— Seymour! — rzucił szeptem Virgil, ściskając ramię byłego czarodzieja, wyszczerzonego w pełnym samozadowolenia uśmiechu. Wilkołak pokręcił bezradnie głową, choć oczy błyszczały się ciepłym uczuciem, a serce przepełniała ekscytacja zwiedzaniem muzeum. Przelotnie zastanowił się, ile jeszcze podobnych niespodzianek czeka na niego w nadchodzących dniach, bo Seymour po prostu nie mógł przepuścić tylu okazji w egzotycznej Sallandirze do wywołania tego zaskoczonego wyrazu twarzy, jak to muzyk określał, odpowiadającego postawionym uszom i merdającemu ogonowi. Vi pochylił się, musnął ustami nadstawiony przez ukochanego łobuza policzek. — Jesteś niemożliwy. Dziękuję. — Zrobił krótką pauzę, wbił spojrzenie w plecy przewodnika, po czym dodał bardzo luźno, niby mimochodem: — Twój pan Silverthorn jest zachwycony.
Tatuaże zajaśniały wraz z szafirowymi oczami, Seymour zerknął na niego.
— No co, podoba mi się — wyjaśnił wilkołak, nieudolnie walcząc z szerokim uśmiechem. Zarumienił się, jeszcze zanim wypowiedział półgłosem kolejne słowa. — Pan Virgil Silverthorn.
Nie wątpił, że jego rumieńce tylko pogłębić miała ta dłoń zaciskająca się na jego talii, te usta całujące go tuż przy uchu oraz ten szept doskonały do wychwycenia przez wilczy słuch.
— Mnie też się podoba.
Ku uciesze Seymoura, Vi spłonął do reszty, wciskając głowę w ramiona.
Przewodnik prowadził ich przez zawiłe korytarze i pomieszczenia z eksponatami, jakby muzeum było jego domem – gładko skręcał pod wyrzeźbionymi w piaskowych ścianach łukami, mijał z pogodnym uśmiechem gospodarza grupy turystów, bez zastanowienia wybierał korytarz w lewo i nagle lądowali w ogromnej sali o niemożliwie wysokim sklepieniu, żeby pomieścić relikty przeszłości budowane z największym rozmachem. Bogowie o kocich uszach i rozłożystych skrzydłach kazali śmiertelnikom podziwiać ich równe rysy twarzy z daleka, kręcić się niczym mrówki pod ich nogami, przytłoczone wielkością majestatu niebiańskich istot. Głos przewodnika, ciepły i lekko zachrypnięty jak nagrzane ziarna piasku ocierające się o siebie, odbijał się cicho od ścian oraz monumentalnych reliefów, sprawiając wrażenie, że słowa opowieści wypływały z zakrzywionych dziobów posłańców.
W zachwycie mijali reliefy, przemyślnie oświetlone w taki sposób, by cienie mogły wyciągnąć jak najwięcej ze wklęśniętych żłobień. Przewodnik już zamierzał poprowadzić swoich gości dalej, gdy Vi zagaił coś o technice i narzędziach, o samym rodzaju kamienia, otrzymując zaintrygowane spojrzenie i uśmiech kogoś bardzo chętnego do opowiedzenia więcej. Mężczyzna w uniformie zgrabnie okręcił się na pięcie, zmienił kierunek wycieczki, wprowadzając ich do pomieszczenia z licznymi gablotkami, które mieściły prymitywne ostrza, dłuta czy też młotki. Opisy przy konkretnych numerkach były dość okrojone, lecz przewodnik specjalnie dla wilkołaka przedstawił więcej konkretów, Vi zaś błyskawicznie podjął dyskusję, czując cały czas na sobie to przyjemne, podziwiające go w swoim żywiole spojrzenie szafiru.
— Wiesz, jaki był główny problem tych wszystkich faraonów i innych? — powiedział cicho Seymour, gdy porzucili na moment rozmowę o technice, a przewodnik przed kolejną płaskorzeźbą zakończył jedną z historii o pokaranych ostrością lwich kłów kapłanach, gładko przechodząc w następną, pewnie również zabarwioną obecnością kotowanych.
— Jaki?
Weszli do następnej sali, a na wejściu przywitał ich piedestał z figurką sfinksa. Wielkie łapy leżały równo, przenikliwe oczy oceniały zwiedzających.
— Mieli za mało wilków w życiu.
Vi ledwo dał radę stłumić parsknięcie dłonią zakrywającą usta.
Zobaczyli tyle, ile się dało z muzeum w ciągu jednego dnia, a Seymour obiecał, że na pewno jeszcze wrócą przed wyjazdem spróbować uzupełnić tę pierwszą wycieczkę. Wciąż reszta Sallandiry czekała na nich, a wielka stolica zachodu niejedno ciekawe miejsce miała im do pokazania.
Zmysły gubiły mu się w natłoku zapachów oraz dźwięków, lecz na swój sposób był to równie ekscytujący nadmiar bodźców, jak szaleństwo panujące na koncercie – targowisko dyszało, pociło się, krzyczało, chcąc przyciągnąć jak najwięcej klientów. Przyprawy drażniły wrażliwe nosy, silne kadzidła kręciły w głowach, barwy przepływały przed oczami w formie delikatnych szali, złoto oślepiało przez odbijające się od niego promienie słońca. Vi chłonął atmosferę, a jego czujny ochroniarz pilnował, by nikomu ze sprzedawców nie zamarzyło się zachować zbyt nachalnie w stosunku do wilkołaka.
Na brak zainteresowanych handlowa ulica nie narzekała, nie tylko turyści, lecz również miejscowi oglądali alabastrowe misy, szklane wazy, wybierali słodkie łakocie. W rezultacie duszne targowisko potrafiło stanąć niespodziewanie w miejscu, gdy przepływ kupujących robił się utrudniony w ciaśniejszej uliczce. Virgil stanął na palcach, próbując ocenić, którędy będzie im najlepiej się przecisnąć, lecz przed sobą zobaczył jedynie więcej i więcej drepczących powoli ludzi.
— Korek się zrobił — mruknął, odpowiedzi jednak nie dostał. Spojrzał na Seymoura.
Specjalista w szybkich podróżach już miał plan.
— Chodź — odparł, ciągnąc za rękę swego Pluszaka, prosto w wąziutkie przejście między dwoma budynkami, gdzie kamiennie ściany dawały cień oraz chłód.
— Wiesz, gdzie idziesz? — parsknął Virgil, pozwalając się prowadzić.
— Nie — odpowiedział były czarodziej, uśmiech dźwięczał w głosie.
Harmider targowiska został w tyle, labirynt uliczek wybrzmiał dwoma śmiechami. Oddalali się z każdym krokiem od tłumu, trzymając dłonie ciasno splecione, odkrywając nieoczywiste drogi, jakby byli pierwszymi, co podróżują po zapomnianych kawałkach miasta.
Westchnęli obaj, gdy przypadkiem uliczki zaprowadziły ich do prawdziwego skarbu.
Wydawało się, że niewielki ogródek z fontanną stojącej na kolumience pojawił się znikąd na końcu któreś wąskiej odnogi, przywołany ich głosami, ciepłem emanującym z roześmianych słów. Ledwie jedno małe drzewko, trochę trawy i niewielkie krzewy przywodziły na myśl oazę, miniaturową, acz urokliwą. Lecz najwięcej uwagi kradł widok – oaza jakby wyrastała spomiędzy zabudowań, spychający na boki kamienne ściany i ukazując panoramę miasta rozpościerającą się w dole. Liczne schodki, dzięki którym można było opuścić to miejsce, ginęły gdzieś pod palmami rosnącymi przy cichej ulicy, lecz nikt nimi nie wchodził ani nie schodził, mała oaza należała w zupełności do nich.
— Masz jakiś pomysł, co to znaczy? — zapytał Vi, podchodząc do małej fontanny i patrząc na inskrypcję wyrytą hieroglifami na brzegach misy. W jej środku klęczała wyrzeźbiona z piaskowca kobieta, trzymająca dłonie złączone przed sobą, choć woda się z nich nie lała, uzupełniając i tak niewielką ilość cieszy spoczywającej na dnie misy.
— Zaraz będę miał — odparł Seymour, wyciągając telefon. Szybko coś poklikał, podsunął aparat do hieroglifów, a aplikacja wyłapała znaki, przetłumaczyła je na novendyjski. — „Oczyść swe serce oraz myśli. Niczego nie ukrywaj. Niech żale tu utoną, niech miłość zakwitnie”.
Vi oparł się biodrem o brzeg fontanny, uśmiechnął.
— Ładne.
Były czarodziej podszedł, otoczył wilkołaka ramieniem, spoglądając na miasto.
— Chyba mój ojciec by się nie zmieścił w tej fontannie.
Ciche syknięcie umknęło z piersi muzyka, gdy czyiś palec dźgnął go w żebra.
— Seymour.
— Żartuję, żartuję — parsknął Seymour, całkiem szczerze. — Kiedyś było inaczej, ale teraz… Niepojęte to jest, Vi.
— Co?
— Ile jedna osoba potrafi zmienić. — Całus ogrzał wilczą skroń. — Ile ty zmieniłeś w ostatnim roku.
Wilkołak wtulił się mocniej w ukochany bok, oplótł rękami mężczyznę.
— Sobie też nie umniejszaj — powiedział miękko. — Ty pierwszy pokochałeś mnie tak…
— Jak na to zasługujesz? — przerwał mu Seymour, bezwiednie gładząc czarny chaos loków.
— Pokochałeś mnie tak, że poczułem się naprawdę chciany i zadbany — dokończył, spoglądając w szafirowe oczy. Nie namyślał się długo, wyciągnął dłonie po tę piękną twarz i przytrzymał ją w czułych objęciach, całując Seymoura z uśmiechem.
— Za długo się przede mną ukrywałeś. — Szept byłego czarodzieja wpadł prosto między jego wargi. — W złej szafie siedziałeś.
Zaśmiali się oboje, na sekundę, może dwie, przerywając pocałunek.
Zbyt zajęci sobą nie zauważyli, jak woda popłynęła cichutko z dłoni kobiety z piaskowca, tafla w misie zawirowała i błysnęła migoczącym niczym gwiazdy pyłem, formującym się w płatki rozkwitłego kwiatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz