Historia, którą miała do opowiedzenia Arielowi i Connorowi, była równie mocna, co wyjątkowo krótka. W końcu nie było to miejsce i czas na wdawanie się w szczegóły, więc ograniczyła się do tych najbardziej interesujących i komicznych szczegółów. Oto mężczyzna, który miał w planach pozbawić ją życia, próbował pokonać ją jej własną bronią, na którą, o ironio, była całkowicie odporna. Szok wymalowany na twarzy boskiego modela, a także jego słowa, wystarczyły, aby była o tym całkowicie przekonana. Najwyraźniej jednak cała ta sytuacja bawiła tylko i wyłącznie ją. I to jeszcze jak! Sam morderca wydawał się zirytowany i przejęty, z kolei miny jej kochanków wyrażały tylko jedno: po raz kolejny Charlie pokazała, że upadła na głowę. I to wyjątkowo mocno.
Ich dłonie nawet nie drgnęły, grożąc wystrzeleniem kulki prosto w głowę lub serce mężczyzny. Connor jedynie zmarszczył brew i zacisnął usta w wąską kreskę, gdy ten białowłosy pajac pokazał mu środkowy palec. Gdyby nie Charlie, wilkołak chętnie by mu pokazał, co z tym paluchem może mu zrobić. I na pewno by mu się to nie spodobało. Ariel za to wciąż był niewzruszoną skałą. O ile skała mogła okazywać pewien rodzaj dezaprobaty.
Choć Charlie była zwrócona do Sorena bokiem, to jednak widziała każdy najmniejszy gest czy grymas z jego strony. Może i lubiła ryzyko, jednak nie na tyle, by nie mieć się na baczności w pobliżu kogoś, kto zaledwie przed chwilą chciał ją zabić. Zawsze mógł spróbować znów, bez względu na to, jak efektownie Ariel i Connor wymachiwali bronią. W końcu nie znała wszystkich jego umiejętności, a skoro trucizna zawiodła…
Odwróciła się jednak w jego stronę, gdy w końcu się odezwał. Obaj stojący w drzwiach mężczyźni wstrzymali oddechy, gotowi oddać strzał na choćby jeden podejrzany ruch mężczyzny. Skryte w cieniach pod sufitem pająki poruszyły się niespokojnie, nie wydając przy tym nawet najmniejszego dźwięku. Może i nie były w stanie skrzywdzić go jadem, jednak, jak zdążyła zauważyć poprzez obserwację i eksperymenty, mało kto ze stoickim spokojem znosił zrzucenie dziesiątek pajęczaków prosto na głowę.
Obie pary oczu zmrużyły się lekko, gdy wspomniał o kimś do załatwienia. Czyżby to jednak była nieco bardziej skomplikowana sprawa niż jej się jeszcze chwilę temu wydawało?
Wszystko wskazywało na to, że oboje stali się ofiarą jakiejś intrygi. Nie do końca przemyślanej, jak się okazało, ale jednak był ktoś, kto pociągał w tym wszystkim za sznurki. I to Charlie się nie podobało. Nie przywykła, by być po tej drugiej stronie knowań i spisków.
– Nie ruszaj się, kurwa, bo cię odjebię! – warknął Connor, jednak jeden krótki gest ze strony Charlie uczynił z jego słów zaledwie pustą groźbę. Zaklął, spojrzał niepewnie w stronę Ariela, któremu wyraźnie też nie podobało się to wszystko, jednak wciąż zachowywał stoicki spokój. Wilkołak w tej chwili naprawdę zazdrościł mu tej umiejętności.
Gęsta atmosfera pachniała zagrożeniem, niemal utrudniała kolejne zaczerpnięcie pachnącego piwniczną wilgocią powietrza. A jednak pokusa, by odkryć parę sekretów, zemścić się za to żałosne pogrywanie, było znacznie silniejsze.
– Chłopaki, schowajcie broń – poprosiła, wciąż nie odrywając spojrzenia od twarzy Sorena, chwytając się tej delikatnej jak pajęczyna nici porozumienia, która nagle między nimi się pojawiła. – Chyba mamy wspólnego znajomego. – Uśmiechnęła się, wyraźnie podekscytowana. Zapowiadała się naprawdę dobra zabawa. – Chodź ze mną. Coś ci pokażę. – Zachęciła go ruchem ręki i ruszyła w stronę drzwi, wciąż zastawione przez elfa i wilkołaka. Ariel odsunął się z przejścia, gdy tylko się zbliżyli, Connor natomiast wciąż tkwił w miejscu, piorunując Sorena spojrzeniem. Gdyby tylko wzrok mógł zabijać, model padłby trupem na miejscu. I… w sumie byłoby szkoda, właśnie teraz, kiedy zrobiło się naprawdę interesująco.
Charlie wyszła z powrotem na dudniącą muzyką salę, gdzie pijani, rozbawieni mieszkańcy Stellaire bawili się w najlepsze, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że przed chwilą nieomal doszło do podwójnego zabójstwa i tylko los zdecydował o tym, że tak naprawdę nic nikomu się nie stało. Obejrzała się przez ramię na Sorena i ruszyła w stronę metalowych schodów, które prowadziły na piętro, do jej biura. Connor i Ariel szli za nimi, zachowując odległość, nie spuszczając nieufnego spojrzenia z modela.
Pajęczyca otworzyła przed nim drzwi i zamknęła je właściwie przed nosami podążających za nimi mężczyzn. Nie potrzebowała, aby teraz dyszeli im w karki, zwłaszcza Connor, który na pewno nie będzie w stanie utrzymać swoich nerwów na wodzy. Nie chciała ryzykować, że rzuci się w końcu na Sorena i go skrzywdzi. Szkoda byłoby tej twarzy.
Jej biuro można by uznać za dość przytulne. Biurko, zarzucone różnego rodzaju papierami, oczywiście tymi mniej ważnymi, na które mogły padać spojrzenia nieupoważnionych i przysunięty do niego fotel, który już na pierwszy rzut oka wyglądał na wygodny. Czarna kanapa pod ścianą na prawo od wejścia i szklany, niski stolik stojący tuż przed nią. Na lewo od kanapy elegancki barek z ulubionymi alkoholami i kieliszkami o ciekawych, nietypowych kształtach. Pajęczyca podeszła do biurka i otworzyła szufladę, z której wyjęła nieco zmięty już list – przyczynę ich spotkania. Czarna wdowa, tkwiąca w środku misternie uplecionej pajęczyny między ramionami metalowej lampki biurowej poruszyła się nieznacznie, po czym znów zamarła w bezruchu, czekając na ofiarę.
– Wygląda znajomo? – zapytała, wręczając Sorenowi kartkę. Podeszła do stojącego nieopodal regału, skąd wzięła małe, plastikowe pudełko. Sprawnie wydobyła z niego błyszczącego, brązowego owada i wrzuciła go do sieci wdowy. Lśniący czernią i czerwienią pająk zaatakował od razu, rzucając się na uwięzionego w pajęczynie owada. Charlie odstawiła pudełko i oparła się o biurko, krzyżując ramiona na piersi. Dała mu chwilę, by przeczytał, a przede wszystkim przetrawił wydrukowane na jasnym papierze słowa. Uniosła brwi, gdy w końcu na nią spojrzał.
– Zdaje się, że ktoś bardzo chciał pozbyć się… właściwie nas oboje. – Charlie skinęła lekko głową, potwierdzając tym samym jego słowa. Wyciągnęła rękę z powrotem po list i sama przebiegła spojrzeniem po tekście.
– I ktoś był na tyle głupi, by nie sprawdzić, że próbuje zwalczać ogień ogniem – Złożyła niedbale kartkę i wsunęła z powrotem do szuflady biurka. – Nie powiedziałabym, że to w jakikolwiek sposób zawęża zakres poszukiwań. Czego jak czego, ale idiotów akurat nie brakuje. Napijesz się czegoś? – zapytała, podchodząc do barku. Sama miała ogromną ochotę się napić. Otworzyła drzwiczki, przyglądając się stojącym w idealnym porządku butelkom. – Ten pocałunek miał być zabójczy, prawda? – Uśmiechnęła się lekko pod nosem. W pewnym sensie był zabójczy, choć na pewno nie tak, jak oczekiwał tego Soren. – Nie spodziewałam się, że w tym mieście jest ktoś, kto… też potrafiłby coś takiego. – Spojrzała na niego z żywym zaciekawieniem. Stojący przed nią mężczyzna zdecydowanie kimś jej rasy. Wyglądał jak anioł, co dopiero zstąpił z niebios, a nie potwór z najgorszych koszmarów. Zatem jego umiejętności musiały wywodzić się z czegoś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz