28 marca 2024

Od Raouna do Octavii, Dantego

Gdyby ktoś powiedział kiedyś Raounowi, że będzie niemal wypadał z ciała opętywanego śmiertelnika na karetkowych driftach, którymi niegdyś szpanował Basharowi, wyśmiałby taką osobę.
Karetka podskoczyła na progu zwalniającym, a razem z nią siedzące w środku osoby. Dziewczyna szarpnęła mocno kierownicą, przekręcając w prawo nie tylko ją, ale też swój tułów. Pojazd gwałtownie skręcił, wszyscy niebezpiecznie przechylili się w lewo, w szczególności Raoun, który na tyłach nie miał pasów do zapięcia. Runął na ścianę, bark boleśnie został z nią zapoznany. Dante z kolei, unikając zderzenia z czarnowłosą, wpadł na deskę rozdzielczą; nieumyślnie nacisnął guzik włączający radio, z którego poleciała muzyka klasyczna. Tak bardzo kontrastowała ona z całą sytuacją, aż w pewnym momencie zaczęła na swój dziwny sposób pasować.
Raoun wyprostował się, wziął głęboki wdech. Spojrzał za siebie, zmierzył wzrokiem widoczne przez okna w tylnych drzwiach radiowozy.
Okej, jego portfel trochę zaboli przekupienie władz, żeby go nie ścigały.
Tak, dokładnie tak sobie wyobrażał życie w Riftreach po odzyskaniu ciała. Narobił chaosu czterysta lat temu, potem jako duch siedział cicho, a teraz znowu powodował problemy na skalę przynajmniej Stellaire. Świetnie, wspaniale, idealnie. Cheoryeon go ani trochę o tym nie ostrzegł! Też jasnowidz, gówno prawda, ta cała sprawa z jego aurą to było jedno wielkie oszustwo! Ha, co za obłęd!
Może to przez zakumplowanie się z Yonkim? Wziął za ziomka Boga Chaosu, to dostał tego efekt!
Karetka zaliczyła kolejny ostry zakręt na środku skrzyżowania (tak, na czerwonym świetle, pewnie, bo czerwony był szybki), niebezpiecznie się przechyliła na bok. Raoun usilnie próbował pozostać po przeciwnej stronie, jakby w obawie, że jeśli tego nie zrobi, pojazd zaryje w asfalt. Gdy cztery koła z powrotem dotykały drogi, w duchu odetchnął z ulgą.
— Masz w planach zgubienie pał? — rzucił do dziewczyny Dante.
— Przecież to robię! — odburknęła tamta, o wielkość dużego mikroorganizmu omijając jadący obok samochód.
— Ach, tak? A myślałem, że głównie próbujesz nas zabić!
— Nie peniaj, Dante! — Raoun przysunął się bliżej okienka wyglądającego na kabinę kierowcy. — Znam się z Dyrektor Naczelną Departamentu Żniwiarzy, więc będziesz miał w Zaświatach all inclusive!
— Twoja stara!
— Z Pramatką też mogę porozmawiać! — Uśmiechnął się łobuzersko.
Rozmowę przerwał im jeden ze ścigających ich policjantów, który przez głośnik nakazał im się zatrzymać. Łał, nie no, super, na pewno posłuchają! Już, zaraz się zatrzymają! Serio, policja w tym świecie była naprawdę denna. Denna? Chwila... Tak, Cheoryeon coś wspominał o tym słowie. O Pramatko, ale to źle zabrzmiało, ale to źle zabrzmiało! Nie, nieważne, walić wszystkich, teraz istotne było wyłącznie to, że wraz z osobami, które pierwszy raz na oczy widział, właśnie uciekali karetką przed kilkoma zaciekle goniącymi ich radiowozami.
— Właśnie, śmiertelniczko? — zwrócił się do dziewczyny.
Pojazd podskoczył prawie do rytmu muzyki klasycznej, bóg uderzył głową o górną ramę okienka; nie było to jego ciało, więc bolało bardziej, niż przypuszczał. Skrzywił się minimalnie, sekundę później wrócił do sprawy.
— Jak masz na imię? — zapytał.
Dante zerknął na niego, unosząc jedną brew w pewnym zdziwieniu. Nic jednak nie powiedział.
— Octavia — odparła dziewczyna.
— Świetnie. Będę wiedział, jakie imię podać Yonkiemu, gdy będę mu mówił, na kogo ma zrzucić chaos!
Karetka znów podskoczyła, Raoun ponownie zarył głową, mając tylko nadzieję, że te całe wyboje to były progi zwalniające lub dziury w drodze, a nie ciała pieszych.
W tym całym szaleństwie uszu trójki dobiegły jakieś inne, dość charakterystyczne dźwięki. Wszyscy wyjrzeli przez szyby, dostrzegli lecący nad nimi helikopter. Raoun zmierzył wzrokiem widniejący z boku maszyny napis, gdy nagle wybuchł głośnym, klarownym śmiechem.
— Ja nie wiem, czy pojawienie się telewizji to powód do śmiechu! — krzyknął Dante.
Mężczyzna pospiesznie złapał za kierownicę, żeby przywrócić karetkę na dobry pas. Przy okazji skarcił Octavię, żeby patrzyła na drogę.
Pojawią się w wiadomościach! Pewnie na żywo! Jeszcze lepiej! Tych też trzeba będzie przekupywać! A Raoun myślał, że nic nie zrobi z górą majątku od wiernych w Ma'ehr Saephii!
Tyle dobrego, że kogoś opętywał, to przynajmniej w razie czego nie uwieczni się nigdzie jego twarz. Gorzej miała pozostała dwójka. Raoun przyjrzał im się krótko. Normalnie nie powinien nic robić. Wystarczyło, że zostawi ich, wyfrunie w niematerialnej formie z karetki i po problemie. Prostszego rozwiązania dla niego nie dało się wymyślić. A mimo to dalej tu siedział. Cóż, jeśli sprawy pójdą nie po jego myśli, to Dante z Octavią, tak czy siak, go w to wciągną, bo jednak widzieli twarz boga. Na dobrą sprawę wystarczyło powiedzieć, że towarzyszył im wysoki i przystojny typ z białymi źrenicami, to policja się nawet nie spoci w poszukiwaniu go. Ach, mógł ukryć boskie oczy, kiedy była okazja!
Jednocześnie... Hm... Planował wieść spokojne życie, lekarzować sobie z Basharem i w ogóle, ale jeśli miał być szczery, to brakowało mu emocji, dzikiej rozrywki, adrenaliny, o ile bogowie wytwarzali adrenalinę, tego nie był pewien. W każdym razie coś się działo.
Jeżeli wyjdą z tego cało i potem nie staną się największymi kryminalistami w Novendii, Raoun serio zakoleguje się z tą dwójką.
— Dobra, najważniejszą dla nas misją na teraz jest nie dać się złapać policji — powiedział spokojniejszy już bóg.
— I przeżyć — dodał Dante. — PATRZ, JAK JEDZIESZ, TO NIE GRA!
Rozległ się głośny stuk, po nim seria trzasków. Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy, popatrzyli na znikający z pola widzenia motor, który jeszcze chwilę temu grzecznie stał na miejscu parkingowym z boku drogi.
Mężczyzna z okularami zerknął w boczne lusterko, zobaczył roztrzaskany na chodniku jednoślad.
— Aha — rzucił podejrzanie spokojnie. — Kradzież karetki, rozbicie motoru, niejednokrotne zniszczenie mienia, praktycznie wandalizm. — Zaczął wyliczać na palcach. — Jak myślicie, ile lat będziemy mieli?
— Ja tam przestałam liczyć, więc nie wiem, ile mam — odpowiedziała skupiona (ze znakiem zapytania) na drodze Octavia.
Pozostali popatrzyli na nią, zapadła między trójką cisza. W radiu rozpoczął się nowy utwór.
Raoun powstrzymał się przed podparciem ręką czoła.
Pościg trwał w najlepsze. Zajmujące drogę pojazdy, słysząc syrenę pogotowia, wpierw rozjeżdżały się na boki i tworzyły korytarz życia, a potem przebywające w nich osoby z szokiem oglądały przemykającą obok nich niczym burza karetkę razem z bardzo ładnym ogonem w postaci policyjnych radiowozów. Piesi przechodzący akurat przez pasy w panice uskakiwali, o długość równą szybkości wkurzania innych przez pewnego różnookiego bachora unikając dostania szybkiego biletu w jedną stronę do Zaświatów. Kolejny ostry zakręt, chyba już wszystkie rzeczy w tylnej części turlały się po podłodze. Jeszcze jeden podskok na progu zwalniającym, tym razem nieco wyższym, bo przed szkołą.
Kącik ust Raouna powędrował ku górze, gdy udało mu się zachować równowagę. Szybko jednak zniknął, kiedy usłyszał trzaski. Odwrócił głowę, otworzył szerzej oczy.
Nosze wreszcie wyrwały się z chwytu liny – z hukiem poleciały w tylne drzwi (które nie wytrzymały presji) i wypadły na drogę, prawie idealnie na maskę najbliższego radiowozu. Samochód zahamował z piskiem, został trzepnięty przez ten za nim.
— Co się dzieje?! — zawołał Dante, obracając głowę.
— Eeeee, pozbyliśmy się zbędnego balastu? — odparł bóg.
Teraz to już musiał naprawdę mocno się trzymać, żeby czasem nie podzielić losu noszy.
Dante rozejrzał się dookoła, przygryzł niemocno dolną wargę. Poprawił swoje różowe okulary, następnie spojrzał na czarnowłosą dziewczynę.
— Octavia, zabieraj nas stąd! Skręć tu w lewo i jedź prosto! — Wskazał palcem kierunek. — Za miastem jest las, między drzewami zgubimy gliny!
— Osobiście uważam, że powinniśmy w towarzystwie efektów specjalnych wyskoczyć z rozpędzonej karetki — odparła niemal spokojnie tamta. — Będzie to fajnie wyglądało.
Ktoś tu za dużo filmów się naoglądał.
— Nie pierdol, tylko jedź na las! — warknął blondyn.
Octavia przestała pierdolić i pojechała w kierunku lasu.
Droga była szeroka, długa, wyjątkowo niewiele aut po niej jechało. Zza pewnego budynku po prawej zaczęło wyglądać skupisko drzew.
— Czy to ten las? — spytała dziewczyna.
— Jaki, kurwa, las, to park! — wrzasnął w odpowiedzi Dante.
— Ale też są te twoje jakże uwielbiane drzewa!
— Octavia, jedź dalej! — zawołał Raoun, usilnie trzymając się ramy okienka.
Musieli tylko wyjechać z miasta, dotrzeć do lasu i między drzewami zgubić policję. Porzucą karetkę, sami gdzieś się zaszyją. Jak jakiś gliniarz będzie się do nich zbliżał, to wtedy Raoun go opęta. Łatwizna.
Tylko to miasto trzeba było wpierw opuścić.
Bóg spojrzał na drogę przed nimi, zmrużył oczy. Czemu ona była mokra? Zaryzykował zbliżenie się na tyły pojazdu, żeby się rozejrzeć. Czyżby w tej części Stellaire chwilę temu padało?
O nie.
Wrócił do okienka, wołając:
— Octavia, teraz serio uważaj!
— Właśnie, jest mokro! — dodał Dante.
— No i? — Octavia nie wydawała się rozumieć. — Syreny chyba lubią wodę, to co ci przeszkadza? — Zerknęła na blondyna.
Raoun pokręcił głową.
— Zaraz mokro będzie też od naszej krwi, Octavia, na miłość Pramatki, PATRZ NA DROGĘ!
Dziewczyna spojrzała przed siebie, widząc tył samochodu na drugim pasie w czteropasmówce, przekręciła kierownicę. Karetka wyminęła pojazd.
I wtedy wpadła w poślizg.
Octavia w panice próbowała odzyskać kontrolę nad karetką, lecz szło jej to równie dobrze, co kotu granie w pokera. Dante złapał za hamulec ręczny, pociągnął, zdążyli jednak tylko trochę zwolnić, nim z impetem wjechali prosto w drzewo. Raounem szarpnęło, wyleciał przez przednią szybę, przeturlał się kawałek, aż w końcu zastygł w miejscu. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, zmarszczył w konfuzji brwi, gdy zdał sobie sprawę, że nie poczuł ani śladu bólu. Spojrzał na swoje dłonie, odrobinę przezroczyste.
Aha, wypadł z ciała śmiertelnika.
Wstał, przyfrunął do wgniecionej w drzewo karetki, spod której maski ulatywał dym. Syrena ucichła (pozostały tylko te policji), ale radio jak na złość dalej grało, tym razem jeszcze co innego.
— Halo, żyjecie? — Zerknął na dwójkę z twarzami schowanymi w wystrzelonych poduszkach. — Ach, no tak, nie słyszą. — Przyjął materialną formę. — Żyjecie?
Pierwsza podniosła się Octavia. Nie zachowywała się, jakby przed chwilą miał miejsce wypadek – czego jednak nie można było powiedzieć o jej czole i lewym policzku, na których widniało coś czarnego, jak gdyby skóra popękała, a nawet w paru miejscach poodpadała. Okej, czyli jej ciało trochę inaczej działało. W sumie podobnie do materialnej powłoki Ponurych Żniwiarzy. Raoun nawet posądziłby ją o bycie jednym, gdyby nie to, że nie wyczuwał od niej tej charakterystycznej energii.
Dante podniósł się zaraz po niej, jęknął głośno, zaklął soczyście. Włosy miał w nieładzie, jedno ze szkiełek okularów było pęknięte. Mężczyzna spojrzał na nie, z ust wyślizgnęło się kolejne przekleństwo.
— Kurwa, Octavia, ostatni raz siadasz za kółko — jęknął, poprawiając swoją zburzoną fryzurę.
Raoun otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz wtedy syreny radiowozów ucichły. Oznaczało to tylko jedno. Gliny dojechały.
— Dobra, później was opatrzę, teraz musimy wiać! — szepnął do reszty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz