18 marca 2024

Od Merlina do Isarra

Merlin wiele razy słyszał w swoim życiu pytanie o to, co jest z nim nie tak. Najczęściej zadawali je jego nauczyciele, widząc mierne wyniki Merlina za każdym razem, gdy chłopak brał się za pozornie proste zadanie, niewymagające ani wielkiej wiedzy, ani umiejętności. Bo to raz było tak, że polecenie w podręczniku mówiło, by wykonać coś nieskomplikowanego, i nagle zadanie urastało do rangi przedsięwzięcia wymagającego pomocy wykwalifikowanego managera, gdy tylko Merlin się za nie brał. Teraz też wszystko miało być nieskomplikowane – miał po prostu pójść do kwiaciarni, kupić kwiat i zaliczyć projekt z zielarstwa. Trochę nie do końca tak, jak pani od zielarstwa chciała, ale miało się to udać i na dodatek nie brzmiało jak coś bardziej skomplikowanego od pójścia po bułki do sklepu. No i oczywiście, że musiało się schrzanić. Raz, że najpierw Merlin nie mógł znaleźć kwiatka, a teraz sprzedawca nie zamierzał mu go sprzedać.
— Eee, nie wiem — odparł elokwentnie czarodziej, odsuwając się jeszcze krok od tego nieszczęsnego miglańca. — Dużo rzeczy pewnie.
— Świetnie. Ale to nie tłumaczy, dlaczego jeszcze stoisz!
— Uhh…
Merlin sięgnął dłonią, niepewnie przeczesał włosy palcami, wzruszył ramionami.
— Może masz po prostu opóźniony zapłon — kontynuował sprzedawca, bardziej do siebie niż do Merlina.
O tym też Merlin sporo słyszał, głównie oczywiście od nauczycieli, bo kto inny tak bez skrępowania podsumowywał wszystkie jego starania. Problem był tylko taki, że starać to on się mógł, ale w szkole liczył się wyniki i na to Merlin niczego nie mógł poradzić.
— Może po prostu delikatnie dotknąłem? — podsunął.
— To tak nie działa. — Mężczyzna machnął zbywająco dłonią. — Wystarczy niewielki, przelotny kontakt, by miglaniec się pożywił, odbierając właścicielowi manę. Dlatego czarodziejom nie poleca się nawet podchodzić do tych roślin, by nie dotknąć ich przypadkiem.
— Może ten był po prostu najedzony.
— Nie był, karmię go na wieczór, więc można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. — Naga skrzyżował ramiona na piersi, zmarszczył brwi. — A ty wymigujesz się od odpowiedzi na moje pytanie.
— Bo jej nie znam.
— Nic tu nie wskórasz, zgrywając idiotę.
Merlin miał na końcu języka powiedzieć, że on nie zgrywa idioty, on jest idiotą, ale w porę ugryzł się w ten język, wiedząc, że taka odpowiedź na pewno zirytowałaby gniewnego nagę do reszty, a on sam pewnie wyleciałby ze sklepu botanicznego, nawet jeśli do zamknięcia zostało jeszcze te parę minut.
— Ale ja serio nie wiem. — Znów zerknął na roślinę. — Może jej po prostu nie smakowałem? Nie ten typ magii?
— Miglańce nie są wybredne — odparł, tylko mocniej marszcząc brwi. — Jeszcze jakaś wymówka?
— To nie wymówka!
Sprzedawca westchnął, zestawił donicę z wilczym kwiatem, roślina zniknęła gdzieś pod blatem.
— Nie ma odpowiedzi, nie ma kwiatu — powiedział.
— Ale ja go potrzebuję do szkoły!
— Nie mój problem.
— Proszę pana!
— Tam są drzwi. — Mężczyzna wskazał dłonią.
— Pani mi wstawi jedynkę z projektu!
— Bardzo sprawiedliwie, dokładnie na to zasługujesz.
Merlin westchnął głęboko.
— Ja serio nie wiem, co jest ze mną niehalo. Ale jak coś, to ja mogę tego miglańca jeszcze raz dotknąć, pan popatrzy i może się uda coś wymyślić — poprosił, czepiając się jakiejkolwiek nadziej. — Ale ja serio potrzebuję tego wilczego kwiatu…
Naga skrzywił się, ale ponownie postawił doniczkę z kwiatem na blacie. Patrzył przez chwilę na Merlina, widać zastanawiając się nad czymś, potem westchnął ze zrezygnowaniem.
— Niech ci będzie. Ale ja nie będę dla ciebie dzwonić po karetkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz