18 stycznia 2025

Od Dantego – Nowy Rok
One who jumps into it drowns,
And one who drowns, gets across (II)

Bashar podsunął się bliżej, pogładził łagodnie pobliźniony policzek, a Dante instynktownie wtulił twarz w bladą skórę, wdychając zapach henny i lekarza.
— Niestety nie mogę uczynić go trwalszym — powiedział Bashar, tak miękko i czule, tak jak zawsze brzmiał, gdy mówił o uczuciach, każdą częścią siebie o nich zapewniając — ale nie smuć się tym, Słońce. — Palce przebiegły na podbródek, syren wciąż doskonale pamiętał moment poznania ich dotyku po raz pierwszy. Czasami wydawało mu się, że to ktoś zupełnie inny niż on przeżył tamto spotkanie, a nawet jeśli tak było, to obie te osoby łączył nieustający zachwyt nad delikatnością lekarskich dłoni. — Bo przecież moja miłość jest trwała i jeszcze nie jeden znak tego na tobie pozostawię.
Przez chwilę Dante patrzył na Bashara, przyglądając się szczerości w rubinie, w uśmiechu, czując kojący żar ogarniający go od wewnątrz na ten widok. W końcu przytaknął lekko, wyciągnął się po pocałunek, chłonąc ciepło bharackiej pogody, ust Bashara, chowając do wspomnienia śpiew dokazujących w ogrodach ptaków i cichy oddech ukochanego. To, co w umyśle pozostawało na zawsze.
— Teraz twoja kolej — odparł syren, gdy spoczywająca w dłoni tubka przypomniała mu skutecznie, co takiego miał zrobić.
— Wyklarował ci się pomysł na wzór? — zapytał Bashar, poprawiając się na poduszkach, podając drugiemu mężczyźnie swą dłoń.
— Oczywiście. — Kły błysnęły w uśmiechu. — Będzie najlepszy dla najlepszego pana doktora.
Dostał krótkie parsknięcie od lekarza, lekarz dostał żartobliwą skargę na temat ruszania się przy rysowaniu, po czym Dante zabrał się do pracy, oczy błyszczały przez pracującą żywo wyobraźnię. Syren ujął smukłe palce, przelotnie ucałował każdy z nich, nim henna zaczęła okrywać je od koniuszków po knykcie, układając się w proste, geometryczne wzory, chłodne i nieprzystępne, niczym szereg niezdobytych bram.
Barki przygarbiły się, burza loków drgnęła, złote pasma opadły na poliki, lecz ktoś wręcz czekał, by się nimi zająć. Wolną ręką Bashar założył niesforne kosmyki za syrenie ucho, odciągnął na moment mroźnobłękitny wzrok od henny.
Wyłożony wśród poduszek Bashar, z całkowicie niewinnym zaciekawieniem przyglądający się poczynaniom syrena, naturalnie elegancki, pełen majestatu, praktycznie nie różnił się od dawnych władców Bharatu, których podobizny wystawiano w różnych częściach pałacu. Dante bezwiednie ścisnął mocniej bladą dłoń, co nie uszło uwadze mężczyzny. Spróbował mimo to wrócić do pracy.
— Rozpraszam cię? — odezwał się lekarz, popatrując z figlarną iskrą.
Dante rzucił mu krótkie, łobuzerskie spojrzenie.
— Bardzo.
Nowe linie okryły wierzch dłoni, tworząc zawiłą plątaninę, pozornie trudną do prześledzenia, jeśli ktoś nie zamierzał poświęcić jej wystarczająco dużo czasu. W przeciwieństwie do syrena, ruchliwego jak sam ocean, Bashar siedział spokojnie, a raczej perfekcyjnie posługiwał się techniką subtelnego poprawiania swej pozycji, by Dante nie mógł nic powiedzieć o ruszającej się ręce, ale dostrzegał zmiany – przedstawienie mu lepiej profilu, wypięcie piersi, ułożenie inaczej nóg. Co zaskakujące, w tych warunkach udało mu się szczęśliwie nie zapomnieć wzoru, który planował narysować.
— I co myślisz? — zapytał, puszczając drobną dłoń, gdy ostatnie pociągnięcie dopełniło dzieła.
Palce można było uznać u góry całkowicie za czarne, z tym nasyceniem hennowych, skomplikowanych wzorów figur, przez które niełatwo szło się przebić. Lecz jeśli udało się dalej podążyć wzrokiem, twarde linie zmieniały się w łagodne łodygi, podążające po spirali ku centrum wzoru, ze swoich licznych małych listków tworząc coś podobnego do labiryntu. Trzeba było go poznać, z należytą uwagą przesunąć spojrzeniem po jego zawiłościach, by zrozumieć, jak wszystko w prawdziwej harmonii łączyło się na środku w bogaty kwiat lotosu, warty każdej chwili spędzonej na dotarciu do niego.
— Wyszło ci przepięknie — westchnął Bashar.
— Miałem przepiękną inspirację.


Lista Raama związana z obowiązkowym do spróbowania jedzeniem była oczywiście ciekawa, ale Dante nie ukrywał, ba, nie było czego nawet ukrywać, że częściej niż za restauracjami rozglądał się za odzieżą, Bashar zaś ze swoją niezawodną wiedzą pomógł się krawcowi doskonale zorientować w bharackiej modzie. Na dobrą sprawę to właśnie lekarz zainicjował pierwszy wizytę w jednym z większych sklepów z sari w mieście, opowiadając, jak bardzo będzie się Dantemu tam podobać, choć syren miał wrażenie, że w ten uśmiech pod nosem Bashara wkradała się jakaś melancholijna nuta, trudna do zrozumienia.
Znikała dopiero przez ten ciepły śmiech jego złotowłosego szczęścia, brykającego radośnie między manekinami i uginającymi się pod równo ułożonymi sari półkami.
— Które powinienem wypróbować? — rzucił Dante, spoglądając na przygotowane przez ekspedientkę propozycje. Liczne fałdy jedwabiu rozlewały się po blacie, zachwycając głębią czerwieni czy kwiecistymi haftami.
Lekarz nie odpowiedział, miast tego przesunął wzrokiem po kolekcji pastelowych sari, poprosił o wyłożenie jeszcze tego w odcieniu delikatnego różu, łapiącego światło przez błyszczącą nić poprowadzoną przez cały materiał. Dopiero wtedy zwrócił się do syrena.
— Wszystkie.
— Bashar! — parsknął Dante, posłał swój zabójczy półuśmiech doktorowi. — Wtedy wezmę wszystkie — zamruczał, przejeżdżając opuszkami po gładkich tkaninach.
Bashar wsunął władczą dłoń na jego talię, uśmiechnął się lekko, tym obezwładniającym Dantego spojrzeniem przesunął po swoim syrenie.
— Doskonale — odparł głębokim pomrukiem.
Z naręczem sari oraz odzieży pod miękki materiał udali się do dalszej części sklepu z prywatną przymierzalnią, Bashar podziękował ekspedientce za chęć pomocy w drapowaniu tkaniny. Dante bez zastanowienia zaczął od błękitnej, prawie tak jasnej jak jego oczy spódnicy i bluzki w tym samym odcieniu, po czym sięgnął po sari, niebieskie u dołu, przechodzące przez gradient w biały, przypominające wzburzone morze i jego niepokorne fale, efekt ten jedynie wzmacniała jasna koronka obszyta na brzegach.
Jedwabna woda rozlała się w dużych dłoniach, Dante zmarszczył brwi.
— No dobrze, ale jak się to teraz…
— Stój grzecznie — Bashar podszedł, przejął sari — a ja się tym zajmę.
Błyskawicznie mężczyzna znalazł koniec materiału, wsadził go pod wyprofilowaną spódnicę, z lekkim rozbawieniem oglądając zaskoczenie Dantego na wprawę, z jaką Bashar zajął się owijaniem jego bioder.
— Cokolwiek pan doktor powie — parsknął, oddając się lekarskim dłoniom.
Fałda po fałdzie, sari okrywało muskularne ciało, tworząc czarujący strój współgrający z syrenią naturą. Wszystkie nierówności wychwytywało zaraz rubinowe oko, zadziwiająco doświadczone dłonie poprawiały jedwab, z uwagą dla szczegółów i czułością ozdabiając syrena błękitem.
Pas materiału spoczął na ramieniu, lecz zanim Dante odwrócił się do lustra, ucho wyłapało cięższy oddech, spojrzenie dostrzegło ściągnięte oblicze, cisza przy układaniu sari nagle zmartwiła.
— Bashar? — Momentalnie troska wybrzmiała w głosie, silne dłonie zacisnęły się na smukłych ramionach. — Coś się stało? Źle się poczułeś?
— Nie, to nic takiego…
Ale Dante już wiedział lepiej, pociągnął lekko ukochanego, usadził go obok siebie na niskiej sofie.
— Naprawdę, nic się nie stało — zapewnił Bashar, unosząc nieco kąciki ust w sposób kojarzący się syrenowi z trudnymi dyżurami naznaczonymi jakąś stratą, którą lekarz nie chciał go obarczać, a którą Dante i tak brał na swoje barki, chcąc ulżyć temu dzielnemu sercu.
Uśmiechnął się z cieniem zmartwienia, zaraz jednak pomysł urodził się pod złotą burzą, pytania o złe samopoczucie wyparła silna potrzeba naprawienia tegoż stanu. Dante wstał, polecając Basharowi zostać na swoim miejscu, gdy on sam chwycił czerwone sari, rozwinął je.
— Co robisz? — Doktor przekrzywił głowę.
Sari naturalnie było dość długie, lecz syren poradził sobie z tym, owijając ramiona i pozwalając reszcie materiału spłynąć w dół, jak jakiś płaszcz lub kitel lekarski. Zgarbił się do tego, skrzyżował ręce na piersi, śląc Basharowi rozbrajający półuśmiech.
— Kalambury — powiedział, po czym zmienił swoją manierę. Zmarszczył brwi, wykrzywił usta, wykręcił gniewnie kółka, pokazując palcem w różne strony, jakby ustawiał po kątach swoich podwładnych. — Kim jestem?
— Ordynator wcale tak nie wymachuje palce — odparł Bashar, poprawiając się na sofie, uśmiechając nieco szerzej. Wytrzymał krótką chwilę spojrzenie Dantego, nim zmienił zdanie. — Może czasami.
Czerwone sari okryło głowę, szerokie plecy jeszcze bardziej się wygięły, usta zamlaskały, pozbawione swojej sztucznej szczęki, która pomagała przeklinać wszystkich mieszkańców kamienicy i pochwalać Wojtusia za obszczekiwanie ich.
— Nie śmiej się ze starszych pań — parsknął lekarz.
— I kto to mówi?
Dante pozwolił sobie jeszcze na kilka innych, niewybrednych aktów przedstawienia różnych znanych im osobiście lub ze słuchu osób, dopóki nie upewnił się, że cokolwiek, co zawisło nad ukochanym panem doktorem wcześniej, zostało przegonione choć w małym stopniu wspólnym śmiechem. Odłożył czerwone sari, podszedł do uśmiechniętego Bashara i usiadł przy jego nogach, podpierając brodę na smukłym kolanie.
— A teraz kim? — zapytał cicho.
Kochana dłoń pogładziła go po włosach, rubin patrzył miękko.
— Moim Dantem — odpowiedział szeptem.
— I tylko twoim. — Policzek potarł o kolano, łagodne, mroźnobłękitne oczy, pełne miłości, spojrzały w górę. — Założysz mi jeszcze inne sari?
Bashar odetchnął głęboko, wcześniejszy smutek przygasł.
— Z przyjemnością — powiedział, całując go w czoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz