10 marca 2024

Od Raouna – Inna Saephia: Proch

Farvana nigdy nie postrzegała Raouna jako wroga. Nawet jako zagrożenie. Ot, pojawił się nowy, świeżutki bóg, zebrał wiernych w miejscu, w którym po raz pierwszy postawił stopę. Trochę wredny, bo się zafiksował na swoich ziemiach i jak zobaczył, że inna boska istota się do niego zbliża, to uznał ją za konkurenta. Boginię to trochę bawiło. Widać było, że nie miał zbyt dużo lat doświadczenia. Przecież bogowie dzielili się terenami, śmiertelnikom nikt nie zabronił wyznawać wiary w więcej niż jednego. A poza tym ona była bardziej doświadczona, więc w razie czego Raoun powinien ustąpić.
Fakt, trochę się z nim gryzła. Chciała mu pokazać, gdzie jego miejsce, nieco przytemperować, żeby tak nie szarżował. Młodzi zawsze byli tacy energiczni i awanturniczy. Myślała wtedy, że jak wplącze swoją wiarę w jego ziemie i trochę ułoży tutejszych, pokaże mu, jaka była potęga najprawdziwszej boskiej istoty.
Z czasem jednak obudziła się w niej chęć robienia bogu po prostu na złość. Chciała też pośrednio przekazać cwaniaczkowi, żeby zwiedził trochę świat, poznał nowe miejsca i wybrał sobie jakieś lepsze tereny. Te tutaj już od początku miały należeć do niej. Planowała mieć pod ręką całą Medwię z północną Novendią i tak, jak starszemu bogu już mogłaby ustąpić albo dogadać się z nim, żeby doszło do współdzielenia, tak tym mniej doświadczonym nie zamierzała niczego ułatwiać. Inni musieli sami się przekonać, czym było zdobywanie, posiadanie, a także opiekowanie się wiernymi.
Raoun musiał się wszystkiego nauczyć.
A może już umiał?
To wydarzyło się za szybko. Zamieniła kilka zdań z białookim bogiem. Powiedziała parę niemiłych rzeczy, fakt, ale sprawy przybrały zupełnie niespodziewany dla niej obrót. Nim się obejrzała, nim zdołała w jakikolwiek sposób zareagować, wszystko spowiła ciemność.
Co się działo? Nie wiedziała. Świat przed nią znikał, umysł jakby się urywał, wpadała w trans, w którym nie mogła niczego dostrzec, usłyszeć, dotknąć. Na moment tylko odzyskiwała świadomość. Trwało to bardzo krótko, zwłaszcza dla bogów, ale wtedy widziała rzeczy przerażające.
Za każdym razem widziała swoje płomienie. Wielkie, piękne, złote, choć nie tak, jak pióra i tęczówki boga, którego raz jeden w życiu widziała. Nie wywoływały jednak żadnych pozytywnych emocji. Przerażona Farvana patrzyła, jak jej wspaniałe płomienie trawią wszystko na swej drodze. Budynki, drogi, rośliny, zwierzęta, ludzi, jej ukochanych ludzi, ukochanych wiernych! Biegali wszędzie, przewracali się, ich przepełnione bólem krzyki nikły w bezlitosnym ogniu.
Nim zdołała cokolwiek zrobić, wszystko z powrotem zabierała ciemność. Jak gdyby ktoś odsłaniał jej oczy, żeby pokazać, jaka tragedia dotykała ludzi, po czym znowu zasłaniał i zabierał w inne miejsce, by powtórzyć czynność. I to wszystko płonęło od mocy bogini. Mocy Wspaniałej Farvany.
Nie rozumiała w pełni, co się dzieje. Raoun rzucił na nią jakiś urok, przejął kontrolę nad ciałem. Wiedziała tyle, że to on za tym wszystkim stał. Ten bóg. Nie, nie bóg. Demon. Demon z najmroczniejszych czeluści. Te białe źrenice były zgubne. Pewnie przywdział je, żeby innych zmylić, a w rzeczywistości kryło się za nimi szkarłatne niczym krew spojrzenie. Demon, najokrutniejszy z nich wszystkich!
Coś się zaczęło dziać. Wyczuła to. Świadomość miała wyrzuconą na drugi plan, ale instynkt podpowiadał jej, że ktoś się pojawił w pobliżu.
Świst.
Uszu dobiegł dźwięk, jakby jakiś ostry obiekt przeciął powietrze.
Cisza.
I wtedy coś ją wyrzuciło na brzeg.
Pierwsze, co w pełni poczuła, to czyjeś dłonie. Silne, męskie, szorstkie, ale ciepłe. Objęły ją, uchroniły przed niemiłym spotkaniem z ziemią.
— Farvano? — usłyszała niski głos. — Farvano!
Powoli podniosła powieki, z początku ciężkie, lecz później na tyle lekkie, by mogła spod nich wyjrzeć na świat. Od razu ujrzała pochylonego nad nią znajomego mężczyznę.
— Cogadh? — wydusiła z siebie. — Co ty tu robisz? Gdzie... — skrzywiła się na moment. — Gdzie ja jestem?
Nie mając jeszcze wystarczająco siły, żeby się sama podnieść, rozejrzała się dookoła. Popiół, gruzy, zapach spalenizny i śmierci. Powróciła wzrokiem na Boga Wojny.
Po raz pierwszy w życiu tak bardzo się cieszyła na widok Cogadha. Dotychczas postrzegała go jako zwykłego boskiego kolegę. Dobrze wiedziała, że darzył ją zauroczeniem, lecz odtrącała jego uczucia, zgrywając niedostępną. Trochę bawiła się przy tym, nie mogła tego ukryć. Starania zaprawionego w boju, rzekomo pozbawionego uczuć boga stanowiły całkiem niezłą rozrywkę. Tylko ona widziała go od tej strony. Tylko... tylko przy niej się tak otwierał.
Teraz opinia na jego temat wbrew jej woli zaczęła ulegać zmianom. Trzymający ją w rękach mężczyzna o ostrych rysach twarzy, niewielkim zaroście, roztarganych niczym po walce włosach i chłodnym dla innych, a ciepłym dla niej spojrzeniu patrzył na nią z wylewającą się z niego troską. Martwił się o boginię. Przybył tutaj z odległej części kraju. Być może to on ją uwolnił z tego, co zgotował tutaj Raoun.
— Farvano... — zaczął Cogadh.
Zamilkł nagle, mięśnie jego twarzy się spięły. Odwrócił głowę, przytrzymał Farvanę jedną ręką, do drugiej natomiast przywołał swój miecz. Rozejrzał się dokładnie, żołnierskim wzrokiem próbując czegoś wypatrzyć. Spojrzał za siebie, zastygł w bezruchu.
Bogini płomienia zerknęła na niego, powoli usiadła prosto.
— Cogadh? — spytała cicho.
Bóg trwał nieruchomo. W końcu jednak rozluźnił się odrobinę. Spojrzał z powrotem na kobietę, wziął głęboki wdech.
— Nie jest tu bezpiecznie — oznajmił. — Możesz wstać?
— Chyba tak — odpowiedziała trochę niepewnie Farvana.
Z pomocą mężczyzny udało się jej podnieść. Poprawiła swoją sukienkę, brudną od otaczającego ich zewsząd popiołu. Przygryzła na moment dolną wargę, następnie zmierzyła wzrokiem otoczenie.
— Co tu się stało? — zapytała, choć miała pewne podejrzenia.
— To wszystko sprawka demona — odparł Cogadh.
Na ostatnie słowo bogini spojrzała na niego. Uniosła nieco brwi.
— Raoun...
— Lasair też go tak przedstawiła. Nazwał siebie bogiem.
— Tak. Tak powiedział.
Farvana krótko opisała mu Raouna. Pominęła szczegóły rozmów, jakie miały miejsce między dwójką, ale powiedziała, że ostatni raz widziała białookiego na swoim objawieniu w Złotym Ognisku. Cogadh wysłuchał uważnie, przytaknął. Na pytanie o obecne położenie Raouna cicho westchnął, przyznając, że nie wie.
— Z ogromną chęcią rzuciłbym się za nim, lecz zniknął — burknął. — W każdej chwili jednak może znów się pojawić, więc musimy się ukryć i obmyślić plan. Nasz przeciwnik nie jest byle kim — dodał.
Bogini przyznała mu rację. Nie znała Raouna za dobrze, ale po tym, co się teraz wydarzyło, bez zająknięcia się mogła powiedzieć, że mieli do czynienia z kimś, kto stanowił dla nich zagrożenie. Opętanie boskiej istoty ewidentnie nie sprawiało mu problemu, a w dodatku mógł stać się w każdej chwili niewidzialny, co tylko komplikowało sprawę. Jak mieli się rozprawić z takim wrogiem?
Dwójka wymieniła się spostrzeżeniami na temat ich przeciwnika. Wieść, że nie był on podatny na sól, zaniepokoiła Farvanę. To musiał być naprawdę potężny demon. Czy w takim razie powinni zasięgnąć pomocy kogoś orientującego się w tym polu?
Spojrzała na Cogadha, który błądził tam i z powrotem, widocznie zamyślony. To, jak bardzo się cieszyła, że miała go teraz przy sobie, było nie do opisania. Zaczęła bić się w myślach, że wcześniej nie dostrzegała tej strony mężczyzny. Miała kogoś takiego na wyciągnięcie ręki, a ona tak brutalnie go traktowała.
— Cogadh, ja... — zaczęła.
Cogadh przystanął, popatrzył na nią.
— Bardzo dziękuję — kontynuowała. — Za pomoc. I przepraszam. Za wszystko.
Bóg podszedł bliżej, zatrzymał się tuż przed boginią. Przyjrzał się jej, nic nie powiedział. Spuścił wzrok na trzymany w ręku miecz, którego nadal nie odesłał.
Farvana wzięła głęboki wdech.
— Chcę ci coś powiedzieć...
— Nie mów.
Zamrugała parę razy, zmierzyła dokładnie spokojną, skutecznie ukrywającą jakiekolwiek inne emocje twarz mężczyzny.
Bóg wciąż był zapatrzony w miecz.
— Cokolwiek chcesz powiedzieć, Cogadh tego nie usłyszy.
— Co...?
Coś śmignęło, ale nie dostała nawet sekundy na namysł, ponieważ poczuła ogromny, przeszywający ból w klatce piersiowej. Zachłysnęła się wpierw powietrzem, potem krwią napływającą do jej gardła. Mrużąc mimowolnie oczy, spojrzała na Cogadha. Jego czarne źrenice zmieniły kolor na surową biel, usta wykrzywiły się w niepasującym do niego, szyderczym półuśmiechu.
Została oszukana. Po raz drugi. Teraz jednak z jeszcze gorszym skutkiem.
Osunęła się na kolana, bóg również ukląkł, żeby wciąż trzymać miecz przebijający jej klatkę piersiową. Dwójka zastygła w bezruchu, ale tylko na chwilę. Ona zakasłała, splunęła krwią, on zaś nachylił się w jej stronę, cień spowił twarz.
— Lasair prosiła, bym zdobył twoje serce — powiedział. — Myślę, że zadanie zaliczone.
Zaśmiał się cicho, ukazując górne zęby.
Farvana już postrzegała Raouna jako wroga. Nawet zagrożenie.
Ale zrobiła to zdecydowanie za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz