Firma, w której pracował Cheoryeon, nie była zła. To znaczy, znał tak naprawdę tylko jej skrawek, ten, w którym siedział, czyli sektor graficzny, więc w sumie nie mógł nic powiedzieć o innych działach i tak dalej, bo najzwyczajniej w świecie nie miał z nimi styczności, ale tak, firma, w której pracował, w kontekście pracy w zespole zajmującym się grafiką, nie była zła. Szefowa była super, zgadzała się na wszystkie jego wolne... Mimo że dużo wolnego to on nie brał, bo musiał zarabiać na życie, aczkolwiek jak coś się działo i potrzebował skipnąć jeden dzień pracy, to mógł zadzwonić do szefowej, a ona od razu się zgadzała. Właściwie to był to wynik koneksji, jakie sobie wyrobił. W końcu czego wielka fanka nie zrobi dla reinkarnacji swojego ulubionego idola? Ale poza tym pracka była okej. Czasami chodzili na kolacje firmowe, raz byli na wycieczce.
Właśnie, kolacje firmowe.
Gdy wyniuchał okazję na darmowe żarcie, to nigdy jej nie przepuszczał. No bo jak, odrzucić coś takiego? W życiu! Prędzej rzuciłby się z urwiska! Och, wyszło dramatycznie. Ale w każdym razie nigdy, przenigdy nie pozwoliłby, żeby jedzenie za friko przeszło mu koło nosa. A już zwłaszcza kiedy...
Otworzył kartę dań, gdy nagle wybałuszył oczy.
— Hyyyyyy, dobrze, że to kolacja firmowa, bo normalnie nigdy bym tu nie wydał pieniędzy! — zawołał.
— Masz jakiś problem do pingyuańskiej kuchni? — usłyszał.
Podniósł wzrok znad menu, spojrzał na siedzącą po drugiej stronie stolika Olivię. Oczywiście, że ona musiała to powiedzieć, nie ktoś inny. Zawsze się czepiała wszystkiego, co jasnowidz powiedział. Nie, nie miał problemu do pingyuańskiej kuchni, ale na pewno miał do solmarijskiej, gdy patrzył na syrenę.
— Nie, skądże, ale do cen już tak — odparł. — To miejsce myśli, że może zdzierać szmal z ludzi, bo jest popularne dzięki tym swoim nieszczęsnym wróżbom, w które swoją drogą i tak nie wierzę.
Miał własne jasnowidzące zdolności, więc nie widział absolutnie żadnego powodu, żeby ufać jakimkolwiek innym. Nie wspominając, że w tym polu był po prostu najlepszy. Czemu? Bo tak. Proste.
Olivia tradycyjnie nie mogła dać mu spokoju. Odłożyła swoją kartę dań na stół i teatralnie skrzyżowała ręce na piersi, mówiąc:
— Łał, a co ty, chodząca życiowa pogodynka, że nie chcesz skorzystać z tutejszych ciasteczek? Czy boisz się, że twoja przyszłość jest przykra? — Nachyliła się nieco w jego stronę, posłała mu najbardziej fejkowo współczujący uśmiech, na jaki było ją stać.
Cheoryeon miał ochotę słownie zaatakować ją, lecz jakoś udało mu się przed tym powstrzymać. W złości zsunął się odrobinę z krzesła, żeby postawione na blacie menu zakryło jego twarz.
— Dla mnie te wróżby są jak większość jasnowidzenia — rzucił obojętnie Eddie, wzruszając ramionami.
— Większość? — spytał Louis.
Chłopak z heterochromią wyjrzał zza kartki, popatrzył ukradkiem na wampira.
— Sytuacja zdolności jasnowidzących jest trochę skomplikowana — zaczął Eddie.
— Ech, nawet nie zaczynaj — przerwał mu Cheoryeon.
Usiadł prosto, odłożył menu, po czym spojrzał na Louisa.
— Wyobraź sobie, że przed tłumem staje jakaś osoba i deklaruje, że umie w magię ognia. Oczywiście, że lud zażąda dowodu i go dostanie, bo co to za problem użyć magii jak czarodziej czy mocy jak genashi i wzniecić ogień. — Pstryknął palcami, jakby zamierzał rzucić zaklęcie płomienia, ale, wiadomo, tego nie potrafił. — Z jasnowidzeniem, a przynajmniej najczęściej kojarzonym z tym przewidywaniem przyszłości, bo jak się można domyśleć, mimo że niektórym się to nie udaje, jasnowidzenie to tak naprawdę nie tylko zaglądanie w przyszłość, mniejsza, z tym całym widzeniem przyszłości jest tak, że nie można tego równie łatwo udowodnić, co miotanie ogniem. Owszem, można spróbować podzielić się informacją na temat jakiejś katastrofy, ale jeśli ma się ona wydarzyć w odstępie czasowym wynoszącym przynajmniej kilka miesięcy, lud uzna, że szkoda, haha, czasu tyle czekać. A jeśli przewidzimy jakiś wypadek, możemy my sami na tym ucierpieć.
Osoby ze zdolnościami jasnowidzącymi w ciągu ostatnich lat nie miały łatwo w życiu. Cheoryeon nie traktował zawodu Jasnowidza Moona jako głównego dorobku, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie zarabiał na tym tyle, żeby móc sobie poradzić ze współczesnymi opłatami i kosztami. Może kiedyś to jeszcze miało sens – wtedy życie było o wiele tańsze, a ludzie bardziej wierzący, ale jak na ironię w poprzednich swoich wcieleniach Cheoryeon nie chwalił się swoimi mocami. Możliwe, że był to skutek trzeciego wcielenia, w którym chciał się w ten sposób wybić, a zamiast tego prymitywna ludność spaliła go na stosie.
— Widzisz — kontynuował swój wywód — kilkanaście lat temu miała miejsce taka sprawa, w której jakiś koleś głosił, że przewiduje różne wypadki, ale potem policja odkryła, że on sam je powodował. Powalone, nie? Ponadto niepotrzebnie sporo osób uważa, że jasnowidzenie to idealny sposób na zarobek, nawet jeśli się nie ma predyspozycji, czytaj, odpowiednich zdolności. Obecnie normalnym przekonaniem wśród tłumu jest, że większość jasnowidzących zabaw to zwykłe oszustwa. Jak na świat pełen magii i nadnaturalnych bytów to mamy tutaj niezły hot pot, co?
Louis uważnie wysłuchał go, kiwając przy tym głową. Na koniec podparł ręką podbródek, popadając w zadumę. Tymczasem Olivia westchnęła głośno.
— Co nie tłumaczy, dlaczego nie chcesz spróbować niegroźnych ciasteczek z wróżbą — rzuciła, przewracając oczami. — W sumie skąd ty to wszystko wiesz? Jesteś jasnowidzem?
— Jestem czarodziejem, duh. — Skrzyżował ręce na piersi. — Oczywiście, że się orientuję w sprawach magii. Uczyli mnie o tym w szkole czarodziejskiej, podczas gdy ty pływałaś w basenie na wuefie.
— Na cholerę mi nauka o jakichś magicznych poglądach?
Chwilę jeszcze się sprzeczali, po czym nastała cisza. Cheoryeon wziął głęboki wdech, znów utknął wzrokiem w karcie dań. Tak naprawdę to już dawno zadecydował, co sobie zamówi, ale chciał czymkolwiek zająć myśli, popatrzeć jeszcze na obrazki. Był jednak trochę z siebie dumny, że tak łatwo wyparł pytanie syreny, czy był jasnowidzem. Jeśli chodziło o to pole, to już miał jakieś doświadczenie w bullshitowaniu. Gdyby poszło o BenJohna, wtedy mógłby mieć mały problem. Kurde, powinien coś z tym zrobić. Przecież nie mógł się wypalić przy pierwszej okazji. Już wystarczyło, że jego szefowa wiedziała o tym, kim kiedyś był.
À propos szefowej, kobieta spojrzała na siedzącego obok niej Cheoryeona, zmierzyła go uważnie wzrokiem.
— Benny, czemu nie spróbujesz? — zapytała. — Wróżby pokazują przyszłość, nie przeszłość.
No, cholera, nie mogła od razu powiedzieć: „Wróżby pokazują przyszłość, nie że w poprzednim wcieleniu byłeś BenJohnem”.
— Poza tym — ciągnęła dalej — jeśli się nie spełni lub zabrzmi mało realistycznie, to też nic się nie stanie. W zasadzie to podejrzewam, że jeśli nie macza w tym palców potężna magia, to pewnie te wróżby będą uogólnione, jak w każdej takiej knajpce.
Jasnowidz westchnął ciężko.
Ostatecznie się zgodził i sam również zamówił jedno ciasteczko z wróżbą, ale tylko dlatego, że inni na to nalegali. Chciał po prostu, żeby dali już mu spokój. Ludzie, to była zwykła zabawa, sami tak mówili, a zafiksowali się na nią, jakby serio nie wiadomo, co tam mieli w tych ciastkach znaleźć. To, że restauracja reklamowała się jako ta z prawdziwymi wróżbami, nie znaczyło, że rzeczywiście takie mogli zapewnić. Jego współpracownicy chyba nie wiedzieli, czym był chwyt marketingowy.
Po pewnym czasie w końcu przyszły ich zamówienia. Cheoryeon zamierzał w ciszy zabrać się za jedzenie, lecz tradycyjnie nie było mu to dane, gdyż, iż, albowiem, ponieważ ciastka. Każdy po kolei musiał wziąć swój nieszczęsny, pusty w środku wypiek i wybrać z niego papierek z losowym tekstem. Na pierwszy ogień poszedł Eddie, który okazał się być ciut sprytniejszy, bo chciał pokazać wróżbę i potem skupić się na swoim daniu.
Rozwinął karteczkę, przeczytał na głos:
— „Odnajdziesz słońce”. Co? — Skrzywił się.
— Ha, dobre! — zawołała Olivia, wyraźnie rozbawiona. — Odnajdzie słońce wampir, który jest na nie uczulony!
— Lepiej pokaż, co ty masz.
Syrena przełamała swoje ciasteczko, długimi tipsami wygrzebała wróżbę.
— „Docenisz ląd”. — Milczała przez dwie sekundy. — Ej, co to ma być?
— Ha, dobre! — sparodiował ją Eddie. — Doceni ląd syrena, która nie może żyć bez wody!
— Zamknij się.
Następny był Louis, a przynajmniej tak ogłosił elf. Z niemal dziecinną ekscytacją wyciągnął z ciasteczka karteczkę, starannie ją rozwinął, żeby przypadkiem jej nie rozerwać. Spojrzał na tekst, wolno przeczytał:
— „Dostrzeżesz to, co dotychczas było niewidoczne”. O, wiem, pewnie chodzi o moje umiejętności! — zawołał wtem niewinnie. — Rozwinę się na tyle, że będę mógł czytać aury jak moja mama! — mówiąc to, był niezwykle szczęśliwy.
Zespół zgodził się, że to była pierwsza w sumie sensowna wróżba, a przynajmniej jeśli brało się pod uwagę interpretację Louisa. To znaczy, Cheoryeon i tak nadal był do tego sceptycznie nastawiony, ponieważ mimo wszystko przepowiednia, tak czy siak, była zbyt ogólna. Niekoniecznie musiało chodzić o moce. Ale właśnie tak to wszystko działało. Ludzie sami sobie interpretowali, a potem jak dochodziło do losowego zdarzenia, które można było podciągnąć pod wróżbę, to nagle „omygy, ale heca, czyli to była prawda”! Już on dobrze wiedział, jak się w ten sposób oszukiwało innych.
Szefowa długo nie zwlekała ze swoim ciasteczkiem.
— „Ponownie wysłuchasz tego na żywo” — czytając to, nie brzmiała na zadowoloną. — Dobrze, jednak te wróżby są zbyt ogólne. Czego niby wysłucham na żywo? Narzekań moich podwładnych na pracę?
Jasnowidz docenił, że kobieta tak mądrze podeszła do sprawy.
No i co, no i został tylko on. Wszyscy poganiali go, by czym prędzej sprawdził, co jemu przepowie kartka w ciastku, którą przy niekorzystnych wiatrach można było się zadławić. Popatrzył na resztę, westchnął najciężej, jak tylko mógł, wziął jednak to cholerne ciasteczko, złamał w palcach. Wyciągnął wróżbę, rozwinął, przeczytał. Zmarszczył mocno brwi.
— „Zrozumiesz, że wtedy mówiła prawdę”. No gówno jak nic.
Kto niby mówił prawdę? Olivia? Przecież ciągle kłamała! Szefowa? Chyba tylko, kiedy chwaliła BenJohna oraz rzucała robotą w swoich podwładnych. Jeśli miał pod cokolwiek naciągać te słowa, to musiało chodzić o Suyeon. Tylko problem w tym, że ona praktycznie zawsze mówiła prawdę.
Dupa, nie wróżba, koniec tematu.
Odruchowo wrzucił karteczkę do kieszeni kurtki, a następnie zabrał się za jedzenie.
Czyli wniosek taki, że te wróżby były jak w każdej innej takiej knajpce. I jak tu się dziwić, że społeczeństwo nie ufało jasnowidzom...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz