09 marca 2024

Od Dantego do Bashara

Ruiny żegnał tęsknym spojrzeniem, po tym jak słońce chylące się ku zachodowi zastało ich wciąż siedzących na pagórku, z utraconym poczuciem czasu i ewentualnym głodem pokonanym przekąskami, sugerując łagodnym ciepłem ostatnich promieni, że czas się zbierać. Dante przelotnie zastanowił się, czy mogli w tej okolicy zostać też jutro, po przeciwnej stronie wzgórza mieściły się poniekąd jeszcze inne marmurowe tajemnice, czemu by tam się nie przejść, lecz wtedy Bashar splótł ich dłonie, przytulił się do boku syrena i mroźno błękitne oczy zwróciły się na swojego lekarza, popatrzyły czule. Nie miejsce grało przecież rolę, a osoba, i w sumie obojętne mu było spędzenie kolejnego pikniku z doktorem w jakimś miejskim parku albo dopiero w Stellaire na wiosnę, bo liczyło się tylko to, że zrobią to razem, dzieląc się ciepłem i zaufaniem ze sobą, z każdego terenu mogąc uczynić swój mały przylądek spokoju. Bez Bashara nic z tego wyjazdu nie byłoby takie samo.
Nie było mu również po drodze bardziej odwlekać moment pojechania dalej na północ kraju przez wzgląd na starannie złożone odzienie na samym dnie jego walizki, które zamierzał wręczyć doktorowi dopiero przed pójściem na karnawał.


Bashar podniósł czarną koszulę przed sobą, otaksował ją wzrokiem, z kolei Dante przysiadł na hotelowym łóżku, próbując nie uśmiechać się podejrzanie.
— Cóż, mam wrażenie, że mogłem jednak lepiej się przygotować i zabrać coś bardziej wyjściowego, ale trochę biżuterii powinno pomóc. — Koszula zniżyła się znów, mężczyzna spojrzał na syrena. — Co sądzisz?
— Że w najprostszym stroju wyróżniałbyś się swoim pięknem z każdego tłumu — odparł, wstając i powoli podchodząc do Bashara, nie odrywając wzroku od rubinu. Lekarz zaśmiał się cicho, tak słodko, Dante łagodnie położył dłonie na jego biodrach i przyciągnął go do siebie, ucałował blade czoło. — Będzie idealna. — Usta wygięły się w charakterystyczny półuśmiech, przylgnęły ponownie do skóry, mrucząc słowa: — Ale chyba mam coś, co dodatkowo urozmaici twój strój.
Z ociąganiem puścił mężczyznę, dostrzegając jeszcze to przelotne zmarszczenie brwi, lekkie zdziwienie malujące się na lekarskiej twarzy, nim podszedł do na wpół rozpakowanej, różowej walizki, zaczął grzebać w jej środku.
— Chyba nie chcesz mi dać czegoś swojego…
Syren parsknął śmiechem, pokiwał przecząco głową, próbując sobie wyobrazić Bashara noszącego jego ubrania. Byłoby doktorowi bardzo luźno w tych szerokich w ramionach koszulach i ledwo trzymających się na biodrach, za dużych spodniach, to na pewno. Wyglądałby też całkiem uroczo.
— Nie powiedziałem ci wszystkiego o moich warsztatach — odparł, wyciągając spod jednej ze spódnic ciemny materiał. Odwrócił się zgrabnie na pięcie, trzymając wciąż za plecami niespodziankę, lekarz popatrywał na niego pytająco. — Na wstępie poinformowali nas, że chcieliby na koniec trzeciego dnia zobaczyć skończoną przez nas pracę, oczywiście związaną z tematyką warsztatów. Rozmiar i przeznaczenie dowolne, więc…
Podał w końcu Basharowi prezent. Złożone w równą kostkę, czarne spodnie, na pierwszy rzut oka wydawały się proste i zwyczajnie pasujące do klasycznego gustu mężczyzny. Wykonane z dobrego materiału, uszyte ręką fachowca (przynajmniej Dante głęboko wierzył, że było to widać), a co najważniejsze, zrobione od serca, lecz było w nich coś jeszcze szczególnego. Bashar rozprostował ubranie, zauważył, że po zewnętrznych stronach nogawek szerokie pasy czerni wymieniono na szkarłatny aksamit, wyszywany po całej swej długości fantazyjnie kwiecistym wzorem. Pasował idealnie swoją żywiołowością i kunsztem do chaotycznego piękna solmaryjskiego święta maskarad.
— Dostaliśmy od organizatorów trochę kostiumowych tkanin — wyjaśnił, gdy smukłe palce dotykały błyszczących się nici. — Zrobiłem je dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się podobają.
Uśmiech jego lekarza był najlepszym potwierdzeniem oraz nagrodą. Rubinowe spojrzenie zatopiło się w błękicie, Bashar wspiął się na palce, jedną dłonią sięgnął policzka. Syrenie usta już na niego czekały, wtuliły się w miękkie i radośnie wygięte wargi.
— Dante — szepnął czule, ledwie trochę się odsuwając, syren zaś, na chwilę zapominając, co takiego zrobił, po prostu uznał, że było to cholernie warte poświęconego czasu, skoro mogło tak zadowolić Bashara. — Wyszły ci cudownie, dziękuję.


Jeśli ktoś był ciekaw, co działo się przez większość czasu pod tą złotą burzą loków, wystarczyło udać się na karnawał w Solmarii, będący świetnym odzwierciedleniem wnętrza syreniej głowy.
Miasto żyło, jednak nie tak, jak to Stellaire miało w zwyczaju żyć, pełne przedstawicieli wszelkich magicznych i niezwykłych ras, wiecznie gdzieś się spieszących, głośne i tłoczne, lecz tutaj każdy krok wpasowywał się w rytm swawolności, nie zabiegania, tutaj miało się wrażenie, że bruk zaraz podskoczy w górę wedle uderzeń serca gotowego do zabawy, że woda z kanału chluśnie dla żartu o znajdujące się nisko na budynkach okiennice, a pluskanie łagodnych fal przerodzi się w łobuzerski chichot. Gwar nie cichł, nie słabł, głosy dobiegały z powietrza, z boku, z zaułka, ktoś się śmiał przed nimi, ktoś krzyczał za nimi, uliczna gitara dzielnie starała się przebić ponad harmidrem, podobnie jak śpiewak zaskarbiający sobie tkliwą piosenką szeroką publiczność uśmiechniętych przechodniów. Różowe szkiełka próbowały nadążyć za tą feerią barw, Dante komentował jeden strój, drugi, ten gdzieś znikał, pojawiał się następny, czy ta koronka naprawdę mieniła się jak gwiazdy na niebie, kto zszył tak po mistrzowsku fałdy tamtej spódnicy? Ściskał Bashara mocno za dłoń, nie zamierzając pozwolić na powtórkę sytuacji z Nowego Roku, lecz ani trochę nie powstrzymywało go to przed uleganiem swojej rozproszonej uwadze i przystawaniu, podziwianiu, zaraz gnaniu dalej, bo piękne zdobienie gorsetu mignęło mu gdzieś przed oczami. Po prostu ciągnął doktora za sobą, a ten pozwalał syreniemu chaosowi prowadzić się, parskając śmiechem i samemu wyszukując w tłumie co bardziej specjalne przebrania, żeby zainteresować nimi krawca.
Gdy kroczyli jedną z szerszych ulic, postać na szczudłach, odziana w biały garnitur, z brzegami ubrania obszytego wstęgami migoczącego, srebrnego materiału, nachyliła się ciekawsko w stronę Bashara. Ognistorude włosy unosiły się wokół jej głowy, jakby znajdowała się pod wodą, jasną maskę zaś, zakrywającą całą twarz, zdobiły na policzkach szarawe łuski. Przekręciła leciutko głowę, schyliła się mocniej, doktor jednak nie zdążył nawet odgonić istoty twardym, lekarskim spojrzeniem, silnie ramię wyciągnęło się po jego talię, płynnym ruchem zamieniło ich miejscami, dzięki czemu Dante znalazł się oko w oko z postacią, morderczo popatrzył ponad szkiełkami, jasno dając znać, że ten marynarz już ma swojego syrena. Szczudlarz roześmiał się, wyprostował, poszedł dalej swoją drogą, na odchodne machając im skromnie ręką. Krawiec odpowiedział wystawieniem języka, co jego doktor skwitował śmiechem, magicznie uciszając dla Dantego resztę świata. Uśmiechnął się zawadiacko do lekarza, załaskotał delikatnie jego talię, wsłuchując się chwilę dłużej w ten cudowny dźwięk.
W głowie może i miał hałas, zabawę, karnawał, prowadzące do lekkomyślności szaleństwo, lecz pośrodku tego wszystkiego znajdował się jeszcze Bashar, samo centrum, mogące jednym słowem bądź uśmiechem złagodzić najdzikszy pęd myśli i skupić je całkowicie na sobie.
Weszli na zatłoczony plac, grzecznie podziękowali zainteresowanej ich karnawałowym ubiorem parze we wdzięcznych sukniach robiących za kostium białego oraz niebieskiego pawia, nim pognali w głąb miasta, zniknęli między zabytkowymi budynkami, docierając do jakiejś względnie spokojnej alejki. Dante przesuwał ciekawsko wzrokiem po szyldach sklepów i lokali, nie szukając niczego konkretnego, a jednak witryna z wystawą pełną pięknie zdobionych masek i ogromnym lustrem oprawionym w antyczną, złotą ramę, wydała mu się miejscem tak oczywistym do odwiedzenia tego dnia, że wydawało mu się, jakby podświadomie to za nim właśnie się rozglądał.
Sklep, według informacji zamieszczonej na drzwiach, był prężnie działającym biznesem rękodzielniczym od trzystu lat i wcale nie poddał się wpływowi czasu, odznaczając się starodawnymi gustami wystroju, dźwiękami lekko skrzypiącej, drewnianej podłogi oraz przyjaznym uśmiechem sprzedawczyni, która mogła być dziedziczką rodzinnego biznesu.
Ledwo przekroczyli próg, coś błysnęło w syrenich oczach, różowe szkiełka szybko zlustrowały zawartość pierwszej sali przybytku, zerknęły w stronę drugiej i trzeciej, po czym zwróciły się na doktora. Dante złapał go za obie dłonie, szczerząc się ten pełen samozadowolenia sposób.
— Mam pomysł — powiedział, samymi tymi słowami poszerzając uśmiech Bashara. — Znajdźmy dla siebie nawzajem maski i spotkajmy się znowu przed wejściem.
Lekarz nie pytał o więcej szczegółów, po prostu zaakceptował syrenią chęć do skromnej zabawy, z przyjemnością na nią przystał. Ścisnął bokserskie dłonie, skinął głową, a w rubinowym spojrzeniu już dało się dostrzec zalążek konkretnej, zmyślnej wizji.
Umknęli w przeciwnych kierunkach, choć rzucili jeszcze szybko okiem przez ramię, przyłapując siebie nawzajem na robieniu tego samego, Dante roześmiał się, zniknął prędko w najdalszym kącie ostatniej sali. Od razu skupił uwagę na maskach pomalowanych w ciemniejsze barwy, nie tyle co strasznych, a raczej czarująco tajemniczych, jak zagadki ukryte wśród krzykliwego towarzystwa, nieproszące się o zainteresowanie, lecz równocześnie kryjące w sobie coś na tyle przyciągającego, że potrzeba poznania ich i zrozumienia przeważała nawet nad kaprysami najbardziej niecierpliwego charakteru. Z miejsca odrzucił również każdą czarno-białą, zbyt prostą w swej naturze, żeby opisać w pełni jego doktora. Palce musnęły czerwoną obramówkę z szarpiących się płomieni, za bardzo agresywną, obrysowały kształt szarego kwiatu, przez zaklęcie zwijającego się do środka przy dotyku, czyniąc maskę zbyt potulną i nieśmiałą. Zmrużył oczy, mało usatysfakcjonowany, zawrócił się do pozostałych sal, w wąskim korytarzyku minął Bashara. Mężczyzna uśmiechnął się jakoś przebiegle, za sobą już coś trzymając. Jasne brwi podskoczyły lekko.
No nie, w jego własnych zabawach go doktor pokonywał. Chociaż czy był tym aż tak zdziwiony? Prychnął pogodnie, uciekł lekarzowi, w nieco większym pośpiechu oglądając resztę asortymentu.
Nie sięgnął od razu po tę konkretną maskę, przelotnie zerknął na nią, stracił na moment zainteresowanie, po czym powrócił do niej na dłużej spojrzeniem. Kryjące pół twarzy rękodzieło miało brzegi obramowane złotymi liśćmi laurowymi, zaś drobne detale na tle głębokiej czerni były popisem czyjejś niezwykle precyzyjnej ręki. Linie, namalowane drobnym pędzelkiem, przechodzące od ciemnej czerwieni przez intensywny fiolet aż po błyszczący się turkus, w swej ostrej krzywiźnie przypominały przebłyski rzadkich minerałów w skale skrytej w samych trzewiach ziemi. Dante uśmiechnął się delikatnie.
Chłodne oblicze, lecz tak intrygujące, z łapiącym za serce urokliwym charakterem, schowanym głęboko dla tych wybranych. Zgarnął maskę ze stojaka i poleciał do sprzedawczyni, akurat żeby dostrzec opuszczającego sklep Bashara.
— A już myślałem, że będę pierwszy — powiedział, gdy wyszedł na ulicę.
— Trafiłem szybko na dobry wybór — odparł doktor, jednak nieszczególnie starał się ukryć wesołość z faktu znalezienia maski przed syrenem. Dante skwitował to jedynie kolejnym prychnięciem.
— Na trzy? — zapytał, zerkając na lekarskie ręce założone za plecami.
— Na trzy.
Raz, dwa, trzy, ciche westchnienia zachwytu umknęły z obu piersi. Mroźnobłękitne oczy skakały trochę, nie wiedząc, czy się skupić bardziej na uśmiechu Bashara, czy na własnej masce, spoczywającej w lekarskiej dłoni. Miała ciepłą, kłosową barwę złota, nieróżniąca się za bardzo w odcieniu od jego włosów, a po skroniach i czole wiły się fantazyjne zdobienia, zawijasy mogące robić za skłębione fale. Najwięcej jednak uwagi zbierały zakrzywione promienie słońca wychodzące z góry i z boków maski. Aż chciało się zapytać, czy ta sama, dobrze znana wszystkim gwiazda nie zeszła przypadkiem z nieba, żeby się przejść po nagrzanych przez siebie chodnikach.
— Piękna — skomentował Bashar, przyglądając się swojej masce, wywołując tym samym miłe poruszenie w syrenim sercu.
— Daj, pomogę ci założyć — odezwał się, nie omieszkując skorzystać z okazji ucałowania ciemnych włosów, gdy wiązał cienką wstążkę z tyłu głowy mężczyzny. Stanął z powrotem przed nim, łagodnym gestem dłoni poprawił zawinięty pod maską kosmyk.
— I jak wypadam? — zapytał jego doktor.
— Zjawiskowo. — Przepełnione adoracją spojrzenie wodziło po Basharze, palce nieszczególnie chciały opuszczać bliskości jego twarzy, przejechały po skroni w stronę linii szczęki, w końcu się cofnęły. Dante zerknął ponownie na drobne malunki na masce. — Mógłbyś spokojnie robić za dumnego boga podziemi w niej.
Lekarz przyjął komentarz z cichym śmiechem.
— Teraz twoja.
Złota wstążka spoczęła gdzieś między lokami, prawie skryła się pod nimi całkowicie, dając wrażenie trzymania się przy pomocy czarów. Bashar stał mu za plecami, Dante chciał się do niego odwrócić, ale ten miał, jak zwykle, jakiś inny plan. Zadbane dłonie objęły nagą talię, subtelnie nakazały syrenowi się kawałek cofnąć, stanąć twarzą do sklepu, co posłusznie uczynił, zerkając ciekawsko przez ramię. Tylko na chwilę lekarska ręka się uniosła, pokierowała jego podbródek przed siebie, szybko wróciła do poprzedniej pozycji, owinęła się czule na swoim syrenie.
— Spójrz, jaki jesteś piękny — zamruczał ściszonym głosem Bashar jako odpowiedź na niezadane pytanie, spoglądając z boku bokserskiego ramienia na ich odbicie w wystawowym lustrze.
Syren zaśmiał się, czując, jak rumieńce wkradają się na policzki i tylko dzięki masce się z tym kompletnie nie zdradził. Wciąż go zadziwiało, jak jego lekarz tak łatwo doprowadzał go do zaczerwieniania się, cóż jednak innego miał czynić, skoro komplementy Bashara docierały do samego jego wnętrza, zapadały tak głęboko w pamięć? Dante wygiął usta w charakterystycznym, zawadiackim półuśmiechu, wpatrzył się w lustro, łagodnie opierając dłonie na lekarskich przedramionach.
Maska świetnie pasowała do błyszczącego stroju. Prześwitująca koszula kończyła się w połowie piersi, ściśnięta na ciepłej skórze pasem przyszytego do niej, ciemnego materiału ze złotymi wzorami, muskulatura ramion ładnie prezentowała się pod tym cienkim ubiorem, a łańcuszki opięte ponad biodrami cicho brzęczały przy każdym kroku, w dopełnieniu z syrenią gracją czarując mijane osoby. Poprawił się nieco w objęciach Bashara, długa spódnica z dwoma rozcięciami zafalowała, odsłaniając więcej z silnych nóg. Westchnął błogo, starając się nie rozpłynąć do reszty w tej wolno płynącej chwili oraz pod delikatnym dotykiem lekarza.
Najlepszą częścią jego ubioru były i tak te szczupłe ramiona oplatające mu się w pasie.


Popołudnie leniwie przeszło we wczesny wieczór, gdy opuszczali restaurację, najedzeni tradycyjnym dla tego regionu risottem, udając się na jeszcze jedną przechadzkę po pochłoniętym świętowaniem mieście. Nie zrobiło się ani trochę spokojniej, wręcz przeciwnie, im bliżej nocy było, tym huczniejszym zabawom poddawali się mieszkańcy i turyści, lecz oni mieli za sobą już cały dzień kręcenia się wokół roześmianego towarzystwa oraz kolorowych kostiumów i nawet ta przerwa na jedzenie nie wystarczyła, żeby przywrócić pełnię sił. Zauważył, jak razem z Basharem idą powoli, nie pchają się dalej ku wszystkim pokazom, wybierając napawanie się atmosferą karnawału z daleka. Tylko że to też nie było takie proste, bo ludzi wciąż przybywało, a wcześniej ciche i zamknięte lokale ożyły barowym gwarem, tworząc nowe tłumy. Dante cmoknął w zamyśleniu, zastanawiając się, jak mogliby umknąć z tych zbiorowisk, przy tym niekoniecznie jeszcze wracając do hotelu.
I wtedy na końcu alejki błysnęła mu niebieska tafla, wołając do niego spokojnym szumem łagodnych fal i obietnicą wyciszenia się rejsem po kanale. Jego uśmiech był mimowolny. Woda zawsze miała dla niego dobre wskazówki.
— Zmęczony? — Spojrzał na Bashara, zlustrował go od góry do dołu.
— Trochę tak — przyznał lekarz.
— To chodź. — Ścisnął smukłą dłoń, pokierował ich we właściwą stronę, zgrabnie wymijając innych przechodniów. — Chyba wiem, jak zakończyć ten dzień.
Przystanie z gondolami były opustoszałe o tej porze, trwający karnawał dobrze wpływał na kieszenie właścicieli małych biznesów, lecz jako takiego problemu ze znalezieniem dla siebie małej łódki nie mieli. Gdy do doktora dotarło, czego konkretnie syren poszukuje, uśmiechnął się ciepło, doceniając pomysł, a potem pozwolił się poprowadzić do niewielkiego pomostu, przy którym czekała skromnie wyglądająca gondola. Ale niczego więcej im nie było trzeba, to jedno szerokie i obite czerwony materiałem siedzenie w zupełności wystarczyło.
Starszy, lekko siwiejący gondolier powitał ich grzecznym skinieniem głowy.
Przyjmie pan dwójkę osób na mały rejs? Taki spokojny, nieturystyczny — zwrócił się do mężczyzny Dante, ten zaś przytaknął, a potem zaprosił ich ruchem ręki na swoją łódkę.
Maski poleciały gdzieś w kąt siedzenia, Dante rozsiadł się trochę, żeby Bashar zmieścił mu się między nogami, co doktor chętnie zrobił, opierając się przy tym o szeroką pierś, wzdychając z ulgą na myśl o spędzeniu w tej pozycji najbliższe pół godziny. Pobliźniony policzek odnalazł swoje miejsce, wtulił się w skroń lekarza, oczy przymknęły, gdy wiosło zagłębiło się w ciemniejącej wodzie i wypchnęło gondolę na kanał, wprawiając ją w miłe syrenowi kołysanie.
Miał wrażenie, że oboje zaczynają usypiać na łódce, że tracą nieco kontakt z rzeczywistością. On przytulał się mocniej do pleców Bashara, Bashar mocniej pochylał się w tył, napierając łopatkami na jego obojczyk, zawężając swój świat do pokładu niewielkiej gondoli i odgłosów wody, jakby karnawał był już dla nich minionym wydarzeniem, ewentualnie dziejącym się gdzieś bardzo, bardzo daleko. Było mu tak dobrze, że nie wiedział, jak to odpowiednio wyrazić, jak tę całe umiłowanie dla czułości, którą właśnie między sobą dzielili, przekazać Basharowi. I choć pewnie nie musiał, tak zwyczajnie chciał to zrobić.
Wraz z kiwaniem się gondoli przyszły wspomnienia kiwania się do spokojnych melodii piosenek, z tych zaś senny umysł wyciągnął jakiś stary, solmaryjski utwór, zasłyszany nie raz w radiu, czasem nucony przez jego mamę, jeśli go pamięć nie myliła. Nie myślał nad tym za bardzo, po prostu zaczął cicho go śpiewać przy uchu Bashara, może tylko on go słyszał, może gondolier też. Nie było to ważne.
C’è che io ora vivo bene — zaintonował. Nie wszystkie zwrotki dobrze pamiętał, lecz tę łagodną końcówkę najlepiej kojarzył. — Se solo stiamo insieme.
Bashar poruszył się, przekręcił leciutko głowę, by zerknąć na niego. Kąciki ust uniosły się, rozczulone, smukła i gładka dłoń dotknęła tej bokserskiej, luźno spoczywającej gdzieś na żebrach lekarza.
Se solo ti ho vicino…
Syrenia magia potrafiła być bardzo delikatna, subtelna, nawet Dante przez zmęczenie wpierw nie spostrzegł, że skromny czar wkrada się w jego głos, czyniąc go słodszym, rozkoszniejszym dla słuchacza. Musiał podświadomie sięgnąć jej w sobie, lecz nie w celu uwiedzenie kogokolwiek, a jedynie dla przyjemności Bashara. Nie spodziewał się, że to cokolwiek da, tak jak kiedyś spłynie po prostu po lekarzu, jednak szczere i otwarte serce potrafiło niejedno zmienić i Dante poczuł, jak doktor bierze głębszy wdech, a potem zapada się mocniej w jego ramionach, rozluźnia.
Ecco che c’è — wyszeptał, mrucząc ostatnie dźwięki piosenki.
W końcu umilkł, pozwalając spokojnym pluskaniom wody na powrót przejąć scenę. Dopiero wtedy Bashar się odezwał.
— Dante?
— Hm?
— Nie przestawaj jeszcze, proszę — powiedział miękko.
Dante zamrugał nieco przytomniej, przypominając sobie, zdawać by się mogło, minione całe lata temu chwile, gdy dokładnie ten sam głos, którego teraz doktor chciał słuchać, wywoływał zmarszczki na jego czole i irytację w rubinowym spojrzeniu.
Uśmiechnął się, jak tak tylko przy swoim ulubionym lekarzu potrafił. Z resztek wspomnień ułożył własną skróconą wersję piosenki, dzięki niej spełniając prośbę Bashara.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz