27 marca 2024

Od Souela do Merlina

Matka wyszła z kuchni, udała się do jadalni, gdzie postawiła na stole blachę jeszcze stygnącego ciasta. Sprawnym ruchem wzięła do ręki nóż i zaczęła kroić swoje dzieło na nieduże kawałki. Pierwszy nałożyła na mały talerzyk, dodała gałkę już czekających lodów.
— To dla najwspanialszego mistrza powietrza — powiedziała melodyjnym tonem.
Siedzący po drugiej stronie stołu Souel uśmiechnął się szeroko, wyciągnął ręce.
Talerzyk jednak minął jego dłonie i wylądował tuż przed zajmującym krzesło obok Władcą Powietrza.
Aerind wykrzywił usta w swym charakterystycznym uśmiechu, pochwycił między palce widelczyk. Spróbował szarlotki z lodami, gdy nagle otworzył szeroko oczy. Białe źrenice błysnęły na moment nieco mocniejszym światłem.
— Mmmmm! — zanucił. — Pani ciasto jest, jak zawsze, wyborne!
— Cieszę się bardzo, że smakuje. — Matka genashiego wyglądała na niesamowicie rozpromienioną.
Tymczasem Souel przygryzł dolną wargę, ledwo powstrzymał westchnięcie.
— Mamo, gdybym ja i Władca Powietrza wpadli do rzeki, to za kim byś skoczyła?
Kobieta popatrzyła na niego, zamrugała parę razy.
— Ale ty wiesz, skarbie, że nie umiem pływać? Poza tym jestem pewna, że panu Aerindowi nic by się nie stało.
— To Władca Powietrza, nie Władca Wody.
— Ale władca.
— Nie martw się, Souel, wyciągnąłbym cię raz-dwa! — zapewnił go żywiołowo Aerind, poklepał młodego po plecach.
Genashi skrzywił się nieco, lecz w rzeczywistości nie mógł długo się gniewać.
Sporo się zmieniło, odkąd spotkał po latach Władcę Powietrza. Najważniejsze w tym wszystkim było udanie się do Haverunu na specjalny trening. I przy okazji zwiedzanie. Tak dawno go tam nie było, że praktycznie zapomniał, jak to miejsce w ogóle wyglądało. A wyglądało niesamowicie; przynajmniej Kraj Boga Powietrza, Artal. Souel akurat trafił na święto, więc mógł nacieszyć się wieloma dekoracjami, pysznym jedzeniem, a także zabawami. Ciekawy był widok niezliczonej liczby osób, które zebrały się, by być świadkami objawienia Władcy Powietrza. Aerind przygotował się idealnie, wygłosił przemowę, zaprezentował swoją moc. Nawet genashi, który znał go tak osobiście, był pod wrażeniem.
Choć nie należał do ekstrawertyków, udało mu się poznać parę osób, w tym bogów. Traktował to jako ogromny zaszczyt, też wiedział, że to coś niemal niepojętego, spotkać się nie z jednym, a z kilkoma bogami. Główną rolę zagrało tu bycie uczniem Władcy Powietrza, ale nadal.
W pierwszej kolejności poznał Władczynię Światła Lonnadię. Według Aerinda bogini uwielbiała wszelakie festiwale i starała się być na każdym, więc to nie było nic dziwnego, że zjawiła się na Święcie Boga Powietrza. Spotkała swojego kolegę akurat, gdy ten rozmawiał z Souelem, więc młody śmiertelnik został z nią zapoznany. Lonnadia była przepiękną kobietą o nieco trójkątnej twarzy, dużych oczach, pełnych ustach i długich włosach splecionych w dwa warkocze z prostą, sięgającą oczu grzywką. Przybrała wtedy ludzką formę, żeby nie wyróżniać się z tłumu, ale mimo to Souel był pewien, że spoglądał właśnie na boginię. Władczyni Światła przywitała się z nim ciepło, pochwaliła jego wygląd oraz zaprosiła do stolicy swojego państwa. Souel obiecał, że przy najbliższej okazji ją odwiedzi.
Drugim bogiem, którego poznał, był Władca... Chaosu. Gdy po raz pierwszy o nim usłyszał, był trochę sceptycznie nastawiony... To znaczy nie, nie sceptycznie. Po prostu... Chaos sam w sobie brzmiał dość poważnie, nie to, co powietrze czy światło. Nawet tytuł Władcy Kosmosu Celtrioza nie budził w nim takich odczuć. W sumie Celtrioza poznał jako dziecko, więc mogło mieć to jakiś wpływ. A chaos? Czy to nie zniszczenie, zaburzenie, wszystko, co... co złe?
I wtedy ujrzał o wiele niższego od siebie chłopaka z figlarnym błyskiem w boskich oczach i niemal bajkowym uśmiechem.
Yonki był kimś, kogo Souel kompletnie się nie spodziewał po Bogu Chaosu. Nie budził ani krzty strachu, nie wyglądał, jakby mógł w każdej chwili obrócić innych w nicość. Był za to bardzo ciekawski, wypytał młodego genashiego o niemalże wszystko: kim był, skąd przyszedł, o, z innego świata, a jak ten świat wyglądał, czy były tam trójokie kojoty, który portal do niego prowadził, czy mieli tam swoich bogów i tak dalej, i tak dalej... Jeśli Souel miał być szczery, to mały bóg, to znaczy Władca Chaosu, trochę go przytłoczył. Dobrze, że wtedy na ratunek ruszył Aerind, który bez ogródek powiedział, że Yonki już od jakiegoś czasu podróżuje, więc niech sam idzie sprawdzać, jakie jest Riftreach. Tamten na to odparł, że genialny pomysł. Uczeń Aerinda natomiast miał tylko nadzieję, że nie sprowadził właśnie w rodzinne strony apokalipsy.
Na szczęście po spędzeniu trochę czasu z Yonkim obawy zniknęły. Co więcej, bóg pomógł mu zmienić kolor włosów, za darmo, bez użycia farby. Souel z początku był trochę niepewnie do tego nastawiony, ale od tamtej pory nie miał ani jednego problemu z włosami, więc ostatecznie mógł wystawić pozytywną opinię o usłudze. A mama bardzo się ucieszyła na widok ciemnych kosmyków.
Właśnie. Z matką utrzymywał regularny kontakt. Nie tylko wysyłał do niej listy, ale też odwiedzał. Również kontaktował się z Polem Kwiatowym. Czasami do nich zaglądał (niekoniecznie z wiedzą mamy), raz wysłał list do Cheoryeona. A oni zawsze o dużo pytali i sami też mieli dużo do powiedzenia. Ach i byli w knajpie z Władcą Dusz Raounem.
Jedynie mało pisał z Merlinem. Jak przyjeżdżał do Stellaire, sprawdzał, czy dostał jakąś nową wiadomość od niego. Czasami coś było, na przykład czarodziej pochwalił się, że wolontariat w schronisku dla magicznych zwierząt pomógł mu zawalczyć o lepszą ocenę. Souel też trochę pisał o swoim treningu, ale nie zdradzał szczegółów. Nie wiedział jeszcze, czy powinien wszystko wyjawiać. Aczkolwiek z chęcią podzielił się paroma zdjęciami miejsc, które zwiedził.
Aż w końcu wrócił do domu na stałe.
Jego pobyt w Haverunie nie trwał bardzo długo. Czas w Riftreach płynął szybciej, więc doszło do pewnej różnicy, lecz ostatecznie minęło niewiele, nim oznajmił, że zostaje w Stellaire. Aerind zaznajomił się bardziej z podróżami przez Międzywymiar, również dostał klucz od Celtrioza, więc od tej pory mógł swobodnie odwiedzać swojego podopiecznego. Tak też robili. Tym razem to on przybywał do Riftreach i zabierał Souela na treningi, a potem Souel oprowadzał go po mieście i pokazywał różne różności.
Matka bardzo polubiła Władcę Powietrza. Niecodziennie szybko odnalazła z nim wspólny język. Może to ta energia wspólnego żywiołu? Albo aura roztaczająca się wokół boga. Cóż, cokolwiek to było, niegdyś niepraktykująca żadnej wiary kobieta obecnie traktowała Aerinda z takim szacunkiem i uwielbieniem, że jej syna momentami prawie łapała zazdrość.
Wreszcie dostał swój upragniony kawałek szarlotki z lodami, czym prędzej zabrał się za jedzenie. Deser był wyborny, dokładnie tak, jak powiedział Władca Powietrza. Mama robiła się coraz lepsza i lepsza w pieczeniu.
Rozmawiali jakiś czas, ciesząc się swoim towarzystwem, gdy nagle leżąca na stole komórka Souela krótko zaburczała. Genashi stuknął palcem w ekran, zobaczył nową wiadomość od Merlina. Odblokował urządzenie, chwilę czytał.
Czarodziej prosił go o pomoc w schronisku dla magicznych zwierząt. Trzeba przyznać, zaskoczyło to odrobinę czarnowłosego. Przestudiował dokładnie wiadomość, poruszył ustami. Młody gryf nie chciał latać. Ach, czyli to była podobna sytuacja do Falkora. Tyle że tym razem chodziło o zupełnie inne zwierzę. Gryf nie był smokiem. Był... gryfem. Nawet jeśli również posiadał skrzydła zdolne do lotu, nawet jeśli bardzo uogólniona budowa była podobna, cały ten proces mógł przebiegać inaczej. Zwłaszcza że gryf, em, raczej do nikogo nie należał. Pracownicy schroniska i weterynarz pewnie dobrze się nim zajęli, ale zwierzak nadal reprezentował tę bardziej dziką faunę i treningi mogły nie dać takich rezultatów, co u domowego smoka. Będzie trzeba zatem włożyć w to więcej wysiłku, coś sprytniejszego wykombinować. Pewnie czekało go więcej pracy niż z Falkorem.
Co więc Souel zrobił?
Zgodził się.



W schronisku zjawił się ustalonego wcześniej dnia. Obiekt położony był trochę daleko od jego domu, ale nie przejmował się tym za bardzo. Spacerek nigdy nikomu nie zaszkodził. Zgodnie z pogodą wiatr nie doskwierał, genashi mógł więc swobodnie nim operować. Przyda mu się to w pomaganiu gryfowi. Chociaż tak szczerze mówiąc, ostatnio jego kontrola nad żywiołem się poprawiła. Treningi z Władcą Powietrza były niesamowicie efektywne – aż odnosił wrażenie, że w tym krótkim czasie nauczył się od niego więcej niż przez wcześniejsze lata z innymi nauczycielami i mentorami. W sumie żaden genashi powietrza nie mógł się równać z Bogiem Powietrza.
Na miejscu znalazł się kilka minut przed umówionym czasem. Od razu zobaczył czekającego na niego Merlina. Czarodziej spojrzał na niego, z lekkim uśmiechem przywitał się z nim.
— O, inne włosy — zauważył.
— Tak. — Przytaknął tamten. — Tak jakoś wyszło...
Że kolor zmienił mu Bóg Chaosu (dalej to zabawnie brzmiało).
— Pasują — rzucił Merlin.
— Dzięki.
Dość szybko przeszli do części właściwej spotkania. Souel został zapoznany z gryfem, który już się przyzwyczaił do otoczenia istot humanoidalnych. Zwierzak zbadał wzrokiem i węchem nowego przybysza, dał się jednak pogłaskać bez większego problemu. Genashi delikatnie przejechał dłonią po łbie. Wpierw musieli spędzić razem trochę czasu, żeby gryf miał czas na zakumplowanie się z chłopakiem.
— Właśnie, co tam u Falkora? — spytał Merlina z ciekawości Souel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz