoczenia, dało się w nim wyrzuć ten charakterystyczny zapach zbliżającej się z każdym dniem wiosny. Jak zwykle, obaj mężczyźni instynktownie zwalniali kroku, w miarę, jak cel ich drogi się zbliżał, zbliżał się też i moment rozłąki.
Bashar, tak jak zawsze, przystanął pod klatką, na tym niewielkim stopniu prowadzącym dalej, a pozwalającym mu zrównać się spojrzeniem z wyższym od niego krawcem, wygodnie ująć jego twarz w dłonie, spojrzeć przez zasłonę różowych szkieł. Zazwyczaj rozstawali się wtedy, skończywszy rozmowę, pożegnawszy pocałunkiem, obietnicą, że tak, jak wrócę do domu to dam znać. Bashar niespiesznie wyplątywał się z objęć Dantego, odprowadzony zwyczajowym „Panie doktorze, do zobaczenia”, a potem znikał w ciemnościach ponurej klatki schodowej, by szybko wbiec na swoje piętro i wyjrzeć z okna, podążyć wzrokiem za znikającym w alejce syrenem. Tym razem miało być inaczej.
— Panie doktorze… — zaczął Dante, lecz Bashar przesunął spoczywającą na syrenim policzku dłoń, kciukiem zamknął usta w pół zdania.
— Dante — odezwał się, a miękki uśmiech ozdobił wargi. — Chodź ze mną.
Widział zaskoczenie, próbę poukładania w głowie, czego Bashar od niego chciał, a gdy przyszło zrozumienie, Dante nabrał głębiej tchu, wargi rozchyliły się lekko, nim wygięły w uśmiechu, a dłonie, do tej pory luźno spoczywające na biodrach lekarza, przebiegły na jego plecy, przyciągnęły mocniej do syrena. Gdy odpowiadał, głos miał cichy, lecz w tym jednym słowie brzmiało tyle ciepła.
— Tak.


Poranek nastał ani zbyt szybko, ani wolno. Słońce wspinało się niespiesznie ponad horyzontem, łazienka zaś zaczynała powoli wygrzebywać się z mroku, jasne kafelki zalśniły w porannym blasku. Olbrzymia wanna, którą Bashar zamówił i wkomponował w sam środek łazienki, trzymała przyjemnie ciepłą temperaturę wody przez całą noc, pozwalając śpiącym w niej mężczyznom na spokojny, relaksujący sen. Bashar zbudził się, wypoczęty i zrelaksowany, choć zdecydowanie nie przespał tej nocy tych przepisowych siedmiu godzin. Mężczyzna uśmiechnął się, sięgnął dłonią do wilgotnej burzy złotych loków, zalegającej mu na piersi.
Dante spał płytko, tym snem tuż o poranku, gdy człowiek już właściwie się wyspał, ale chętnie poleżałby jeszcze w pościeli, przeciągnął swe lenistwo o te parę minut. Gdy słońce przezierało zza zasłonek, pora robiła się późna, i w sumie wypadałoby już wstać, ale te pięć minut spędzone wśród poduszek też by nie zaszkodziło.
— Dante?
Mężczyzna poruszył się mocniej, odetchnął głębiej, potarł policzkiem o nagi tors lekarza.
— Panie doktorze — szerokie ziewnięcie — dzień dobry.
— Dzień dobry, Słońce — odparł Bashar, przegarniając złote włosy. — Wyspałeś się?
Syren uniósł się nieco, wtulił twarz w zagłębienie szyi lekarza.
— Tak. Ale daj mi jeszcze parę minut.
Bashar parsknął cichym śmiechem.
— Jeszcze parę minut — powtórzył. — Potem pójdziemy i zrobimy razem śniadanie. Pewnie jesteś głodny.
— Jestem. Zrobisz mi naleśniki?
— Z granatem?
Dante wtulił się w niego mocniej.
— Z granatem.
— Zawsze.
Zostali jeszcze te parę chwil, zanurzeni w przyjemnym cieple wody, a potem niespiesznie wstali, przeciągając się, niby przypadkowo wciąż sięgając dotykiem ku ciału tego drugiego. Bashar, nim przyszła właśnie ta noc, zastanawiał się, czy wspólne spanie w wodzie nie będzie dla nich niewygodne, ale nie. Właściwie to wręcz przeciwnie. Nie tylko nie musiał przyzwyczajać się do obecności drugiej osoby przy swym boku, ale sama woda, omywająca jego ciało z każdej strony, sprawiła tylko, że spał głębiej i spokojniej, z każdej strony otulony miękkością i kojącym ciepłem.
Dante chciał wrócić po swoje ubrania, rozrzucone chaotycznie gdzieś na podłodze sypialni, lecz Bashar powstrzymał go, podchodząc do własnej szafy i zapewniając, że ma w niej coś dla syrena. Ten parsknął śmiechem.
— Za bardzo różnimy się rozmiarem, Bashar, nie wiem, które z twoich ubrań będą na mnie pasowały.
— Te, które kupiłem specjalnie dla ciebie — odparł demon, odwracając się do niego, trzymając w dłoni świeżą zmianę bielizny, czystą koszulę i spodnie. - Nie wiem, czy trafiłem w twoje gusta, ale rozmiar powinien być odpowiedni.
Lekkie niedowierzanie malowało się na twarzy Dantego, gdy odbierał od Bashara ubrania.
— Dziękuję. To najładniejsza koszulka na świecie, serio.
Bashar posłał mu łagodny uśmiech.
— Wydzieliłem ci już część szafy, żebyś mógł tu mieć swoje rzeczy. I nową szczoteczkę do zębów też dla ciebie mam.


Przewidując, co Dante będzie chciał rano zjeść, Bashar zaopatrzył kuchnię we wszystko, czego trzeba było do przygotowania tak uwielbianych przez syrena, puchatych naleśników. Ciasto zrobili wspólnie, Dante wbił nawet jajka, następnie zaś włączył robota, który wymieszał dla nich ciasto. Bashar nie miał serca kazać syrenowi, by męczył się z krnąbrnym owocem, toteż Dante zajął się samymi naleśnikami, skwierczącymi na patelni, a jego lekarz wybierał kruche ziarenka spomiędzy jasnych łusek. Jeszcze tylko dzbanek kawy, nieco mleka, i obaj usiedli do śniadania, nie potrafiąc się powstrzymać, by nie zerkać z uczuciem na siebie nawzajem.
Dante szybko uporał się z paroma naleśnikami, a gdy pierwszy głód został zaspokojony, jego spojrzenie zwróciło się w stronę lekarza.
— Jakie masz plany na dzisiaj? — spytał, niezobowiązująco sięgając po filiżankę z kawą.
Bashar uśmiechnął się.
— Chciałem rano odnieść książki do biblioteki i wypożyczyć coś nowego. Potem moglibyśmy przejść się na bazarek i kupić trochę jedzenia. Potem możemy wziąć się za przygotowanie obiadu, a gdy już uporamy się z naczyniami i jedzeniem, moglibyśmy zostać trochę w domu, zająć się wypożyczonymi książkami, albo obejrzeć jakiś serial — powiedział. — Co ty na to?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz