W jadalni trwała cisza, przerywana jedynie odgłosami sztućców stukających o talerze – rodzina Johnsonów jadła właśnie obiad. Nikt się nie odzywał, nikt nawet nie spoglądał na nikogo. Po prostu zajęci byli jedzeniem.
Ojciec podniósł wzrok znad kotleta, którego kroił, zerknął ukradkiem w stronę siedzącego po drugiej stronie stołu syna. Benjamin w jednej ręce trzymał widelec, którym nabierał ziemniaki, w drugiej ołówek, zapisując coś w swoim notesie. Wydawał się być bardziej skupiony na tym, niż na jedzeniu. Sztuciec momentami błądził po pustej części talerza, nim trafił na coś, co mógł zagarnąć. Ołówek natomiast śmigał po kartkach, jak gdyby jutro miało nie nadejść; tylko chwilami zastygał w bezruchu, podobnie jak cały chłopak. Wzrok wtedy uciekał w nikomu nieznany punkt, aż wreszcie wracał do normy, a dłoń kontynuowała pisanie.
Rodzic obserwował go tak z dobrą chwilę. Popatrzył przelotnie na swoją żonę. Kobieta normalnie skarciłaby syna, mówiąc, że na czas posiłku powinien odłożyć wszystko inne. To był też właśnie jeden z momentów, w których rodzina była w komplecie i mogła spokojnie porozmawiać.
Cóż, dawniej.
Teraz matka nie tylko nie rozpoczynała żadnej konwersacji, ale też zdawała się wręcz ignorować obecność chłopaka. Nie upomniała go, nie kazała odłożyć na bok notatnika. Nie spytała nawet, co tam w szkole. Nie wspominając o wytwórni.
Mężczyzna możliwie jak najciszej westchnął. Przygryzł dolną wargę, aż w końcu odważył się odezwać.
— Benny, mógłbyś odłożyć notes i zająć się jedzeniem? — spytał delikatnym tonem.
Matka na sekundę zastygła, po czym kontynuowała jedzenie.
— Nie, tata — odparł od razu Benjamin. — Muszę ciężko pracować, żeby inni nie myśleli, że nic nie robię.
— Przecież robisz dużo...
— Za mało — przerwał mu.
Słysząc te słowa, ojciec się skrzywił. Cały ten czas chłopak nawet nie spojrzał w jego stronę.
Benjamin był pochłonięty. Z pozoru nie wyglądał, jakby cokolwiek się zmieniło, lecz każdą możliwą chwilę poświęcał na muzykę – zapisywał melodie lub słowa, komponował na gitarze, studiował utwory innych artystów i robił notatki z tego, co go w nich zainteresowało. Chciał się nieustannie rozwijać, możliwie jak najszybciej polepszać swoje umiejętności. Chciał i musiał. Jeśli zamierzał osiągnąć niezachwiany sukces oraz pokazać tym, co w niego nie wierzyli, na co naprawdę było go stać, musiał spiąć poślady, wykorzystać wolny czas na rozwój. Nie mógł na darmo siedzieć w wytwórni, czekając, aż wreszcie będzie po maturze. Już teraz wykonywał kroki ku zapewnieniu świetlanej przyszłości.
Niestety za dość sporą cenę.
Przyjaciele szybko doszli do wniosku, że skoro było już coraz bliżej do matury, to też bliżej do debiutu i przez to właśnie chłopak tak się na tym skupiał. W końcu tu chodziło o życiową ścieżkę, bardzo poważne przygotowania do przyszłości, więc nie można było traktować tego lekko. Rozumieli jego poświęcenie, dlatego na początku po prostu mu dopingowali.
— Benja...
Z czasem jednak zauważyli coś jeszcze.
— Benja!
— Benjamin!
Jasnowidz zamrugał parę razy, rozejrzał się dobrze. Zajmował właśnie stolik w solmaryjskiej restauracjii. Popatrzył po przyjaciołach, wszyscy przyglądali mu się badawczo.
— Och, sorka... — zaczął trochę niezręcznie. — Zamyśliłem się.
Oczywiście, nikt nie wydawał się kupować tego wyjaśnienia.
— Ta, ostatnio coś dużo się zamyślasz — stwierdził Edward, krzyżując ręce na piersi.
— Prawda i właśnie zebraliśmy się tu między innymi po to, żeby to wyjaśnić — oznajmił Daniel, kopiując pozę Edwarda.
Raimund i Adam przytaknęli, podążając rękami za resztą. Teraz wszyscy siedzieli w ten sam sposób, każdy ze wzrokiem utkwionym na Benjaminie.
Benja popatrzył po nich wszystkich, po chwili westchnął ciężko.
Ostatnio nie mówił zbytnio o swoim przebiegu w wytwórni. Zapytany odpowiadał krótko, że niewiele specyficznych rzeczy się działo, robił w kółko to samo. Z tym ostatnim akurat tak bardzo nie odbiegał od rzeczywistości; jego weekendy stały się bardzo repetytywne. Przychodził, zaszywał się na cały dzień w swoim mikroskopijnym studiu, wychodził tylko, gdy potrzebował do toalety oraz raz na jakiś posiłek. Tommy regularnie zaglądał do niego, chłopak jednak nie był zbytnio skory do rozmów. Szybko wypraszał menedżera, tłumacząc się, że musi ciężko pracować, aby jego debiut był udany. Blondyn ustępował, nie chciał się z nim kłócić, lecz zarówno on, jak i przyjaciele zauważyli powiększające się ciemne wory pod oczami.
— Co mam niby wyjaśniać? — jęknął. — Już wiecie wszystko. — Wzruszył ramionami.
— No, nie jestem tego taki pewien — odparł sceptycznie Adam. — Wydaje nam się, że sporo przed nami ukrywasz.
— Tak, bo, serio, widać na kilometr, że coś jest na rzeczy! — rzucił Daniel.
— Benja, jak jest ciężko, to dobrze to z siebie wyrzucić — rzekł Edward.
— Wiesz, że możesz o wszystkim nam powiedzieć — dodał Raimund.
Benjamin patrzył po nich wszystkich, w zielono-brązowych oczach widniał smutek.
Był jasnowidzem. To chciał im powiedzieć. Był jasnowidzem i ostatnio zaczął nadużywać swoich mocy. Tak bardzo pragnął mieć idealną przyszłość, że regularnie ją sprawdzał i nieustannie pracował w teraźniejszości. Chciał pokazać innym, że jego kariera muzyczna nie była ledwie wybrykiem fantazji. Że da radę. Że osiągnie coś, czego przed nim nikt nie dał rady zdobyć. Pokaże dyrektorowi. Pokaże Willisowi. Pokaże swoim rodzicom. Przyjaciele w niego wierzyli, ale im też pokaże.
Był jasnowidzem. Nie uczył się jeszcze do matury, bo zamierzał ściągnąć zadania z przyszłości. Wiedział dobrze, co się wokół niego działo, bo niemal nieustannie wyczuwał energię otaczających go istot. Wiedział, że Raimund był w połowie satyrem, mimo że chłopak w zasadzie się tym nie chwalił, ponieważ te geny odziedziczył po ojcu, który go zostawił lata temu. Wiedział, że Danielowi nadal dokucza trochę kontuzja, której się nabawił w podstawówce na zawodach koszykarskich. Wiedział wiele o osobach, które znał, nawet jeśli się z nim tymi informacjami nie podzieliły. I każdego dnia musiał uważać, żeby się przy tym nie spalić.
Dlaczego tyle wiedział?
Zwilżył językiem wargi. Z mocnym wahaniem je rozchylił.
— Jestem... — zaczął wolno.
Jasnowidzem.
Przyjaciele spoglądali na niego z wyczekiwaniem, żaden z nich nie odważył się spojrzeć gdziekolwiek indziej. Przy ich stoliku trwała cisza, nikt nawet nie jadł.
— Jestem...
Jasnowidzem.
Głos miał ściszony na tyle, że tylko paczka mogła go usłyszeć. Nikt inny nie wyłapie jego słów. Nikt w pobliżu nie reprezentował rasy o dobrym słuchu.
— Jestem...
Jasnowidzem.
— Nękany przez Zacka Willisa.
Przyjaciele jak jeden mąż otworzyli szeroko oczy, części opadły szczęki.
W tym momencie wzrok wszystkich utknął na Danielu.
— COOOO?! — zachłysnął się powietrzem zmiennokształtny, zwracając tym samym na siebie uwagę innych klientów, a nawet pracowników restauracji.
To był big news. Wszyscy wiedzieli, jak wielkim fanem Zacka był Daniel. Zbierał jego płyty, kasety, słuchał regularnie na walkmanie, wieszał plakaty na ścianach. Mówił nawet, że marzy mu się collab Zacka Willisa i Benjamina. Wtedy miałby dwóch swoich ulubionych muzyków w jednym utworze, który puszczałby wszędzie, wszystkim, cały czas. A tu... A tu nagle Benja zrzucił bombę.
Popełnił błąd.
Czemu to zrobił? Uznał, że mimo wszystko nie może wyjawić prawdziwej tożsamości, więc chciał zapuścić czymś, co było niemal równie grubą wieścią. Gdyby nic nie powiedział, nie daliby mu spokoju. Musiał odwrócić uwagę.
TYLKO NIE TYM! DLACZEGO POWIEDZIAŁ, ŻE ZACK GO NĘKAŁ?!
— TO ZNACZY! — w panice pospieszył z tłumaczeniem. — To nie tak, że mnie jakoś bardzo nęka, po prostu jest dla mnie bardzo niemiły i wkurzający, i denerwujący, to znaczy, nie całkiem denerwujący, to znaczy, denerwuje mnie, bo powiedział, że da mi radę, a kazał odejść z wytwórni, kiedy ja nie mogę...!
Zamilkł, przez kilka sekund oddychał ciężko. Przyjaciele patrzyli na niego; Adam, Edward i Raimund po pewnym czasie powrócili spojrzeniem na wciąż zszokowanego Daniela.
Daniel tak wielkim uwielbieniem darzył Zacka. A teraz Benjamin śmiał zachwiać jego poglądami? Nie, wszystko zrujnuje. Przecież to tak, jakby powiedział przyjacielowi, że jego rodzice byli przestępcami czy coś! Nie, to nie skończy się dobrze! Ich przyjaźń ucierpi, na pewno ucierpi!
— Daniel, ja... — zaczął.
— JAK ŚMIAŁ?! — przerwał mu wtem Daniel, zrywając się na równe nogi.
Wszyscy obecni w restauracji popatrzyli na niego ze zdziwieniem, szczególnie obcy, którzy nie znali kontekstu rozmowy. A może szczególnie reszta paczki, która – mimo tego, że znała kontekst – nie ogarniała, co się właśnie działo.
Daniel był zły. Nie. Był wściekły. Zaciskał mocno pięści, spomiędzy warg złowrogo błyszczały zęby w akompaniamencie cichych powarkiwań. Ktoś by pomyślał, że chłopak zaraz przemieni się w bestię i rozszarpie wszystko, co znajdzie w zasięgu swojego wzroku.
— Ktoś tak wielki jak Zack Willis tak traktuje mojego przyjaciela? — prychnął, podparł się rękami na biodrach. — Zasrany drań! Pomyśleć, że ja go takim uwielbieniem darzyłem! Że kupiłem tyle płyt, tyle kaset! I jeszcze prosiłem Benję o autografy! — Przejechał ręką po włosach. — Chłopaki, koniec spotkania, muszę iść spalić wszystko, co mam z tym gnojem.
Odwrócił się na pięcie, zaczął iść w stronę wyjścia. Na szczęście został szybko powstrzymany przez Edwarda i zaciągnięty z powrotem do stolika.
Okej, to było trochę niespodziewane. Nikt, włącznie z Benjaminem, nie przypuszczał, że zmiennokształtny aż tak się wkurzy. Bardziej pasowałoby, gdyby blondyn w pierwszej kolejności nie chciał uwierzyć w to, co usłyszał i zażądałby jakichkolwiek dowodów. Ale nie, on po prostu... wybuchł. I to nie na jasnowidza. Na Zacka.
Benny spoglądał na niego, duże oczy delikatnie się szkliły. Tak bardzo się bał, że nieumyślnie zachwiał ich przyjaźnią, że Daniel nie przyjmie jego słów, że każe mu na poważnie traktować sytuację. Na szczęście nie pogniewał się na niego. Wręcz przeciwnie, cały gniew skierowany był w stronę Zacka Willisa. Czyli nic się nie stało? Dalej byli przyjaciółmi?
— Benja, oczywiście, że ty jesteś dla mnie ważniejszy — zapewniał go Daniel, gdy emocje mu nieco opadły. — Przecież znamy się od bachorów, jesteśmy przyjaciółmi! Fakt, byłem wielkim fanem Zacka... — przerwał nagle, ściągnął brwi. — Właśnie, byłem. Już nigdy więcej nie puszczę żadnej jego piosenki, drań nie zasługuje na nic!
Skrzyżował ręce na piersi, zadarł do góry podbródek, jak gdyby w oznace, że od teraz ma focha na muzyka.
Jasnowidz spuścił głowę, na twarzy zatańczył lekki uśmiech.
Jak mógł choć odrobinę zwątpić w potęgę ich przyjaźni? Głupi był. Przecież nic ich nie rozdzieli, a już zwłaszcza jakiś tam muzyk, którego on nie lubił, a reszta nawet nie znała osobiście. Mógł na nich zawsze polegać. Mógł im ufać.
Resztę spotkania spędzili, jadąc po Zacku. Benjamin opowiedział dokładnie o tym, co mu piosenkarz nagadał, całą grupką zaczęli krytykować mężczyznę. Edward przyznał, że nie spodziewał się takiej prawdziwej natury, Adam zaś wtrącił, że nie wolno oceniać książki po okładce. Daniel ciągle powtarzał, że jak tylko wróci do domu, to wyrzuci wszystko, co miał z nim związane. Raimund natomiast nazwał Willisa fałszywym muzykiem, bo, jak wytłumaczył, prawdziwy poprzez utwory wyrażał swoje uczucia i poglądy, a Zack Willis definitywnie tego nie robił. Po zjedzeniu i zapłaceniu w dobrym humorze wyszli z restauracji.
Lecz Benjamin nadal nie wyjawił tego, co wcześniej zamierzał.
— Widzę, że dzisiaj jesteś w lepszym humorze — zauważył następnego dnia Tommy. — Coś się stało?
Benja akurat zalewał sobie kawę w pokoju socjalnym. Cały ten czas coś nucił pod nosem, czego w ciągu ostatnich tygodni nie robił. Nawet jego ruchy były jakieś swobodniejsze i przestał się garbić. Ktoś, kto regularnie spędzał z nim czas, w tym Tommy, mógł od razu dostrzec zmianę.
— A nic, po prostu z przyjaciółmi założyliśmy Zack Willis Hate Club — odparł lekko chłopak, łapiąc do ręki łyżeczkę, by zamieszać w kubku.
Jakoś tak nie zastanawiał się nad tym, co mówił. Co, miał chować się ze swoją urazą do Willisa?
— Hate Club? — Menedżer uniósł jedną brew. — Gdzie można się zapisać? — spytał rozbawionym nieco tonem.
Licealista przerwał mieszanie, spojrzał na Tommy'ego, nie ukrywając pewnego zaskoczenia.
— Też go nienawidzisz?
— Nie jest to jeszcze ten poziom nienawiści — zaczął, wzruszając delikatnie ramionami — ale przez jakiś czas byłem jego road managerem i nie traktował mnie wtedy zbyt dobrze. Gdy staliśmy w korku albo droga była nierówna, zawsze kierował swoje narzekania do mnie, jak gdyby to była moja wina.
Słysząc to, chłopak znacząco uniósł brew. Musiał przyznać, że zaskoczyły go nieco słowa Tommy'ego. To znaczy, nie to, że brzmiały dziwnie, teraz to mu pasowało opisane zachowanie Zacka, ale nadal...
— I ktoś taki śpiewa o miłości... — mruknął pod nosem, zastukał łyżeczką o krawędź kubka, strzepując z niej krople kawy.
Trochę posiedział w pokoju socjalnym, rozmawiając o byle czym z Tommym, dopóki nie ujrzał dna w kubku. Umył naczynie, odstawił na suszarkę, po czym oznajmił, że będzie wracał do swojego studia. Menedżer pożegnał go, dodał jeszcze, że później do niego wpadnie. Benja pomachał mu, wyszedł z pomieszczenia.
Gdy wszedł do studia, od razu zasiadł przy biurku. Przysunął do siebie swój notatnik, otworzył na pustej stronie. Wziął do ręki ołówek, końcówkę z gumką oparł o dolną wargę. Przez pierwszą godzinę dumał nad nową melodią. Zapisywał na prowizorycznej pięciolinii nuty, skakał między kartkami, jednocześnie układając ścieżkę do gitary, klawiszy oraz perkusji. Wyobrażał sobie, jak całość by brzmiała, nanosił poprawki. Wreszcie plecy zbliżyły się do oparcia krzesła w akompaniamencie głębokiego wdechu.
Przydałoby się sprawdzić przyszłość. Co prawda, po ostatnim spotkaniu z przyjaciółmi obiecał sobie, że zrobi od tego przerwę, ale nad tą jedną melodią myślał już od dłuższego czasu, a w bliższej przyszłości nie dostrzegł użycia jej. Może później wypuści piosenkę? W sumie już tyle natworzył, że jeśli wszystko przejdzie, starczy mu na przynajmniej trzy albumy. Czyli powinien trochę dalej zerknąć.
Kolejny głęboki wdech.
No, dobra, co mu szkodziło, to będzie ostatni raz. Później przerwa.
Poprawił swoją pozycję na krześle, by siedzieć wygodnie, zamknął oczy. Ujrzał chwilowy efekt złotego pyłu, a po nim rozpoczęła się wizja z przyszłości.
Jakiś czas przeskakiwał między momentami, aż trafił na pewien swój występ. Wchodził akurat na scenę z gitarą – nie była to ta ojca, ale jego własna, do czego już się przyzwyczaił. Co prawda, nie wiedział jeszcze dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach ją zdobędzie, ale nie to było dla niego istotne. Światła reflektorów spoczęły na nim, oświetlając jego sylwetkę. U dołu chwilowo dostrzegł kolorową koszulę i długie jeansy. Potem spojrzał na zebrany tłum.
Wielki tłum.
Tyle osób chyba jeszcze nie widział. Udało mu się w innych wizjach zauważyć spore ilości fanów na widowni, ale tutaj chyba było ich dwa razy więcej. A może i trzy. Zerknął w stronę rozgwieżdżonego nieba, a gdy wrócił spojrzeniem do tłumu, wszyscy nagle machali latarkami... lub czymś na ich wzór. Uniósł lekko brwi, postanowił przyjrzeć się tym znajdującym się najbliżej. Kształt miały interesujący: kula z czymś w środku...
Zmrużył oczy, lecz wtem obraz się rozmazał, wydawał się wręcz częściowo śnieżyć. Zamrugał parę razy, cofnął się o krok. Wizja wyostrzyła się, ale coś się zmieniło. Sporo osób razem z latarkami trzymało jakieś dziwne, płaskie obiekty. Spuścił na nie wzrok, wtedy też spostrzegł, że miał inne ubrania. Przyjrzał się sobie. Nosił strój przypominający garnitur, pełny wzorzystych detali i lśniących cekinów. Jeszcze jego gitara wyglądała zupełnie inaczej...
Chwila.
Puścił instrument, który zawisł mu na ramieniu, zagarnął go za plecy, a następnie wyciągnął przed siebie ręce. Otworzył szeroko oczy, zaczął poruszać wolno palcami. Robił to świadomie. Sterował własnym ciałem.
W wizjach przecież tak nie mógł.
Zawsze był tylko obserwatorem. Mógł dostrzec wiele, bo sam nauczył się poświęcać uwagę różnym detalom, więc to nic dziwnego, że coś takiego będzie też robił w przyszłości. Ale nigdy, przenigdy nie kontrolował swojego ciała. Nie mógł się obrócić, by popatrzeć na coś jeszcze raz, nie mógł pójść do danego punktu. On tylko oglądał film w VR... Czymkolwiek to VR było, czemu mu się nagle pojawiło w umyśle?
Obraz znowu chwilowo się rozmazał, znowu pojawił się pył, jak gdyby nanosząc nową warstwę. Jego ubrania wróciły do normy, podobnie jak gitara, ale nadal swobodnie się ruszał. Coś nadal było nie tak. Coś bardzo było...
Skrzywił się z niespodziewanego bólu głowy, jaki go ogarnął. Był ostry, niezwykle silny, wywołujący pisk w uszach. Podparł ręką czoło, rozejrzał się dookoła. Wszystko nieustannie się zmieniało. Przypominało to zepsuty telewizor, w którym obraz przeskakiwał. Światła latarek pojawiały się i znikały, gitara zmieniała kolory, on w jednej chwili nosił swoje ubrania, a w kolejnej te drugie, kompletnie mu nieznane, i tak na przemian, na przemian, na przemian...
Z krzykiem upadł na kolana, lecz ledwo słyszał swój głos przez nasilający się w uszach pisk. Złapał się za głowę, palcami niemal ciągnął za włosy. Nie miał pojęcia, co się działo, jednak w tym momencie nie chciał wiedzieć. Pragnął tylko, by to się skończyło. By nastał spokój. Tylko tyle.
Ból ustał.
Pisk również.
Wszystko ustało.
Wszystko zniknęło.
Tommy zapukał do drzwi, kilka sekund czekał, ale gdy nie usłyszał odpowiedzi, postanowił wejść do studia. Pociągnął za klamkę, wyjrzał zza futryny, spojrzał w stronę Benjamina, który...
— Benja! — zawołał panicznym tonem.
Wpadł jak burza, znalazł się tuż przy chłopaku. Siedział on nieruchomo z głową i rękami opartymi o blat biurka; oczy miał zamknięte, a z nosa spływała krew. Menedżer położył dłoń na ramieniu, delikatnie potrząsnął, cały ten czas wołając. Nie otrzymał żadnej reakcji, więc pospiesznie wyciągnął z kieszeni swój telefon z klapką. Trzęsącymi się palcami wybrał numer alarmowy, zadzwonił.
Pogotowie zabrało Benjamina do szpitala. Sprawdzono dokładnie jego parametry, na szczęście nie działo się nic poważnego. Lekarz stwierdził jedynie przemęczenie. Dodał jeszcze, że ewentualnie po przebudzeniu się chłopaka można go poddać dodatkowym badaniom.
Tommy siedział na krzesełku obok łóżka, dłonią podpierał czoło. Co pewien czas ciężko wzdychał. Benjamin ciężko pracował i teraz takie wyszły tego skutki. Pomyśleć jednak, że zasłabł akurat, kiedy blondyn myślał, że jego stan zamierzał się poprawić. Mógł okazać więcej troski, więcej przy nim czuwać. Nawet nie miał tyle do roboty na ten moment...
Zabrał dłoń z twarzy, popatrzył na licealistę, gdy nagle niemal się zerwał jak poparzony. Powieki chłopaka akurat się podnosiły.
— Benjamin! — zawołał zatroskanym głosem Tommy. — Benjamin, słyszysz mnie?
Przejęty całą otoczką zasłabnięcia nie zauważył, że oczy Benny'ego dosłownie przez chwilę miały w sobie nienaturalny, biało-złoty błysk.
Benja wykonał wdech, rozejrzał się, aż spojrzeniem natrafił na twarz menedżera. Kilka sekund na niego patrzył, po czym popatrzył gdzieś w stronę sufitu. Wtem kąciki jego ust wygięły się lekko ku górze, jakby w było mu przyjemnie albo coś miłego zobaczył. Zdziwiło to blondyna, dlatego też zapytał:
— Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
Benjamin nie odpowiedział, dalej zapatrzony w tylko sobie znany punkt. Uśmiech jednak nie schodził z twarzy. Dopiero po pewnym czasie odetchnął jak gdyby z ulgą, a z ust wydobyły się słowa:
— Osiągnę sukces.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz