18 stycznia 2025

Od Bashara – Nowy Rok
Oh Khusrau, the river of love
Runs in strange directions (I)

Dante stwierdził, że „Czas najwyższy zrobić użytek z prezentu od tego spalonego brykieta”, Bashar zaś nie oponował, gdy przyszło mu wpisać w styczniu wycieczkę do odległego Bharatu.
— Raam już mi tyle pierdolił o tym, co jest do obejrzenia w Bharacie, i czego koniecznie musimy spróbować, że…
— Że? — podjął Bashar, zerkając na Dantego z wygodnych objęć kanapy w salonie.
— Że wszystkiego zapomniałem — dokończył syren, włączając załadowaną po kolacji zmywarkę.
Szybko dołączył do śmiejącego się Bashara, otoczył mężczyznę ramieniem, oparł czoło o jego skroń.
— No, może coś tam pamiętam. Potem mi się przypomni? — wzruszył ramionami, spojrzał na ekran spoczywającego na kolanach Bashara laptopa. — Ty nam wszystko lepiej zaplanujesz, prawda?
— Prawda — odparł lekarz. — Poza tym sama wycieczka jest już w połowie zaplanowana i przygotowana, nam zostaje wybrać z puli miejsca, które chcemy odwiedzić, plus jeszcze ustalić ich kolejność.
— I jakie masz pomysły?
— Hm, zacząłbym trochę mniej standardowo — Bashar poprawił się na kanapie, podwinął nogi, obrócił lekko laptopa. — Od stolicy, ale nie tej obecnej, Rajendrapury, tylko do historycznej, Vyaghapury.
— Zaczniemy, gdzie będziesz tylko chciał i zwiedzimy, co ci się będzie podobało.
— W takim razie zaczniemy od starego pałacu królewskiego, a potem może któreś z tych warsztatów… malakara czy mehendi?
— Zadajesz mi bardzo trudne pytanie, Kochanie.
— W takim razie mehendi — zadecydował Bashar, przewinął dalej ofertę ich wycieczki. — A następnego dnia…


Historyczna siedziba maharadży Bharatu zasiadała dumnie na szczycie wzgórza, pławiąc się w blasku wschodzącego słońca, bystrym spojrzeniem wypatrując czających się na horyzoncie niebezpieczeństw. Olbrzymie bloki ciemnego kamienia tworzyły monumentalne mury, wysokie baszty wznosiły się niczym najstarsze drzewa, a ponad tym wszystkim, tam gdzie przebiegał sam grzbiet wzgórza, lśniło serce całego kompleksu. Z rzeźbionymi misternie ścianami z rudego kamienia, złocistymi dachami i ciemnymi prążkami ozdobnych okien, upodabniającymi pałac do szlachetnego tygrysa, zasiadającego majestatycznie wśród zieleni dżungli.
W obecnych czasach tygrys spał głęboko, a rozwarta paszcza głównej bramy chętnie wpuszczała turystów, pragnących na własne oczy zobaczyć skrawek historii Bharatu. Dante i Bashar przechodzili właśnie przez długą galerię z widokiem na ogród, otwartą na porastającą go bujną roślinność, ozdobioną mnogością rzeźb, niemal w całości utrzymaną w jednolitej, jasnej barwie, idealnie dopełniającej powodzi rozkwitłych kwiatów zaglądających ciekawsko do wnętrza. Stopy zapadały się w gruby dywan, w oddali słychać było pokrzykiwania zamieszkujących ogrody ptaków, powietrze pachniało przyprawami.
— To do tej oranżerii teraz w prawo…
— W lewo — poprawił go Bashar.
Dante zmarszczył brwi, uważniej wpatrzył się w mapę, podniósł wzrok na Bashara.
— Nie no, czekaj, bo jesteśmy teraz…
— W południowej galerii.
— …i z tej galerii, jak się chce iść do oranżerii, to tu jest taki korytarz w prawo…
— W lewo — Bashar podszedł bliżej, wyjął mapę z dłoni Dantego, obrócił, podał ponownie. — Źle trzymałeś mapę.
Dante patrzył przez chwilę na wyrysowane na rozłożonej kartce objaśnienia.
— No pewnie, że w lewo — przyznał, wyszczerzył kły w uśmiechu, pochylił się do Bashara, skradł przelotny pocałunek. — Skąd wiedziałeś, że to w lewo?
— Zapamiętałem mapę przy wejściu.
— Całą? Ten pałac jest ogromny.
— Najważniejsze części — wybrnął Bashar, gdy skręcili już w lewo i podążyli za nurtem turystów zmierzających w stronę oranżerii.
— No tak, oranżeria należała do tej ich księżniczki…
— Devaseny — powiedział lekarz, odwracając się na moment, jakby chciał zerknąć na jakieś kwiaty.
— Z ust mi to wyjąłeś — Dante podążył wzrokiem za spojrzeniem lekarza. — Jak ty ogarniasz te wszystkie imiona?
Usta Bashara wyginały się w uśmiechu, który prawie sięgał oczu.
— Niektóre po prostu zapadają w pamięć.


Pałac ciągnął się w nieskończoność, na każdym kroku zachwycając przepychem, zdobieniami, barwami i egzotyczną architekturą. Wybieg dla słonia, przepastna biblioteka, oranżeria pełna olbrzymich motyli, niezdobyte mury, z których wysokości rozciągał się wspaniały widok na otaczające pałac miasto – wszystko to potrafiło zawrócić w głowie swą monumentalnością i rozmachem. Warsztaty mehendi były doskonałym remedium na ten stan, sprawiając, że myśli nieco się uspokoiły, a wzrok odpoczął od mnogości kolorów, skupiając się na jednobarwnych wzorach.
Niewielkie pomieszczenie, w którym się znaleźli, trudno było właściwie nazwać pomieszczeniem, skoro wąskie, kamienne kolumny, podtrzymujące wysklepione zadaszenie łączyły się ze sobą jedynie panelami z ciemnego drewna, rzeźbionymi tak, że przypominały raczej zwiewną koronkę, nie zaś litą ścianę. Bashar łowił wzrokiem słoneczne plamy tańczące wśród rozłożonych wewnątrz poduszek, haftowanych i ozdobionych frędzelkami, wygodnych do siedzenia i pochylania się nad zdobieniem.
Ich instruktorzy, starsze małżeństwo odziane w tradycyjne, bharackie stroje, w idealnej harmonii tłumaczyło im zawiłości tej skomplikowanej sztuki, dopełniając swe obdarzone ciężkim akcentem ekwilango żywiołową gestykulacją i pogodnymi uśmiechami. Znaczenie symboli, technika prowadzenia pędzla, napomknięcie o tym, że niegdyś profesjonaliści używali igieł pozyskanych z jeżowców, obecnie zaś stosuje się po prostu hennę nakładaną wprost z tubki. A potem przyszło do głównej części warsztatów, czyli samego malowania.
Dante bardzo szybko chwycił swoją przydziałową tubkę, przesunął się na poduszkach tak, by siedzieć wygodnie naprzeciwko Bashara. Ten obdarzył go łagodnym uśmiechem.
— Masz już pomysł na mehendi?
— Mam — powiedział odważnie syren, lecz zaraz oblicze zasnuło się zamyśleniem. — Myślę, że mam. To znaczy, bo wiem, czego chcę, tak myślę, tylko że…
— Tylko że? — ponaglił Bashar, biorąc Dantego za rękę.
— Tylko że tak nie do końca. Znaczy, wiem tak ogólnie, tylko bez szczegółów. I tak pomyślałem… Bashar?
Lekarz posłał mu rozbawione spojrzenie, gdy tubka przylgnęła do skóry syrena, pierwszy pasek henny pojawił się na dłoni.
— Kontynuuj, Kochanie — powiedział, skupiając się na wymyślonym wzorze. — Rozmowa pomoże ci ułożyć myśli.
— A co ty będziesz rysował?
— Dowiesz się, jak skończę.
Poczuł, jak dłoń zaciska się lekko, jak mięśnie poruszają się pod skórą. Pokręcił głową.
— Dante, ale nie możesz mi się wiercić.
— Nie wiercę się.
Demon oderwał tubkę od skóry, rzucił syrenowi rozbawione spojrzenie.
— Wiercisz się — ocenił, uniósł na moment z poduszek, wargi odnalazły słodycz i ciepło. — Powiedz mi jeszcze o tym wzorze, który wymyśliłeś.
— Wzorze? — spytał Dante, nim myśli wróciły na sensowne tory, nim syren przypomniał sobie, o czym w ogóle rozmawiali. — Chciałem coś z tymi lotosami, tak myślę.
— Jest dobre parę rodzajów lotosów — odparł Bashar, prowadząc łagodny łuk na samym środku dłoni.
— Tymi takimi białymi.
— I co z nimi?
Henna niespiesznie kreśliła zawiłe malunki na dłoni Dantego, ten zaś zapadał się miedzy słowa, dając się prowadzić w tej dyskusji Basharowi, płynąc od tematu do tematu, a gdy siedzenie w jednej pozycji stawało się zbyt nudne, lekarz uśmiechał się lekko, unosił na poduszkach, by dotykiem warg uspokoić myśli, pomóc swemu krnąbrnemu syrenowi usiedzieć spokojnie. Kreska za kreską, kolejne pociągnięcia henny, delikatny szkic czerni na jasnej skórze, w końcu deseń był gotowy. Dante uniósł nieco dłoń, przypatrzył się czarnym liniom.
Środkowa spirala obracała się w lśniące ciepłem i światłem słońce, rozlewające swój urok i moc na cały świat. Jasne promienie, tańczące łagodnymi łukami, przeobrażały się w pawie pióra, miękkie i delikatne, rozłożone koncentrycznie wokół słońca. Ich oka popatrywały ciekawsko, przemieniały się w końcu w zieleń liści lotosu, ukochanego w Bharacie kwiatu.
Słońce, pełne ciepła i łagodności, okrywające świat czułością swej życiodajnej mocy. Do tego gubiące wzrok spirale, symbole wieczności i trwałości, cech tak cenionych w Bharacie, wszystko to zaś uwieńczone pawimi piórami, atrybutem jednego z licznych bharackich bóstw, będącego tożsamym z idealnym małżonkiem, wiernym, czułym i kochającym. Bashar uśmiechnął się, spojrzał na Dantego.
— Podoba ci się?
Syren nie odezwał się od razu, błądząc spojrzeniem po deseniu.
— On zniknie za tydzień, prawda?
Bashar skinął głową, Dante westchnął ciężko, prawie boleśnie.
— Chciałbym, żeby został tu na zawsze — przyznał, podnosząc wzrok na Bashara. — Znak, że mnie kochasz, na zawsze widoczny na mojej skórze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz