16 marca 2024

Od Dantego do Raouna, Octavii

Gdybyś ktoś powiedział kiedyś Dantemu, że będzie spierdalać karetką z dokładnie tego samego szpitala, do którego już jak koń do stajni jeździł na rowerze, wyśmiałby taką osobę. Ale serio, tak całkowicie, kurwa, poważnie, musiał istnieć jakiś limit „nieoczekiwanych przygód z karetką” do wykorzystania w ciągu swojego życia, taki przydział na łebka wydawany przez Zaświaty, bogów czy innych drani, którzy mogliby mieć nad tym jakąś kontrolę, bo Dante bardzo głęboko, w szpiku swoich grubych kości i łączeniach między miocytami (włóknami mięśniowymi; Bashar go nauczył tego słowa i był cholernie z siebie dumny, że je zapamiętał), czuł, że on ewidentnie przekracza już granicę posiadania historii z udziałem karetek. Raz jeden przejechać się takową to można uznać na normalne, zdarza się, wypadki chodzą po ludziach, że dla niego to się skończyło na byciu punktem zwrotnym w jego życiu, to już co innego, ale dwa razy? Żeby to on jeszcze jako pacjent leżał w pojeździe, a nie na miejscu ratownika i z zamiarem ucieknięcia w tej karetce z dwójką kompletnie przypadkowych ludzi, co mieli nieszczęście znaleźć się razem z nim niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Dante spojrzał znów na kierującą samochodem kobietę. Niektórzy z nich byli w szczególnie niewłaściwych miejscach w tym momencie.
Trzymając się dla asekuracji jedną dłonią deski rozdzielczej, syren sięgnął pokładów swojego szczęścia głupiego i zapytał:
— Dobra, prawka może nie masz, ale wiesz chociaż cokolwiek o prowadzeniu samochodu?
— Oczywiście — odpowiedział bez wahania. — Grałam dużo w Seep for Deed.
Otworzył szerzej oczy. Czy naprawdę akurat teraz musiało się to jebane szczęście od niego odwrócić?
Need for Speed? W tę grę komputerową? — Dante samym tonem próbował zmusić nieznajomą do przemyślenia raz jeszcze swoich słów i wcale nie pomagał fakt, że brzmiała ona całkowicie poważnie przy wymawianiu ich.
— Tak, czterdzieści osiągnięć na czterdzieści pięć to nie byle co. — Noga opadła ciężej na pedał gazu. — Wiem, co robię.
— A ty nie masz prawka? — odezwał się do niego trzeci głos, mężczyzna z tyłu karetki. Odsunął wąskie drzwi i wcisnął głowę do środka kabiny z kierowcą. Dante zlustrował go pobieżnie. Jaśniejsze włosy, chudsza postura, w ogóle, do jasnej cholery, nie twarz tego całego doktora Noir.
— A kim ty, w ogóle, kurwa, jesteś?
— No ja to ja! — oburzył się, syren posłał mu krzywy uśmiech.
— No chyba twoja stara.
Mężczyzna wywrócił oczami.
— Dobra, nie zesraj się. — Źrenice na moment zabłysły na biało.
Do Dantego jak przez mgłę w końcu dotarło, że coś rzeczywiście typ miał wcześniej z tymi oczami, nie jemu co prawda oceniać, czy wyglądały na normalne, czy nie, ale raczej niewiele osób paraduje na ulicy z białymi źrenicami. Syren wzruszył ramionami. W sumie Raoun jeszcze wspomniał o jakimś opętywaniu, więc w porządku, dobra, niech i tak będzie. Jemu to tam właściwie rybka, Noir nie musiał wcześniej mu pomagać ani nic robić, ale wszedł w ten bajzel z ledwo co poznanym gościem i złodziejką krwi, zatem tym bardziej nie miał się o co przyczepić.
Dłoń bezwiednie powędrowała do kieszeni kurtki, sprawdziła, czy niepostrzeżenie zwinięty kobiecie woreczek z krwią nadal się w niej trzyma nienaruszony. Jak Raoun jeszcze przypadkiem zauważy jego kradzież, ale nie zareaguje, to już w ogóle będzie mógł ich zacząć nazywać kumplami.
Lekarz (opętywany przez niego facet?) wskazał palcem na przednią szybę karetki.
— Szlaban.
— Co? — Dante odwrócił głowę, złapał się wolną ręką kurczowo swojego siedzenia. — O chuj, szlaban!
Zacznie ich nazywać kumplami, jeśli to przeżyją.
Kobiecie nawet noga nie drgnęła, gdy prędkościomierz dotarł do równej osiemdziesiątki, a maska pojazdu zaryła w biało-czerwony drąg, któremu nawet wbudowany przeciwko takim sytuacjom zawias nie pomógł. Szlaban odpadł od stojaka i pękł pod kołami karetki jak wykałaczka.
— Widziałam w internecie, jak ludzie rozwalają szampana o łódź jako taki rodzaj chrztu — odparła nieznajoma, o włos unikając zderzenia z osobówką i wyjeżdżając na jeden z pasów, o dziwo nie jadąc przy tym pod prąd. — No to rozbicie szlabanu o karetkę też powinno zadziałać. — Zamyśliła się na moment. — Może w sumie powinnam ochrzcić Mykkę…
Mężczyźni popatrzyli po sobie, zerknęli na kobietę.
— Mykkę? — powiedzieli równocześnie.
Przywołane chyba swoim imieniem zwierzątko wyściubiło nosek z kieszeni płaszcza właścicielki, poruszyło nim ciekawsko. Dante zamrugał, westchnął, zapadł się głębiej w fotel, absolutnie nie tak sobie wyobrażając to odwiedzenie Bashara w szpitalu.
— Tylko szczura nam brakowało, naprawdę.
— Ale brakuje nam poważnie jednej rzeczy — zauważyła nowa towarzyszka, rozglądając się po wnętrzu pojazdu. Przechyliła się w bok, przebiegła wzrokiem po przyciskach pod radiem. — Jak się w tym ustrojstwie koguta włącza?
Karetka właśnie zaczynała zjeżdżać na drugi pas, Dante błyskawicznie wyciągnął się, złapał i naprostował kierownicę.
— Patrz na drogę!
— To włącz mi koguta! — odkrzyknęła. — Nie można jechać bez koguta!
— Nie wiem jak!
— To rób za koguta!
— Syren i syrena to nie to samo!
Zebrał od kobiety oburzone prychnięcie, a po chwili otworzyła ona okno i zaczęła na całe gardło krzyczeć:
— IOIOIOIOIOIO!
— Jaja sobie robisz — skomentował syren, gdzieś kątem oka dostrzegając, że Raoun stara się nie złożyć w pół ze śmiechu i nie położyć na podłodze.
— Świateł też nie mamy — mruknęła niewzruszona, znów rozglądając się po karetce, aż jej zielone oczy zwróciły się na syrena, usta wygięły uśmiechu, bardzo podobnym do tego syreniego, gdy wpadał na jeden ze swoich genialnych pomysłów. — Zdejmuj pingle i machaj nimi przez okno.
— Pojebało? — I naprawdę bardzo chciał, żeby mu szczerze na to odpowiedziała, to by przynajmniej wiedział, na czym z nią stoi.
— Okularki — pokazała na jego twarz — różowe są, to taki niebieski i czerwony razem. Latarką świeć od drugiej strony i będą światła.
— No chyba nie.
Wzruszyła ramiona, zerknęła w bok ulicy.
— Jak tego nie zrobisz — kiwnęła podbródkiem na pobliski park — to wjadę w tamto drzewo — powiedziała luźnym tonem.
Nie pierwszy raz ktoś stosował na nim szantaż, gdzie groźbę stanowiła obietnica wyrządzenia mu jakiś fizycznych krzywd, więc Dante przyjął jej słowa tylko ze zmęczonym westchnieniem i nieco skwaszoną miną, bo trochę nie mógł ścierpieć tego, do czego został zmuszony.
— Czyli pojebało — burknął, zdejmując okulary. Wyciągnął telefon z kieszeni, wychylił się przez okno i zaczął włączać i wyłączać latarkę w urządzeniu przystawionym do różowych szkiełek, nieznajoma zaś wróciła do swoich krzyków
Przez nie prawie nie usłyszał śmiechu Raouna, który dał im dobrą chwilę robić z siebie błaznów, po czym pochylił się w przód i przełączył mały pstryczek.
— Tutaj.
Nagłe wycie syreny karetki ogłuszyło go, lecz zaraz dał radę się przyzwyczaić, z ulgą założył z powrotem okulary na nos, a droga stała się nieco przyjemniejsza. Pojazdy zaczęły ustępować im z drogi i kierująca pojazdem nie musiała wykonywać pokręconych manewrów, z których za każdym razem ledwo wychodziła na prostą.
— Hm — mruknął Raoun tuż przy jego głowie — nie pamiętam, żeby to było takie głośne.
Dante zmarszczył brwi, zerknął na lekarza, właściwie to nie mając jak zaprzeczyć albo się zgodzić. Gdy on jechał ostatni raz karetką, to w drodze do szpitala ratownicy wyłączyli syrenę i zostali jedynie przy światłach, pacjent nie był w stanie zagrożenia życia, a ulice w nocy były niemal puste. I wtedy coś mignęło mu w bocznym lusterku, ten zbyt dobrze mu znany, niebieski odcień nadwozia. Dodatkowe źródło hałasu się znalazło.
— Pieski biegną — mruknął, naliczając przynajmniej trzy radiowozy.
Trochę mało, pomyślał bezwiednie i się uśmiechnął w swój charakterystyczny sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz