— Dobrze, poproszę o chwilę uwagi.
Wszyscy siedzący przy okrągłym stole spojrzeli na wstającego Raouna. Bóg wyprostował się, wziął do ręki szklankę wypełnioną niemal po brzegi somaekiem (mieszanką piwa i soju), nieco ją uniósł.
Tego dnia, krótko po ogarnięciu najważniejszych spraw i rozpoczęciu pracy jako lekarz zorganizował imprezę, na którą zaprosił członków Pola Kwiatowego. Doszedł do wniosku, że Souel, Yen i Cheoryeon solidnie mu pomogli z odzyskaniem potęgi oraz rozpoczęcia nowego, o wiele lepszego życia. Musiał przyznać, że gdyby nie oni, najprawdopodobniej dalej włóczyłby się po tym świecie jako duch, nie mając żadnej możliwości powrotu do domu (pomińmy kwestię, że trochę bardzo z własnej winy). Niby banda dzieciaków, ale cholera, uratowały one boga! Dlatego poczuł się zobligowany jakoś im to wynagrodzić. I właśnie na samym wstępie zabrał ich – razem z Leą i Suyeon, bo jak Pole Kwiatowe, to Pole Kwiatowe – do zaproponowanej przez bliźniaki yeongsańskiej restauracji barbecue, Young Shikdang. Wystarczyło wspomnieć o tenjitsuńskiej kuchni, a Raoun już był sprzedany.
— Po głębokim namyśle doszedłem do wniosku, że gdyby nie wy, dłużej tkwiłbym jako duch — powiedział dostojnym tonem. — Pomogliście mi, naprawdę, dlatego właśnie was tu zaprosiłem. Słowa te potraktujcie jako zaszczyt, bowiem nieczęsto ktokolwiek ma okazję otrzymać boską wdzięczność! Zdrowie!
— Zdrowie! — zawołała młodzież chórem.
Po okolicy rozległ się dźwięk uderzania o siebie szklanek.
Każdy pociągnął łyk swojego napoju, po czym zabrał się za jedzenie. Suyeon obróciła kawałki wołowiny na grillu, Cheoryeon przeszedł w tryb wypatrywania pierwszego, który mógłby dopaść. Dzieciaki z pewnością się cieszyły, ponieważ mogły zjeść wołowinkę, do tego wszystko stawiał Raoun. Uczta na poziomie boskim! To znaczy, dla nich na poziomie boskim. Bóg Spirytyzmu to tam widział, jak prawdziwe boskie świętowanie wyglądało.
Souel odstawił swoją, prawie nietkniętą, szklankę, spojrzał na siedzącego po jego prawej boga.
— Ja również chciałbym podziękować — powiedział. — Dzięki Władcy Dusz wreszcie po latach spotkałem się z Władcą Powietrza.
— Super — odparł Raoun. — To teraz oddawaj amulet.
Wystawił w jego stronę otwartą dłoń. Genashi niemal się wzdrygnął na jej widok, popatrzył wpierw na nią, potem na twarz boga. Zamrugał parę razy, przygryzł dolną wargę.
— Żartuję — rzucił wtem bóg, poklepał młodego po plecach. — Widzę, że dobrze go używasz, więc możesz zachować. I tak mam nowy. — Z lekkim uśmiechem puścił mu oczko.
Musiał przyznać, że trochę go rozbawił widok Souela, który odetchnął z ulgą.
Czarnowłosy genashi sięgnął do swojej torby. Chwilę w niej grzebał, po czym wyciągnął prostą kopertę.
— Mam też dla Władcy list — powiedział trochę nieśmiało. — Aczkolwiek proszę o przeczytanie go w domu.
Raoun spojrzał na skierowaną w jego stronę dłoń z kopertą, cicho parsknął.
— Ach, ty i to twoje zamiłowanie do listów. Ale wiesz, że mogłeś mi go po prostu wysłać?
— Chciałem ten jeden raz wręczyć osobiście.
— No dobrze, dobrze — rzucił żartobliwym tonem.
Przyjął list, ostrożnie schował go do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Bóg Spirytyzmu nigdy nie przypuszczał, że któregoś dnia będzie siedział przy stole z grupką dzieciaków. Gdyby ktoś mu to powiedział kilkaset lat temu, to by tak porządnie wyśmiał tę osobę, że miałby z tego ubaw do końca dnia albo i dłużej. Ale teraz razem byli tu w tej knajpie, zajmowali jeden stół i jedli jedzenie, które na dodatek on stawiał. Życie potrafiło być zaskakujące. Aczkolwiek nie traktował tego jako coś złego. Spędził już we współczesnym Riftreach tyle czasu, że przyzwyczaił się do posiadania relacji ze śmiertelnikami.
Popatrzył na siedzącego po jego prawej Cheoryeona.
Chyba prawie wszyscy z grupki byli śmiertelnikami.
Jasnowidz pochwycił liść sałaty, pałeczkami zaczął nakładać na niego mięso, trochę kimchi oraz warzywa. Odłożył pałeczki, całość zwinął w mały pakunek, który następnie na raz włożył do buzi. Chwilę żuł, gdy nagle z jego ust wyrwało się głośne:
— MMMMMMMMMM!
Odchylił się do tyłu, byłby upadł, gdyby nie zdał sobie sprawy, że krzesełka nie miały oparć.
— Ale dawno nie jadłem wołowiny! — zawołał, gdy przełknął część. — Ostatni raz cztery wcielenia temu!
— Co? — zdziwił się Raoun.
— Ach, Cheoryeon pamięta swoje poprzednie wcielenia — pospieszyła z tłumaczeniem Lea.
— Aaaa. — Pokiwał głową. — Naprawdę? Interesujące. Ile pamiętasz wstecz?
Zjawisko pamiętania innych żyć nie było mu obce. W zasadzie to potrafił coś takiego zapewnić śmiertelnikom, majstrując nieco przy ich duszach, ale nie działało to wstecz, tylko sprawiało, że od obecnego wcielenia nie będą tracić wspomnień.
Chłopak z heterochromią chwilę liczył na palcach. W końcu odpowiedział:
— Dziewięć. To jest moje dziesiąte.
— O, to sporo — odparł bóg. — Które było pierwsze?
Tamten kilka sekund na niego patrzył, ewidentnie zastanawiając się, czy chciał powiedzieć, czy nie. Wziął do ręki szklankę, pociągnął spory łyk somaeku.
— Finze Banggo.
— Nie znam.
— CO. — Otworzył szerzej oczy. — A znasz BenJohna?
— O, jego już znam. Dobry muzyk. — Wtem popatrzył na młodego. — Byłeś nim? — Uniósł brew.
— A byłem! — Wykrzywił usta w dumnym uśmiechu, znów napił się alkoholu.
Bóg przyjrzał się uważnie jego twarzy.
— Ej, wyglądasz jak on! — zauważył. — Tylko chyba trochę mniej auranthijsko. Co tak szybko umarłeś?
— Pal trampki.
— „Pal trampki”?! — powtórzył za nim, oburzony. — Ty wiesz, do kogo to mówisz?!
Doszłoby do kłótni, ale na szczęście Suyeon z Leą uspokoiły dwójkę; potem jeszcze Suyeon po krótce wyjaśniła bogu, co to całe „pal trampki” znaczy.
Raoun pociągnął łyk napoju, na pewien czas zajął się jedzeniem. Żując, znów spojrzał na jasnowidza. Dopiero teraz przypomniał sobie, że w sumie reinkarnacja nie działała tak, że zachowywało się niemal ten sam wygląd. Akurat aparycja była czymś zupełnie losowym. Zmarszczył delikatnie brwi. Możliwe, że w Riftreach trochę inaczej to działało. Albo Cheoryeon po prostu miał fuksa z tym, że i jako BenJohn, i jako Cheoryeon wyglądał tak samo. Ciekawe, jak z innymi wcieleniami.
Właśnie, o sprawę reinkarnacji któregoś dnia popyta Dyrektor Departamentu Żniwiarzy.
Cheoryeon wypił resztę zawartości szklanki duszkiem, po przełknięciu podniósł puste naczynie tuż nad głowę i odwrócił je do góry nogami. Raoun obserwował to wszystko w ciszy, aż w końcu nie potrafił się powstrzymać.
— Co on robi? — Popatrzył na resztę.
— A, to taki zwyczaj w Yeongsanguk — odpowiedziała Suyeon.
— Jesteście Yeongsanami?
— Nasi rodzice byli. My się urodziliśmy w Stellaire. Planujemy kiedyś tam pojechać, ale kiedy, to inna kwestia. — Wzruszyła ramionami.
— Nie martw się, Suyeona, pojedziemy! — zapewnił ją brat.
Gdy część szklanek była już pusta, Raoun zaczął je uzupełniać. Siostra jasnowidza długo się wahała, ale ostatecznie nie powstrzymała swojego brata przed wypiciem kolejnej.
Rozmowa między grupką bardzo ładnie przebiegała. Wpierw dzieciaki podzieliły się informacjami o sobie, a potem z pełną uwagą słuchały, jak Raoun opowiadał o Ma'ehr Saephii. Lea od razu oznajmiła, że zostanie wierną Władcy Dusz, co bardzo ucieszyło boga. Nie przypuszczał, że Pole Kwiatowe będzie miało tak miłą duszyczkę. Siedząca koło ludzkiej śmiertelniczki Yen nie okazywała tak wielkiego entuzjazmu, jak jej przyjaciółka, ale jednocześnie nie traktowała go z taką rezerwą, co wcześniej. Gdy Raoun powrócił do Riftreach jako już pełny bóg z krwi i kości, odbył z czarodziejką pewną rozmowę, która przybrała interesujący obrót.
Bóg Spirytyzmu chciał się każdemu z trójki odwdzięczyć za pomoc. Souel w sumie dostał już swój prezent, a przynajmniej tak stwierdził genashi, ponieważ mógł się ponownie spotkać z jego Władcą Powietrza. Nie chciał nic więcej od Władcy Dusz, ale ten powiedział, że w razie czego młody może liczyć na jego pomoc.
Yen z kolei wyskoczyła z ciekawą propozycją, ponieważ gdy dowiedziała się, że bogowie mogą błogosławić śmiertelników, dając im cząstkę swojej mocy, po powrocie Raouna spytała go, czy mógłby sprawić, żeby widziała niematerialnych tak, jak jej starszy brat, Kanno. Trzeba przyznać, że bóg na początku był zaskoczony, ale gdy fiołkowowłosa potwierdziła, że wie bardzo dobrze, na co się pisze, otrzymała błogosławienie. A ponieważ Władca Dusz postanowił okazać swoją szczodrość, nałożył na nią dodatkową mini ochronę, sprawiającą, że niematerialne byty wyczują od niej energię, która im powie, żeby z tą dziewczyną nie zadzierały.
Miał tylko nadzieję, że Kanno mu nie zrobi o to problemu.
Na razie jedyną zagwozdką pozostawał Cheoryeon. Ilekroć się widzieli, chłopak testował cierpliwość boga, już i tak sklejoną na szybko szarą taśmą klejącą. Przez te sprzeczki Raoun jakoś nie widział siebie pytającego go, co by od niego chciał (pewnie by zażądał czegoś głupiego), więc na razie z tym zwlekał. Może potem popyta Suyeon.
Albo uda, że wcale nie myślał o odwdzięczaniu się komukolwiek za cokolwiek.
Czas mijał, na stole stopniowo znikało jedzenie, a pojawiały się szklane butelki. Ekipa bawiła się dobrze, zwłaszcza ci, którym procenty zaczęły dawać się we znaki. Raoun był odporny na negatywne działanie alkoholu, Suyeon całkiem nieźle znosiła jego efekty, a Souel z Leą się ograniczali, aczkolwiek za nich nadrabiali Yen z Cheoryeonem, którego siostra bliźniaczka już nie mogła powstrzymać.
Jasnowidz opróżnił czwartą już kolejkę, kilka sekund poświęcił na, chyba, przełknięcie. Zamrugał wolno, delikatnie potarł palcem jeden z zarumienionych od alkoholu policzków, a następnie nieco półprzytomnym ruchem dał zadość yeongsańskiej tradycji z przechylaniem szklanki nad głową (tym razem Suyeon powiedziała Raounowi, że Yeongsańczycy robili to bardziej z kieliszkami po wypiciu soju).
— W ogóle Lea! — zawołał niespodziewanie chłopak. — Ja wiem, co powiedziała Yen...!
Souel nagle spanikował. Złapał za ramię siedzącą po jego lewej Yen, która niemal zerwała się na równe nogi, uderzając pięścią w stół, aż zabrzęczały sztućce.
— Cheoryeon Moon! — warknęła, dziwnie zaaferowana. — Zamknij ryja! Ja wiem, co zamierzasz powiedzieć i jeśli to zrobisz, przysięgam, że wezmę tę pałeczkę i wepcham ci ją do tchawicy, ty zasrany skur...!
— Yen, spokojnie! — zawołał nerwowo Souel, próbując przytrzymać ją na miejscu. — On nic nie mówi, nic nie mówi! Nic nie mów, siedź cicho! — zwrócił się do jasnowidza.
Wyrwał z dłoni przyjaciółki pałeczkę, odłożył ją na blat.
Ale niemający już pełnego kontaktu z rzeczywistością Cheoryeon się nie poddawał.
— LEA!
— CHEORYEON, NIE! — krzyknął Souel.
Raouna totalnie zaskoczyło zachowanie genashiego, który przecież nie był pijany – wypił ledwie półtorej szklanki w ciągu tych kilku godzin. O co chodziło? Czego Cheoryeon nie mógł powiedzieć? Co tak przerażało czarnowłosego, że ten aż zaczął krzyczeć?
— Pewnie Yen powiedziała... — ciągnął dalej Cheoryeon, oparł głowę na dłoni.
Urwał jednak, jak gdyby zabrakło mu nagle tchu (Raoun kątem oka zdążył zauważyć specyficzny gest ze strony Souela). Usiadł prosto, podparł się ręką o stół, drugą złapał za gardło, chwilę tak siedział ze spuszczoną głową.
Genashi już zamierzał odetchnąć z ulgą, ale wtedy młoda Avoir szarpnęła się, wytrącając go ze skupienia.
Cheoryeon zakasłał parę razy, porządnie odchrząknął.
— Powiedziała, że dobrze wyglądasz w ciemnych włosach — kontynuował.
Wszyscy popatrzyli na niego.
— Ale ja uważam, że powinnaś wrócić do blondu — dokończył.
— I to zamierzałeś powiedzieć?! — Souel wyglądał, jakby zaraz miał przeskoczyć stół.
— MASZ JAKIŚ PROBLEM, EMOSIE?! — zaatakował tamten, niemal wstając. — PODSKAKUJESZ?! A WIESZ, KIM JESTEM?! JESTEM B...!
— Dobra, spokój, już. — Suyeon wepchała bratu do ust liść sałaty.
I się chłopak uciszył.
Raoun oglądał to wszystko w absolutnej ciszy. Miał wręcz ogromną ochotę zapytać, o co poszło, czemu Yen i Souel tak ostro zareagowali, nim Cheoryeon skończył mówić, ale uznał, że chyba raczej nie powinien. A na pewno nie teraz. Przy następnej okazji to zrobi.
Pochwycił do ręki butelkę soju, napełnił swoją szklankę do jednej trzeciej i wypił wszystko duszkiem.
Minęło parę minut, rozmowa na nowo skupiła się na Bogu Spirytyzmu. Lea uprzejmie spytała, czy i w jaki sposób stawiało się mu ołtarzyki; gdy wytłumaczyła, że chciałaby taki postawić u siebie, Raoun niesamowicie się ucieszył.
— W zasadzie przy takich najprostszych nie ma dużo do roboty — powiedział żywo. — Potrzebujesz jedynie kilku świec, byle była ich parzysta liczba, uschniętą roślinę, którą włożysz do flakonu i obwiążesz granatową wstążką. To jest taka najzwyklejsza forma.
— Lea, nie będziesz stawiać mu żadnych ołtarzyków! — zagroziła przyjaciółce Yen. — Przecież to ten duch! Ten, co nawiedza mojego brata!
Popatrzyła na boga, zbliżyła dłoń do twarzy, jakby szukała na nosie okularów, lecz gdy ich nie znalazła, prawie zachłysnęła się powietrzem. Otworzyła szeroko oczy, białe kręgi wokół źrenic na moment błysnęły delikatnym światłem.
— Na bogów, teraz mnie nawiedza! Idź, przepadnij, siło nieczysta, spierdalaj w odmęty Zaświatów! — Zaczęła energicznie machać rękami, żeby go przegonić.
Souel prawie opluł się wodą, którą akurat pił. Odstawił pospiesznie szklankę, żeby złapać fiołkowowłosą za nadgarstki i schować dłonie pod stół, podczas gdy Lea zaczęła uspokajać czarodziejkę, tłumacząc, że to nie ten duch, tylko Władca Dusz, któremu swoją drogą powinna okazać przynajmniej minimalny szacunek. Również poleciła jej przeprosić za przekleństwo w obecności boga. Yen coś tam poburczała pod nosem ewidentnie niezadowolona, ale ostatecznie się uspokoiła.
Po knajpie rozległo się głośne stuknięcie dna szklanki o blat; wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy i spojrzeli na Cheoryeona.
— Ya, ya, deurobczajcie to! — Jasnowidz skupił na sobie uwagę reszty. — Co robisz, gdy widzisz wkurzonego Boga Spirytyzmu? — kilka sekund ciszy. — Spirytalasz! HA!
Zarechotał sam na własny żart, reszta spoglądała na niego – nikt się nie odezwał.
Raoun zamrugał dwa razy. Nachylił się nieco w stronę chłopaka, wykorzystując, że siedział on tuż obok.
— Otrzymałeś kiedyś boską karę? — zapytał z dziwnym spokojem.
Cheoryeon podniósł na niego wzrok, zmrużył oczy.
— A umarłeś kiedyś? — rzucił.
Chwila ciszy.
— Racja, umarłeś — powiedział jasnowidz. — Na ciebie ten tekst nie działa. Ya, bwatrzcie na niego, typ umarł, AHAHAHAHA!
Suyeon ponownie musiała wziąć sprawy w swoje ręce, by uciszyć brata, jednocześnie szeptem błagała boga, by darował im życie.
Kolejne minuty mijały, Yen zaczęła robić rant na swoją rodzinę i opowiadać o tym, jak beznadziejny miała ostatni zjazd rodzinny. Co ciekawe, mówiła o tym w sposób, jakby zapomniała, że Raoun też przy tym był, a gdy skończyła jechać po swojej matce, przeszła na obrażanie połowy celebrytów. Zaczęła nawet coś mówić o Voxie, ale Souel wtedy nie wytrzymał; genashi niemal na jednym wdechu, z niesamowicie żywą gestykulacją rozpoczął swój wielki monolog o tym, jak świetnym zespołem jest Vox Metallica, jakie wspaniałe teksty piszą, idealną muzykę robią i ma nadzieję, że kiedyś zdobędzie płytę z ich autografami.
Raoun patrzył na wszystkich po kolei. Dzieciaki całkowicie zdominowały wieczór. Ale przynajmniej Cheoryeon się uciszył.
Chwila...
Spojrzał na jasnowidza, który od dobrych dziesięciu minut siedział nieruchomo, odrobinę zgarbiony i, cały czas trzymając w ręku postawioną na blacie, pustą szklankę, wpatrywał się w tylko sobie znany punkt. Po ostatnim głupim tekście jeszcze przez jakiś czas śpiewał pod nosem piosenki BenJohna, ale potem nie odezwał się słowem. I choć z początku Raoun czuł ulgę, teraz zaczął się trochę mar... Nie, sekunda, że co? On? Martw...? Gdzie, w życiu! Nigdy! Przenigdy! Nie o takiego gówniarza niewygadanego, pyskatego smarkacza!
Cheoryeon siedział z równie pustym, co jego szklanka wzrokiem, wydawał się być zaklęty w kamień. Wtem głowa powoli przesunęła się do przodu, aż pociągnięta przez grawitację zaryła czołem w blat.
Wszyscy zamilkli, przyjrzeli się nieprzytomnemu chłopakowi.
— Jeden zdjęty, HA! — zawołała nagle triumfalnie Yen. — Finał coraz bliżej!
Uniosła nieco dłoń i zacisnęła w pięść, zastygając tak w bezruchu. Jej lewa powieka niezdrowo zadrżała.
Raoun teraz był pewien, że nigdy więcej nie zabierze Pola Kwiatowego na wspólne picie.
Popatrzył na znokautowanego Cheoryeona i wciąż zastygłą Yen.
A już na pewno nie tę nieszczęsną dwójkę.
Słońce już dawno temu zniknęło za horyzontem, a ulice stopniowo pustoszały, gdy z restauracji wyszedł Raoun z Polem Kwiatowym. Pojedli solidnie, popili chyba jeszcze bardziej – z rachunku można było sobie zrobić szaliczek, lecz to akurat nie stanowiło problemu. Raounowi nie szkoda było wydawać pieniędzy, a przecież najbardziej liczyło się to, że wybawili się, napełnili brzuchy i dzieciarnia się nie pozabijała. Szczerze mówiąc, w pewnym momencie nawet on się uciszył, gdy zobaczył niektóre odpały młodzieży. Sam nie miał zbyt mocnej cierpliwości, a także czasami zdarzało mu się podchodzić do rzeczy w sposób awanturniczy, ale tego wieczoru coś się chyba w nim obudziło. Coś, co powiedziało mu, że powinien się ogarnąć i być tym jedynym dorosłym w tamtej chwili. Najprawdopodobniej chodził o te dziwne spojrzenia, które posyłała mu właścicielka knajpy od pewnego punktu ich imprezy. Tak, jakby... jakby zawiedziona była, że nie wychował dobrze tych dzieci? Bóg tego akurat nie rozumiał. I raczej nie chciał zrozumieć.
Ekipa chwilę jeszcze pogadała przed wejściem, aż przyszła pora na pożegnania. Pierwszy zniknął Souel. Dosłownie. Złapał w dłoń swój amulet i puff, nie było go. Przeteleportował się do Międzywymiaru, a stamtąd pewnie poszedł do świata swojego Władcy Powietrza.
W następnej kolejności grupa pożegnała się z Yen i Leą, które złapały taksówkę. Raoun proponował podwózkę, ale Lea zapewniała go, że poradzą sobie; też dodała, że to tak nie wypada, żeby bóg ich wiózł, ach, kochana była, idealna wierna!
Dziewczyna zagarnęła swoją przyjaciółkę w stronę taksówki. Nie miała łatwo, ponieważ nieźle wstawiona Yen ciągle chciała jeszcze coś powiedzieć Raounowi.
— Tylko się pilnuj! — groziła mu. — Jak jeszcze raz zobaczę, że nawiedzasz mojego brata, to ci tak wpierdolę, że tydzień będzie cię bolało! Normalnie sprzedam takiego kopniaka między nogi, że będziesz mógł zapomnieć o dzieciach!
To wcale nie tak, że potomstwa to on mieć nie mógł.
— Yen! — próbowała opanować ją Lea. — Nie mów tak do Władcy Dusz! I nie przeklinaj!
Złapała ją pod ramię, zaczęła pchać na tylne siedzenie pojazdu.
— Nie martw się — powiedział do niej Raoun.
Yen nie miała z nim najmniejszych szans.
W końcu taksówka mogła odjechać. Lea jeszcze uchyliła na moment okno, żeby im pomachać na pożegnanie. Suyeon odwzajemniła gest, bóg zaś poprawił na swoich plecach totalnie wykończonego przez alkohol Cheoryeona.
Czarodziejka popatrzyła na swojego brata, skrzywiła się mocno.
— A mówiłam mu, że ma przestać i skończyć na dwóch szklankach — westchnęła czarodziejka. — Wybacz, powinnam była go przypilnować.
— Nic nie szkodzi. — Uśmiechnął się do niej uspokajająco Raoun. — Dla potężnego boga taki chudzielec nie waży nic! — Wyszczerzył zęby. — Poza tym moje auto jest niedaleko, więc to drobiazg.
Jak dobrze, że był bogiem i gdyby teraz go do kontroli wzięli, to nie stwierdziliby u niego stężenia alkoholu zabraniającego siadać za kółko.
Niosąc jasnowidza na barana, ruszył wraz Suyeon w stronę miejsca, gdzie zaparkował wcześniej samochód. Szli niespiesznym krokiem w ciszy, dziewczyna wyciągnęła z plecaka małą butelkę napoju, który miał jej pomóc ze skutkami pitki. Pociągnęła łyk, wykrzywiła usta w lekkim grymasie.
Było już późno, zbliżała się północ. Na szczęście był piątek, więc dzieciaki nie musiały rano wcześnie wstawać. Raoun nie chciał, żeby przez niego potem miały zrujnowany następny dzień. On sam ani nie był pijany, ani nie potrzebował snu, więc mógł sobie całą noc posiedzieć, zrobić maraton serialu, a potem jak gdyby nigdy nic iść do pracy (tak, wziął sobie robotę na ten weekend za dodatkową kaskę). Boskie życie było po prostu idealne.
Suyeon westchnęła ciężko, następnie podniosła wzrok na Raouna.
— Przez alkohol w pewnym momencie trochę straciłam czujność — zaczęła — więc jeśli mój brat powiedział coś, co cię uraziło, to w jego imieniu przepraszam. Dorastaliśmy w domu dziecka sióstr zakonnych, który bardzo ironicznie w nazwie miał słowo „nadzieja” i ponieważ nie wynieśliśmy stamtąd zbyt wiele dobrych wspomnień, nie jesteśmy za bardzo religijni. Zwłaszcza on. — Ruchem głowy wskazała śpiącego jasnowidza. — W chwili desperacji modlił się do czczonego tam boga, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi, więc się obraził. A jak on ma się obrażać, to po całości.
Raoun spojrzał na Cheoryeona, który opierał głowę o jego bark.
— Rozumiem. — Pokiwał głową, a po krótkim namyśle dodał: — Mam ten sierociniec zrównać z ziemią?
Na niecodzienną propozycję dziewczyna zaśmiała się cicho.
— Nie trzeba.
Dotarli do samochodu. Bóg wygrzebał z kieszeni pilot, odblokował drzwi. Z pomocą Suyeon posadzili całkowicie ściętego chłopaka na tylnym siedzeniu, sami zaś zajęli te przednie. Raoun włożył kluczyk do stacyjki, wcisnął guzik. Gdy zapinał pasy, spojrzał na gotową do jazdy czarodziejkę.
— W sumie to jak się nazywał ten bóg? — spytał z ciekawości.
Jeśli się okaże, że to był ktoś, kogo zna, to sobie z nim pogada. Chyba że to był Cogadh. W sumie to nie znał tutejszych bogów poza tym wcześniej wspomnianym oraz Farvaną. I żadnego z nich, cóż, spotkać już się nie dało.
— Muszę sobie przypomnieć — odpowiedziała Suyeon.
Podczas gdy ona się zastanawiała, Raoun odpalił silnik i wyjechał na drogę. Nawigacji nie włączał, bo ciekawa sprawa, już znał adres domu bliźniaków. Parę razy był w Pokoju Jasnowidza, więc jakoś zapamiętał. Nie wiedział tylko, czy miał się z tego cieszyć, czy nie. To znaczy, żeby nie było, Suyeon nawet lubił. Była spokojna, ułożona, mądra. Kłóciła się czasami z bratem, ale Raoun to tam się jej nie dziwił, wręcz ją podziwiał, że tyle z nim wytrzymała. Z Suyeon dało się normalnie porozmawiać. Co prawda, nie mówiła do niego per Władca Dusz, ale ani razu go nie obraziła i zawsze dobrze dobierała słowa.
— A, już pamiętam! — usłyszał.
Spojrzał przelotnie na siedzącą obok dziewczynę.
— Cruinneirim — powiedziała Suyeon.
Raoun otworzył nieco szerzej oczy, uniósł jedną brew.
— Cruinneirim?
— Tak. — Przytaknęła.
Cały czas był wpatrzony w drogę przed nimi, choć widać było, że myślami trochę błądził wokół imienia.
— Nie znam — rzekł. — Jak go spotkam, to mu nakopię.
Prawy kącik jego ust powędrował do góry, Suyeon cicho parsknęła.
Całkiem szybko zajechali pod dom rodzeństwa Moon. Raoun pomógł zanieść Cheoryeona do mieszkania, Suyeon jeszcze raz go przeprosiła za kłopot, na co on tylko machnął ręką. Dzieciak o dwukolorowych oczach serio potrafił irytować, ale z jakichś nieokreślonych jeszcze przyczyn bóg nie potrafił go tak zostawić.
Gdy znalazł się w swoim apartamencie, było już dobre paręnaście minut po północy. Odwiesił płaszcz na wieszak, założył kapcie i udał się do pokoju dziennego, gdzie opadł ciężko na wielką kanapę.
Zmęczony nie był...
Fizycznie, ale mentalnie już tak.
Z towarzystwa chyba ostatecznie nadal preferował długowieczne byty.
Zerknął na znajdujący się przed nim duży telewizor. Oryginalnie miał w planach załączyć sobie jakiś serial na Netfilmsie i zrobić sobie z niego maraton. Najlepiej taki, przy którym nie musiałby myśleć za dużo, a mógłby się zrelaksować. Jego myśli jednak krążyły przy czymś zupełnie innym. Nie to, że jakoś bardzo się nimi przejmował. Bardziej ciekawił. Ciągnęły go mocniej, niż powinny.
Wyciągnął z kieszeni swój smartfon, odblokował ekran. Wszedł na aplikację z mapami, wpisał w pole wyszukiwania: „dom dziecka nadzieja”, po czym wybrał odpowiednią podpowiedź: Dom Dziecka Sióstr Zakonnych „Nadzieja”. Spojrzał na lokację, następnie sprawdził godzinę, podpierając dłonią podbródek.
Wstał, ruszył w stronę przedsionka.
Dobra, to teraz szybka wycieczka, żeby coś sprawdzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz