Dante sięgnął dłoni Bashara, ciepłymi od porannej kawy wargami ucałował jej wierzch, po czym poprowadził ją do swego policzka, a miękkie opuszki lekarza już same wyciągnęły się dalej, by pogładzić delikatnie małe blizny. Z głębokim rozczuleniem skrzącym się w oczach spojrzał w łagodny rubin.
— Brzmi cudownie — powiedział cicho, uśmiech mając przepełniony błogością.
Zastanawiał się, kiedy to się skończy? W którym momencie nie będziesz mnie chciał?, pytał Bashara we własnej głowie, nieśmiało i z lękiem, odpowiedzi doszukując się w drobnych słowach, ukrytych w wypowiedziach poleceniach pójścia sobie, nieudawania, że dobrze znany wszystkim kochaś i awanturnik jest w stanie czuć coś więcej poza pychą i samouwielbieniem. Czynił to podświadomie, wręcz mimowolnie po latach odgradzania się od ludzi, gdyż każde głębsze uczucie wiązało się ze zbyt dużą krzywdą. Nie zdał sobie od razu sprawy, że podpuszcza pytaniem lekarza, aby ten powiedział mam swoje plany, więc wyjdziemy z domu razem, ale wrócę już do niego sam i tym samym przyznał rację syrenim obawom.
Lecz nie to się wydarzyło, tak samo jak końca szczęścia nie było. Bashar czułym dotykiem pokonywał jego strach, cały czas sięgał po swego syrena, pragnął go mieć blisko i Dante nie mógł powstrzymać śmiałej myśli, że coś takiego może trwać wiecznie.
Mężczyzna przegarnął złote loki, wsadził jasny kosmyk za ucho, a Dante znów usłyszał w jego subtelnych gestach słowa wypowiedziane przez doktora w intymnym spokoju ich wspólnej nocy.
Kocham cię.
Miał wrażenie, jakby ktoś mu odetkał uszy, albo pokazał rzeczywisty kształt świata przez nowe soczewki okularów, nauczył łatwiejszego sposobu radzenia sobie z obieraniem owocu. Zmiana była właśnie tak prosta, a równocześnie łapiąca całe jego serce w garść, że syren słał Basharowi radosny uśmiech, ilekroć na niego spoglądał. Kocham cię pobrzmiewało w wielu innych rzeczach, chociażby sposobie, w jaki lekarz łączył ich dłonie – ciasno i tak trwale, że mogliby zmusić same latarnie do ustąpienia im z drogi poczuciem winy, że próbują ich rozdzielić; było w rubinowych oczach, które przyłapywał na przyglądaniu się mu, gdy parskał śmiechem; odnajdywał je w każdym uśmiechu Bashara, pocałunku, czuł je w objęciach próbujących ścisnąć go tak mocno, jak bokserskie ramiona to potrafiły. Słowa były tam już wcześniej, w czynach, prośbach, spotkaniach, a jednak odkrywał je jakby na nowo, lecz z tym samym niedowierzaniem i zachwytem, po prostu patrząc na Bashara.
Magnolie wraz z forsycjami kwitły obficie w miejskim parku, walcząc swymi kolorami i zapachem o uwagę spacerowiczów. Zrzucały płatki na lekkie płaszcze i zieleniącą się trawę, dawały cień, gdy chmury zniknęły, zostawiając niebo całkowicie błękitne, choć niewiele osób chciało z takowej ochłody skorzystać. Słońce dopiero zaczynało grzać po miesiącach mrozów i krycia się w zimowej szarówce, prawie grzechem było nie nadstawienie twarzy do wiosennych promieni.
Parkowa ścieżka łagodnie skręcała w bok, łącząc się z tą biegnącą wokół niewielkiego jeziorka, gdzie ciemnobrązowe kulki wylegiwały się na trawiastym brzegu.
— Kaczki! — zawołał Dante, dostrzegając zwierzęta akurat w tej rzadkiej chwili, gdy jego wzrok nie błądził za Basharem. Ruszył żwawym krokiem, pociągnął mężczyznę za sobą.
Kaczki, podobnie jak koty, lubiły zapach ryby, więc syren nie mógł nie cieszyć się na widok tych małych ptaków, skoro tak chętnie zaczepiały go po pojawieniu się w ich otoczeniu. Może przez to swoje podekscytowanie nie dostrzegł uśmiechu lekarza, nie zauważył, że do biblioteki w sumie szło się inną drogą, a przejście przez środek parku tylko nadkładało drogi.
— Pomyślałem, że może będziesz chciał je nakarmić, więc spakowałem małą mieszankę dla nich — powiedział Bashar, sięgając do torby przewieszonej przez silne ramię. Mroźnobłękitne oczy, wyjątkowo bez okularów, bo kompletnie zapomniał przy wychodzeniu z domu, że takowe mogą istnieć, zwróciły się w stronę doktora.
Znów ten dźwięk, jego miękki głos. Kocham cię. Dante uśmiechnął się szeroko, ukochał blady policzek chyba dziesięcioma całusami i zgarnął pudełko z ziarnami, kukurydzą i otrębami.
Przycupnął niedaleko zbiorowiska ptactwa, przepłoszył przypadkiem parę kaczek, ale zaraz rozsypane na ziemi jedzenie skutecznie ściągnęło je z powrotem. Wpierw nieco niepewnie, po chwili odważniej zwierzęta podchodziły do niego, dziobiąc trawę przy jego butach, zerkając na niego wyczekująco. Dante zaśmiał się cicho, rzucił im więcej kukurydzy, a jedna z kaczek wykorzystała moment, żeby skubnąć go w palce. Gdy się okazało, że tylko pachną morzem i rybą, główka przekrzywiła się zaskoczona, czarne oczka mrugnęły na niego jakby z wyrzutem.
— Uroczy — odezwał się Bashar, syren zerknął przez ramię, dostrzegł, jak lekarz celuje obiektywem telefonu w niego i zdziwioną kaczkę.
Dante prychnął z uśmiechem, wzrok błysnął pomysłem, gdy upolował skupisko stokrotek. Krawiec zerwał kilka z tych ładniejszych, podszedł do swego doktora, przy okazji wyciągając z kieszonki na monety w portfelu różową spinkę. Kwiatki przypiął do ciemnych włosów, tuż nad uchem, po czym złożył pocałunek na czole mężczyzny.
— Nie bardziej od ciebie — odparł, racząc się słodkim śmiechem Bashara.
Do biblioteki w końcu dotarli, po zostaniu odprowadzonym pod samą bramę parku przez co ciekawsze, z zadowoleniem kwaczące kaczki, pewnie liczące na dodatkową porcję ziarna. Wiekowe drzwi budynku stały otworem dla każdego, kto szukał wiedzy bądź zwykłej przyjemności w wydrukowanych słowach, zaś wybiegające co jakiś czas ze środka inteligentne lisy, pomocnicy głównego bibliotekarza, mknące, by dostarczyć jakąś pozycję do innego skrzydła biblioteki, próbowały nie za często poddawać się lenistwu i łasić się do odwiedzających.
Dante przystanął, Bashar zatrzymał się pół kroku przed nim, spojrzał pytająco.
— Mogę poczekać na ciebie tutaj? — zapytał syren, kciukiem pocierając lekarską dłoń.
— Tak, a coś się stało? — Doktor już zabierał od niego torbę.
Troska w pytaniu przywołała na jego twarz łagodny uśmiech.
— Nic a nic, chciałem tylko do Virgila zadzwonić.
— Jasne. — Szybkie stanięcie na palcach przez Bashara, muśnięcie syrenich warg własnymi. — Wrócę w takim razie niedługo.
Dante ich dłonie trzymał złączone do ostatniego momentu, aż lekarz znalazł się za daleko i palce wyślizgnęły się ze swojego uścisku, pozostawiając ślad tęsknoty w oczach krawca, jakby właśnie żegnali się na tydzień, miesiąc, bądź nawet przykry rok, a nie ledwie kilkanaście minut. Może tak właśnie już ma być, pomyślał, odprowadzając wzrokiem doktora, nie pierwszy raz czując się w ten sposób. Że rozłąka, jakkolwiek krótka lub długa, była powodem do żalu i wyczekiwania powrotu jego lekarza, bo choć życie dla niego stało się lepsze, odkąd pojawił się w nim Bashar, tak swoje najpiękniejsze barwy zyskiwało dopiero w chwilach, gdy byli razem.
Głowa podsunęła ciepłe wspomnienia nocy i Dante skupił się na wybraniu numeru do Virgila, inaczej był pewien, że pobiegłby za Basharem, zbyt pragnąc jego bliskości i nie wiadomo kiedy zadzwoniłby do przyjaciela, osoby, która przez wiele lat życzyła mu wszystkiego, co najlepsze i starała się dbać o niego. Jeśli z kimś potrzebował się podzielić z przepełniającymi go emocjami, to właśnie z nim.
— Dante? — Wilkołak brzmiał na trochę zmartwionego, trochę zdziwionego telefonem po ciszy od syrena.
— Hej, Vi — powiedział, oparłszy się o metalowy stojak dla rowerów. Uśmiech nieprzerwanie błąkał się w kącikach ust.
— Żyjesz? Nie odpisałeś mi na żadną wiadomość wczoraj wieczorem.
Palce bezwiednie sięgnęły guzików podarowanej mu koszuli, skubnęły je, pogładziły świeży materiał. Wydawało mu się, że wie, co chce powiedzieć, zanim zaczął dzwonić, lecz myśli szybko odpłynęły, gdy do Dantego powracały na nowo doznania i uczucia, tej nocy i poranka doznane z ręki ukochanego mu mężczyzny.
Czułość. Oddanie. Miłość. Brzmiały dla niego wręcz jak bajka, wymyślona opowiastka bez pokrycia w rzeczywistości, czasami wyobrażana sobie przed snem, by szybciej zasnąć w chłodzie cichego mieszkania. A jednak to właśnie ta bajka, najszczersza i najprawdziwsza, wypełniała teraz jego serce.
— Tak — odparł, choć Virgil nie mógł wiedzieć, ile dosłowności kryje się w tej odpowiedzi na jego pytanie. Głos mu począł drżeć, Dante już nawet się nie zdziwił, nie próbował nad tym panować. — Przepraszam, ja… byłem z Basharem.
Zapadła między nimi wymowna cisza. Syren zerknął na swoje spodnie, znów myśląc o tym, ile Bashar dla niego zrobił, jak nigdy nie był przygotowany na to, by tyle dostać.
— Całą noc?
Po chwili zdał sobie sprawę, że Virgil nie widzi jego kiwania głową. Zamknął oczy, wziął głębszy wdech, walcząc z pieczeniem pod powiekami.
— Tak. — Kiedy ostatnio zjadł z kimś śniadanie po wspólnej nocy? To była tak prosta i domowa czynność, jak boleśnie odczuł w swym wnętrzu ogrom pustki łaknącej takiej bliskości, gdy w końcu choć trochę ją wypełnił. — U niego.
Opowiedział o wannie, o swoich ulubionych naleśnikach, powiedział, że tym właśnie chyba powinien być dom, miejscem komfortu i bezpieczeństwa, gdzie chce być i chce wracać, bo czeka tam na niego ktoś i stworzył dla niego przestrzeń u swego boku.
— I… — Ciche załkanie syrena przerwało Virgilowi. — Dobrze się czujesz?
Krótki śmiech umknął z jego piersi.
— Nigdy nie było lepiej, Vi. Chciałem…
Poczuł dłoń nisko na swoich plecach, jej dotyk rozpoznając już jako znajomy, zaufany. Podniósł głowę, łącząc spojrzenie z Basharem, czule gładzącym go teraz po łopatkach. Dante uśmiechnął się do lekarza, starł rękawem koszuli łzy z policzka. Te, które ostały się na wargach, smakowały bardziej słodyczą niż goryczą.
— Chciałem po prostu zadzwonić — mówił dalej, nie odrywając wzroku od rubinowych oczu — i ci powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Bardzo, bardzo szczęśliwy.
Łagodność malująca się na twarzy drugiego mężczyzny była jak otulająca go miękkością pierzyna, cicha woda rozluźniające wszystkie zbolałe samotnością mięśnie. Bashar powoli przytulił się do szerokiej piersi.
— To cieszę się twoim szczęściem — powiedział Virgil w słuchawce, a w jego głosie dało się usłyszeć szczery uśmiech.
— Dziękuję — szepnął, obejmując swojego lekarza. — Odezwę się później.
— Trzymaj się — rzucił wilkołak, nim syren się rozłączył i wrzucił telefon do kieszeni.
Nie płakał długo, chyba nie, trudno w każdym razie było mu stwierdzić, bo wtulił się w lekarską szyję, przycisnął Bashara do siebie i tak trwali, dopóki nie oddychał znów spokojnie, a doktor nie odezwał się cicho.
— Wszystko dobrze?
— Przy tobie zawsze — odpowiedział bez wahania.
I przy nim także czuł, że może bez oporów pokazać, jak pojemne jest dla niego to syrenie serce.
Gdy Bashar po raz pierwszy zabrał go na bazarek, Dante uznał się za szczerze zaszczyconego. Przez to, że lekarz umówił z nim kolejne spotkanie, jak również przez wydźwięk tej propozycji. Podobnie jak w przypadku wybierania później choinki na Yule, syren wkraczał w sferę życia Bashara wcześniej dla niego niedostępną, dostawał od samego doktora możliwość zaangażowania się nią i stania się jej częścią, dzięki czemu bazarek i wszystkie inne, poniekąd spokojne, trochę nudne miejsca, stały się czymś ekscytującym i wyjątkowym. Tutaj Bashar kupował krewetki, zanim się poznali, tutaj dogadywał dobrą cenę za miód, tam pokazał mu, że jest skrót między stoiskami, pachnący orientalnymi przyprawami z małego sklepiku. Dante pragnął poznać wszystko, bo każdy stragan i wazon z kwiatami, każdy sprzedawca był Basharowi znajomy, więc chciał i by dla niego były te rzeczy znajome, by rutyna lekarza stała się i jego rutyną. Taką wspólną.
W zawiłych ścieżkach bazarku i tak dalej najlepiej orientował się Bashar i często musiał ratować swojego syrena z kolorowego labiryntu jedzenia, bo ten zapatrzył się na stolik jakiegoś cukiernika i już kombinował, jak wyciągnąć pół tiramisu od niego i jeszcze uszczknąć coś czekoladowego, ale drogi do wyjścia za cholerę nie pamiętał. Jednak trasy do pewnej podstarzałej, wiecznie szeroko uśmiechniętej elfki nauczył się szybko, tak samo, jak ona nauczyła się jego kwiatowych preferencji.
— Czerwone goździki? — rzuciła, dostrzegając na horyzoncie zmierzającą w jej stronę złotą burzę, a Dante wyszczerzył się do niej w odpowiedzi.
Uczciwa wymiana nastąpiła między nim i lekarzem, gdy syren przejmował od mężczyzny siatki, które zdążyły wypełnić się świeżymi warzywami podczas jego krótkiej nieobecności, Bashar zaś odpowiedział śmiechem i przyjęciem prostego bukietu. Jedyna rzecz, którą Dante pozwalał mu nosić.
Zakupy były w jednej dłoni, druga ściskała palce lekarza, trzymała go na tyle blisko, że chwile nieocierania się o siebie ramionami wydawały się dziwne i nienaturalne. Mieli już wszystko, a przynajmniej tak powiedział Bashar, Dante był zbyt pochłonięty przyglądaniu mu się, żeby stwierdzić, na jaki właściwie obiad zbierają składniki, i tak każdy zrobiony wspólnie będzie wyśmienity. Stragany się przerzedziły, droga z kocich łbów prowadziła z powrotem na zatłoczoną ulicę, z boku na chodniku przygrywał ludziom młody skrzypek. Dante zerknął na niego, zerknął na Bashara i się uśmiechnął w swój charakterystyczny sposób.
Zakręcił lekarzem, jeden i drugi raz, w rytm pogodnej melodii, z czystego łobuzerstwa zrobił to i trzeci raz, śmiejąc się na to zdziwienie i rozbawienie na twarzy mężczyzny, jak miłym ciepłem wpływały na jego serce. Grajek może zwrócił na nich uwagę, może muzyka żywiej zabrzmiała, Dante stracił trochę nim zainteresowanie, gdy puścił dłoń Bashara, by złapać go w talii, przyciągnąć do siebie, by zatrzymać się w tej chwili i oprzeć swe własne czoło o to lekarskie.
Odetchnął głębiej, dobrze wiedząc, co za słowa cisnęły się mu na usta.
— Kocham cię — powiedział cicho, jak kruche zaklęcie, przymknąwszy oczy.
Bestia, której nie był w stanie tyle lat pokonać i poskromić, pchała mu się teraz na kolana, mościła na nogach i lizała zadrapania na bokserskich rękach po swych pazurach. Miłość urosła dla niego do jakieś formy monstrum, istoty niezrozumiałej, niemożliwej do opanowania i przerażającej, dokładnie wiedzącej, gdzie są jego najwrażliwsze punkty. Uważał, że jeśli będzie się od niej odwracał plecami i ignorował jej ataki, nie dosięgnie go ona jakimś cudem i nie trafi. Ten jeden raz wybierał ucieczkę od zmierzenia się z przeciwnikiem twarzą w twarz, aż pojawił się Bashar i pokazał mu, że nie było czego się bać, nie z nim.
Szokiem był brak guli w gardle, brak szybko padającego zaprzeczenia, tarczy obronnej przed uczuciami, gdy lekarz gładził jego włosy, podbródek, gdy wyznawał mu wprost uczucia i otaczał ciepłem. Odpowiedź przyszła mu łatwiej, niż się tego spodziewał, gotował się na zrzucenie na siebie całej masy argumentów, że z Basharem jest bezpieczny, może się przy nim otworzyć, ale gdy tylko jego doktor się odezwał, nic w głowie mu nie pozostało, jedynie w sercu, a to pierwszy raz wiedziało, co robić.
Kochanie Bashara było po prostu naturalne, oczywiste. Uczucie wierciło się w jego piersi od dawna, kwitło i zapuszczało w nim korzenie, aż wrosło na stałe w syrena, i choć zżerał go strach przed popełnieniem błędu, skrzywdzeniem delikatnych pędów emocji, tak wystarczyło spojrzeć mu na Bashara, zobaczyć ciepło w jego rubinowych oczach, by zrozumieć, że nie wybrali siebie bez powodu, że nie zrobiliby tego bez zaufania, które kryło się w ich spojrzeniach i słowach.
Wciąż miewał chwile, że przed otwarciem oczu jego ciało się napinało w obawie, że ciepło oddechu Bashara i bicie jego serca są jedynie iluzją oszukującą syrenie zmysły. Mrugnie i znikną jak każde senne marzenie. Lecz lekarz stał na swoim miejscu, spod lekko rozchylonych powiek oglądając jego uśmiech, który nie wiadomo kiedy ozdobił wargi, by zaraz go łagodnie pocałować.
Wycierając dłonie w ręcznik w łazience, Dante zawiesił dłużej wzrok na świeżo wstawionej do pomieszczenia wannie, zerknął na swoją szczoteczkę do zębów, ubrania z wczoraj przygotowane przed pralką do wyprania. Znów się uśmiechał, znów brał urywany oddech i próbował się nie śmiać z siebie samego, bo przeżywał rzeczy tak drobne, lecz dla niego tak ważne, bo nigdy wcześniej niedoświadczone.
Wyszedł z łazienki i potrzebował chwili, by załapać, że w istocie to do niego Bashar woła z kuchni.
— Słońce? Pokroisz paprykę?
To on należał do Bashara, a Bashar do niego, to on był jego Słońcem. Dante uśmiechnął się, oswajając się znów z tą myślą.
Miał nadzieję, że w spojrzeniu, którym obdarował doktora, ten wyczuł całe ciepło przelewające się przez serce, że zobaczył, jak niewyobrażalnie kochanym się jego syren czuje, mogąc być tak przez swego ukochanego nazywanym.
Podszedł powoli, przesunął wzrokiem po przygotowanej desce do krojenia, umytych już warzywach, lecz zanim wziął się do pracy, skupił się na Basharze walczącym z marynatą do łososia. Otoczył go od tyłu ramionami, ucałował skroń.
— Pokroję — odparł swobodnie, jakby wcale nie próbował w tej prostej zgodzie zawrzeć również obietnicy, jak to słońce miało w zwyczaju czynić, o ogrzewaniu lekarza swoją miłością dzisiaj, jutro, każdego dnia, tak jak Bashar to teraz robił, tworząc w mieszkaniu miejsce dla niego, zapraszając do przychodzenia częściej. Uśmiech doktora powiedział mu, że może jednak usłyszał on coś więcej w tym zapewnieniu.
Obiad minął w atmosferze rozczulonych uśmiechów, łagodnych spojrzeń i pogodnych śmiechów, dzięki czemu przygotowanie pieczonego łososia z warzywami poszło gładko, a sprzątanie nie było ani trochę uciążliwe. Czas płynął, Dante zaś tylko myślał o tym, jak poprawić się na kanapie, by siedzącego mu między nogami Bashara z książką mieć jeszcze bliżej, choć to bliżej nie mogło już istnieć. Przyciskał go do swojej piersi, przytulał głowę do szyi, wsłuchiwał się w jego głos, gdy akurat była lekarza kolej na czytanie, aż ciało zatęskniło za bliskością zaznaną w ciszy łazienki, aż dłonie nieśmiało skubnęły kawałek koszuli mężczyzny, palcami musnęły jego biodro.
— Bashar… — odezwał się cicho, zrobił krótką pauzę, jakby niepewny, czy tak otwarcie wolno mu o to prosić. — Czy możemy znowu pójść do wanny?
Zadbana dłoń tylko się wyciągnęła w górę, odnalazła jego policzek. On sam się nadstawił pod pieszczotę, wzdychając cicho.
— Wszystko możemy — odpowiedział miękko Bashar, a Dante nawet przez chwilę nie wątpił w szczerość jego słów.
Nic dziwnego, że do spędzania popołudni i nocy u Bashara przyszło mu łatwo i bardzo szybko się przyzwyczaić. Jasne, nie zawsze grafik im obu układał się na tyle dobrze, by mogli siebie nawzajem odbierać z krawieckich przymiarek bądź dyżurów, lecz każde dnie, które na to pozwalały, wydawały się jakieś słodsze od tych zakończonych osobno. I może to przebywanie często w mieszkaniu lekarza tknęło go jakoś, nie poczuciem winy, a raczej zwykłej chęci, by pokazać Basharowi, gdzie przesiadywał jego syren, gdy obowiązki akurat grały na ich niekorzyść, jak urządzał swoją własną przestrzeń. Poza tym zestaw do sushi nie mógł się marnować, a doktor obiecał, że przyjdzie spróbować dantejskich wyrobów, w związku z tym Bashar na zawitanie do jego mieszkania zgodził się bardzo chętnie.
Gdy właściwy dzień nadszedł, Dante sam był zdziwiony, że mogło być u niego tak czysto.
Wystarczyło jedno spojrzenie na zagracony salon i nieumytą kuchnię, by dotarło do niego, że w takich warunkach nigdy Bashara nie przyjmie, więc do pomocy zaciągnął nie kogo innego, a Virgila. To znaczy, wszystko posprzątał samemu, odnajdując w sobie niezbadane wcześniej pokłady domowego perfekcjonizmu, potem zaś namówił wilkołaka, że ma przyjść jako kontrola i sprawdzić, czy każdy kąt został odpowiednio wyszorowany. Vi rzeczywiście przyszedł, ale nie pisał się na wyrzuty syrena, że znikąd czarna sierść pojawiła się na poduszkach kanapy i dopiero po otrzymaniu potwierdzenia, że Dante się zamknie i kupi mu w nagrodę za jego trudy skrzynkę rumu, to dokończył inspekcję.
Wychodząc, grafik obrócił się na pięcie, zlustrował z progu przyjaciela.
— No co? — burknął wtedy syren, próbując spamiętać każde miejsce, w którym dostrzegł pozostałość wilkołaka.
— Nic. — Virgil wzruszył ramionami, posłał mu ciepły uśmiech, pomimo wcześniejszych sprzeczek. — Dobrze wyglądasz, jak jesteś zakochany.
Dzwonek brzęczał przy drzwiach. Dante ostatni raz przeglądał się w lustrze, z tyłu głowy mając słowa Vi i nie mogąc powstrzymać wrażenia, że drań wiedział, co mówił. Sam do końca tego nie zauważył, ale chociażby to, jak uśmiechał się do swojego odbicia, albo co za żywe iskry wkradały się w spojrzenie, gdy wspominał chwile z Basharem, dodawało mu specjalnego rodzaju promienności, której wcześniej próżno było na jego twarzy szukać.
Z charakterystycznym półuśmiechem na ustach odwrócił się i otworzył drzwi. Jego lekarz już za nimi czekał, w dłoniach dzierżąc świeży bukiet kwiatów.
Bashar nie dostał nawet szansy, by je wręczyć.
— Panie doktorze — ramiona oplotły się ciasno w pasie mężczyzny, uniosły go lekko — dzień dobry!
Parsknięcie śmiechem owiało jego ucho, miękki głos je zaraz ucałował.
— Dante. — Syren przymknął oczy. Jego szept brzmiał tak kojąco.
— Miałem właśnie zacząć zwijać rolki, ryż już ugotowałem i naszykowałem wszystko — odparł Dante, gdy w końcu wypuścił doktora z objęć, a po pocałunku przypomniał sobie, że wciąż stoją w progu i drzwi są otwarte. Zajął się obcinaniem przydługich łodyżek nad zlewem, zerknął przez ramię na ciekawsko rozglądającego się po mieszkaniu Bashara. — Rozgość się, ja posiedzę w kuchni. O, z rybkami się przywitaj koniecznie!
Lekarz znów się zaśmiał, skierował swe kroki do szafki z akwarium.
— Oczywiście.
Czerwone i żółte tulipany wylądowały w szklanym wazonie, stanęły na blacie obok szklanki z nieco więdnącą lawendą, maty do zawijania sushi oraz innych rozłożonych drobiazgów do przygotowania późnego obiadu. Poświęcił tyle wolnego czasu, od kiedy dostał ten zestaw od Bashara, ucząc się na bardziej powszechnych składnikach właściwego przygotowania sushi, że teraz dłonie bardzo sprawnie układały ryż, awokado i kawałki ryby na nori.
— To jest naprawdę odprężające, gdy się je ogląda — odezwał się lekarz, popatrując na kolorowe stadko rozpierzchnięte po różnych częściach zbiornika.
— Prawda? — Dante podniósł głowę, uśmiechnął się. — Oglądanie ich to mój najlepszy sposób na odstresowanie się, zaraz po tobie. — Bashar skwitował to pogodnym prychnięciem. — Chciałbyś je nakarmić?
Naturalnie, że Bashar chciał, tylko wariaci pokroju Zapałki odmawiali zadbania o te wodne słodziaki. Syren podszedł, wyciągnął karmę z szafki, przy okazji odpowiadając na pytania o utrzymanie takiego akwarium, opiekę nad rybkami i wszystkie inne drobiazgi, o których niekoniecznie się wiedziało, jeśli nie miało się na utrzymaniu tych ciekawskich mordek.
— Patrz, uwielbiają cię. — Dante wskazał palcem na podpływające do ścianki stadko, po tym, jak rybki wsunęły wszystkie większe płatki pokarmu z powierzchni.
— To nie tylko dlatego, że mam jedzenie?
Syren uśmiechnął się ciepło.
— Nie. — Nachylił się, by ucałować blady policzek. — Ciebie po prostu nie da się nie uwielbiać.
I tyle było z jego sprawnego robienia sushi, gdyż Bashar przyjął jego słowa z czułym uśmiechem, wsunął palce między te silne, bokserskie, po czym pociągnął za sobą krawca w inną część mieszkania, Dante zaś zwyczaje zaakceptował, że przez chwilę będą tak zwiedzać jego cztery kąty.
Lekarz przystanął po drugiej stronie pokoju, obok zagraconego biurka krawieckiego, potoczył wzrokiem po rozrzuconych kawałkach materiałów.
— To twoja domowa pracownia?
— Mhm. Cóż, po maszynie widać, że jest już trochę stara, ale nadal bardzo dobrze się sprawdza. I uwierz mi, że próbowałem uprzątnąć te manekiny, tylko że mam za dużo rzeczy po swojemu na nich poukładanych i… — Dostrzegł, że Bashar słuchał go jakby jednym uchem, przyglądając się ścianie nad roboczym blatem. Błękit powędrował za rubinowym spojrzeniem. — Ach. No tak.
Wspólnych zdjęć mieli dużo i na pewno dałoby się z nich ułożyć już całkiem pojemny album, a co dopiero drukować je i wieszać na ścianie. Syren nie zmieścił na niej oczywiście wszystkich, lecz nie było też tam zdecydowanie pusto, a ich uśmiechnięte twarze nachodziły na siebie w pewnych miejscach, tworząc swoisty kolaż. Zdjęcie, które dostał na Yule, stało przy maszynie, dobrze widoczne.
Ścisnął mocniej lekarską dłoń.
— Jak jestem sam, to wiesz… Jakoś lepiej mi się pracuje dzięki tym zdjęciom. — Spojrzał na Bashara, dodał z uczuciem w głosie: — Lubię myśleć, że jesteś gdzieś obok.
Ramiona doktora wyciągnęły się po niego, oplotły szyję i przyciągnęły go do siebie, a Dante z przyjemnością dał się przytulić, ręce układając na talii Bashara, miejsca, do którego tak dobrze pasowały. Westchnął, gdy palce mężczyzny wsunęły się między złote loki, pogładziły je delikatnie.
— Dużo masz jeszcze takich drobiazgów? — zapytał lekarz, z ustami przy rozsypanych po barkach, jasnych pasmach.
— Związanych z tobą? No… Nie widziałeś jeszcze mojego wydania Zatracenia i swojej koszulki wiszącej w szafie.
Bashar odsunął się kawałek, złączył ich spojrzenia.
— Mojej… — Brwi podskoczyło lekko. Przypomniał sobie. — Ty ją nadal masz?
Jego uśmiech był tak niepewny i rozmarzony, jak tylko uśmiech zakochanej do granic głupoty osoby mógł być.
— Śpię w niej czasami — przyznał, od doktora zbierając niedowierzające kręcenie głową i miękki pocałunek, nim ten ruszył na dalsze zwiedzanie.
Dante wrócił do kuchni, szczęśliwie kończąc nareszcie dwie rolki, zerkał co jakiś czas na kręcącego się po pomieszczeniach Bashara, jak z zaciekawieniem sięgał po stosy magazynów, oglądał pokoje, sycił się atmosferą syreniego mieszkania. Trzecia i czwarta rolka, ta z pieczonymi grzybami, wylądowały zgrabnie pokrojone na desce. Nie musiał wołać lekarza, ten sam prosto z łazienki skierował się do kuchni i tych dwóch stołków naszykowanych przy blacie do siedzenia.
— Ładna jest twoja wanna — odezwał się, uśmiech mając jakiś sprytny — ale nieskromnie uważam, że u mnie jest lepsza.
Krawiec się roześmiał, krzywo układając krewetkę na kawałku ryżu.
— Jest lepsza.
— Poza tym wyprałem ubrania, które u mnie ostatnio zostawiłeś.
Przemilczał fakt, że już nie pamiętał, co tym razem tam zostawił.
— Dzięk…
— Schowałem je do szafy — przerwał mu swobodnie Bashar, popatrując to na sushi, to na twarz syrena.
Dante zatrzymał się pół ruchu układania imbiru na desce. Do szafy. Miejsca wydzielonego mu przez Bashara, po części również i jego szafy. Podniósł wzrok, napotykając wpatrzony w niego rubin, poczuł smukłe palce muskające jego kostki i nic więcej nie było im trzeba do zrozumienia syreniej wdzięczności, do wpadnięcia w objęcia lekarskiej miłości. Ciekawym było oglądać, jak samoistnie tworzy się między nimi niemy, znany tylko im język gestów i spojrzeń.
Piękny zestaw z malowanych talerzyków i zdobionych pałeczek poszedł w ruch, Bashar skosztował po kawałku z każdej rolki, każdy ostrożnie zamaczając w sosie sojowym, a Dante czekał w jakimś napięciu, obserwując jego reakcję.
— Wyszło dobre? — zapytał, szczerze mając nadzieję, że te wszystkie jego ćwiczenia nie poszły na marne.
— Świetne, od teraz ty robisz nam sushi — powiedział lekarz, odkładając pałeczki, by napić się wody.
Posłał Basharowi uśmiech, ciepły i rozkochany. Bezwolnie ujął smukłą dłoń, gdy ta puściła szklankę, naprowadził ją na swoje serce, przycisnął do piersi.
— Dla ciebie mogę robić je codziennie. — Mroźnobłękitne oczy zabłysły uczuciem. — Kochanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz