01 stycznia 2025

Od Cheoryeona – Track 9: B-dur (3/X)

Apel z okazji święta szkoły przebiegał świetnie... Dobra, to trochę subiektywne określenie. To znaczy, klasa 7A przygotowała się ładnie, z pomocą nauczycielki novendyjskiego ułożyli całkiem dobry scenariusz. Starannie przyozdobili aulę, nawet jeśli część uczniów marudziła przez cały ten proces, mieli odpowiednią ilość prób, więc szanse na jakąkolwiek pomyłkę czy wpadkę były znikome. Nauczyciele ewidentnie z ciekawością oglądali... czego nie można było powiedzieć o samych uczniach. Część młodzieńczej widowni szeptała coś między sobą nie na temat, będąc co chwilę uciszana przez dorosłych, niektórzy przysypiali, co chwilę ktoś chodził do toalety. Ale to norma. Na każdym apelu tak się działo.
Adam skończył swoją przemowę, ukłonił się, a po krótkich brawach zszedł ze sceny i (ze względu na brak właściwych kulis), zniknął na korytarzu. Jego miejsce szybko zajęła dziewczyna z mikrofonem, szybkim ruchem poprawiła skrawek spódnicy. Ktoś przewrócił oczami, ktoś inny westchnął. Wszyscy rozpoznawali ją – była to klasowa śpiewaczka, Oliana. Pojawiała się na każdym apelu, nawet jeśli organizowała go inna klasa. Można powiedzieć, że niektórym już się znudziło jej śpiewanie. Nie mogli jednak nic poradzić, kiedy nauczyciele tak ją kochali!
Widać było po spojrzeniu, że atencja uczniowskiej widowni zmalała, gdy nagle do Oliany dołączył ktoś jeszcze. Wszyscy skupili się na zasiadającym na krześle kawałek od dziewczyny Benjaminie, przyjrzeli się trzymanej w jego rękach gitarze. Przynajmniej połowa uniosła brwi.
Benny ułożył palce na gryfie w pierwszy akord, szarpnął za struny. Zaczął grać i w tym momencie cała widownia oniemiała.
Zyskał fanów jeszcze przed debiutem. Jego pierwszy występ przed publicznością okazał się być wielkim sukcesem. Już wcześniej sporo uczniów kojarzyło chłopaka ze względu na wygląd i osiągnięcia w nauce, ale teraz dosłownie cała szkoła go znała. Został zapamiętany jako przystojny muzyk z 7A, a o jego grze nauczyciele mówili przez następne dwa tygodnie.
— Jak już zadebiutujesz, to, weź, nam zadedykuj jeden utwór — powiedział któregoś dnia Alejandro.
Jasnowidz spojrzał na czarodzieja. Już miał coś powiedzieć, lecz został wyprzedzony przez Edwarda.
— Utwór, powinien zadedykować nam cały album! — rzucił genashi ziemi, podpierając się rękami na biodrach.
— Powinien przy odbieraniu każdej nagrody dziękować nam! — dorzucił swoje trzy pensy Daniel.
Słysząc to wszystko, Benny westchnął, pokręcił głową.
— Trochę lat jeszcze minie, zanim zadebiutuję — powiedział obojętnym nieco tonem.
Pochwycił w palce zawieszoną na łańcuszku, przedziurawioną, spłaszczoną monetę. Zgodnie z obietnicami Edward załatwił u ojca dziurki, żeby mogli wykonać naszyjniki z monet, które jakiś czas temu położyli na torach. Każdy nosił swoją jako taki symbol ich przyjaźni.
Uwielbiał wyobrażać siebie jako prawdziwego muzyka, fantazjować, nawet szkicować swoją postać grającą i śpiewającą. Zwykle też przechwalał się, że będzie wybitnym piosenkarzem, wszyscy go będą słuchać latami, nie, dekadami. Czasami jednak zdawał sobie sprawę, że wszystko psuł czas. Pamiętanie swoich poprzednich reinkarnacji było super, ale nie przepadał za przeżywaniem dzieciństwa znowu i znowu, i znowu, i znowu. Choć lubił się bawić, bycie dorosłym w ciele dziecka wiązało się ze zbyt wieloma ograniczeniami.
— A tam, ten czas minie jak z bicza strzelił — zaczął Edward — i nim się obejrzysz, będziesz stał na scenie z widownią wypełnioną po brzegi fanami!
Wtedy jasnowidz tylko się zaśmiał. Czas mijał szybko.
A niekiedy wolno.
Muzyczna popularność w podstawówce zachowała się aż do końca. Pojawił się na każdym kolejnym apelu, co prawda było ich tylko kilka, ale mniejsza. Przygrywał śpiewającym uczniom, raz nawet zrobił duet z pewnym dzieciakiem, który grał na pianinie. Niezwykle zyskał w oczach innych, wszyscy nagle zapomnieli o jego trochę głośnym charakterze, a dostrzegli niezwykłą wrażliwość w kwestii muzyki. Często go proszono, by coś zagrał, zaczął więc przychodzić do szkoły z gitarą zamiast plecaka. O tak, był mega popularny!
Podstawówkę zakończył z fanami, a także wysokimi wynikami w nauce. Nauczyciele mu pogratulowali, powiedzieli, że będą trzymać kciuki za dalszy rozwój naukowy oraz muzyczny. Niektórym muzyk obiecał, że jak już zadebiutuje, to załatwi darmowe bilety na koncert.
Czas przebiegał przebiegał w różnym tempie, acz niemal idealnie...
— Jak to, wyprowadzasz się?
Cała czwórka spoglądała na Alejandra. Czarodziej stał niepewnie, bawiąc się końcem swojej koszulki, unikając kontaktu wzrokowego z resztą. Milczał z dobre kilka sekund, aż w końcu odpowiedział:
— To z powodu pracy ojca — zaczął tłumaczyć. — Decyzja już została podjęta, więc nie mogę nic z tym zrobić. Przepraszam.
Jego przyjaciele siedzieli na murku w ciszy, każdy studiował w umyśle słowa. Wiadomość ta była dla większości z nich trochę nagła, ponieważ chłopak o niczym wcześniej nie wspominał. To miało być zwyczajne szlajanie się po mieście, a tu dostali swego rodzaju bombę.
Pierwszy postanowił odezwać się Adam.
— Cóż, to normalne, że nie możesz nic z tym zrobić, więc nie przepraszaj. — Wzruszył ramionami.
— A daleko wyjeżdżasz? — dopytał Edward.
Alejandro chwilę się wahał z odpowiedzią.
— Na drugi koniec Novendii.
Wszyscy w odpowiedzi się skrzywili. Benjamin popadł w zamyślenie, zaczął się bawić naszyjnikiem.
Jeśli miał być szczery, to przewidział tę rozmowę. Któregoś dnia trenował swoje zdolności jasnowidzące (robił to regularnie, żeby nie wypaść z wprawy) i wtedy właśnie zobaczył wizję, w której Alejandro mówi o wyprowadzce. Wiedział zatem o tym z wyprzedzeniem.
A mimo to nie mógł nic zrobić.
Nikt nie wiedział o jego zdolnościach. Wszyscy uważali go za najzwyklejszego człowieka, co najwyżej dobrze wyglądającego i z muzycznym talentem. Lecz te cechy nie miały w sobie niczego nadludzkiego. A widzenie przyszłości już jak najbardziej. Co więcej, to nie była taka typowa moc jak na przykład kontrola żywiołu czy telekineza. Jasnowidze byli nieliczni, na dodatek spora część była w rzeczywistości oszustami. Łał, czemu Benjamin musiał być taki wyjątkowy? Co, może jeszcze okaże się, że chowa w sobie coś znacznie większego, o czym nawet on sam nie wie?
To wcale nie tak, że nie ufał swoim przyjaciołom. Dzielili się wszelakimi sekretami, dobrze wiedząc, że nie zostaną one rozpowiedziane, jedno drugiemu nie wbije noża w plecy. Nie potrafił jednak podzielić się tą jedną tajemnicą. Po prostu... Ach, nie umiał. Nie był w stanie. Kiedyś parę razy to zrobił i nigdy nie skończyło się dobrze. Teraz uważał, że lepiej nie wciskać w ich relację takich wariacji. Wszystko przebiegało w miarę dobrze, nie potrzebował się ujawniać.
— Ale mam tu jeszcze babcię! — ciągnął dalej Alejandro. — Będę przyjeżdżał na wakacje!
— No, ja myślę, bo inaczej my cię znajdziemy, choćbyś wpadł do dzikiego portalu. — Pogroził mu palcem Daniel.
— Będę, będę, obiecuję! — Zasalutował.
Chłopaki zaśmiali się chórkiem, atmosfera między nimi momentalnie się poprawiła.
— Ty, ale puść nam czasem pagera, co? — rzucił Adam.
— No, albo wyślij na Teatalku — dodał Benjamin.
— Na czym?
Wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. W umyśle zaświeciła dziwna pustka.
— A, nie wiem, nieważne. — Spuścił głowę.
— Ty jak coś palniesz, Benja — westchnął Edward.
Czasu trochę jeszcze mieli, a gdy wyjazd Alejandra był już wystarczająco blisko, wyprawili mu pożegnalną imprezę. Spotkali się na chacie Daniela (bo miał największy dom), pili napoje gazowane, jedli słone przekąski. Matka Daniela upiekła ciasto, Benjamin zajął się oprawą muzyczną. Oczywiście, cyknęli sobie fotki, by upamiętnić ten wieczór. Mieli potem rozesłać sobie na maila, by każdy mógł wywołać. Bawili się świetnie, a następnego dnia pomogli rodzinie Velasco w pakowaniu rzeczy. Wszystko zakończyło się machaniem na pożegnanie aż do momentu, w którym odjeżdżający samochód zniknął im z pola widzenia.
Liceum Benjamin rozpoczął w trochę uboższym składzie. Edward poszedł do zawodówki, by nauczyć się zawodu swojego ojca, Adam zapisał się do klasy A o profilu matematyczno-fizycznym, bowiem chciał rozwijać dalej swoją astronomiczną pasję. Benny zatem wylądował w klasie ogólnej jedynie z Danielem – oboje nie zamierzali rozwijać się pod kątem żadnego z dostępnych profili, ponieważ jeden wiązał swoją przyszłość z muzyką (matkę przekonał, że ogólny profil da mu większe pole do popisu naukowego), a drugi po prostu był ustawiony przez rodziców, po których miał odziedziczyć biznes. Trzeba jednak przyznać, że ta dwójka miała najlepiej, bo przynajmniej chodzili do jednej klasy.
Szkoda tylko, że nowa wychowawczyni postanowiła wszystkim poprzydzielać miejsca w ławkach, a oni jakimś cudem wylądowali daleko od siebie.
Kobieca ręka pokazała przedostatni rząd, dokładniej ławkę, przy której już siedział jakiś wysoki chłopak o brudnobiałych włosach i parze ciemnych, niedługich, lekko zakrzywionych do tyłu rogach. Benjamin spojrzał na wolne miejsce obok, spokojnym krokiem ruszył we wskazanym kierunku. Przynajmniej nie w drugim rzędzie, jak Daniel. Już słyszał zmiennokształtnego, który na przerwie będzie się skarżył, że czemu w drugiej ławce, przecież był wysoki, to powinien do tyłu iść, a nie. Benny natomiast wiedział, że po stronie winy stała twarz pasująca do typowego gagatka.
Usiadł na krześle, położył przy nodze ławki swój plecak. Nie miał ze sobą pokrowca z gitarą, ponieważ przez pierwszy tydzień chciał jeszcze pokazać się w miarę normalnie. Dopiero potem zamierzał zrobić niespodziankę. Plecy spoczęły na oparciu, oczy powędrowały do nowego ławkowego towarzysza.
Nieznajomy – jego imię padło, jak wychowawczyni sprawdzała obecność, ale Benja nie zapamiętał – nie zareagował w żaden sposób na Benjamina poza chwilowym zerknięciem. Choć siedział, do tego zgarbiony, bez problemu dało się określić, że był wyższy od jasnowidza przynajmniej o pół głowy. Twarz była szczupła, z wyraźniejszymi kośćmi policzkowymi, wyglądała na nieco starszą od reszty klasy. Białe włosy miał rozczochrane, z charakterystycznym undercutem po bokach. Trochę odważnie. Ubrany był w czarny T-shirt z wyblakłą grafiką pewnego zespołu metalowego, artystycznie poplamione wybielaczem spodnie w czarno-czerwoną kratkę oraz czerwone glany. Na oparciu krzesła spoczywała skórzana kurtka z ćwiekami.
Benjamin przestał mu się przyglądać, popatrzył na wychowawczynię, która dalej przydzielała uczniów do określonych miejsc.
Teraz wszystko rozumiał.
Wychowawczyni mieszkała w domku jednorodzinnym niemal tuż obok Benjamina, znała się zatem z rodziną Johnson, zawsze z nią rozmawiała, gdy widywali się na ulicy. Wiedziała, jak dobrym dzieckiem był Benny i pewnie dlatego postanowiła posadzić go do jednej ławki z, w jej oczach, problematycznym chłopakiem. Aby sprowadził go na dobre tory, jak to myśleli nauczyciele podobni do niej. Oczywiście, on wiedział, że do żadnego nawracania nie dojdzie. Nawet nie zamierzał próbować. Jeśli nowy znajomy będzie go wnerwiał, to mu powie, co o nim myśli; jeśli nie, będą spokojnie koegzystować w jednym środowisku.
Wrócił spojrzeniem na białowłosego, uwagę przykuła kartka, na której tamten coś zapisywał. Dyskretnie się przyjrzał, dostrzegł pięciolinię z nutami. Uniósł jedną brew. Oho, czyżby kumpel muzyk? Czytał uważnie nuty od początku, palcami mimowolnie zaczął wystukiwać na blacie rytm. Wolno kiwał głową, przy okazji ruszał też stopą do taktu.
Kątem oka dostrzegł ruch i nim się obejrzał, chłopak wlepiał w niego swoje jasnobrązowe oczy z dość charakterystycznie poziomymi źrenicami. Gdy ich spojrzenia się wymieniły, Benja zamarł, momentalnie przestał stukać.
— Sorka — szepnął niezręcznie.
Nieznajomy zmarszczył brwi, wrócił wzrokiem na kartkę, odsuwając ją trochę od Benjamina. Błądził oczami po nutach, gdy nagle znów popatrzył na jasnowidza.
— Umiesz czytać nuty? — spytał cicho, z pewnym chłodem, ale też ukrytym częściowo zaciekawieniem.
Benny uśmiechnął się szeroko, ujawniając na twarzy wyraz dumy.
— Muzyk powinien znać swój szyfr. — Puścił oczko.
— Jesteś muzykiem? — głos ujawniał coraz większe zainteresowanie.
— Oczywiście. To pierwszy tydzień, więc jeszcze zaznajamiam się z otoczeniem, ale od następnego zaczynam chodzić z gitarą do szkoły. Tak samo robiłem w podstawówie.
Zmiennokształtny spoglądał na niego, niemal pochłaniając wzrokiem. Mimo czarnej kredki wokół oczu, mającej na celu dodać zadziorności, nie wyglądał wcale wrogo.
— Szkoda, że nie mogę tego samego zrobić ze swoją perkusją — rzucił lekko skwaszonym tonem.
— Czyli naprawdę grasz na perkusji? — wypalił jasnowidz, otwierając szeroko oczy. — Ale wypas!
— Benjamin?
Słysząc swoje imię, wyprostował się, popatrzył w stronę skupiającej na nim uwagę nauczycielki. Pospiesznie przeprosił ją, skulił się nieco, spuszczając głowę. Kobieta krótko go upomniała, po czym wróciła do zajęć.
Zerknął na białowłosego, uśmiechnął się szeroko. Wreszcie jakiś muzyk w klasie! Tyle czasu czekał na kogoś, z kim będzie mógł swobodnie porozmawiać o muzyce! Fakt, w podstawówce były dwie dziewczyny, co śpiewały, ale to nie to samo. Z nimi nie dało się gadać o muzycznych rzeczach. One umiały tylko śpiewać, nic więcej.
— Benjamin. — Wyciągnął ku niemu rękę na powitanie. — Ale możesz mówić Benja.
Chłopak chwilę przyglądał się dłoni, milcząc. Ostatecznie również wyciągnął swoją.
— Raimund.
Tak oto dwójka zapoznała się ze sobą.
Liceum również przebiegało bardzo sprawnie. Szybko wszyscy się dowiedzieli o jego talencie do muzyki, nie tylko ze względu na przynoszoną do szkoły gitarę, ale też uczniów z poprzedniej klasy podstawówki, którzy sprawnie rozprowadzili słowo. Gdy pogoda dopisywała, na długiej przerwie oraz okienkach chodził do znajdującego się tuż obok szkolnego budynku parku, by sobie posiedzieć na ławce i pograć. Bardzo często wtedy gromadziła się mała widownia, która uważnie słuchała jego utworów. Choć przez jakiś czas Benjamin niezbyt śpiewał, wszyscy uwielbiali jego grę.
Tak, przez jakiś czas.
Tradycyjnie był pchany do każdego apelu, na niektórych nawet grał więcej niż jeden raz. Podobnie było z apelem z okazji Yule, który został przydzielony właśnie jego klasie (i tej Adama). Próby przebiegały sprawnie, wszyscy dokładali wszelakich starań. Nie było problemów...
— Oliana jest chora? — Wychowawczyni otworzyła szeroko oczy.
— Tak. — Jedna z dziewczyn przytaknęła. — Wczoraj strasznie źle się czuła, a dzisiaj nie może się oderwać od łóżka.
— Akurat w dzień apelu... — Popadła w zadumę. — Juliet, a ty możesz zaśpiewać za nią?
Spytana uczennica musiała poświęcić z dobre kilka sekund na teatralną ciszę, nim odpowiedziała, że nie zna słów. Pospiesznie dodała, że mogłaby z kartki zaśpiewać, lecz wychowawczyni od razu pokręciła głową, mówiąc, że źle to będzie wyglądać. Inna śpiewająca dziewczyna również nie znała tekstu. Czyli chyba trzeba będzie pominąć tę piosenkę.
— Benja umie.
Usłyszawszy to, kobieta zamrugała, popatrzyła na siedzącego na podłodze pod ścianą Raimunda, towarzyszącego razem z Danielem i Adamem ćwiczącemu cicho grę Benjaminowi. Jasnowidz podniósł wzrok znad gitary, spojrzał wpierw na rogacza, potem na nauczycielkę. Gdy zdał sobie sprawę, o co chodziło, z trudem powstrzymał się przed uderzeniem kolegi w ramię.
— Nie, nie u... — zaczął szeptem.
— Umie, potwierdzam! — zawołał wtem Daniel.
— Ja również potwierdzam — dołączył się Adam.
— Palcie wszyscy trampki — warknął cicho do nich Benny.
Zawsze będą go wrzucać w sam środek wiru, zawsze!
Wychowawczyni podeszła bliżej, przyjrzała się Johnsonowi z góry na dół. Znała go dobrze z jego gry na gitarze, w końcu słyszała nie tylko na apelach, ale też gdy chłopak czasami przesiadywał na ogrodzie pod rodzinnym domem. Jedynie nie miała okazji usłyszeć śpiewu, co stanowiło dobry powód do wątpliwości.
Sam Benjamin nie chwalił się śpiewem. Dlaczego? Bo był głupi. Nie, serio. Sprawa wyglądała praktycznie tak samo, jak z samą grą. Nie mówił innym, bo nie czuł się tak pewnie ze swoimi umiejętnościami. Jedyna różnica była taka, że tym razem o śpiewaniu już wiedzieli przyjaciele. Przed nimi tak bardzo się nie wstydził. Tego samego nie dało się powiedzieć o reszcie. Barwę głosu miał niższą, w taki sposób najczęściej śpiewał, nie zawyżając zanadto. Nie wiedział, czy się to przyjmie, ponieważ wszyscy byli przyzwyczajeni do wycia, znaczy się wyższych tonów dziewczyn. On dziewczęcą mógł co najwyżej mieć urodę. To znaczy, był bardzo męski! Bardzo! Miał takie ładne jabłko Adama!
Nauczycielka musiała sprawdzić jego umiejętności, lecz czasu było niewiele, lada moment mieli zaczynać. Postanowiła zatem odsłuchać jedynie fragment piosenki. Benjamin usiadł prosto, chwycił sprawnie w dłonie gitarę. Wykonał głęboki wdech, prawa ręka zawisnęła nad strunami. W całej auli zapanowała cisza.
Przygryzł dolną wargę.
Nie da rady.
Czemu się tak stresował? Czemu serce mu waliło jak młotem? Przyjaciele i rodzina znali jego śpiew, bardzo chwalili, więc mógł śmiało się zaprezentować. Jeśli miał zadebiutować, to musiał zebrać w sobie odwagę. Tak jak z samą grą. Da radę.
Niestety wychowawczyni nie miała cierpliwości.
— No, trudno, po prostu przejdziemy dalej, bez piosenki — westchnęła.
Wróciła do swoich spraw. Obie klasy rozeszły się, Benjamin został sam ze swoją paczką.
— Benja, co jest? — zdziwił się Daniel.
— Właśnie — dołączył Raimund. — Śpiewasz zajebiście, czemu więc się zestresowałeś?
W odpowiedzi Benny wykonał głębszy wdech, wzruszył ramionami.
Apel w końcu się zaczął. Uczniowie z rolami po kolei wychodzili na scenę, mówili swoje kwestie, starając się, by widownia nie traciła zainteresowana. Przygotowano krótki skecz, część się pośmiała. Wyszła Juliet śpiewać z podkładem jakąś świąteczną piosenkę, potem znowu ktoś coś mówił. W końcu nadszedł ten moment. Za kulisami zapanował cichy szmer, trzeba było dojść do porozumienia. Adam miał iść po piosence Oliany i Benjamina, ale ta nie mogła się odbyć, więc musiał wyjść na scenę teraz. Przejął mikrofon od którejś koleżanki, ruszył w stronę sceny, gdy nagle ktoś go złapał od tyłu za ramię. Przystanął, spojrzał za siebie. Uniósł wysoko brwi.
Widownia zaczynała się powoli niecierpliwić, bo ile można czekać na ciąg dalszy apelu, na szczęście nikt bardzo się nie zdenerwował, bowiem wreszcie ktoś wyszedł. Daniel wniósł stojak z mikrofonem, postawił na samym środku sceny i szybko zniknął, robiąc miejsce następnej osobie. Wszyscy otworzyli szerzej oczy, widząc wkraczającego Benjamina. Muzyk stanął przed mikrofonem, dostosował go do swojego wzrostu. Złapał w dłonie przewieszoną przez ramię gitarę, wykonał głęboki wdech.
Dotychczas grał na apelach w towarzystwie osoby śpiewającej. Nie ukrywał się w cieniu ani za ścianą, więc każdy mógł na niego spojrzeć, jednak uwaga widowni była podzielona. W zasadzie to on tylko przygrywał, główną rolę grał głos. Teraz jednak nie było z nim nikogo. Stał sam, a wszystkie oczy skupione były na nim.
Czy odczuwał tremę? Lekką tak. Wiadomo, był to ten pierwszy raz, kiedy miał zdominować scenę. Starał się jednak być pewny siebie. Podobnie czuł się na pierwszym swoim apelu w podstawówce, ale poszło mu świetnie. Tak samo będzie dzisiaj. Zresztą, planował zadebiutować, więc musiał pokazać, że to nie były słowa rzucane na wiatr.
Zaczął wygrywać pierwsze akordy, prezentując w ten sposób intro. Zarówno nauczyciele, jak i uczniowie skupieni byli w pełni na nim, ewidentnie wyczekując chwili, w której zacznie śpiewać. Tak bardzo byli ciekawi jego głosu.
Aż w końcu piosenka się rozkręciła.
Benjamin śpiewał, niski głos wibrował w jego własnych uszach. Wzrokiem błądził po wszystkich zebranych, czasem spoglądał w ściany, ale starał się nie pokazać po sobie stresu. Pilnował, by niczego nie sfałszować, nigdzie nie pomylić słów. A przy drugiej zwrotce wszystko jakoś samo poszło dalej.
Zamrugał parę razy, bowiem oto właśnie rozbrzmiał o auli ostatni dźwięk instrumentu, a piosenka dobiegła końca. Kiedy to minęło? Nie wiedział dokładnie, ale już było po wszystkim. Mógł szybko ulotnić się ze sceny, zniknąć za kulisami, a najlepiej wyjść z budynku, zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nie poruszył się o centymetr, gdy całą salę opanowały gromkie brawa i gwizdy.
Wszyscy klaskali, włącznie z nauczycielami, włącznie z woźnym, który przystanął w otwartych drzwiach, oparty ramieniem o futrynę. Na twarzach każdego widniał podziw, fascynacja, uwielbienie. Kochali jego muzykę.
Kochali jego głos.
On kochał występować.
Ukłonił się nisko, następnie zabrał się i zszedł ze sceny. Stanął za kulisami, ledwo zachował równowagę na nagle miękkich jak z waty nogach, momentalnie otoczyły go obecne tam osoby, możliwie jak najciszej go pochwaliły. Uśmiechnął się szeroko, podziękował. Kiedy Adam poszedł przemawiać, został zaciągnięty na bok przez Daniela i Raimunda, którzy zaczęli się wymądrzać, że ha, mieli rację, powinien wcześniej wyjść śpiewać, a nie ukrywać głos przed wszystkimi jak jakiś sekret rządowy.
Tak, mieli rację.
— Wspaniała robota, Benjamin.
Odwrócił głowę, spojrzał na wychowawczynię. Kobieta spoglądała na niego z ciepłem, dumą. Uwielbieniem, jak gdyby miała oficjalnie stać się jego fanką.
— Dziękuję — odparł nieśmiało.
— Masz niesamowity głos — ciągnęła dalej tamta. — Czemu wcześniej się do niego nie przyznałeś?
— Tak jakoś wyszło. — Podrapał się palcem po głowie, następnie poprawił fragment ciemnej grzywki.
Ach, występ się udał! Moc mu dobrze podpowiedziała! Tuż przed podejściem do Adama dostał niespodziewaną wizję, w której zobaczył całą aulę bijącą mu brawa, dzięki czemu nabrał odwagi. A teraz to już całkiem był pewien, że świetnie mu idzie, a ścieżka muzyczna była mu wręcz pisana.
Apel przebiegł bardzo dobrze, wszyscy byli zadowoleni. Gdy uczniowie wychodzili z auli, dało się usłyszeć rozmowy na temat Benjamina. Muzyk stał się jeszcze większą szkolną gwiazdą. Benja uśmiechnął się szeroko, poszedł przygotowywać się na drugą rundę. Podniósł z podłogi gitarę, wtem zaczepiła go nauczycielka wosu.
— To był cudowny występ — pochwaliła go z uśmiechem.
— Bardzo dziękuję — odparł jasnowidz, nieśmiało unosząc kąciki ust.
— Wiem, że jeszcze masz czas przed doradztwem zawodowym, ale muszę już teraz spytać: kim chcesz zostać w przyszłości?
Benjamin spojrzał na kobietę, uśmiechnął się szerzej. Kim chciał zostać w przyszłości? Pytanie dziecinnie proste.
— Chcę zostać muzykiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz