Raoun z ogromnym trudem powstrzymywał śmiech. Samo wyobrażenie sobie Bashara jako Alltubera było co najmniej zabawne. Skąd HRy wytrzasnęły tak absurdalny pomysł? Uwzięli się na niego czy co? Bashar Alltuber, Bashar Alltuber! Ten Bashar Karim, demon-lekarz, miał zostać Alltuberem, który swymi edukacyjnymi filmikami rozpowszechniałby wiedzę medyczną! Gdyby Raoun miał taką możliwość, to by tu i teraz zaczął się tarzać po podłodze ze śmiechu.
— Widzę, że przynajmniej pan docenia pomysł, doktorze Noir — usłyszał.
Wyprostował się na krześle, podniósł wzrok na spoglądającą w jego stronę kobietę. Odchrząknął, przybrał poważny wyraz twarzy.
— Em, nie, nie doceniam — odpowiedział bez zająknięcia się. — Ten pomysł jest tak absurdalny, że aż śmieszny. Podzielam w pełni zdanie kolegi.
Uderzył teatralnie w podłokietniki krzesła, wybił się do pionu i tanecznym krokiem opuścił pomieszczenie.
Dość szybko dogonił Bashara, który bez słowa zmierzał w kierunku swojego gabinetu. Zrównał z nim krok, teraz szedł tuż obok, mierząc wzrokiem towarzysza.
Choć pomysł HRów był niesamowicie prześmieszny, Raoun również nie widział siebie w roli Alltubera. Doceniał, że góra zobaczyła w nim to coś, pewnie wygląd, wiedza, umiejętności i świetny charakter jako wisienka na słodkim torcie z bitą śmietaną, ale niestety musiał odmówić. Odzyskał ciało, zdobył dokumenty, żeby udawać typowego mieszkańca Riftreach, załatwił sobie dobrą pracę z jeszcze lepszym towarzystwem, ale nie zamierzał ponownie starać się o uznanie oraz władzę wśród śmiertelników. Lata jego publicznej boskości tutaj przeminęły, a on nie planował ich przywracać. Wolał życie takie, jakie sobie teraz ułożył. A zabawy w kręcenie filmików do Internetu do tego wszystkiego nie pasowało. Za dużo osób by go zaczęło rozpoznawać, stałby się celebrytą, a celebryta popularnością nie odstawał za bardzo od boga.
Bashar nacisnął klamkę, przekroczył próg swojego gabinetu... i zatrzasnął za sobą drzwi. Raoun zatrzymał się gwałtownie, zmierzył wzrokiem powstałą na drodze przeszkodę. Rozejrzał się pospiesznie, aby upewnić się, że nikt akurat nie skupiał na nim swojej uwagi, a następnie stał się niematerialny. Nonszalancko przeniknął drzwi, zmaterializował się zaraz za nimi.
— HRy muszą cię naprawdę uwielbiać — rzucił lekko.
Podszedł do biurka, klapnął na krzesełko pacjenta. Założył nogę na nogę, pochwycił z kubeczka losowy długopis i zaczął się nim bawić.
— Jeśli przyszedłeś mnie namawiać na te głupstwa, to marnujesz swój czas — burknął Bashar, siedzący już w swoim fotelu.
Wziął do ręki jakieś papiery, zaczął je przeglądać. Raoun dałby sobie rękę uciąć, że to była jedynie próba zajęcia umysłu czymkolwiek innym. Nawet jakby się mylił, to ręka przecież by mu odrosła.
— Eeeeeeeej, ile my się znamy? — odparł, udając urażonego.
— Wystarczająco długo, żebym mógł podejrzewać cię o próby namówienia mnie na coś tak bezsensownego. — Odłożył papiery, skrzyżował ręce na piersi.
— Kiedy mnie też się to nie podoba!
Od razu został obdarowany nieco zaskoczonym spojrzeniem. Popatrzył na Bashara, który mierzył go wzrokiem z góry na dół, unosząc minimalnie jedną brew.
— Słuchaj, niedawno odzyskałem swoją boską potęgę, nie? — ciągnął dalej bóg, wymachując przy tym długopisem jak wskaźnikiem. — Pracuję tutaj od paru dni, od niecałych dwóch tygodni jestem w Riftreach, ty myślisz, że ja chcę zostać celebrytą czerwonego guzika? Sława potrafi być męcząca, coś o tym wiem, bo, jakby, jestem bogiem. — Wskazał siebie końcówką długopisu. — Tutaj może słuch po mnie zaginął, ale w Ma'ehr Saephii nie mogę nigdzie spokojnie sobie wyjść, bo zaraz otaczają mnie chmary wiernych.
Nie musiał od razu zdradzać Basharowi, że ostatnie zabawy ze sławą w tym świecie skończyły się zapieczętowaniem na wieki, ale wierzył, że i bez tego przekaz zostanie zrozumiany. Nawet jeśli demon uważał go za kogoś, kto z chęcią wepchałby się do wszystkiego, pewnie w końcu załapałby, że bycie gwiazdą AllTube'a nie znajdowało się na wiaderkowej liście u Boga Spirytyzmu.
Doktor Karim splótł ze sobą palce, oparł o nie podbródek. Popadł w głębokie zamyślenie, wzrok bezwiednie błądził po biurku. Musiał dojść do wniosku, że Raoun naprawdę nie chciał się w to bawić. Jakiś czas później wyprostował się, wziął głęboki wdech.
— Trzeba będzie wybić im z głów ten głupi pomysł — stwierdził.
— Zawsze mogę opętać tego, kto najwyżej siedzi i powiedzieć, że jednak pomysł dwa na dziesięć, odrzucony. — Raoun wzruszył ramionami.
Dwójka lekarzy wymieniła się spojrzeniami.
— No co? — spytał bóg, widząc wzrok demona. — Myślałeś, że po odzyskaniu ciała nie będę mógł więcej opętywać? Bashar, jestem Bogiem Spirytyzmu! Zapomniałeś?
Tamten chwilę milczał.
— Nie wiem, może stanowcza odmowa z naszej strony w końcu da efekty — rzekł.
— Ta, ta, to ja jutro sobie opętam tego pana dyrektora. — Machnął niezgrabnie ręką.
Czy istniał jakiś problem, którego opętanie nie rozwiązałoby? Praktycznie nie. Jakiś typ przeszkadza? Opętać. Kogoś trzeba usunąć z drogi? Opętać. Zarobić trochę na boku? Opętać. Jeść i nie tyć? Opętać, a nie, chwila, Raoun nie tył. Ale nie zmieniało to faktu, że sztuka opętania miała wiele zastosowań.
Jakiś czas siedzieli w ciszy, każdy zajęty swoimi myślami. Akurat ich największe zadania na dzień dzisiejszy się skończyły i musieli tylko odsiedzieć do końca swojej zmiany, dlatego mogli sobie pozwolić na trochę bezczynności, a także zastanowienia się nad całą sytuacją. Raoun błądził wzrokiem po gabinecie, popatrzył na stojącą w kącie panią Kościowską.
— W sumie Bashar — zaczął.
Odczekał, aż doktor Karim skupi na nim swój wzrok, nie odwzajemnił jednak gestu, dalej obracając w palcach długopis. Cheoryeon to robił w jakiś śmieszny sposób, on też chciał, ale na razie nie miał dobrego punktu zaczepienia. Jak się nadarzy okazja, to się dobrze przyjrzy ruchom.
— Miałem proponować to później, ale skoro humor nam został zrypany, to myślę, że powinniśmy sobie go poprawić. Masz dzisiaj wolne po pracy?
— Zależy — odparł beznamiętnie tamten.
No tak, nie mógł po prostu się zgodzić, musiał jakieś zagadki robić, dawać sygnały, że jeśli to będzie coś głupiego, to nagle przemieni się w najbardziej zajętego obywatela w całej Novendii, o, co to, czyżby nowe dziesięć operacji? Ach, ten demon...
— Zależeć to ci będzie na przystaniu na moją propozycję. — Bóg zmrużył oczy, następnie odchrząknął. — Co ty na to, żeby wpaść na wieczór do mnie? Tak, dobrze usłyszałeś, do mnie! Do mojej stellairskiej świątyni!
Rzucił długopis na biurko, wstał z krzesła i rozłożył ręce, jak gdyby właśnie objawił się ludności wiejskiej sprzed wielu lat. Popatrzył z góry na Bashara, uśmiechnął się szeroko, ale też dumnie niczym pan na własnych włościach (mimo że znajdował się właśnie w gabinecie onkologa).
Bashar przyjrzał mu się uważnie, uniósł brwi.
— Zapraszasz do swojego domu? — zapytał, nie ukrywając zaciekawienia.
— Dokładnie! — Podparł się rękami na biodrach. — Myślałeś, że mieszkam tutaj pod mostem? Mam niesamowity apartament, nowiutki, przestronny, ze świetnym widokiem, godny prawdziwego lekarza! Możesz się poczuć zaszczycony, albowiem otrzymałeś możliwość zobaczenia miejsca, w którym mieszka bóg!
Demon raczej nie czuł się zaszczycony.
Ale na propozycję przystał.
Bashar nie zamierzał dzisiaj nawet rozmawiać o HRach, jednak Raoun z roboczej dobroci zajrzał do nich, żeby oznajmić, że potrzebują czasu na podjęcie decyzji. Kilkoma dodatkowymi słowami zrobił im (raczej zbędną) nadzieję na uzyskanie zgody od dwójki lekarzy, po czym zabrał się do swojego gabinetu, gdzie się przebrał i spakował.
Wyszedł na główny hol, wyjrzał przez balustradę, żeby odnaleźć wzrokiem czekającego na niego przy wyjściu doktora Karima. Dwójka wymieniła się spojrzeniami, Raoun uznał, że wędrówka do ruchomych schodów czy windy będzie już tylko stratą czasu. A tę cząstkę siebie mógł akurat ujawnić. Bo przeskakiwanie między formą cielesną i bezcielesną to już raczej było naciąganie, a tutaj ludzie by sobie pomyśleli, że ha, co dziesiąta osoba tak potrafi. Chyba.
Mniejsza.
Odsunął się dwa kroki od balustrady, a następnie naturalnie wybił się i pofrunął. Zleciał z pierwszego piętra, łapiąc przy okazji uwagę niektórych osób; gdy był już przy ziemi, zwolnił, żeby wylądować lekko niczym motyl. Poprawił swój wczoraj kupiony, ciemnofioletowy płaszcz, a następnie jak gdyby nigdy nic ruszył do wyjścia.
Bashar zrównał z nim krok, przyjrzał mu się dokładnie. Czując na sobie badawcze spojrzenie rubinowych oczu, bóg uśmiechnął się lekko.
— Co, ty tak nie potrafisz? — rzucił zaczepnie.
Onkolog nie skomentował tych słów, za to spokojnie powiedział:
— Mam nadzieję, że w twoim dowodzie nie jest napisane „rasa: zwykły człowiek”.
— Spokojna głowa, Bashar, już ty nie musisz się martwić, co tam napisane!
Chwila ciszy.
— Nie masz wpisanego boga, prawda?
— No oczywiście, że nie! Poszedłem najbezpieczniejszą drogą i wybrałem czarodzieja. Zadowolony?
Doszli na parking, gdzie Raoun zaparkował swoją głęboko granatową furę. Odblokował drzwi, zaprosił Bashara na miejsce pasażera, sam zaś zajął to kierowcy. Rzucił torbę na tylne siedzenie, zapiął pas, poprawił kosmyk grzywki w lusterku. Na suchy tekst demona, który okazał nim nadzieję, że jazda nie będzie wyglądała jak wtedy karetką, bóg skwitował go wzrokiem, nic jednak nie powiedział.
— Witam w mojej twierdzy!
Weszli do środka, stanęli w przedsionku. Raoun zdjął buty, wyjął z szafki kapcie dla siebie i gościa (tak, filcowe, oj, jaki dobry był z niego bóg!), po czym udał się do aneksu kuchennego, gdzie odłożył siatki pełne zakupów.
Bashar wszedł do głównej części apartamentu, rozejrzał się dokładnie.
Pomieszczenie było bardzo przestronne, na tyle, że między meblami dałoby się postawić duży stół do bilardu i nadal byłoby miejsce. Po lewej znajdował się aneks kuchenny z wyspą, po prawej część dzienna z kanapą, fotelami i wielkim telewizorem, zaś po środku segment jadalniany. Wokół sporego stołu stało osiem krzeseł – Bashar pewnie nie wiedział, na co takiemu bogu, jak Raoun, tyle miejsc, ale nie pytał o to. Okna były wielkie na niemal całą ścianę; ponieważ słońce zdążyło już zajść, ukazywały one satysfakcjonujący widok na nocne miasto i płynącą leniwie, odbijającą miejskie światła rzekę.
W wystroju dominowały stonowane barwy: odcienie brązu, czerń, trochę bieli i złotawe akcenty. Wszystko w apartamencie było nowe, ha, nowoczesne, całość wyglądała jak wyjęta z katalogu, lecz jednocześnie nie prezentowała się tak sucho. Dało się bez problemu dostrzec rzeczy, które wskazywały na to, że ktoś tu mieszkał. Na regale koło telewizora spoczywały personalne ozdoby, rośliny, a także książki: głównie medyczne i kulinarne, choć były jeszcze takie z trudnym do rozszyfrowania, nieznajomym Basharowi pismem. Tak, książki z Ma'ehr Saephii. Raoun przyniósł je, żeby czymś zapełnić mieszkanie oraz poczuć się jak w domu.
Po zostawieniu zakupów w kuchni i odwieszeniu płaszczów na wieszaki bóg oprowadził towarzysza. Pokazał spory balkon, na którym można było cieszyć się powietrzem, albo przy ładnej pogodzie zjeść posiłek, dużą łazienkę osobnym prysznicem i wanną, do której nieczęsto zaglądał, bo nie miał aż takiej potrzeby, potem weszli na drugie piętro. Wpierw zajrzeli do gabinetu pełnego maehrsaephskich rzeczy, następnie Raoun pochwalił się wielką sypialnią z tak samo cudnym widokiem, co pokój dzienny.
— Super łóżko, nie? — Wskazał na schludnie pościelone łóżko z jednolicie granatową kołdrą i czterema poduszkami. — Rozmiar królewski! Nie wiem, jak się na nim śpi, ale leżenie jest wygodne. Jak urządzimy u mnie piżama party, to pozwolę ci na nim spać. Tylko po to, żebyś stwierdził, czy jest dobre — podkreślił.
Przy sypialni znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do małej łazienki, drugie garderoby, w której jeszcze nie było dużo ciuchów, ale Raoun powiedział, że w najbliższym czasie to zmieni. Na koniec przeszli do ostatniego pomieszczenia.
— Tutaj jest pokój gościnny — powiedział.
Bashar popatrzył na leżące na wszystkich możliwych blatach przedmioty, stylem jakoś niepasujące do gospodarza, częściowo też wyglądające jak pamiątki.
Raoun od razu dostrzegł zaciekawione spojrzenie demona.
— Obecnie zajęty — wytłumaczył. — Ale lokator w sumie trzyma tu tylko rzeczy i się szlaja po świecie całymi dniami i nocami, więc pewnie dzisiaj go nie poznasz.
Dokładnie w tym momencie Bashar podniósł na niego wzrok. Zmarszczył nieco brwi.
— Nie przypuszczałem, że pozwolisz śmiertelnikowi mieszkać z tobą pod jednym dachem.
— Kiedy ja nie powiedziałem, że to śmiertelnik.
Raounowi spodobało się niemałe, acz widoczne zdziwienie, jakie przez moment widniało na twarzy tamtego.
— Kolega bóg? — spytał demon.
— Tak. Też białooki. Waszego to bym również nie przyjął. — Machnął ręką.
Nikomu innemu nie pozwoliłby zamieszkać w jego twierdzy, nawet bogu z Riftreach. Zwłaszcza bogu z Riftreach. Na początku nawet nie planował z nikim dzielić apartamentu, trzymając go całkowicie dla siebie, i tylko okazjonalnie przyjmować gości, ale dość szybko owe plany uległy zmianie. Czy żałował? Nie. Akurat mu to wyszło na dobre. Jak na niespodziewaną sytuację. Ale o tym kiedy indziej.
Wrócili na dół, poszli do aneksu kuchennego.
— Przyznam, że jest to okazały apartament — powiedział Bashar, jeszcze raz oglądając piętro. — Dużo za wynajem?
— Wynajem? — zdziwił się tamten.
Kilka sekund patrzyli na siebie.
— Jaki wynajem? — Raoun rozłożył ręce. — Bashar, to mój apartament! Wyobrażasz sobie, żeby bóg miał płacić za czynsz?
Demon milczał. Po raz kolejny objął wzrokiem apartament, potem zaczął przyglądać się bogu.
Widząc jego wyraz twarzy, białooki wykrzywił kącik ust ku górze, skrzyżował ręce na piersi.
— Cooooo, zastanawiasz się, skąd tyle hajsu wytrzasnąłem w tak krótkim czasie? — Nachylił się nieco w jego stronę. — Widzisz, jestem transplantologiem, więc potajemnie wycinam organy i sprzedaję je na czarnym rynku.
Cisza.
— Żartuję, po prostu zabrałem trochę złota i klejnotów ze swojej świątyni w Ma'ehr Saephii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz